- Analiza
- Komentarz
- Wiadomości
Nadchodzi burza nad Pacyfikiem - czy to już coś więcej niż prężenie muskułów w Azji? [KOMENTARZ]
Przyzwyczailiśmy się do pojedynczych sygnałów z rejonu Azji i Pacyfiku, które wskazują na postępujący wyścig zbrojeń i przede wszystkim narastanie swoistej masy krytycznej w relacjach Chin z innymi państwami, oczywiście na czele ze Stanami Zjednoczonymi. Jednak, obecnie ich ilość nakazuje mieć wysoce wyczulone spojrzenie, szczególnie w efekcie pandemii koronawirusa SARS-CoV-2. W coraz mniejszym stopniu można wykluczyć konflikt w przestrzeni indopacyficznej w najbliższej dekadzie. Historia w Azji i na Pacyfiku nie skończyła się, wręcz przeciwnie ona na naszych oczach wręcz wrzuciła kolejny bieg.

Jak stwierdzono na samym wstępie, pokaz lub pokazy sił w rejonie infopacyficznym stają się czymś zupełnie naturalnym, chociaż akurat słowo naturalny w wymiarze relacji państw regionu z Chinami nabiera zupełnie innego znaczenia. Wystarczy nadmienić, że Amerykanie testują kryzysowy zrzut spadochroniarzy na wyspę Guam, dwie lotniskowcowe grupy bojowe US Navy (USS Nimitz oraz USS Reagan) ćwiczą wspólnie działania na Morzu Filipińskim, a amerykański Senat wysyła sygnały o możliwości włączenia Republiki Chińskiej na Tajwanie do największych morskich ćwiczeń RIMPAC.
Przy czym, Pekin nie zamierza pokazywać w żadnym razie postawy defensywnej i ogłasza ćwiczenia morskie w rejonie spornych wysp Paracelskich, nie zapominając równocześnie o swoim tlącym się sporze granicznym z Indiami. Nie może tym samym zaskakiwać, że Australia przestaje udawać, że architektura bezpieczeństwa w regionie jest stabilna i ogłasza jedne z największych zbrojeń w historii tego państwa. Podczas gdy Europa spogląda na relacje ze Stanami Zjednoczonymi czy też Rosją, to raczej z Azji płyną wysoce niepokojące sygnały i to w żadnym razie nie związane z pandemią koronawirusa.

Ponad 400 amerykańskich spadochroniarzy spakowało swoje wyposażenie, wsiadło do samolotów transportowych i przeleciało ponad 7600 km, żeby desantować się w rejonie Pacyfiku. Ćwiczenia miały pokazać gotowość do wzmocnienia desantem spadochronowym amerykańskich wojsk dyslokowanych do strategicznie istotnego dla Waszyngtonu regionu świata. W desancie na Wyspę Guam wzięli udział żołnierze z 4th Infantry Brigade Combat Team (Airborne) wchodzącej w skład 25th Infantry Division (US Army), którzy we wtorek w tym tygodniu przećwiczyli odbijanie kluczowej bazy w regionie czyli Andersen Air Force Base.
Baza lotnicza na Guam pełni nadal rolę swoistego niezatapialnego lotniskowca Stanów Zjednoczonych, wykorzystywanego do czasowych dyslokacji chociażby bombowców strategicznych. Wspomniane maszyny bombowe (np. B-1B Lancer) wcześniej stacjonowały tam na stałe, jednakże od pewnego czasu, aby również one miały większą elastyczność działania i zaskoczenia, są skomasowane w Stanach Zjednoczonych i w zależności potrzeb operacyjnych w danym momencie przylatują na Guam.
Czytaj też: Amerykanie wycofali bombowce strategiczne z Guam
Dowódcy z zaangażowanej w ćwiczenia jednostki mieli ograniczony czas do przygotowania swojego zrzutu oraz przeprowadzenia zakładanych scenariuszy po wylądowaniu. Wszystko po to, żeby przećwiczyć zdolność do szybkiej reakcji i umiejętności elastycznego dostosowania się do warunków w przypadku konfliktu zbrojnego. Chodziło o przejęcie kontroli nad infrastrukturą lotniska, tak aby móc szybko przejść do korzystania z niego. Trzeba zauważyć, że przylecieli oni z bazy znajdującej się na Alasce - tj. Joint Base Elmendorf-Richardson na pokładach transportowców C-17 Globemaster III. Lot spadochroniarzy trwał 9-10 godzin.

Alaskańskie dowództwo przedstawiło obecne działania ćwiczebne, jako największą tego rodzaju dyslokację powietrznodesantową w ich (z perspektywy jednostek im podporządkowanych) obecnej historii. Desant na Guam ma wpisać się w nową, elastyczną i przede wszystkim trudną do przewidzenia formę wzmacniania sił amerykańskich na wypadek konfliktu w rejonie Azji i Pacyfiku. Co więcej, jest to oczywiście również czytelny sygnał wobec Chin (po części również, przynajmniej propagandowo wobec Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokartycznej), które dla władz w Waszyngtonie są obecnie priorytetowym punktem odniesienia w przypadku polityki, obronności oraz kwestii ekonomicznych.
Czytaj też: Marines tworzą pułk nadbrzeżny na Hawajach
Gdy spadochroniarze ćwiczyli zajmowanie wyspiarskiej infrastruktury opanowanej przez przeciwnika, od zeszłej niedzieli na wodach Morza Filipińskiego trwały połączone ćwiczenia dwóch grup lotniskowcowych. US Navy ujawniło, że chodzi o zespoły USS Reagan oraz USS Nimitz, które mają przeprowadzać skoordynowane operacje znajdując się na wodach międzynarodowych. Celem ma być podnoszenie poziomu współpracy obu zespołów morsko-lotniczych, ale również sygnalizacja, że Stany Zjednoczone będą chroniły region przed wszelkimi możliwymi próbami ograniczenia swobody żeglugi i naruszania obecnych międzynarodowych standardów.
Każda grupa składa się oprócz z samego lotniskowca również z jednostek eskorty – w przypadku USS Nimitz jest to krążownik rakietowy USS Princeton oraz niszczyciele USS Sterett oraz USS Ralph Johnson; a w przypadku USS Ronald Reagan jest to krążownik USS Antietam oraz niszczyciel USS Mustin. O skali obecnej komasacji sił i środków, w przypadku lotniskowcowych grup bojowych, świadczy fakt, iż w rejonie jest jeszcze przecież USS Theodore Roosevelt. Zarówno strona amerykańska, ale też oficjalne źródła chińskie, zauważają, że fakt obecności trzech lotniskowców w regionie jest odnotowany po raz pierwszy od 2017 r. Przy czym, należy pamiętać, że w ogniu pandemii koronawirusa na amerykańskim lotniskowcu, to Chiny również przeprowadziły wspólne ćwiczenia dwóch swoich jednostek podobnej klasy – Liaoning i Szantung - w pobliżu Tajwanu.

Czytaj też: Chińskie "gry powietrzne" koło Tajwanu
Ważny strategiczny sygnał dla regionu indopacyficznego popłynął także bezpośrednio od amerykańskich parlamentarzystów. W Kongresie toczy się obecnie praca nad kwestiami finansowania działań Pentagonu w kolejnej rocznej perspektywie, Senat wskazuje na możliwość rozszerzenia formatu ćwiczeń amerykańsko-tajwańskich. W tym być może także cyklicznych ćwiczeń Rim of the Pacific (RIMPAC), które są nie tylko największe z perspektywy amerykańskiej, ale są podstawowym sygnałem wobec sojuszników regionalnych oraz oczywiście wszystkich rywali (szczególnie, że mowa jest o grupie ok. 25 państw, które mogą w nich uczestniczyć).
Na pewno w żadnym razie nie uda się włączyć Tajwańczyków do tegorocznego RIMPAC, gdyż nie przewidziano państw obserwatorów. Zaś same ćwiczenia będą odbywały się w ograniczonej pandemią formie skoncentrowanej na części morskiej. Niezależnie czy ostatecznie uda się zaprosić po raz pierwszy siły zbrojne z Republiki Chińskiej na Tajwanie na kolejną edycję RIMPAC, sam wymiar obecnej debaty kongresowej jest już znaczącym sygnałem wobec Pekinu.
Jak zostało wskazane, strona chińska nie pozostaje w żadnym razie bierna. Aktywność wojskowa Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej jest obserwowana od granicy z Indiami, poprzez kolejne loty samolotów bojowych w pobliżu Tajwanu, a na obecnych ćwiczeniach w pobliżu Wysp Paracelskich (Hoang Sa) kończąc. W środę miały zostać zapoczątkowane pięciodniowe manewry morskie chińskiej floty (1-5 lipca), które ogłosiła wcześniej administracja odpowiadająca za bezpieczeństwo morskie na chińskim Hajnanie.
Forma ogłoszenia oraz wskazanie rejonu ćwiczeń morskich (narzucenie obszarów wyłączonych pod ćwiczenia) stała się kością niezgody z władzami Wietnamu. Szczególnie, że obawia się on narzucenia chińskiego zwierzchnictwa nad obszarem Morza Południowochińskiego, do którego prawa roszczą sobie również Wietnamczycy. Tak czy inaczej, Chińczycy mieli skoncentrować znaczne siły morskie we wskazanym rejonie.

Na razie strona chińska raczej nie chwali się zbyt wylewnie skalą i zakresem uczestnictwa konkretnych jednostek pływających w ćwiczeniach, ale Wietnamczycy realnie zastanawiają się czy przypadkiem chińskie lotniskowce i ich lotnicze zespoły uderzeniowe nie zawitają w ich rejon. Bardziej dokładniejsze sugestie mają za to płynąć od Amerykanów, którzy wskazują, iż strona chińska szykuje się raczej to skoncentrowania uwagi na testach pocisków przeciwokrętowych.
Chociaż rzeczywiście obecne tarcia na linii Waszyngton-Pekin są osią wszelkiej debaty o bezpieczeństwie w rejonie Azji i Pacyfiku to w żadnym razie nie wolno zapominać o innych podmiotach gry. Przykładowo Australia wprost wskazała, że zamierza wydać 270 miliardów dolarów australijskich (ponad ok. 180 miliardów dolarów) w ciągu kolejnych dziesięciu lat nad podniesienie poziomu własnych sił zbrojnych. Ma być to pierwszy tak szeroko zakrojony plan wzmacniania sił zbrojnych w przypadku Australii od niemal ośmiu dekad historii tego państwa.
Czytaj też: Chiński okręt wziął na cel jednostkę z Filipin?
Chodzi przede wszystkim o zakup takiego uzbrojenia, które umożliwiłoby Canberrze na zwiększenie zdolności uderzeniowych na długich dystansach. Zarówno jeśli chodzi o operacje morskie, powietrzne czy też lądowe. Pierwsze w kolejce do pozyskania mają być zaawansowane amerykańskie pociski przeciwokrętowe (wskazuje się na 200 sztuk AGM-158C Long Range Anti-Ship Missile). Jednocześnie, Australijczycy interesują się uczestnictwem w rozwoju systemów hipersonicznych. Australia jest zaangażowana w szereg badań i rozwoju najnowszych technologii wojskowych.

Co więcej, australijskie państwo (podobnie jak wcześniej inne państwa w regionie) łączy swoje konwencjonalne zdolności militarne i inwestowanie w nie z podnoszeniem kompetencji do prowadzenia działań w domenie cyber oraz kosmicznej. Oczywiście, naturalnym partnerem w tym zakresie są Stany Zjednoczone oraz inni sojusznicy regionalni.
Władze w Australii wprost deklarują, że chcą zachować rejon indopacyficzny od wszelkich możliwości wymuszania czy też narzucania hegemonii. Co więcej, głosy o zmasowanych zakupach uzbrojenia i podnoszeniu zdolności uderzeniowych na dużych dystansach są wygłaszane w momencie bezceremonialnego wzrostu napięcia w relacjach z Chinami. Trzeba przypomnieć, że zarówno Chiny, jak i Australia oskarżają siebie nawzajem o wykraczające poza reguły działania szpiegowskie (wysyłanie szpiegów, instalacja systemów szpiegowskich w obiektach dyplomatycznych, prowadzenie działań informacyjnych i dezinformacyjnych, itd.).
Konkludując, narasta nie tyle incydentalna wrogość, ale raczej mowa jest o wejściu na kurs kolizyjny wynikający z naturalnych elementów rozwoju interesów chińskich oraz reakcji na nie ze strony szeregu państw. Państw, które czują się zagrożone postępującym wzrastaniem potęgi Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, wspieranej przez równie jej dynamicznie rosnący w siłę wywiad globalny. Amerykanie zmienili swój dyskurs i zareagowali na chińskie aspiracje, szczególnie, gdy spojrzymy na prezydenturę Donalda Trumpa.
Tym samym, stają się naturalnym punktem odniesienia dla innych, co może i zapewne będzie rodziło przewartościowania w zakresie sojuszy, koalicji, etc. Jednego możemy być pewni, przemysł zbrojeniowy zarobi na przestrzeni indopacyficznej niezależnie od efektu COVID19. Zaś w Europie winniśmy szerzej otworzyć się na bardziej dokładną obserwację (już obecną oczywiście w przestrzeni badawczej szeregu think-tanków) rzeczywistości tego regionu świata, który dotychczas nie stanowił priorytetu (porównując do Rosji, a nawet Afryki).
Zobacz również
- Chiny
- STANY ZJEDNOCZONE
- USA-Chiny
- USA
- RIMPAC
- lotniskowce
- amerykańskie lotniskowce
- chińskie siły zbrojne
- AMERYKAŃSKIE SIŁY ZBROJNE
- US Navy
- us army
- chińska armia ludowo wyzwoleńcza
- chalw
- Wietnam
- Morze Południowochińskie
- Wysy Paracelskie
- Guam
- spadochroniarze
- Jednostki powietrznodesantowe
- Morze filipińskie
- USA - Australia
- Australia
- australia-chiny
- USA - Tajwan
- Tajwan
- Marynarka Wojenna
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS