Geopolityka
Dyplomacja według Trumpa

Autor. The White House (@WhiteHouse)/X
Polityka zagraniczna Donalda Trumpa jest niewątpliwie kontrowersyjna, a jego pomysły budzą wątpliwości co do tego czy doprowadzą do zamierzonego celu. Jednakże cele i priorytety są dość jasne, a dotychczasowa aktywność dyplomatyczna prezydenta i jego administracji tworzy pewną logiczną całość.
Dyplomatyczny team Trumpa
Pierwszy miesiąc urzędowania Donalda Trumpa odznaczył się bardzo dużą aktywnością dyplomatyczną prezydenta i jego ekipy. Kluczowymi osobami, poza samym prezydentem, są tu wiceprezydent JD Vance oraz sekretarz obrony Pete Hegseth i w nieco mniejszym stopniu sekretarz stanu Marco Rubio. Całą trójkę cechuje to, iż są stosunkowo młodzi (40-53 lata), podczas gdy prezydent ma 78 lat. Natomiast różni ich to, że pierwsza dwójka nie ma żadnego doświadczenia dyplomatycznego, podczas gdy Rubio ma wieloletnie doświadczenie członka Komisji Spraw Zagranicznych Senatu. Rola wiceprezydenta w amerykańskim systemie nie jest jednoznacznie określona i jego aktywność zależy od jego charyzmy, a przede wszystkim woli prezydenta. Pierwszy miesiąc nowej administracji pokazuje, że wiceprezydentura Vance’a będzie bardzo aktywną. Wynika to zarówno z tego, że jest on naturalnym następcą Trumpa, jak i tego, że Trump może ufać, iż Vance (dotyczy to też Hegsetha) zachowa pełną lojalność wobec niego i jego pomysłów, bez względu na okoliczności oraz dokładnie wypełni jego polecenia. Sam Trump ze względu na wiek oraz podkreślenie swojej roli nie będzie raczej zbyt dużo podróżował, lecz przyjmował gości/petentów w Białym Domu, niczym imperator w swym zamku. Od podróżowania będzie Vance, Hegseth i Rubio.
Hegsetha i Vance’a cechuje również silny konserwatyzm i przekonanie o konieczności obrony chrześcijańskich wartości przed zarówno agresywnym islamizmem jak i woke’izmem. To również ma wpływ na ich postrzeganie świata i polityki międzynarodowej, co zresztą pokazało już wystąpienie Vance’a w Monachium. Jednakże ośrodek decyzyjny jest tylko jeden i jest to Trump, a Vance i Hegseth doskonale znają swoje miejsce w szeregu (Hegseth wyraził to zresztą wprost w Warszawie mówiąc o przyszłości amerykańskich wojsk w Polsce). Natomiast brak doświadczenia dyplomatycznego tej dwójki i ich radykalizm będzie wygodny dla Trumpa w relacjach z Europą i tymi, których widzi jako petentów. Wyraźnie widać bowiem, że ta dyplomacja administracji Trumpa oparta będzie na zasadzie kija i marchewki. Hegseth i Vance (a jeszcze bardziej elementy dyplomacji nieformalnej z Muskiem na czele) są przede wszystkim od uderzania kijem partnerów by ich zmiękczyć i umożliwić Trumpowi przedstawienie swoich propozycji jako łaski czy kompromisu.
Kolejną istotną osobą w dyplomatycznym teamie Trumpa jest Steve Witkoff, mianowany specjalnym przedstawicielem na Bliski Wschód. On również jest osobą zaufaną Trumpa, bez doświadczenia dyplomatycznego i politycznego. W przeciwieństwie do Vance’a, Hegsetha i Rubio dyplomacja Witkoffa ma mieć bardziej charakter zakulisowy. Podobnie jest z Richardem Grenellem mianowanym specjalnym wysłannikiem ds. misji specjalnych (który ma doświadczenie dyplomatyczne, a jednocześnie znany jest z agresywnego stylu). Jedną z pierwszych jego misji, wg Financial Times, jest nacisk na Rumunię by pozwoliła wyjechać braciom Tate. Ponadto można jeszcze wymienić doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego Mike’a Waltza, specjalnego wysłannika ds. Ukrainy i Rosji Keitha Kelloga, ambasador przy ONZ Elise Stefanik (jeszcze nie zatwierdzona przez Senat) oraz mianowaną zastępczynią Witkoffa Morgan Ortagus. Niemniej ważna jest też nieformalna „dyplomacja”, w której istotną rolę odgrywa Musk. Trump nie musi się z niej tłumaczyć, ale adresaci działań Muska muszą się z nimi liczyć. Innym nieformalnym dyplomatą jest natomiast Jared Kushner, zięć prezydenta i łącznik między Trumpem, Mohammadem bin Salmanem oraz Izraelem. Można by tu jeszcze dorzucić ojca innego zięcia Trumpa, Massada Boulosa, mianowanego doradcą ds. arabskich i bliskowschodnich, ale póki co nie widać by odgrywał on jakąś rolę.
Świat według Trumpa
Trump nie postrzega świata w perspektywie multipolarnej i odrzuca multilateralizm. W jego biznesowej perspektywie system międzynarodowy to konkurenci, młodsi partnerzy oraz klienci, a na końcu świat pozbawiony znaczenia. Zdarzają się też „trouble-makerzy”, których trzeba uspokoić, przekupić lub zlikwidować. Wyjątkowe miejsce w tej układance zarezerwowane jest tylko dla Izraela i cała ekipa Trumpa jest jednoznacznie proizraelska. Wszystko jest przy tym oparte na założeniu, że biznes i pieniądze rządzą światem i dlatego jeśli wszyscy zarobią (oczywiście nie po równo) to nie będą sprawiać problemów. Trochę przypomina to liberalny paradygmat wilsoniański, zgodnie z którym międzynarodowy handel miał prowadzić do powszechnego pokoju ze względu na wzajemne korzyści i jednocześnie koszty wojny. Oczywiście model Trumpa jest osadzony raczej w realiach drapieżnego kapitalizmu XIX-wiecznego, gdzie robotnik (państwo-klient) ma się cieszyć, że pracuje dla właściciela fabryki (hegemona), gdyż na tym zyskuje. Lepszy mały zarobek, niż żaden, bezrobocie i śmierć z głodu. Trump chciałby też widzieć świat jako logicznie funkcjonujący mechanizm. To wątpliwe założenie. Niekoniecznie też jego perspektywa wpisuje się w perspektywę realizmu politycznego, choć widać skłonność do tworzenia równowagi sił i koncertu mocarstw. Warto przy tym wspomnieć, że takie podejście nie jest bynajmniej powrotem do amerykańskiej tradycji politycznej, lecz wręcz przeciwnie. Nawet zatwardziały realista polityczny H. Kissinger w „Dyplomacji” podkreśla, że wolnościowa tradycja USA determinowała odrzucenie myślenia kategoriami równowagi sił i brak akceptacji dla rozdzielania polityki od moralności.
W powyższym kontekście plany polityki zagranicznej Trumpa wydają się jasne, a układ spotkań i wizyt jego oraz jego ekipy to potwierdza. Trump zaczął od wystrzelenia z armaty zapowiadając cła, zakup Grenlandii, uczynienie z Kanady 51 stanu oraz przejęcie kanału panamskiego. Póki co jednak nic z tych rzeczy nie zostało zrealizowanych. Trump załatwił sprawę „na telefon” z premierem Kanady Justinem Trudeau i prezydent Meksyku Claudią Sheinbaum, a Marco Rubio wysłał w jego pierwszą podróż po Ameryce Środkowej: Panama, Gwatemala, Salwador, Kostaryka i Dominikana (dla Rubio hiszpański jest równie ojczystym językiem jak angielski, a Amerykę Łacińską zna świetnie, więc tu był z całą pewnością właściwą osobą). Póki co sprawa została zawieszona, przy czym przywódcy Kanady i Meksyku zobowiązali się do zwiększenia bezpieczeństwa granicy poprzez wysłanie dodatkowych sił do walki z nielegalną migracją i przemytem fentanylu. Panama natomiast postanowiła opuścić Inicjatywę Pasa i Szlaku i ograniczyć wpływy chińskie. Migracja i przemyt narkotyków to najważniejsze sprawy z perspektywy USA na kontynencie amerykańskim ale wydaje się, że Trump chciał zaakcentować coś jeszcze. Zgodnie z Doktryną Monroe i Rooseveltowskim Uzupełnieniem, cała półkula zachodnia to strefa wpływów USA, a państwa zewnętrzne powinny wstrzymać się z interwencjami w tym obszarze. Najwyraźniej Trump chciał na samym początku to podkreślić, przy czym uznał, że Grenlandia jest też częścią półkuli zachodniej (co geograficznie jest faktem). Telefoniczna rozmowa z premier Danii nie przebiegła jednak tak dobrze, jak z przywódcami Meksyku i Kanady i Trump nie zyskał nic.
Klienci oraz junior-partnerzy Trumpa
Jeszcze przed inauguracją Trump wybrał się na konferencję do Davos i celem było chyba tylko triumfalne zademonstrowanie swojego powrotu przywódcom innych państw, którzy po 2021 r. postawili na niego krzyżyk. Po inauguracji przyszedł natomiast czas na to by to do niego zaczęli się zjeżdżać ci, których wyróżnił zaproszeniem. W tym kontekście można wyróżnić dwie kategorie dotychczasowych rozmówców: klienci oraz junior-partnerzy, przy czym znów widać logikę geograficzną: z jednej strony Bliski Wschód, a z drugiej region Indo - Pacyfiku. Trzecim obszarem zaszczyconym uwagą Trumpa, ale tylko pośrednią, jest oczywiście Europa. Stamtąd jednak póki co nikogo nie przyjął (planowane jest spotkanie z Keirem Starmerem, ale wpisuje się ono bardziej w obszar Quad niż Europy), a jedynie wysłał swoich posłańców. I to bardziej z kijem niż z marchewką.
Z Bliskiego Wschodu do Białego Domu Trump wezwał izraelskiego premiera Banjamina Netanjahu, jordańskiego króla Abdullaha II i egipskiego prezydenta Abdulfataha Sisiego, natomiast Marco Rubio w swą drugą podróż, po asystowaniu Vance’owi w Europie (gdzie znajdował się w cieniu), ruszył do Izraela, Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Ten układ krajów jest dość jasny. Izrael, do którego ruszyła również delegacja senacka z senatorami Lindsayem Grahamem i Richardem Blumenthalem na czele, a także odwiedził go kilkukrotnie i roboczo Steve Witkoff, jest bardziej klientem niż sojusznikiem USA, ale wsparcie amerykańskie dla tego kraju jest niezachwiane, a pod rządami Trumpa w dodatku bezwarunkowe. Działania Witkoffa dały już zresztą pewne owoce, gdyż odegrał on dużą rolę w doprowadzeniu do zawieszenia broni w Gazie przed inauguracją swego szefa. Jeśli chodzi o dyplomację senacką to zawsze odgrywała ona ważną, choć drugoplanową rolę, a Graham jest jednym z bardziej aktywnych na tym polu i jednocześnie bliskich Trumpowi senatorów. Niemniej w przeciwieństwie do Vance’a i Hegsetha Graham, czy też inni senatorowie, nie są posłusznym instrumentem prezydenta. Graham i Blumenthal zademonstrowali to odcinając się od pomysłu Trumpa na przejęcie kontroli nad Strefą Gazy.
Bliski Wschód według Trumpa
Netanjahu do Białego Domu przyjechał bardziej jako klient niż partner, ale został potraktowany jako klient-VIP i obrzucony upominkami premium. Natomiast zupełnie inaczej sytuacja wyglądała z Abdullahem II i Sisim (który po przeczołganiu Abdullaha II w Gabinecie Owalnym przez Trumpa odwołał swój przyjazd). Tu Trump wyszedł z założenia, że skoro daje im pieniądze (a pomoc do Egiptu wyjątkowo nie została zawieszona) to mają robić co im każe i w ogóle to „ruki po szwam”. Reszta na Bliskim Wschodzie dzieli się na bogatych (więc istotnych), biednych (więc nieważnych) oraz Iran i innych trouble-makerów. W tej pierwszej kategorii jest przede wszystkim Arabia Saudyjska, która nieprzypadkowo została wybrana na miejsce rozmów USA-Rosja. I choć Trump nie spotkał się jeszcze z MBS-em to wiele wskazuje na to, że to właśnie do Arabii Saudyjskiej uda się w swą pierwszą podróż (która zapewne obejmie też Izrael) w celu spotkania z Putinem. Królestwo to zajmuje centralne miejsce w planach Trumpa również ze względów prywatnych, nie jest bowiem tajemnicą, że MBS zainwestował w 2021 r. 2 mld dolarów w firmę Jareda Kushnera robiąca interesy w Izraelu. MBS obiecał też już inwestycje warte 600 mld USD w USA. Tyle, że wszystko potyka się o sprawę palestyńską, a pomysł Trumpa na Gazę jest z perspektywy saudyjskiej nierealistyczny i grozi zbyt poważnymi problemami w regionie by MBS skłonny był go zaakceptować. A Netanjahu wpadł w taki entuzjazm, że ciężko go powstrzymać (Rubio zresztą nie miał takiego zamiaru, natomiast senatorowie już tak).
Współpraca izraelsko-saudyjska jest też Trumpowi potrzebna do kontrowania Iranu, a także ze względu na projekty tranzytowe. Jeśli chodzi o tę drugą kwestię to związane jest to z projektem szlaku tranzytowego łączącego Indie z Morzem Śródziemnym i omijającym zarówno Iran jak i Turcję, który miałby być konkurencją dla chińskiej Inicjatywy Pasa i Szlaku, a jednocześnie konsolidować współpracę indyjsko-izraelską i indyjsko-arabską, a przede wszystkim indyjsko-amerykańską. Kluczową rolę w tym projekcie odgrywają Zjednoczone Emiraty Arabskie, które w planach Trumpa zajmują ważne miejsce, choć nie aż tak jak Arabia Saudyjska. Trzecim istotnym partnerem Trumpa na Bliskim Wschodzie jest Katar (tam co prawda Rubio nie pojechał, ale Trump wysłał Witkoffa), który dla Trumpa jest sprawdzonym kanałem negocjacji z „trouble-makerami”. W tej kategorii Trump widzi z grubsza trzy podmioty: dżihadystów, Palestynę i Iran. Z tymi pierwszymi w wizji Trumpa sprawa jest prosta: „go to hell!”. 16 lutego tak właśnie zrobiono z jednym z liderów afiliowanej przy Al Kaidzie syryjskiej organizacji Hurras ad-Din (wyeliminowany poprzez uderzenie precyzyjne w prowincji Idlib). Jeżeli chodzi o Palestynę to w wizji Trumpa jeśli Palestyńczycy dostaną nowe domy na Synaju i w Jordanii (a Sisi z Abdullahem nie mają nic do gadania, bo przecież dostają kasę) to zapomną o Palestynie i wszyscy będą zadowoleni (co jest dość naiwnym i mało realistycznym założeniem). Natomiast Iranowi Trump postanowił pokazać kij (perspektywa nalotów na instalacje atomowe) i marchewkę (kwitnąca gospodarka uszczęśliwiająca i naród i reżim) i był pewien, że logiczny wybór jest tylko jeden: marchewka i bezpośrednie negocjacje Iran – USA. Tyle, że Iran podszedł do tego zupełnie inaczej. Palestyńczycy zresztą też.
Jeśli chodzi o Bliski Wschód to warto też zwrócić uwagę, że od inauguracji nie doszło do żadnej poważnej interakcji między nową administracją USA a Turcją, mimo że po upadku Assada rola Turcji w regionie wzrosła. Choć wcześniej pojawiały się spekulacje, że Trump będzie bardziej przyjazny wobec Erdogana niż Biden, to problem tkwi w tym, że Turcja nie ma zbyt wiele do zaoferowania USA i dlatego została pominięta w rozmowach o Bliskim Wschodzie oraz o Ukrainie. Poza tym napięte relacje między Izraelem a Turcją ewidentnie skłaniają Trumpa i jego ekipę do utrzymania wsparcia dla syryjskich Kurdów (za czym lobbuje Izrael). W dodatku w ekipie Trumpa sporo jest osób, które w przeszłości ostro krytykowały Turcję z pozycji chrześcijańskich i za wspieranie dzihadystów (np. Pete Hegseth czy Tulsi Gabbard). Trudno powiedzieć czy Erdogan zdoła jakoś przekonać do siebie Trumpa, ale póki co znamienne było to, że w chwili gdy w Białym Domu Trump gościł premiera Indii Narendę Modiego to Erdogan udał się do Pakistanu. Trump i jego ekipa, w przeciwieństwie do Europejczyków, nie zamierza się też śpieszyć z podejmowaniem decyzji w sprawie Syrii, a delegacja USA odmówiła podpisania deklaracji w sprawie odbudowy Syrii, przyjętej na konferencji zwołanej przez Macrona do Paryża. Warto jeszcze dodać, że formalnie drugim po Netanjahu gościem w Białym Domu był armeński premier Nikol Paszynian, choć spotkał się z nim tylko Vance, a nie Trump. Spotkanie z Trumpem nie było w ogóle planowane i nie mogłoby się odbyć, gdyż zaburzyłoby logikę hierarchii interesów, ale jednocześnie fakt, że Trump zlecił Vance’owi przyjęcie Paszyniana (co dla armeńskiego lidera było niezwykle ważne) pokazał, że USA nie zamierzają odpuszczać Armenii.
Indo-Pacyfik w trumpowskiej wizji świata
Kolejnym obszarem geograficznym wyróżnionym przez Trumpa jest Indo-Pacyfik i tu prezydent USA wyraźnie stawia na Quad jako kluczowy format kontrowania wpływów chińskich. Dlatego właśnie Rubio, tuż po objęciu stanowiska sekretarza stanu (pierwszego dnia), gościł szefów MSZ Indii, Japonii i Wielkiej Brytanii, a 10 lutego w Białym Domu pojawił się premier Japonii Shigeru Ishiba. Czwartym w kolejności gościem w Gabinecie Owalnym był natomiast Narenda Modi, którego wizyta w USA odbywała się w tym samym czasie, gdy Hegseth i Vance, kolejno w Brukseli a następnie w Monachium, zszokowali swoimi wystąpieniami Europejczyków. Dlatego wizyta ta nieco zeszła na dalszy plan w mediach, czym zresztą Modi i Trump raczej się nie przejęli. Kluczowe było to, że była ona udana dla obu stron, choć i tu Trump nieco zmiękczył swego gościa przed przyjazdem. Niemniej zapowiedź traktatu handlowego, pogłębienia współpracy militarnej i sprzedaży Indiom F-35 to realne owoce tych rozmów, a entuzjazm Modiego mówiącego o tym, że MAGA plus MIGA (Make India Great Again) daje mega prosperitę dobrze wróżą tym relacjom. Jeśli USA uda się przekształcić Quad w sojusz, dodając jeszcze Koreę Płd. i Filipiny, to byłby to ogromny game-changer.
Jednocześnie, gdy w Monachium Vance oskarżał Europę o odejście od wartości na rzecz ideologii woke Trump zaprosił do Białego Domu premiera Wielkiej Brytanii Keir Starmera. Doszło do tego zresztą w sposób dość osobliwy, gdyż Trump wysłał swojego przedstawiciela Marka Burnetta, a następnie zadzwonił do niego w czasie obiadu z brytyjskim premierem i ten przekazał komórkę Starmerowi. Warto dodać, że wcześniej Elon Musk zorganizował na X całą kampanię bezpardonowych ataków na Starmera, opartych na oskarżeniach o tolerowanie muzułmańskich gangów pedofili i gwałcicieli. Starmer, wcześniej nie ukrywający swej niechęci do Trumpa, znalazł się jednak pod ścianą z sondażami lecącymi mu na łeb na szyję. Gdy Musk solidnie przetrzepał go kijem, Trump znienacka rzucił gałązką oliwną, stwierdzając, że bardzo lubi Starmera i robi on „dobrą robotę”. Wydaje się przy tym, że Trump bardziej chce z nim rozmawiać o Pacyfiku, a nie o Europie, Rosji i Ukrainie.
Europa dostała kijem
Sama Europa została celowo zepchnięta na plan dalszy w tym dyplomatycznym schemacie. Trump czuje bowiem jej słabość, więc postanowił solidnie zdzielić ją kijem. I takie właśnie było zadanie Vance’a i Hegsetha. Trump zresztą ma świadomość, że część zbesztanych liderów chwieje się na swych stołkach i dlatego też Vance demonstracyjnie odmówił spotkania z Scholtzem. Z drugiej strony Trump i tak ma z kim rozmawiać w Europie, a nadzwyczajne spotkanie przywódców europejskich w Paryżu zakończyło się niczym. Jednym z kluczowych krajów w trumpowskiej wizji Europy jest przy tym Polska, o czym świadczyło wysłanie Hegsetha do Warszawy. Faktem jest, że ta wizyta nie przyniosła żadnych konkretów, ale chodziło tu o pewną demonstrację i wpisywało się to w schemat spotkań Trumpa i jego przedstawicieli (w którym nie ma nic przypadkowego i chaotycznego). Zresztą zaraz za Hegsethem w Warszawie pojawił się jeszcze Kellogg, który, będąc specjalnym przedstawicielem ds. Rosji i Ukrainy, zamiast na rozmowy z Rosjanami w Rijadzie (powierzone doświadczonemu Rubio) przyjechał do nas. I ani Kellogg ani Hegseth nie uczynili sobie z Polski stop-overa w drodze do Kijowa, jak to było często w zwyczaju za poprzedniej ekipy w Białym Domu. Zadaniem Kellogga było przy tym złagodzenie tego co było wcześniej mówione w Brukseli i Monachium. Trump w ten sposób wskazuje, że Polska odgrywa ogromną rolę w jego planach.
USA zatem wcale nie zamierza się z Europy wycofywać, a jedynie odrzuca paradygmat Marsa i Wenus, o którym dwie dekady temu pisał Robert Kagan w „Of paradise and power” (wojownicze USA chroni Europę, która mentalnie stworzyła sobie dzięki temu raj, a jednocześnie krytykuje USA za militaryzm). Tyle, że są tu dwa problemy. Po pierwsze obrażona Europa może zwrócić się ku Chinom, co oczywiście byłoby samobójcze i stanowiłoby zaprzeczenie deklaracji o wartościach i demokracji w polityce, ale niestety nie można tego wykluczyć. Po drugie, Trump wykazuje daleko idącą naiwność w stosunku do Rosji. Jeśli chodzi o Rosję i planowany szczyt Trump-Putin to niepokoić może nie tylko to, że Trump najwyraźniej wierzy, że robiąc koncesje terytorialne na rzecz Rosji może doprowadzić do trwałego pokoju (co jest naiwnością) ale też to, że może widzieć w Rosji sojusznika przeciwko Chinom, co jest jeszcze większą naiwnością. Wybór jako miejsca spotkania Arabii Saudyjskiej oraz wysłanie tam Witkoffa może też sugerować, że Trump liczy na to, że Rosja pomoże w naciskach na Iran by przystąpił do negocjacji z USA. Byłoby to absurdalne założenie, bo Rosja jest beneficjentem izolacji Iranu i tylko dzięki temu rozwijają się relacje rosyjsko-irańskie.
Na zakończenie warto jeszcze wspomnieć o stosunku Trumpa to formatów multilateralnych i soft power. Jeśli chodzi o to pierwsze to faktem jest, że prezydent USA wypowiedział wojnę kilku organizacjom międzynarodowym, ale nie oznacza to, że jest przeciwko organizacjom jako takim, czego dowodem są rozmowy w ramach Quad. Chodzi po prostu o to, czy te organizacje służą interesom USA, czy też służą przeciwnikom. Niepokojący może być natomiast stosunek Trumpa do soft power, choć i tu nie jest sprawa do końca jasna. USA nie stworzyłyby swojej potęgi wyłącznie na przewadze militarnej i gospodarczej (pisał o tym m.in. Brzeziński), a zimna wojna została wygrana dzięki temu, że społeczeństwa państw podporządkowanych ZSRR widziały w USA ostoje wolności. Hans Morhenthau pisał, że „państwo, które wyrzekłoby się ideologii i otwarcie oświadczyło, że zależy mu na potędze, zatem będzie przeciwstawiać się podobnym aspiracjom innych narodów, natychmiast znalazłoby się na bardzo niekorzystnej i być może skazanej na klęskę pozycji w walce o potęgę”. Wystąpienie Vance’a w Monachium może jednak wskazywać, że USA pod przywództwem Trumpa nie tyle rezygnuje z soft power opartej o ideę wolności i demokracji ale jedynie politykę tę redefiniuje. W przeciwnym razie USA poniosłoby bowiem klęskę.
Endres
UA, to wręcz pole do popisu dla Trumpa. Raz- on tą wojnę zakończy, na swoich zasadach, za które w pełni zapłaci Kijów, z komikiem, czy bez komika. Dwa- na użytek wewnętrzny zrobi audyt, ile USD wpakował tetryk i jego ludzie w Kijów, i gdzie się te pieniądze podziały, co będzie trzęsieniem Ziemi dla demokratów a i na samej UA, będzie wrzask. Trzy- będzie tak dawkował pomoc zbrojną UA, by docelowo zdrenować UE, które będzie musiało uzupelnic to, czego brakuje. Cztery- kompleks zbrojeniowy w USA w dalszym ciągu będzie miał boom i to na lata.
Davien3
@Endres nie wiesz , nie pisz. Jedyne co Trump osiągnie to to że cały świat odwróci się od USA, nikt nie będzie kupował amerykańskiej broni bo i dlaczego miałby to robic od państwa łamiącego układy i nakładającego na ciebie cła ot tak z kapelusza? A jak przyjdzie do Chin to Trump zostanie całkiem sam. Czyli dokładnie to co chce Putin i Rosja.
Endres
-davien- Jest kompletnie odwrotnie, sama zapowiedź, że USA ograniczą pomoc militarną ( akurat- koncerny na tym zarabiają ) UA, plus to, że w razie czego, niczego USA nie będzie gwarantować ekipie z Kijowa, w kwestii bezpieczeństwa ich granic, wywołała taki popłoch, panikę w UE, że głowa mała. A to tylko w sumie zapowiedzi... Jedyne co interesuje i w sumie interesowało USA, to to, co UA ma na swoim terenie, by to przejąć, czyli surowce, najlepiej za darmo, lub półdarmo. Co w sumie juz osiągneli. Na chwilę obecną wódz UA, wije się jak węgorz, bo złoża litu w okolicy Szewczenko, już dawno sprzedał Anglikom, a teraz domagają się tego amerykanie... Co zrobić? Zerwie umowę, WB się zdenerwuje, i może przestać ich " lubić ". Konkluzja, UA ma przechlapane, po całości.
Franek Dolas
Davien3 To co piszesz to lewackie chciejstwo. Skąd ty bierzesz takie infantylne teksty. Na razie Tramp osiąga swoje cele a że robi to w sposób dla niektórych kontrowersyjny przy użyciu dziwnej retoryki to sprawa drugorzędna. USA powraca do okresie "wielkiej smuty Bajdenowskiej" do roli gwaranta światowego pokoju poprzez siłę co się niektórym nie podoba a jest warunkiem koniecznym.
Jan z Krakowa
Ta wartościowa analiza uwaliła niektóre mity, dotyczące rzekomej nieracjonalności polityki administracji prezydenta Trumpa, jednocześnie bez gloryfikacji Trumpa Można mieć nadzieję, że nasi politycy korzystają z takich analiz. Bo warto. Ja podzielam, zachowując swoją skromną proporcję, rezultaty tej analizy. (analizę rozumiem w tradycyjnym sensie, tj. w oparciu o przyczyny i skutki, określamy to to co w środku sie dzieje -- upraszczam oczywiście def. analizy).
Milutki
Turcja w całym trumpowym zamieszaniu robi jedną rzecz i na razie źle nie wychodzi, tzn. siedzi cicho i się nie wychyla, wzmacnia dotychczasowe pozycje i rozmawia ze wszystkimi. Na przełomie 2024/2025 r północnosyryjscy komuniści stracili Manbidż i Tel Rifat, Turcja jest cierpliwa, przy kolejnej dogodnej okazji Turcja znów pójdzie do przodu.
Duncan
Ciekawy czy w razie wojny sprzedadzą Polske tak samo jak sprzedali Ukrainę?
kopacz033
Po pierwsze kolego to co pisze w mediach a co jest negocjowane to inna sprawa. To jest gra psychologiczna. W mediach pokazuja bzdury i malo co ma wspolnego z rzeczywistoscia. Gdyby tak bylo Ukraina juz by broni nie miala a tak jakies dostawy sa wiadome ze nie takie jakie byly miesiac do tylu ale sa. Sprzedadza jak sie nie dostosuja do warunkow, chodzi o cala UE . Musza zainwestowac minimum 4% i optymalnie 5% inaczej Usa zmniejszy jeszcze bardzie kontygenty w UE. Nie dziwie sie USA kraje UE mialy tyle czasu na zbrojenia i nic z tym nie zrobili. Amerykanie nie beda ginac za Europe te czasy sie skonczyly , inna sprawa jak beda sie zbroic wtedy pomoga. Musza sie dostosowac bo Rosja zapelnia magazyny bronia ktore swiecily pustkami. Bardzo duzo broni produkuja bo ponad 500sztuk czolgow roznego typu miesiecznie. Tyle w calej UE nie produkuja rocznie. Mowa o pociskach tez zwiekszyli produkcje ponad 15krotnie. Ciezkie czasy
Blitz Krieg
Sprzedali Ukrainę? A ile władze sąsiedniego kraju zdefraudowały z donacji amerykańskich? Jakie cele zostały osiągnięte przez ponad tysiąc dni morderczej walki? Owszem, dla pewnej narracji, to są niewygodne pytania ale osadzone realnie w przestrzeni społecznej nad Dnieprem i Dniestrem. Władze Ukrainy niestety same popierane przez "jastrzębie" elity UE i byłą administrację USA doprowadziły do stanu katastrofy swój kraj, Bez zewnętrznych środków kraj już nie przetrwa. Wielu komentatorów nadal świadomie ignoruje kierunek dryfowania nastrojów społecznych na Ukrainie koncentrując się wyłącznie na butnych zamiarach. Reasumując jeśli USA pomija władze UA w rozmowach pokojowych to UE ignoruje po całości oczekiwania społeczeństwa ukraińskiego na ten moment.
Ależ
Faktycznie mamroty o Panamie Grenlandii Kanadzie Strefie Gazy i Ukrainie tworzą z pewnością logiczną całość
Autor Widmo
Zapytany Ronald Regan jaka jest jego doktryna wojenna, powiedział, że jest bardzo prosta. " My wygrywamy - oni przegrywają ". I tyle w temacie.
Przyszłość
Nawet ciekawe i dowcipne:) Ale kilka uwag. ETYKA i Poltka w pzradku usa to czy to wybicie Indian, czy wietnam i 4 milny zabitych wietnamem czy falszwa wojna o Irak = to iluzja. Poprstyu maja dobra proagande. Wystapnie Vincea ze UE jest nei demokraczna to poprsty slowa prawdyt. Skoro odwluja wybory w Rumuni. Czy to ciezko zrozumeic? GDzie sprawidowsci. A trumpa wciaz beda probwali powatrzmac za pomoca dznnikarzy....ostacznei moga zastrzelic jak Kennedego CDN..
zdzich
Warto by wspomnieć o najbardziej pesymistycznej koncepcji imperialnego podziału świata na strefy wpływów , która w wersji rosyjskiej (Michaił Juriew »Trzecie Imperium«) przewiduje przejęcie Europy przez Rosję . Jako że w pojęciu Trampa Europa traci na znaczeniu i nie jest w stanie funkcjonować jako samodzielne imperium należy ją podzielić , oddając część wschodnią Rosji , zaspokoić jej ambicje i w ten sposób kupić stabilizację oraz ustalić „nowy porządek świata” zapewniając optymalizację kosztów by zwrócić się tym razem przeciwko Chinom .
Buczacza
Na razie tą dyplomację widać było na meczu. Kanada USA... A także w spadkach sondażowych w ciągu miesiąca. O krytyce republikanów w tych z ekipy R. Regana nie wspominając. Za to w mosskowi został mężem stanu. No cóż nie można mieć wszystkiego...
Golf
Po co nam wróg...skoro mamy Trumpa ?!