Reklama

Geopolityka

USA czeka "morski Wietnam" na Bliskim Wschodzie? [OPINIA]

Amerykański F/A-18 startuje z lotniskowca US Navy w celu przeprowadzenia ataków na Huti
Amerykański F/A-18 startuje z lotniskowca US Navy w celu przeprowadzenia ataków na Huti
Autor. US CENTCOM, domena publiczna

Amerykanie powtarzają, że w swoich działaniach zbrojnych chcą uniknąć tzw. kolejnego Wietnamu. Samo pojęcie jest po części m.in. odwołaniem się do słynnej książki Richarda Nixona pt. No More Vietnams (1985). Podkreślając przy tym, że udział amerykańskich sił zbrojnych powinien być odpowiednio sformatowany pod kątem celów politycznych i narzędzi wojskowych, niezbędnych do ich osiągnięcia w miarę przejrzystym okresie. Lecz rozpoczęcie ograniczonej operacji przeciwko Huti w Jemenie budzi wątpliwości, czy rzeczywiście dokonano odpowiedniego zestawienia celów politycznych i narzędzi wojskowych do ich realizacji. Albowiem, koalicja międzynarodowa pod przewodnictwem USA cały czas boryka się z kolejnymi falami ataków Huti i niestety dochodzi nadal do porażenia strategicznego szlaku żeglugowego.

Na samym wstępie można śmiało uznać, że nie bez przyczyny informacje o sytuacji na Morzu Czerwonym przestały być kluczowym elementem wiadomości podawanych na Zachodzie. Wspomnianą różnicę w akcentowaniu spraw Jemenu widać szczególnie, gdy porównamy to do skali debat, mających miejsce jeszcze na początku tego roku. Szczególnie przy sprawie porwania samochodowca Galaxy Leader (Huti użyli do tego śmigłowca, a cała akcja była filmowana), gdzie oburzenie mieszało się wręcz z wizją kolejnej zdecydowanej kampanii sił połączonych Zachodu. Co więcej, liczba osób wypowiadających się stanowczo o Huti (Husi, Al-Husiun) wzrastała w postępie wręcz geometrycznym. Lecz już na przełomie marca i kwietnia 2024 r. można odnieść wrażenie, iż pojawiły się dwa modele dyskusji o wydarzeniach na akwenie Morza Czerwonego – selektywne, punktowe, wręcz wyprane ze wszystkich dodatkowych komentarzy informowanie o kolejnych ostrzałach i odpartych atakach przez okręty z Zachodu (przede wszystkim w oparciu o komunikaty amerykańskiego dowództwa geograficznego US CENTCOM); oraz coś w rodzaju próby wyciszania całego konfliktu.

Czytaj też

Reklama

W tym ostatnim przypadku zapewne chodzi o nie wskazywanie Jemenu do niekończącej się wojny, zdając sobie sprawę z jej skomplikowania i długoletnich walk z udziałem różnych państw i grup niepaństwowych (nie tylko Huti). Pytaniem otwartym staje się więc, właśnie teraz, czy Amerykanie i ich bezpośredni sojusznicy nie wszelki w coś, co na gruncie amerykańskim będzie się nazywało umownie „kolejnym Wietnamem”, tym razem oczywiście morskim. I czy USA nie są w najgorszym z możliwych momentów w zakresie polityki wewnętrznej, aby uciec od wszelkich problemów strategicznych związanych z reperkusjami przedłużającego się starcia z Huti. W tym przypadku oczywiście mowa o wysoce specyficznym roku kampanii do Kongresu i przede wszystkim do Białego Domu.

US Navy zaangażowana bojowo w skali nie widzianej od dekad

Tak czy inaczej, niestety reperkusje kolejnych miesięcy działań zbrojnych wymierzonych w Huti mogą odbić się w szerszym wymiarze międzynarodowym na bezpieczeństwie nie tylko morskim. Albowiem, przy znużeniu oraz braku osiągnięcia, co najmniej sukcesów operacyjnych, amerykańskiej koalicji morskiej, inne państwa, a nawet struktury niepaństwowe mogą próbować kopiować działania Huti. Zaś współczesny rynek uzbrojenia (szczególnie ten szary i czarny), z raczej dużą łatwością będzie mógł zaspokoić ich potrzeby w zakresie środków wykorzystywanych przez Huti do paraliżowania ruchu morskiego. Myśląc oczywiście o roli proliferacji systemów rakietowych (można w tym zakresie polecić opracowanie, które pojawiło się niedawno w prestiżowymForeign Affairs, pt. „A World Full of Missiles” A. Metrick), w tym możliwych do atakowania celów na wodzie z lądu. Lecz więcej obaw rodzi ekspansja różnej gamy systemów bezzałogowych, oczywiście o mniejszym lub większym ich poziomie zaawansowania. Zauważmy, że siły koalicji międzynarodowej informują o różnych atakach systemów bezzałogowych w Jemenie i co najważniejsze nie dzieje się to w próżni, gdyż należy je spiąć z doświadczeniami wojny na Morzu Czarnym.

Czytaj też

Reklama

Nic bardziej nie inspiruje obecnie przeciwników USA, jak możliwość zatopienia ich dużej jednostki nawodnej za pomocą systemu bezzałogowego. Wpisując się w narrację o zdolności do przeciwdziałania amerykańskiej potędze morskiej, która definiuje pozycję tego państwa od początku XX w. I to właśnie w warunkach asymetrii zasobów w wojnie na morzu. Przypomnijmy, że w przypadku Jemenu US Navy ma już bolesne wspomnienia związane z niemalże udanym zatopieniem niszczyciela USS Cole w Adenie, przez terrorystów. Wyobraźmy sobie efekt końcowy utraty lub wyeliminowania jakiejś jednostki przez Huti na obraz USA i późniejsze propagandowe granie tego rodzaju kartą. Oczywiście, na razie profesjonalizm sił międzynarodowych, ich przewaga technologiczna, wsparta najprawdopodobniej również istotnym wojennym szczęściem, pozwala nam mówić jedynie o takiej stracie w kategorii hipotezy. Lecz należy zauważyć niedawną wypowiedź wiceadmirała Brada Coopera (zastępca Dowódcy US CENTCOM) dla programu „60 Minutes”(format tego programu jest wysoce rozpoznawalny w amerykańskiej przestrzeni informacyjnej), nadawanego w amerykańskiej stacji telewizyjnej CBS. Ten amerykański oficer US Navy zauważył, że dla marynarki wojennej skala walk w rejonie Jemenu jest tak duża, że trzeba się cofnąć niejako do II wojny światowej, aby znaleźć jej odpowiednik. To od dekady największy konflikt na morzu w którym Amerykanom przyszło walczyć.

Skonfiskowane przez Amerykanów części uzbrojenia irańskiego, które miały trafić do Jemenu
Skonfiskowane przez Amerykanów części uzbrojenia irańskiego, które miały trafić do Jemenu
Autor. US CENTCOM

Trochę mniej skłonny do porównań wobec II wojny światowej, które generować muszą wielkie emocje, miał być wiceadmirał George Wikoff. W jego ocenie, USA mierzy się z największym zaangażowaniem morskim od tzw. wojny tankowców, kiedy to Iran próbował sparaliżować transfery ropy na Bliskim Wschodzie w latach 1984-88. Przypomnijmy, że była to odpowiedź irańska na agresję Iraku, który finansował swoje zakupy uzbrojenia i wyposażenia z wydobycia właśnie ropy naftowej. Lecz zarówno w przypadku II wojny światowej, a nawet tzw. wojny tankowców, za US Navy stały zasoby wojenne pod kątem możliwości przede wszystkim zaspokajania potrzeb w zakresie logistyki oraz luzowania części zasobów morskich. Dzisiejsza US Navy jest w zupełnie innej sytuacji, odnosząc się do lat cięć w zakresie budowy okrętów i przede wszystkim wsparcia materiałowego dla prowadzenia dużych konfliktów pełnoskalowych.

Reklama

Czytaj też

Co więcej, US Navy jest dziś rozrzucona faktycznie między trzy główne wyzwania – rosnące potrzeby w zakresie zabezpieczenia sytuacji transatlantyckiej, skomplikowanej rosyjską agresją na Ukrainę; możliwością eskalacji w rejonie Indopacyfiku, gdzie należy patrzeć na kwestię odstraszania i obrony w ujęciu Tajwanu, Filipin (obecnie najbardziej newralgiczny punkt regionu, z dużą przestrzenią do wzrostu napięcia), nie mówiąc już o działaniach północnokoreańskich; a finalnie właśnie na Morzu Czerwonym lecz rozszerzonym również o kwestię potencjalnej eskalacji względem np. Cieśniny Ormuz. I US Navy w syndromie tzw. krótkiej kołdry, jeśli chodzi o zasoby i zaopatrzenie nie jest niestety osamotniona, gdyż sojusznicy z NATO są w podobnej sytuacji, jeśli nie gorszej. Jeśli chcemy to zobrazować, to zastanówmy się jedynie jakie zapasy pocisków przeciwlotniczych posiadają poszczególne floty, odnosząc to do czegoś w rodzaju ataków saturacyjnych i nękających Huti. Pamiętając o dopiero wstępnym procesie zwiększania mocy produkcyjnych zachodniego kompleksu przemysłu zbrojeniowego. Powiedzmy wprost, Ukraina nam dużo mówi o amunicji artyleryjskiej i rakietach, ale dopiero zestawienie tego z kryzysem na Morzu Czerwonym daje nam pełen obraz zagrożenia z którym się obecnie mierzymy w naszych zbrojeniówkach.

Rosjanie, Chińczycy i przede wszystkim Irańczycy chcą skomplikować pozycję Zachodu na Morzu Czerwonym

Niezależnie jakiego odpowiednika historycznego będziemy chcieli używać do porównań, Jemen jest jedną z największych batalii morskich już teraz dla US Navy. Licząc jedynie samych Amerykanów, 7 tys. marynarzy jest więc wystawionych na walkę w której przeciwnik nie tylko biernie czeka na uderzenia US Navy, ale stara się ofensywnie zagrozić jej zasobom i nie obawia się prowadzenia walki z USA. Trzeba o tym pamiętać, bowiem podobna sytuacja jest w przypadku innych flot zaangażowanych w działania przeciwko Huti lub jedynie działania eskortowe i ochronę żeglugi. Na łamach Defence24 można więc przeczytać chociażby o wejściu do walki okrętów brytyjskich, francuskich, niemieckich. I właśnie w tym miejscy musimy nadmienić, że wielkim problemem obecnych działań na Morzu Czerwonym jest brak umownego ujednolicenia jeśli chodzi o cele poszczególnych operacji. Z jednej strony chociażby Amerykanie i przede wszystkim Brytyjczycy nie tylko chronią, ale starają się minimalizować ryzyko kolejnych ataków na statki cywilne uderzając w zasoby Huti. Z drugiej strony część marynarek wojennych prowadzi wyłącznie działania osłonowe wobec ruchu statków na wskazanym szlaku morskim.

Czytaj też

A przecież, musimy zdawać sobie sprawę z obecności jednostek irańskich, chińskich i za chwilę rosyjskich. Te zaś nie będą biernie chronić interesów własnych statków, jak to się oficjalnie formułuje w różnych propagandowych przekazach lecz działać co najmniej w zakresie rozpoznania sił zachodnich na tym akwenie. Irańczycy idą najdalej, przynajmniej obecnie, gdyż ich jednostki były i są oskarżane o bezpośrednie wspieranie ataków Huti. Jedna nawet miała być zaatakowana z użyciem narzędzi cyber, co sugeruje jej aktywność w kompleksie ISTAR. Chociaż, śmiało należy uznać, iż Chińczycy, a przede wszystkim Rosjanie mogą również per procura przekazywać Huti cenny urobek wywiadowczy. Lecz przede wszystkim skupią się na uprzykrzaniu działań międzynarodowych zespołów – amerykańskiej koalicji i unijnej misji. Trzeba pamiętać, co dzieje się np. na akwenie Morza Południowochińskiego w przypadku sytuacji nękania jednostek państw sojuszniczych przez Chińską Armię Ludowo-Wyzwoleńczą (gama takich działań jest bogata). Pytanie, na ile posuną się Rosjanie, którzy przecież szukają form odwetu na Zachodzie względem pomocy wojskowej udzielonej zaatakowanej przez nich Ukrainie. Chociaż zapewne podstawowym elementem rosyjskich działań będzie propagandowe budowanie przekazu o mocarstwowości, w tym na morzach i oceanach, ale i najprawdopodobniej chronienie tzw. floty duchów, służącej do przemytu na rzecz interesów ekonomicznych władz na Kremlu.

Statek M/V True Confidence porażony pociskiem ASBM wystrzelonym przez jemeńskich Huti
Statek M/V True Confidence porażony pociskiem ASBM wystrzelonym przez jemeńskich Huti
Autor. US CENTCOM, domena publiczna

Chciałoby się stwierdzić, że zagrożenie jest na tyle duże, że powinniśmy mówić o Jemenie niemal codziennie, ale tak się nie dzieje. Przyczyną jest problem z zauważeniem jasnej deklaracji w sferze celów strategicznych względem Huti. Chociaż, odwołując się do przekazów Pentagonu, a nawet wspominaego powyżej wiceadmirała Coopera, to nie jest już dawno jedynie problem jemeński. Albowiem zaopatrzenie dla Huti przez ostatnie lata płynęło szerokim strumieniem z Iranu, a co najważniejsze władze w Teheranie w żadnym razie nie przestraszyły się operacji pod kryptonimem Prosperity Guardian i nadal starają się przemycać systemowo kontrabandę dla Huti. Skala tego procederu jest tak duża, że nawet zaangażowanie US Navy i zasobów US Coast Guard (Straż Wybrzeża w przypadku USA działa nie tylko w warunkach wojennych, jako wsparcie dla marynarki wojennej) nie pozwala na pełną izolację Huti. Kryzys na Morzu Czerwonym dobitnie nam uzmysłowił, problem efektywności irańskiej/północnokoreańskiej proliferacji systemów uzbrojenia, która w obu przypadkach obejmuje w miarę sprawny i wytrzymały proces produkcji we własnym przemyśle zbrojeniowym.

Czytaj też

Lecz, co najważniejsze rozszerzony o równie sprawne formy przerzutu wspomnianych systemów uzbrojenia (w całości lub w częściach, do lokalnego złożenia). Osiągając ten stan rzeczy w oparciu o wyspecjalizowane działania własnych służb specjalnych (zasoby ludzkie w wymiarze operacyjnym, analitycznym, ale i pozwalającym kamuflować przepływ środków finansowych), kontakty z grupami przestępczymi trudniącymi się przemytem w danych regionach. I trzeba stwierdzić stanowczo, że taka polityka osłabiania bezpieczeństwa państw i regionów zakulisowymi transferami broni nie pozostanie bez konsekwencji długofalowych dla bezpieczeństwa światowego. Zaś, niestety pełnoskalowa rosyjska inwazja na Ukrainę w lutym 2022 r. jeszcze bardziej skomplikowała tego rodzaju kwestie. Przede wszystkim z racji rosyjskiej obstrukcji wobec wszelkich systemów sankcji nakładanych na Iran czy Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną (Korea Północna). Po prostu, trzeba spodziewać się po ich stronie większej pewności, gdyż w Radzie Bezpieczeństwa ONZ nie są już zdani na chybotliwość postawy np. Chin, ale mogą swobodnie zakładać wsparcie państwa agresora zasiadającego tam w roli stałego członka. Nie mówiąc już o tym, że broń irańska i północnokoreańska zasila samych Rosjan.

Dokąd zmierza koalicja pod wodzą USA lub szerzej, co chce osiągnąć zachodnia obecność morska na Morzu Czerwonym?

Stąd też, wracając do obecnej sytuacji koalicji pod wodzą USA, musimy uznać, że stoi ona przed dylematami natury polityczno-wojskowej i trudno przypuszczać, aby obecny model mógł sprawdzać się w dłuższej perspektywie czasu. I nie bez przyczyny zarówno Chiny, jak i Rosja starają się zasygnalizować swoją obecność w tym konflikcie, starając się jeszcze bardziej skomplikować wymiar strategiczny amerykańskiej operacji. Powiedzmy wprost, Jemeńscy Huti nadal są w stanie prowadzić swoje działania wymierzone w statki i okręty, mogą to planować na kolejne miesiące wiedząc, że nie doszło do złamania ich systemu dowodzenia oraz przede wszystkim linii zaopatrywania z Iranu. Niestety są najprawdopodobniej one długofalowo skuteczne, przede wszystkim w podstawowym celu, jaki założyła sobie ta proirańska struktura parapaństwowa. Mianowicie, względem korelacji wywołania zagrożenia dla jednego z najważniejszych szlaków transportowych świata i walki na wyczerpanie z Amerykanami i ich akolitami. Co więcej, nie ma również zaskoczenia, że same uderzenia z powietrza na cele związane z Huti nie pozwalają uzyskać koalicji pod wodzą USA upragnionego strategicznego przełamania, nie mówiąc już o zwycięstwie. Pamiętajmy, że Huti byli pod bombami koalicji saudyjskiej od 2015 r. i również wówczas potrafili utrzymać swoje zdolności operacyjne. Oczywiście, należy przypomnieć, że już na etapie formowania się i wejścia do pierwszych działań sił operacji pod kryptonimem Prosperity Guardian wysuwano szereg wątpliwości względem jej możliwej efektywności.

Czytaj też

Spróbujmy jednak zapytać, jakie są możliwości właśnie w związku ze skomplikowanym wymiarem konfliktu na Morzu Czerwonym. Pierwszym wysoce prawdopodobnym scenariuszem będzie utrzymanie formatu działań widziany obecnie, ale przy założeniu, że mogą one eskalować przez pojawienie się silniejszej presji chińsko-rosyjskiej. Ta ostatnia może umożliwić Irańczykom swobodniejsze dostawy broni, wyposażenia i komponentów niezbędnych do prowadzenia kampanii ataków przez Huti. Z politycznego punktu widzenia, dla rozgrzanego do czerwoności środowiska politycznego Waszyngtonu może to być kuszące. Tak, aby nie dokładać kolejnego wątku z zakresu tzw. National Security (obok Tajwanu, pomocy wojskowej dla Ukrainy, spraw NATO, zbrojeń w USA – przy ważnym zastrzeżeniu, iż sprawy graniczne i fentanyl zakwalifikujemy do tzw. Homeland Security) do agendy walki z Donaldem Trumpem i jego zwolennikami. Albowiem Trump, a także trumpiści mogą wysunąć łatwy wniosek, że Morze Czerwone to kolejny umowny Kabul i porażka ekipy Demokratów i Joe Bidena.

Stąd też może ta dominacja pewnego rodzaju ciszy nad operacją pk. Prosperity Guardian, aż do samych wyborów (nie oznacza to pełnego zablokowania dyskusji o konflikcie, ale ograniczenia jego form prezentacji w szerszym ujęciu). Jednakże, ten scenariusz jest niebezpiecznym drenowaniem zasobów wojskowych nie tylko US Navy, ale i flot sojuszniczych. Co więcej, nie można uznać, że gwarantuje swobodę żeglugi i brak strat wśród statków. Lecz największym zagrożeniem jest potencjalne porażenie jakiegoś okrętu koalicji. Wyobraźmy sobie skuteczny atak na okręt US Navy w kolejnych miesiącach, który nawet nie zatopiłby jednostki nawodnej, ale wywołał straty (ranni – zabici) wśród załogi. Tym samym, emocjonalna odpowiedź może być po czymś takim podyktowana kampanijnym wzmożeniem, a nie dokładniejszą analizą sytuacyjną i może pchnąć USA do działań zbliżających do tzw. kolejnego Wietnamu. W tym przypadku oznaczałoby to chociażby jakąś formę zaangażowania się na lądzie i prostą drogę do wejścia w matnię jemeńskich walk. Dla Huti mogłoby to spowodować znaczne straty, ale i potrzebę wykorzystania tego w czym czują się bardzo sprawni, a więc walk partyzanckich w trudnym terenie.

Zatopiony przez Huti statek Rubymar
Zatopiony przez Huti statek Rubymar
Autor. US CENTCOM

Drugi rozważany scenariusz musi zakładać postawienie na wyczerpanie zasobów Huti jeśli chodzi o zaplecze materiałowo-sprzętowe. Oznacza to wzmożenie uderzeń powietrznych i jeszcze radykalniejsze postawienie blokady morskiej względem obszarów kontrolowanych przez Huti. I znów jest to bardzo kontrowersyjne politycznie i wojskowo. Politycznie, gdyż w Waszyngtonie trzeba byłoby zaryzykować uderzenia mogące nieść znaczne straty wśród ludności cywilnej, a także dokonać blokady morskiej mogącej przełożyć się na problemy aprowizacyjne ludności w Jemenie. Pamiętając, że port w Al-Hudajda został zaakceptowany w roli okna na świat dla Huti z racji katastrofy humanitarnej w Jemenie, która wzbudziła obiekcje całego świata. Dla USA blokada, nawet motywowana irańskimi praktykami szmuglu kontrabandy dla Huti byłaby stąpaniem po kruchym lodzie, czymś nawet zbliżonym do pytań o izraelskie działania wobec miasta Rafah w Gazie. Trzeba uznać, że kanały propagandowe Iranu, Rosji czy Chin już tylko czekają na podobne obrazy, uderzające w wizerunek USA i szerzej Zachodu. Również w aspekcie wojskowym rodzi się pytanie na ile przede wszystkim blokada byłaby prostą drogą do konfrontacji z Irańczykami, która mogłaby rozlać się na Cieśninę Ormuz, Zatokę Omańską i szerzej Bliski Wschód.

Wycofanie USA i umiędzynarodowienie konfliktu realnym remedium na zagrożenie niekończącą się wojną?

Trzecim scenariuszem, który możemy wziąć pod uwagę jest umowne wycofanie się i poszukanie mediacji oraz dróg dyplomatycznych wśród państw trzecich, na czele z Indiami, Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, Królestwem Arabii Saudyjskiej, Chinami, Katarem, etc. Pozwalając zluzować siły zaangażowane na Morzu Czerwonym, ale kosztem wizerunku US Navy oraz szerzej zachodnich zdolności morskich. Na pierwszy rzut oka wydaje się to rozwiązaniem wysoce szkodliwym i ekstremalnie niebezpiecznym dla całego Zachodu. Lecz mogłoby to zmusić inne państwa do zagwarantowania bezpieczeństwa żeglugi ich własnymi siłami, a to je wiąże w działaniach kosztownych dla ich budżetów obronnych i rozpraszających siły. W dodatku, wprowadzenie np. dużego zespołu indyjskiej floty (aktywnej już w zwalczaniu piractwa w regionie) na Morze Czerwone uniemożliwiłoby przeciąganie przez Iran, Rosję czy Chiny kryzysu.

Czytaj też

Zaś Indie można byłoby w tym zakresie pozycjonować jako wschodzące mocarstwo, któremu można zaufać w roli gwaranta swobody żeglugi. Odpowiednie umiędzynarodowienie byłoby również potencjalnym sygnałem do tzw. południa, że USA i Zachód jest skłonny nie narzucać wszystkiego w zakresie spraw bezpieczeństwa własnymi siłami i szuka dróg kontaktu z nimi. Minusem stałoby się umocnienie pozycji Huti, a także ogłoszenie sukcesu regionalnego i globalnego przez Iran, Rosję i Chiny. Pytaniem otwartym pozostałby, czy Zachód wyciągnąłby odpowiednie lekcje w zakresie wzrostu inwestycji w potencjał morski swych sił zbrojnych na przyszłość, czy wręcz przeciwnie zauważalny byłby swoisty defetyzm i brak wizji strategicznej. Wątpliwości można mieć również do efektów politycznych w samych USA, gdzie z jednej strony taka formuła rozwiązania konfliktu mogłaby wykazać zdolności ekipy rządzącej do działania dyplomatycznego i kreacji linii porozumienia względem wspólnoty wyzwań ekonomicznych. Lecz od razu skupiłaby na sobie uwagę krytyków, oskarżających o porażkę wobec szantażu irańskiego czy też oddawania pola Chinom na arenie międzynarodowej, w kontekście jeszcze strategicznych szlaków morskich. Zaś o presji czasu, wynikającej z napiętego kalendarza wyborczego w Waszyngtonie wiedzą wszystkie zainteresowane strony.

Jednostka nawodna US Coast Guard wspierająca US Navy w działaniach w pobliżu Jemenu
Jednostka nawodna US Coast Guard wspierająca US Navy w działaniach w pobliżu Jemenu
Autor. US CENTCOM

Podsumowując, USA i inne państwa zaangażowane w regionie Morza Czerwonego mają problem ze wskazaniem celu do którego chcą zmierzać, a to przekłada się na problem z uznaniem jakie siły winny być tam dyslokowane. W krótkim okresie czasu to może rodzić frustrację po stronie wojska, ale i wspólnoty wywiadowczej, gdzie przecież analitycy oraz funkcjonariusze operacyjni bardzo dobrze rozpoznają wszelkie aspekty działania Huti, Iranu, Chin (POLITICO, piórem Matthew Karnitschniga celnie zauważyło, że prędzej czy później dla władz chińskich niestabilność Morza Czerwonego może stać się wyzwaniem spiętym ze stanem ich gospodarki) czy Rosji. Istnieje też ryzyko wystąpienia straty wśród nie tylko statków, ale i jakiegoś okrętu operującego na tym akwenie. I trzeba realnie brać pod uwagę trudny od oceny efekt końcowy takiego wydarzenia dla dalszego zaangażowania militarnego.

Czytaj też

Z Morza Czerwonego nie można się wycofać, jak z Somalii czy Afganistanu

Morze Czerwone nie jest Somalią czy Afganisatanem, z których można ewakuować wojska i uznać, że problem prędzej czy później rozwiąże się sam (zdając sobie sprawę, że jest to życzeniowe myślenie). Jednocześnie, Jemen jest zarzewiem tak wielu konfliktów i zagrożeń, że zwykła kampania uderzeń z powietrza nic nie będzie dawała w dłuższej perspektywie. Można oczywiście pójść drogą działań zbrojnych ukierunkowanych na wyczerpanie, ale trzeba postawić stanowczo pytanie, czy rzeczywiście stosujący metody asymetryczne Huti są w tym kontekście stroną skazaną na porażkę. Jeśli więc mamy dziś problem z określeniem rozwoju sytuacji w wojnie w Ukrainie i naszych oczekiwań w zakresie jej zakończenia, to co możemy powiedzieć o bardziej skomplikowanym wymiarze jemeńskim. Bardziej skomplikowanym, gdyż zakłada udział większej ilości aktorów państwowych i przede wszystkim niepaństwowych w targanym różnymi konfliktami regionie świata, znanym z występowania innych zagrożeń dla bezpieczeństwa. Oczywiście uproszczeniem może być stwierdzenie, że Jemen to już teraz coś w rodzaju morskiego Wietnamu dla Amerykanów, ale niestety takie pytania należy zadawać w celu szerszej refleksji w zakresie definiowania celów działań całego Zachodu.

Czytaj też

Reklama

Komentarze (9)

  1. Boguslav Badeni

    Nie żadni Huti tylko jeśli już Ruch HUTICH . A poza tym atakują tylko statki powiązane z Israelem.

  2. Jan z Krakowa

    >>Kwestia wyboru strategii przez USA<< -- co by to mogło być na przykład ? Davien sugeruje interwencję w Jemenie. A może zastosować subtelniejsze metody i skłócić ze sobą, i tak już skłócone, strony przeciwne swobodzie żeglugi , które są wrogami Zachodu. W przeszłości zastosowano takie podejście -- strategiczny sojusz z ChRL (Chinami) Nixona-Kissingera p-ko CCCP. Dało to efekty. Pytanie -- jak to zrobić?

    1. Davien3

      Chiny juz powiedziały Iranowi by wstrzymali ataki na statki chińskie i jak widać po ostatnich wypowiedziach piratów Huti podziałało Ale obecnie to co proponujesz jest nierealne, za duzo dzieli Chiny i USA.

  3. Jerzy

    A może taniej i efektywniej będzie jak USA namówią Izrael żeby nie zabijali Palestyńczyków?

    1. Marian L

      Ktoś to w końcu zauważył. To jednak nie da rady, bo mniejszy brat rządzi interesy USA tu się nie liczą.

    2. Davien3

      Jerzy ale wiesz że Huti uprawiali piractwo zanim jeszcze Hamas dokonał masakry izraelskich kobiet i dzieci? Moze niech Iran namówi Hamas by przestał uzywać Palestyńskich cywili jako żywych tarcz.

  4. Jan z Krakowa

    Bardzo interesująca dyskusja sytuacji w tym obszarze. To już nie jest kwestia możliwego izolacjonizmu USA,ale zagadnienie ogólniejsze -- wyboru strategii przez USA. To zostało przedstawione w artykule. Przy okazji: interwencja USA w Wietnamie była częścią ofensywy p-ko komunizmowi (doktryna powstrzymywania), była to wojna materiałowa, pomimo finalnego wycofania się USA z Wietnamu -- osłabiła ona strategicznie “obóz socjalizmu i postępu” (także dzięki ówczesnemu sojuszowi strategicznemu USA - ChRL), wstrzymała czasowo eksport rewolucji np. do Afryki, a także z innymi działaniami USA doprowadziła do upadku CCCP.

  5. pitR

    "Zatopienie przez przypadek" 1 kontenerowca z Chin wystarczy do wstrzymania pomocy przez Iran.

  6. Zbyszek

    A może warto rozmawiać z Huti i przeciągnąć (oczywiście za jakieś koncesje na ich rzecz) na własną stronę? "Jeśli nie możesz wygrać - przyłącz się"

  7. szczebelek

    To byłaby kolejna wizerunkowa porażka USA gdyby odpuścili temat...

  8. DanielZakupowy

    Zaraz ktoś w USA powie: ale chwila, chwila, to jest szlak żeglugowy z Azji do Europy :)

    1. Davien3

      Albo zwyczajnie zrobia to co dawno powinni, czyli wejdą do Jemenu i wyeliminuja zagrozenie Huti na zawsze.

    2. Ein

      Żartujesz? To by oznaczało kolejny Afgan i pewną klęskę. Nie są głupi. Kluczem jest Iran. W ogóle jest kluczem. Z nim trzeba sobie poradzić.

    3. M.M

      Davien, byli w Afganistanie 20 lat, a talibów nie wyeliminowali raz na zawsze.

  9. Ein

    Umiędzynarodowienie byłoby długofalowym rozwiązaniem z wpięciem w to Chin i przede wszystkim jw Indii. Hindusi mają odpowiednie zdolności i mogliby przejąć rolę żandarma w tamtym rejonie. Tylko jest jeden szkopuł - jest nim Iran. Do momentu gdy się z ajatollahami nie zrobi porządku nic pozytywnego się tam nie zadzieje.

Reklama