Już w czasie pokoju zapewnienie mobilności wojsk własnych w Europie jest jednym z największych wyzwań stojących przed Sojuszem Północnoatlantyckim. Gdyby doszło do kryzysu lub wojny, liczba problemów tylko wzrośnie. Na wschodniej flance dotyczy to w szczególności tzw. przesmyku suwalskiego. NATO, UE, USA i poszczególne państwa w Europie podejmują kroki, by wdrożyć rozwiązania. Najważniejszym wyzwaniem jest jednak infrastruktura, której nie da się poprawić z dnia na dzień.
Zdolność do szybkiego przerzucania sił do Europy i po Europie to jedno z najważniejszych wyzwań, przed którymi stoi dziś Sojusz Północnoatlantycki. Żeby temu sprostać NATO podejmuje szereg działań. To m.in. podnoszenie poziomu gotowości części wojsk, czyli tzw. inicjatywa "4 razy 30". Dzięki niej sojusznicy mają dysponować 30 batalionami wojsk lądowych, 30 eskadrami lotniczymi oraz 30 okrętami gotowymi do działania w ciągu 30 dni lub szybciej.
Na wyzwania związane z mobilnością wojsk po części odpowiada reforma sojuszniczego systemu dowodzenia. Znamienne, że w pierwszej kolejności NATO nie powołuje żadnych nowych struktur odpowiedzialnych za dowodzenie bojowe, lecz za transport ludzi, uzbrojenia i zaopatrzenia oraz ich bezpieczeństwo na tyłach. Zgodnie z decyzją potwierdzoną na lipcowym szczycie w Brukseli jedno takie dowództwo powstanie w Norfolk w USA i będzie odpowiadać za północny Atlantyk. Drugie zostanie utworzone w Ulm w Niemczech – jego zadaniem będzie zabezpieczenie tylnej strefy działań w samej Europie.
Jednak żadne podwyższanie gotowości i żadne nowe dowództwa nie rozwiążą problemów z przemieszczeniem – przykładowo – batalionu czołgów z jednego do drugiego miejsca w Europie, jeśli nie będzie odpowiedniej infrastruktury i procedur. To prawdopodobnie najbardziej złożone wyzwanie, przed jakim stoi obecnie NATO.
Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się sprzyjać wojskowym planistom. W Europie Zachodniej i Środkowowschodniej sieć dróg i połączeń kolejowych jest rozbudowana. Oczywiście mniej lub bardziej, ale nie są to pustkowia lub bezdroża porównywalne np. z Afganistanem, gdzie Sojusz prowadzi swoją najdłuższą operację wojskową. Na Starym Kontynencie jest też pełno mostów i wiaduktów. Liczba portów lotniczych i morskich również jest duża. To infrastruktura cywilna, która może być wykorzystywana przez wojsko. Pytanie jednak, czy spełnia militarne wymagania? Otóż Sojusz Północnoatlantycki nie zna do końca precyzyjnej odpowiedzi na to pytanie.
Do końca zimnej wojny cała cywilna infrastruktura w Europie Zachodniej, szczególnie w Niemczech Zachodnich – mosty, drogi, autostrady itd. – była budowana z uwzględnieniem wymagań wojskowych dotyczących szybkiego przemieszczania sił, w tym sprzętu lądowego o największej masie, czyli czołgów podstawowych i samobieżnych haubic. Oczywiście nie wszystkie mosty miały nośność odpowiednią do transportu czołgów, ale na kluczowych szlakach takie parametry były zapewnione. To jednak przestało być priorytetem od zakończenia zimnej wojny.
Jeszcze gorzej jest, jeśli wziąć pod uwagę Europę Środkowowschodnią, począwszy od dawnej NRD, przez Polskę po państwa bałtyckie, ale także kraje znajdujące się bardziej na południe. Jak tłumaczył autorowi niedawno jeden z dyplomatów, w kwaterze głównej NATO panuje przekonanie, że w tym regionie infrastruktura nie jest przystosowana do szybkiego przemieszczania sił sojuszniczych, gdyby to było potrzebne. Konieczne są więc inwestycje. I nie dotyczy to jedynie połączeń z zachodu na wschód, ale także szlaków północ-południe.
Czytaj też: Na początku 2019 r. Polacy znów będą nadzorowali niebo państw bałtyckich. F-16 zamiast MiG-ów-29
Po zakończeniu zimnej wojny, a szczególnie po przystąpieniu w 2004 r. państw Europy Środkowowschodniej do Unii Europejskiej, znaczne środki zostały przeznaczone na budowę nowych dróg i modernizację linii kolejowych. Jednak do 2014 r., kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę, przy tych inwestycjach prawie wcale nie brano pod uwagę wymagań wojskowych. W tym czasie powstało wiele nowych mostów i wiaduktów. Niekoniecznie przystosowanych do transportu ładunków o masie powyżej 60 ton. A tyle wynosi masa bojowa czołgów M1A2 Abrams lub Leopard 2 w najnowszych wersjach.
Unia daje pieniądze, NATO – wymagania, czyli kto decyduje
Teraz ma się to zmienić, ale nie stanie się to z dnia na dzień. W projekcie budżetu UE na lata 2021-27 Komisja Europejska zaproponowała 6,5 mld euro (w cenach z 2018 r.) na inwestycje w sieci transportowe na potrzeby mobilności wojskowej. Nigdy wcześniej UE nie przeznaczała środków na ten cel.
W te działania włączyło się NATO. Sekretarz generalny Paktu Jens Stoltenberg przesłał w czerwcu do instytucji unijnych listę wymagań wojskowych, które należy brać pod uwagę przy inwestycjach w infrastrukturę transportową. Decyzja należy jednak do UE. NATO występuje w roli petenta, który choć bardzo mu na tym zależy, to jednak niewiele może zrobić. A już w czerwcu doświadczeni brukselscy korespondenci zwracali uwagę, że UE nie kwapi się do płacenia za inwestycje według wymagań NATO.
Mobilność wojsk jest także jednym z projektów uruchomionych na początku istnienia stałej współpracy strukturalnej w dziedzinie obronności (PESCO). W tej formule zainteresowane państwa UE pracują nad wybranymi projektami. W tym dotyczącym mobilności uczestniczą 24 państwa pod kierownictwem Holandii. Pod tym względem to najszerszy projekt w ramach PESCO.
Jakakolwiek by nie była wielkość unijnych inwestycji w infrastrukturę, ich realizacja należy do państw członkowskich. To przede wszystkim one muszą zadbać o to, żeby nowe drogi, mosty itd. nadawały się do podwójnego zastosowania. UE jedynie wykłada pieniądze i ustala wymagania.
Do tego dochodzą jeszcze inwestycje, jakie podejmują w Europie Amerykanie. Przykładem jest planowana rozbudowa bazy lotniczej w Powidzu niedaleko Poznania tak, by mogła ona być lepiej przygotowana na przyjęcie wsparcia zza oceanu. Urzędników z Brukseli o ból głowy przyprawia kwestia jak sprawić, by te wszystkie wysiłki – europejskie, NATO-wskie, amerykańskie i narodowe – wzajemnie się uzupełniały.
Procedury, czyli kiedy można transportować czołgi niemieckimi autostradami
Gdy już będziemy mieli odpowiednie drogi, linie kolejowe, mosty i wiadukty wciąż do rozwiązania będzie kwestia, jak w razie zagrożenia poruszać się będą po nich wojskowe transporty. Przemieszczenie czołgów lub innych systemów uzbrojenia z jednego do drugiego państwa wiąże się z koniecznością posiadania specjalnych pozwoleń. Choć od szczytu NATO w Newport we wrześniu 2014 r. sytuacja uległa poprawie, to formalności wciąż trwają zbyt długo.
Dotyczą one nawet przelotów na terytoriami państw sojuszniczych (bez lądowania). To dlatego w lipcu Sojusz Północnoatlantycki ogłosił podpisanie porozumienia z Europejską Organizacją ds. Bezpieczeństwa Żeglugi Powietrznej (Eurocontrol). Dzięki niemu samoloty oznaczone kodem wywoławczym NATO mają mieć pierwszeństwo w ruchu powietrznym nad Europą, także w czasie pokoju.
Bardziej uciążliwe są oczywiście procedury dotyczące ruchu lądowego. Dyplomata z kwatery głównej NATO, z którym autor miał okazję rozmawiać w czerwcu, zwrócił uwagę na przykład Niemiec – państwa, które trudno ominąć, jeżeli chce się przemieszczać lądem wojska w Europie, szczególnie na wschodnią flankę Sojuszu. Transport ładunków ponadwymiarowych – zarówno cywilnych, jak i wojskowych (np. czołgów) – jest możliwy na tamtejszych autostradach jedynie w nocy i w eskorcie policji. Nie można tak po prostu wyruszyć w drogę z zestawem niskopodwoziowym.
To pokazuje skalę trudności, z jakimi boryka się NATO, jeśli chce przyspieszyć przemieszczanie się wojsk po Europie. W kwaterze głównej Sojuszu przestano już mówić o wojskowej strefie Schengen. Pojęcie to spopularyzował były dowódca sił lądowych USA w Europie gen. Ben Hodges. – Nie mówimy już o wojskowej strefie Schengen, ponieważ Schengen kojarzy się z możliwością przemieszczania się z jednego państwa do drugiego bez okazywania dokumentów. W przypadku transportów wojskowych tak się nigdy nie stanie. Zawsze będzie to uzależnione od decyzji państw, przez terytorium których będziemy się przemieszczać – wyjaśnia pragnący zachować anonimowość rozmówca z kwatery głównej NATO.
Przesmyk suwalski, czyli wąskie gardło wschodniej flanki
Gen. Hodges wprowadził też do debaty o wyzwaniach stojących przed NATO pojęcie "przesmyk suwalski" (ang. Suwałki gap). Chodzi o obszar przyległy do granicy polsko-litewskiej, jedynego połączenia lądowego krajów bałtyckich z pozostałymi państwami NATO. Gdyby zablokować ten obszar, obrona Litwy, Łotwy i Estonii byłaby znacznie trudniejsza. Zaś ewentualne zajęcie jednego lub wszystkich tych państw przez Rosję podważyłoby wiarygodność NATO i Stanów Zjednoczonych, co z kolei mogłoby doprowadzić do rozpadu Sojusz.
To oczywiście najbardziej pesymistyczny scenariusz. Od czasu rosyjskiej agresji na Ukrainę NATO zrobiło sporo, by zapobiec takiemu rozwojowi wypadków. Najpierw, na szczycie w Newport powołano tzw. szpicę, czyli nieduże (kilka tysięcy żołnierzy), wielonarodowe siły zdolne do przerzutu w ciągu najwyżej kilku dni. Towarzyszyło temu założenie, że szpica będzie przemieszczana w zagrożony rejon, jeszcze zanim dojdzie do otwartego konfliktu. Gdyby więc coś groziło np. Estonii, żołnierze NATO mieliby znaleźć się w tym kraju, jeszcze zanim wkroczyliby Rosjanie. Moskwa miałaby wtedy do czynienia nie tylko z niewielką armią estońską, ale i gotowymi do walki reprezentantami pozostałych państw NATO. Militarnie nie stanowiliby oni dużej siły, ale gdyby ucierpieli w tym starciu, znacznie łatwiej byłoby przekonać społeczeństwa Europy Zachodniej, że jednak należy "umierać za Tallin".
Kolejny krok został podjęty na szczycie w Warszawie. Potwierdzono wówczas decyzję o wysłaniu do Polski, Litwy, Łotwy i Estonii wielonarodowych batalionów NATO. To również niewielkie oddziały (powyżej tysiąca żołnierzy), ale różniące się od szpicy tym, że już teraz są obecne na wschodniej flance NATO. Wprawdzie nie jest to obecność stała, ale ciągła. Pomiędzy kolejnymi rotacjami żołnierzy nie ma przerw. To wyraźny sygnał dla Moskwy.
Zrealizowawszy te decyzje, NATO stanęło przed pytaniem, co z drugim rzutem wojsk? Bo jeśli dojdzie do konfliktu, siły, które już teraz są w danym rejonie – obojętnie czy narodowe, czy sojusznicze – trzeba będzie prędzej czy później wzmocnić. To dlatego pojawiła się inicjatywa "4 razy 30" opisana na wstępnie niniejszej analizy. Owe bataliony, eskadry i okręty to nic innego jak drugi rzut, który ma przyjść z pomocą tam, gdzie będzie to potrzebne.
Z jakimi problemami zmierzyłoby się NATO, gdyby chciało drogą lądową (morską i powietrzną pomijamy w niniejszym tekście) przemieść przez Polskę do państw bałtyckich swoich żołnierzy, uzbrojenie i sprzęt? Granica polsko-litewska rozciąga się na długości 104 km. Miejsc, gdzie można ją przekroczyć jest kilkanaście, z czego w 12 Straż Graniczna planuje przywrócić kontrolę graniczną, gdyby zaszła taka potrzeba. Obecnie osób przekraczających tę granicę nie sprawdza nikt. Ba, autorem niniejszego tekstu, który przez dwa dni sprawdzał drogi łączące Polskę i Litwę, nie zainteresowały się żadne służby (co innego w pobliżu granicy polsko-rosyjskiej, tam zdarzyło się, że autor był legitymowany dwa razy dziennie).
Przez granicę Polski i Litwy przebiega jeden szlak kolejowy. Po polskiej stronie znajduje się stacja Trakiszki, po litewskiej – Šeštokai (po polsku Szostaków). Owa linia kolejowa jest jednotorowa i niezelektryfikowana. Tak samo wyglądają zresztą tory biegnące od Trakiszek do Suwałk i dalej do Augustowa. Do Suwałk można jeszcze dojechać koleją od strony Olecka. Tą trasą obecnie nie kursują żadne pociągi pasażerskie, jest wykorzystywana w ruchu towarowym.
Problemem jest też fakt, że zdecydowana większość linii kolejowych na Litwie ma szerszy rozstaw szyn niż w Polsce i Europie Zachodniej. W normalnym standardzie jest jedynie 115 km torów, w rosyjskim – prawie 1800 km. Oznacza to, że wojskowy transport, np. czołgi, trzeba byłoby gdzieś przeładować z jednego pociągu na drugi. Lokalizacja bocznicy, gdzie można to ewentualnie zrobić, najpewniej jest doskonale znana Rosjanom. Należy więc założyć, że jest to miejsce umieszczone wysoko na liście celów w razie ewentualnego konfliktu.
Jeśli chodzi o drogi, to większość szlaków wiodących do granicy z Litwą ma w Polsce status dróg gminnych. Niejednokrotnie przebieg granicy można też poznać po zmianie nawierzchni – po jednej stronie jest asfalt, po drugiej nawierzchnia szutrowa. Prawie wszystkie drogi gminne z Polski na Litwę są wąskie. Każdej z nich po polskiej stronie towarzyszy znak zakazu wjazdu pojazdów o rzeczywistej masie całkowitej ponad 8, 10 lub 20 ton (a warto tu przypomnieć, że na przykład masa całkowita kołowego transportera opancerzonego Rosomak przekracza 20 ton). Oczywiście w stanie wyższej konieczności nikt nie będzie przejmował się tym, że wojskowe konwoje niszczą nawierzchnię na tych drogach, ale gdzieś jest próg, po przekroczeniu którego wykorzystanie tych szlaków stanie się np. zbyt ryzykowne. To wszystko sprawia, że z wojskowego punktu widzenia mniejsze drogi łączące Polskę z Litwą są albo zupełnie bezużyteczne, albo mogą mieć znaczenie co najwyżej pomocnicze.
Zostają więc dwie drogi, które w Polsce mają status dróg krajowych. Pierwsza z nich, oznaczona numerem 8 biegnie przez Budzisko, druga (numer 16) – przez Ogrodniki. Tu nie znajdziemy znaków drogowych wskazujących na ograniczenie nośności, co jednak nie oznacza, że jest ona nieskończona. Od ubiegłego roku polska kompania czołgów szkoli się na Łotwie w ramach batalionu NATO. Najpierw były to wozy z 9 Brygady Kawalerii Pancernej w Braniewie, obecnie – z 15 Brygady Zmechanizowanej w Giżycku. W ramach rotacji pod koniec czerwca czołgi były transportowane zestawami niskopodwoziowymi po szosach, a więc albo przez Budzisko, albo przez Ogrodniki. Były to jednak PT-91 Twardy, czyli polska zmodernizowana wersja sowieckich T-72. Cechują się one niższą masą (poniżej 50 ton) niż czołgi konstrukcji zachodniej. W ramach batalionów NATO na Litwie, Łotwie i w Estonii są lub były także czołgi Leclerc z Francji, Leopard 2 z Hiszpanii i Challenger 2 z Wielkiej Brytanii. Jak zostały tam przetransportowane? Najpewniej nie był to transport lądowy.
Z drugiej strony wiadomo, że przynajmniej raz, w pierwszym kwartale 2017 r. Amerykanie przerzucili przez Polskę do państw bałtyckich czołg lub czołgi M1A2 Abrams, a więc pojazd o masie jeszcze większej niż przed chwilą wymienione. Transport odbywał się zestawem niskopodwoziowym. Jeden z takich pojazdów miał wówczas wypadek na polskiej drodze, co też pokazuje problemy, z którymi należy się liczyć w razie przerzutu uzbrojenia i sprzętu wojskowego drogą lądową.
Czytaj też: Przerzut polskimi drogami wyzwaniem dla US Army. Kolizja z udziałem Abramsa podczas testu [ANALIZA]
Trzeba też zaznaczyć, że obu drogom krajowym, które prowadzą z Polski na Litwę, daleko do standardu autostrady. Są to szosy z jedną jezdnią i dwoma pasami ruchu – po jednym w każdym kierunku. W dodatku, ukształtowanie terenu w pobliżu granicy jest takie, że szlaki niejednokrotnie prowadzą wąskimi przejściami między jeziorami. Słowem, teren bardziej sprzyja tym, którzy chcieliby zablokować przejście, niż tym, którym zależy na mobilności własnych wojsk. To dlatego NATO intensywnie ćwiczy przemieszczanie swoich sił przez granicę polsko-litewską, czego wyrazem były niedawne manewry Saber Strike 2018.
Mimo że NATO, Unia Europejska, Stany Zjednoczone i poszczególne państwa europejskie podejmują działania, które są odpowiedzią na wyzwania związane z mobilnością wojsk sojuszniczych w Europie, to do rozwiązania jest jeszcze daleko. Największą niewiadomą dla planistów jest infrastruktura na wschodniej flance. Najpewniej nie obędzie się bez inwestycji polegających na budowie nowych dróg, mostów i wiaduktów lub przynajmniej na remoncie już istniejących. Trudno jednak obecnie powiedzieć, jakie są potrzeby w tym zakresie. Na pewno jednak inwestycje infrastrukturalne to kwestia lat a nie miesięcy lub tygodni.
marian
Gulden. Niestety uważam, że powinniśmy zamknąć temat, gdyż nie da się oddzielić tematu wojska i obronności od stanu całego państwa, a to już niestety polityka, socjologia, ekonomia itd.
Gulden
-marian-Jestem Polakiem.I naprawdę chcę mieć pewność,że za mną stoi w pełni wyposażona,uzbrojona po zęby armia,moich współobywateli,którzy w razie czego dadzą w zęby(tak żeby się nakrył nogami!!!)potencjalny npl.Chyba tak nie ma,choć chłopaki i kobity w armii,robią co mogą.A co do wojny.Jedno pewne.ZAWSZE wali się z zaskoczenia.Mamy tuż obok siebie 300.000 w pełni uzbrojonych ludzi ,za Bugiem.Boję się?Trochę tak.Jak się ruszą,pozamiatane.
marian
Gulden. Ja też blado widzę taki manewr i też właściwie nie wiem dlaczego tego nie ćwiczą. (Pewnie takie przealokowanie byłoby niezgodne z przepisami BHP ;)) Można mieć najlepszy sprzęt, ale co z tego, gdy nie zdąży się go wykorzystać. Niektórzy komentatorzy tego portalu twierdzą, że o nadchodzącej wojnie będziemy wiedzieć co najmniej kilka tygodni wcześniej. Ja uważam, że wojna jest bardzo mało prawdopodobna, ale jeżeli przyjdzie, to z zaskoczenia.
Gulden
-marian-.Ja nie mylę pojęć,lecz logicznie chcę sobie wyjaśnić,uzasadnić, takie a nie inne postępowanie w naszej armii,w przypadku jak to napisałem zwołania w jedno miejsce batalionu i przealokowanie go na bojowo z punktu A do punktu B.Z CAŁYM inwentarzem potrzebnym do likwidacji npla.Pana opinia troszkę rozjaśniła sytuację,pomimo to,naprawdę blado widzę taki numer.Ogólnie rzecz biorąc KIEDY wojsko polskie ćwiczyło na bojowo w ramach batalionu,pułku na poligonie?Cenię sobie poczucie humoru,więc z zadowoleniem przeczytałem ostatnie zdania.Czyli facet jest na tyle zdrowy,by na akord kłaść płytki,rwać na czas szparagi...ale nie za bardzo jest zdolny do utrzymania w ręku karabinu i oddania celnego strzału z niego.Cóż.:)))
marian
Gulden trochę mylisz pojęcia. Poborowy to cywil, który nigdy nie był w wojsku i aby stać się częścią wspomnianego przez Ciebie batalionu musi przejść szkolenie podstawowe itd. Jednostki wojskowe mają przypisanych konkretnych rezerwistów, czyli ludzi przeszkolonych i teoretycznie gotowych do walki (karta mobilizacyjna z czerwonym paskiem). Przy czym liczba rezerwistów jest odpowiednio większa, gdyż z góry zakłada się, że nie wszyscy wezwani się pojawią. Nie napiszę jaki jest to przelicznik, bo nie jestem pewien czy to jest informacja jawna. Przypuszczam, że jest, ale pewności nie mam. Jeżeli mimo tego jednostka nadal nie ma kompletu, wtedy wzywa się posiadaczy kart z zielonym paskiem. Przy czym w razie ogłoszenia mobilizacji lub wybuchu wojny wszyscy posiadacze kart z czerwonym paskiem muszą stawić się w jednostce bez jakichkolwiek dodatkowych wezwań. Czas i miejsce wypisane jest już na karcie, którą posiada żołnierz rezerwy. Właśnie po to rezerwista ma zgłaszać wyjazd, aby w jego miejsce można było zaplanować innego żołnierza, który pozostał w kraju. Dodam, że obecnie spory odsetek rezerwistów jest odsyłany do domu przez lekarzy, którzy badają ich przed rozpoczęciem ćwiczeń. Oczywiście w razie W nikt ich nie będzie odsyłał, bo oczywiście są na tyle zdrowi by walczyć, ale za mało zdrowi by się szkolić - taka mała wada systemu :)
Skoczek224
Nie chciało mi się czytać do końca ale wymóg nośności 60-u ton jest stosowany przynajmniej od pietnasty lat w każdej nowo budowanej konstrukcji drogowej, łącznie z przejściami dla zwierząt nad autostradami. Dywagacje na temat możliwości transportu taboru kolejowego są bez celowe. Łatwość jego zakłócenia dyskwalifikuje go z założenia. Podatność na ataki lotniczo-rakietowe, klasyczną dywersje i cyber ataki dyskwalifikuje ten środek transportu. W konflikcie z przeciwnikiem dysponującym podobnym potencjałem bojowym również autostrady nie mają racji bytu. Widział ktoś przejazdy wojsk Amerykańskich w ramach rotacji? Oni już to ćwiczą. Małe, szybkie kolumny w sile kompanii, nie zawsze poruszające się głównymi drogami.
Gulden
-marian-To i tak NIE ZMIENIA faktu.Poborowi są ZA granicą(w obrębie UE),więc i tak czy siak,kicha na całego.Już widzę,że facet jadący kłaść płytki w Niemczech,goni do WKU,by się tam zgłosić.A poborowym jest.Otwartym pozostaje pytanie.JAK dostarczy RP karty mobilizacyjne WKU zainteresowanym(poborowym) w miejsu ich aktuanego pobytu.Od Norwegii,po Włochy.Tu zabawa się zaczyna,prawda?Powracając do mojego posta.Batalion.Z punktu A do punktu B.Na całego,na bojowo.Da radę?
marian
@Gulden Wyjeżdżając z kraju na okres powyżej 3 miesięcy każdy posiadacz karty mobilizacyjnej winien ten fakt zgłosić w WKU. Zatem przebywających za granicą mobilizacja praktycznie nie obowiązuje. Poza tym nadanie przydziału mobilizacyjnego osobie przebywającej za granicą jest właściwie niemożliwe, gdyż karty mobilizacyjne odbiera się osobiście. Do tego przydział mobilizacyjny szeregowy może mieć nadany maksymalnie przez 15 lat, zatem jeżeli ktoś wyjechał za granicę nie zgłaszając tego faktu w WKU, to i tak w większości przypadków ma ten przydział już zdjęty. Dlatego uważam, że problem braku rezerwistów oczywiście istnieje, ale problem posiadaczy kart mobilizacyjnych, przebywających za granicą, jest problemem marginalnym.
Gulden
A ja jestem naprawdę bardzo ciekawy,czy Polska,a raczej jej armia....byłaby w stanie trybie alermowym zmobilizować batalion,czyli zgwizdać ludzi w jedno mijesce mobilizacji.Ubrać w mundury.Wyposażyć z broń.Zabezpieczyć logistykę.I z punktu A,choćby Kotlina Kłodzka,tam byłoby miejsce zbiórki...przealokować na bojowo ten batalion do punktu B, na miejsce ostrych ćwiczeń poligonowych na Mazurach.I mówimy tu o czasie pokoju,nie pod kulami npla.Ogólnie rzecz biorąc już widzę potencjalną mobilizację poborowych w razie\"W\".Ciekawe jak ich pościągają z Anglii,czy innej Austrii.
Courre de Moll
@JanJan: sugerujesz, że dalekie przemarsze wojsk w \'39 były zupełnie bez sensu, a miejsce czołgu jest na pozycji obronnej? Bardzo ryzykowne stwierdzenie, w świetle faktycznego przebiegu wszystkich ważniejszych operacji IIWŚ :)
Troll i to wredny
Amerykanie się zagotują gdy wymienię ich europejską konkurencję, ale może zamiast inwestować w drogi i mosty (informując npla o jedynej możliwej linii dostaw) warto rozważyć zakup dla sił w Europie 100 samolotów A380-800 w wersji cargo i kilku tys śmigłowców różnych klas w tym kilkuset ciężkich ?!
podatnik
@Maciek: otóż nie każdy. Standardowy \"TiR\" by nie musiał uzyskiwać pozwoleń na przejazd wielkogabarytowy musi np. nie być szerszy niż 2,5m, nie być wyższy niż 4m, długość żadnego pojedynczego elementu składu nie może być większa niż 12m. Nieliczne polskie drogi pozwalają na masę całego zestawu na 40t i tylko nieliczne zezwalają na nacisk na osie 11,5t (większość naszych autostrad tylko 8t). I teraz upchaj na tym czołg, mądralo! Do tego Układ Warszawski wiedział co robi i skrajnie kolejowe np. na mostach, tunelach itp. puszczają T-72, ale nie Leo2 czy Abramsy. I jeszcze jedno: jako podatnik nie chcę by marnowano miliardy na remonty dróg zniszczonych przekroczeniem nacisków na osie, bo panom generałom marzą się częste i efektowne manewry z przerzutem wojsk bez cywilnych zezwoleń - niech panowie generałowie ćwiczą w warunkach realnych i przerzucają czołgi bezdrożami (na autostradzie z Kuwejtu do Basry w czasie Pustynnej Burzy było widać jak się kończy przerzut autostradą w warunkach wojny) i nie robią oszczędności na wojskowym budżecie oszczędzając lawety i gąsienice kosztem podatników w postaci zniszczonych dróg, bo koszt remontu dróg jest astronomiczny w porównaniu do cen lawet, więc niech wojsko nie robi wszawych oszczędności 1zł z budżetu wojska kosztem 100zł z budżetu podatników.
nikt ważny
System dróg i autostrad to po prostu ślepa uliczka w rozwoju której zdaje się jedynym uzasadnieniem była możliwość tzw \"wziątek\" przy budowie. To jest jednocześnie najbardziej kłopotliwy kosztowy i kosztowy w utrzymaniu system transportu i pisząc to nie mam na myśli cywilnych wycieczek samochodami osobowymi. Tani transport to transport rzeczny (nie do zastosowania militarnie) i kolejowy, zwłaszcza zelektryfikowany. Obecny stan również z przełożeniem na transport wojskowy to właściwie konsekwencja braku sensownych inwestycji w kolejową infrastrukturę kolejową jaki demontaż części infrastruktury od trakcji po stacje towarowe które istniały spełniając warunki do załadunku i rozładunku sprzętu wojskowego. Typowa motywowana ideologicznie krótkowzroczność polityczna w rodzaju \"wojny nigdy nie będzie\" objawia się dziś nie tylko problemami transportowymi ale również olbrzymimi kosztami transportu. Nie mówimy bowiem w kategoriach wojennych o szybkim przerzucie w określone miejsce kilku czy kilkunastu wozów bojowych i jednostek sprzętu ale o tym by istniały możliwości szybkiego przerzutu całych zgrupowań i to z możliwością tras zapasowych. W świetle istniejącej infrastruktury można więc zapomnieć o przerzutach wojsk a jedyne teren które mogą podlegać ew. wojnie konwencjonalnej na lądzie to te z rzadką i słabo zurbanizowaną infrastrukturą. W kategoriach Polski północno-wschodniej, tzw \"przesmyku\" i państw Bałtyckich wystarczająca jest mapa drogowa i kolejowa tamtego regionu by wiedzieć że możliwości wsparcia są właściwie żadne i taktycznie Rosja jako potencjalny agresor jest tam uprzywilejowania a jednocześnie znajduje się z enklawą Kaliningradzką w pułapce. To jest polityczny i strategiczny pat. Sam system transportu ma jednocześnie pokrewne działaniom militarnym wady. Potencjalna ewakuacja na masową skalę ludności cywilnej z rejonu prawdopodobnych działań wojennych jest praktycznie niemożliwa. O ile przy transporcie kolejowym można dokonać takiej ewakuacji z dobrym skutkiem to przy środkach drogowych i ograniczonym dostępie środków transportu skuteczność jest mocno wątpliwa a zarządzanie taką ew. w zasadzie niewykonalne.
lusi z mokradeł
Czyli Polskę zaproszono do NATO - by dla USA była figurantem ? By USA latało tymi swoimi złomami nad naszymi głowami - bo abrams nie da radę sam przejechać po naszych polach ? Co za armia za tym oceanem jest - nie dziwota że nawet w Iraku nie wygrali ???
Rzyt
Bzdury...wyzwania to są na bezdrożach Afryki, Azji, ameryki południowej...caly ten artykuł to płycizna intelektualna leniwego Europejczyka. Lidle i orleny co 1 km autostrad i ekspresowek co nie miara...linii kolejowych i pociągów w brud. A tu się zajmują droga gminna która ma nacisk na os 8t... A kto będzie przepisów ruchu drogowego przestrzegać w czasie zagrożenia...jak się zawali to się zawali i tyle od tego są wojska inżynieryjne. Pomijam fakt tysięcy składów budowlanych i tysięcy sztuk sprzętu koparek buldozerow wywrotek etc...w Europie nie ma żadnych przeszkód trudnych do przebycia. Odra płytka, Wisła płytka. Jedyna przeszkodą terenowa i logistyczna w NATO to MON I IU ogólnie polski rząd
ccc
Niestety, do Niemiec jako \"sojusznika\" trzeba mieć daleko idącą rezerwę. Nie wiem nawet czy słowo \"sojusznik\" jest tutaj uprawnione. Oficjalnie, na papierze Niemcy to sojusznik po tej samej stronie co my. Wiele faktów, o ile nie wszystkie, w ostatnich latach temu przeczy i to nie tylko Nord Stream 2. Jeden z wielu faktów. Ponieważ objęcie władzy przez PIS nie spodobało się Niemcom, władze poufnie zorganizowali szkolenie dla dziennikarzy niemieckich o tym jak mają pisać negatywnie o Polsce, tj. o kraju w który łamie się prawo, nie ma demokracji itp. Razi jednak szczególnie troska Niemiec o \"dobre samopoczucie\" Rosji z arogancją wobec tego samego samopoczucia wobec Polski. Gdy Rosja organizuje ćwiczenia ataku bronią atomową na Warszawę Berlin milczy, ale gdy Polska organizuje ćwiczenia obronne Berlin twierdzi, że to \"prowokacja\" . Tak zachowuje się sojusznik ? Nie, Niemcy nie są już sojusznikiem (jeśli kiedykolwiek były). Ryzyko zakupów wojskowych w Niemczech to olbrzymie ryzyko polityczne. W razie zagrożenia po prostu nie sprzedadzą nam części zamiennych i uzbrojenia bo uznają to za \"prowokację\" wobec Rosji. Obawiam się, że gdyby nie zaangażowanie USA i UK, Rosja mogłaby powtórzyć manewr z zielonymi ludzikami na większą skalę po to aby zająć przesmyk suwalski i odseparować kraje bałtyckie od Europy. Wtedy Merkel i Macron negocjowaliby pokój za cenę zatrzymania zajętych terenów Polski a nam kazałyby siedzieć cicho i \"nie prowokować Rosji\" protestami.
wew
>>Szlachetni Panowie! Brak dróg, ma też swoją zaletę. Bo jeśli NATO nie ma się po czym przemieszczać, to i >>wojska rosyjskie - one także - ugrzęzną w błocie i szczerym polu : ) To chyba tak nie działa, oni mają jeszcze gorsze drogi niż my, więc raczej są na to przygotowani.
Redrum
Pewnym paradoksem jest to, że z punktu widzenia przemarszu wojsk, stosunkowo lepszą infrastrukturą dysponują państwa bałtyckie. Drogi w Polsce północno-wschodniej pokrywają się często z dawnymi pruskimi szlakami - są kręte i wąskie, wiją się między jeziorami i pagórkami. Tymczasem u sąsiadów (w tym także w obwodzie kaliningradzkim), drogi biegnące w kierunku granic są niczym wyrąbane na przestrzał arterie, niemal bez zakrętów i sporo od naszych szersze.
Hunter
Dlatego powinniśmy modernizowac nasze Teczki. Są lżejsze i łatwiej radzą sobie w trudnym terenie.. Doskonale będą uzupełniać się z ciężkimi czolgami
JanJan
Liczenie na możliwość szybkiego i skutecznego przerzutu wojsk w czsie W to mżonka. Dzisiaj dalekie przemarsze wojsk tracą zupełnie sens, jeszcze bardziej niż w 1939r. Czołg na pozycji obronnej jest wielokrotnie trudniejszy do zniszczenia, niż podczas transportu na trailerze.
keko
stale bazy w polsce musza powstac jak najszybciej.
Maciek
No niestety bzdura goni bzdurę w tym tekście. Problem prawdziwy to brak woli. Zachód chciałby kłopotliwy problem bezpieczeństwa wschodniej flanki rozwiązać jak najniższym kosztem, a najlepiej bezkosztowo. Ale po kolei: mosty - każdy most po którym mogą jeździć tzw. tiry wytrzyma nacisk czołgu. Są to wszystkie mosty na drogach ekspresowych. Prawo w RFN - w tym roku widziałem na własne oczy niskopowoziówkę z niemieckim Leo tankujacą przy autostradzie W DZIEŃ! Więc jednak się da! Przesmyk suwalski: rusek w niego nie uderzy bo teren nie nadaje się do ataku. Możliwości logistyczne: ludzie, całe NATO ma ok 600, powtarzam 600 dużych samolotów transportowych, głównie oczywiście z USA. Jeśli będzie wola przewiozą wszystko. Ciężarówek z lawetami dla czołgów są w Europie tysiące. Co jest potrzebne? Dobra opl. Właśnie po to, żeby rusek nie myślał, że puknie iskanderem w drogę czy most. No i jeszcze o tych drogach: litości! Niemcy w 1941 robili 50-70km dziennie w kraju bez dróg! Drogę to muszę mieć ja, bo mój Peugeot bez niej by się rozpadł. A Rosomak czy Abrams przejedzie i bez niej. Zatrzyma go gęsty las, bagno, jezioro, itp. szkoda czołgów do jazdy, ale w Iraku przejechały 500km bez większego problemu.
Yugol
Czyli wielkie i potężne NATO potrzebuje asfaltu lub przynajmniej śrutowej nawierzchni najlepiej autostrady do przeżutu sprzętu bo broń Boże aby sobie gąsienice zabrudzili
Don Pedro z Krainy Deszczowców
Szlachetni Panowie! Brak dróg, ma też swoją zaletę. Bo jeśli NATO nie ma się po czym przemieszczać, to i wojska rosyjskie - one także - ugrzęzną w błocie i szczerym polu : )
tkm
Nie neguję, że trzeba rozbudowywać polskie drogi, także z uwzględnieniem potrzeb militarnych, ale nie bardzo rozumiem zamartwianie się tzw. przesmykiem suwalskim. Przede wszystkim brak w tym logiki, a \"zamartwiacze\" są specjalistami w przeczeniu sobie samym. Może najpierw trzeba opracować scenariusze z jakimi można by się zmierzyć, a dopiero później szukać środków zaradczych? Może też warto zastanowić się nad celami potencjalnego przeciwnika. Niektórym wydaje się, że jak coś jest dla nich cenne, to tak samo jest cenne dla innych. Błąd! Każdy gra w swoją własną grę i na czymś innym \"zdobywa punkty\". Owszem wiele celów jest wspólnych (również w sensie \"przeciwstawnych\"), ale to nie znaczy, że mają taką samą wartość dla obu (lub więcej) stron. Nikt też nie dysponuje nieograniczonymi siłami/zasobami. Każdy musi wybrać rejon koncentracji swoich zasobów. Jeśli dyskusja ma mieć sens, to trzeba przedstawić rozpatrywane scenariusze \"kryzysowe\". Zgadam się natomiast z autorem w kwestii spostrzeżeń dot. jakości dróg po obu stronach granicy polsko-litewskiej. Tak więc w pierwszym rzędzie, tymi sprawami muszą zainteresować się władze litewskie. Donald Trump powiedziałby, że muszą za zapłacić. Bezpieczeństwo kosztuje. Być może to nawet Litwini rozumieją, gdyż w swojej polityce zagranicznej grają mocno na najsilniejszego płatnika do kasy UE. Oby polskie rządy wiedziały równie dobrze w co powinny grać, na czym zdobyć punkty, a na czym uniemożliwić zdobycie punków partnerowi/rywalowi od zielonego stolika.