Wojsko, bezpieczeństwo, geopolityka, wojna na Ukrainie
Kradzież – najprostszy sposób pozyskania technologii wojskowych [ANALIZA]
Rosjanie potwierdzili przejęcie przez Amerykanów systemu przeciwlotniczego krótkiego zasięgu typu „Pancyr-S1E”. W rewanżu przypomnieli, jak zdobyte przez nich amerykańskie uzbrojenie pozwoliło im opracować własne rozwiązania. I nie tylko im.
Nie jest żadną tajemnicą, że najprostszym sposobem na zapoznanie się z najnowszym uzbrojeniem potencjalnego przeciwnika jest go po prostu ukraść. Robi się to na różne sposoby. Za legalne uznaje się trofea zdobyte w czasie walki, ale na porządku dziennym są operacje kupowania takiego sprzętu przez podstawionych pośredników, akcje wojsk i służb specjalnych, a nawet zwykłe kradzieże.
Ostatnio w Rosji szerokim echem rozeszła się informacja o pozyskaniu przez Amerykanów w Libii rosyjskiego, kołowego zestawu artyleryjsko-rakietowego krótkiego zasięgu typu „Pancyr-S1E” z kompletem rakiet i amunicji. Co ciekawe, Rosjanie nie uznali tego za coś karygodnego, a jedynie próbowali wyjaśnić, jak taka sytuacja była w ogóle możliwa. Wiedzieli bowiem, że system „Pancyr” został wcześniej zdobyty jako trofeum przez siły libijskiego Rządu Porozumienia Narodowego (GNA) po zajęciu bazy lotniczej al-Watija, kontrolowanej wcześniej przez Libijską Armię Narodową generała Chalifa Haftara. Amerykanie mieli więc prawo odkupić zdobycz – i jedyną wpadką Rosjan było to, że sami nie zrobili tego wcześniej.
W rosyjskich mediach próbuje się więc teraz bagatelizować całą sprawę, wyjaśniając, co tak naprawdę udało się dostać Amerykanom, a przede wszystkim - czego nie. W Rosji podkreśla się więc, że przechwycono starą wersję systemu, która najprawdopodobniej była wcześniej kupiona przez Zjednoczone Emiraty Arabskie (50 sztuk). Ale „Pancyry” otrzymała również Syria (prawdopodobnie 36 sztuk) i Algieria (38 sztuk). Dodatkowo Rosjanie uspakajają, że „najbardziej tajna część rosyjskich „Pancyrów” - system identyfikacji „swój-obcy” - nigdy nie był częścią zestawów sprzedawanych za granicę”.
W rzeczywistości dla Rosji sprawa jest bardzo niepokojąca, ponieważ najbardziej interesującym przeciwnika elementem zestawów przeciwlotniczych są rakiety oraz system ich naprowadzania. A oba te elementy zostały pozyskane przez Amerykanów.
By odwrócić od tego uwagę, rosyjskie media przypominają teraz o własnych sukcesach w „pozyskiwaniu” zagranicznego uzbrojenia oraz o takich samych działaniach ze strony innych państw: w tym przede wszystkim Stanów Zjednoczonych i Chin. W tych analizach widać jednak pewną stałą cechę. O ile przejmowane w różny sposób przez Amerykanów systemy uzbrojenia głównie rozczarowywały i z tego powodu, po analizie i badaniach, nie były najczęściej wykorzystywane we własnej produkcji a jedynie do szkolenia, o tyle Chińczycy i Rosjanie bez skrępowania kopiowali i wdrażali do swoich rozwiązań zachodnie pomysły oraz technologie.
Gratka dla inżynierów i konstruktorów – samoloty i śmigłowce bojowe
Teoretycznie najbardziej dotkliwym dla Rosjan przypadkiem utraty strategicznych technologii było przejęcie przez Amerykanów ich samolotu MiG-25P, którym radziecki pilot wojskowy Wiktor Bielenko uciekł 6 września 1976 roku do Japonii. Sprawa była o tyle drażliwa, że Stany Zjednoczone uzyskały w ten sposób dostęp do pełnowartościowego sprzętu bojowego wykorzystywanego w Związku Radzieckim – w tym z urządzeniami utajniania łączności oraz systemem identyfikacji radiolokacyjnej „swój-obcy”.
Początkowo próbowano to ukryć twierdząc, że Bielenko lądował awaryjnie, ale po otrzymaniu przez niego azylu, a później obywatelstwa amerykańskiego uznano oficjalnie jego wyczyn za zdradę. Tym bardziej, że radziecki pilot miał zabrać ze sobą również tajne dokumenty techniczne. Ostatecznie po przebadaniu samolotu przez japońskich i amerykańskich specjalistów, zwrócono go do Moskwy przez Tokio w częściach razem z rachunkiem wysokości 40 000 dolarów „za usługi lotniskowe”. Rosjanie oczywiście tej kwoty nie zapłacili, podobnie zresztą jak nie namówili Bielenki do powrotu.
Takich przypadków ucieczek z krajów komunistycznych było więcej. W Polsce najbardziej znanym przypadkiem tego rodzaju było porwanie samolotu Lim-2 (polska wersja radzieckiego myśliwca MiG-15bis) na duńską wyspę Borholm przez porucznika Franciszka Jareckiego 5 marca 1953 roku. Za swój wyczyn pilot został nagrodzony Krzyżem Zasługi przez polski Rząd Emigracyjny oraz nagrodą pieniężną i obywatelstwem przez Amerykanów. I w tym przypadku, po dokładnym przebadaniu samolotu (który został rozebrany na elementy pierwsze), został on po paru tygodniach odesłany do Polski.
O ile informacje o możliwościach samolotu MiG-15bis były dla Amerykanów interesujące (walczyli z nimi nad Koreą), o tyle wnioski z przebadania myśliwca MiG-25P niewątpliwie zaskakiwały. Wbrew legendom, jakie krążyły o tym myśliwcu okazało się bowiem, że technologie zastosowane przez Rosjan były najczęściej generacyjnie przestarzałe (brak tytanu w kadłubie, spawanie ręczne, technologia lampowa, itp.) i poza informacjami wywiadowczymi w niczym nie pomogły amerykańskiemu przemysłowi. Tymczasem MiG-15bis Jareckiego był o tyle interesującym że pokazał Amerykanom, co Rosjanie zastosowali na swoich myśliwcach korzystając ze zdobytych od Niemców informacji po zakończeniu II wojny światowej. Porównanie było o tyle interesujące, że amerykańscy inżynierowie również wcześniej korzystali z niemieckich technologii przy budowie swojego myśliwca F-86 Sabre.
Oba te samoloty skonfrontowały się później nad Koreą. O ile jednak Rosjanie poznali już swojego przeciwnika, ponieważ w październiku 1951 roku udało im się przejąć pierwszego F-86 Sabre utraconego w walce powietrznej, o tyle Amerykanie, do ucieczki Jareckiego, nie mieli takiej możliwości. Owszem, w wyniku brytyjsko-amerykańskiej operacji specjalnej, przeprowadzonej w 1951 r. pozyskali oni szczątku rozbitego myśliwca MiG-15, ale nie był to w pełni sprawny samolot jak maszyna Jareckiego. Pozostałe radzieckie MiG-15 w Wojnie koreańskiej operowały natomiast bojowo w taki sposób i w takim rejonie (nad granicą Chin i Korei w tzw. „Alei MIG-ów”), by po zestrzeleniu nie mogły spaść na obcym terenie. Dlatego ich szczątki były bardzo poszukiwane.
Takie działanie nie było zresztą niczym nowym, ponieważ „polowanie” na zagraniczny sprzęt wojskowy było zawsze jednym z najważniejszych zadań służb specjalnych. Wykorzystywano każdy sposób, byle tylko zdobyć dostęp do tajemnic technologicznych. Kupowano lub zdobywano np. szczątki rakiet i samolotów, które rozbiły się w czasie prób, testów lub wypadków. Amerykanie i Brytyjczycy pozyskali np. bardzo cenne informacje wywiadowcze z wraku myśliwca przechwytującego Jak-28 „Firebar”, który rozbił się w Berlinie Zachodnim 6 kwietnia 1966 roku (zwrócili jednak oba silniki – po ich wcześniejszym przebadaniu, a także- z honorami- ciała radzieckich lotników, którzy zginęli w katastrofie chcąc ominąć osiedle mieszkaniowe).
Czytaj też: Emiraty wycofają się z Erytrei?
Korzystano również ze zmieniającej się sytuacji politycznej, gdy np. w jakimś kraju zmieniał się rząd lub doszło do przewrotu. W ten sposób Ghana zakupiła w 1966 roku radziecką broń przeciwlotniczą, którą następnie zaoferowała Stanom Zjednoczonym, a Iran pokazał Sowietom amerykańskie uzbrojenie (w tym samoloty F-14) po przejęciu władzy przez islamską rewolucję.
Najcenniejszą zdobyczą były jednak sprawne samoloty. Amerykanie mieli tutaj o wiele łatwiejsze zadanie, ponieważ to Rosjanie bez ograniczeń i nadzoru sprzedawali swoje uzbrojenie na całym świecie. Dzięki takiemu podejściu w Stanach Zjednoczonych, ze zdobywanych w różny sposób radzieckich samolotów udało się nawet stworzyć tajną eskadrę treningową 4477 TES (4477th Test and Evaluation Squadron) znaną również jako „Red Eagles”. Dzięki niej mieli możliwość szkolenia własnych pilotów w optymalnym sposobie zwalczania tego rodzaju statków powietrznych. Zaczynano z dwoma samolotami MiG-17F i jednym MiG-21, które Izrael przechwycił od syryjskich i irackich sił powietrznych. Kolejne MiG-21 pozyskano z indonezyjskiego i algierskiego lotnictwa wojskowego. Amerykanie płacili za nie w różny sposób. Indonezja otrzymała np. w połowie lat siedemdziesiątych szesnaście samolotów F-5E/F Tiger II, ale oferowano również pieniądze (średnio 250 000 dolarów za samolot).
Czytaj też: Przywódca Iranu: Domagamy się czynów, nie słów
Ciekawy był chociażby sposób pozyskiwania przez Amerykanów części zamiennych potrzebnych do eksploatacji radzieckich samolotów. Ich źródłem były m.in. Finlandia, Jugosławia, Polska, Rumunia i Indie. Dużym sukcesem Amerykanów było porozumienie się z egipskim prezydent Anwar Sadatem, który sprzedał im w 1977 roku dwanaście myśliwców przechwytujących MiG-23MS i jeden MiG-23BN w zamian za 36 samolotów F-4E Phantom. Sprawa stała się głośna, gdy w kwietniu 1984 roku, podczas pilotowania myśliwca MiG-23 zginął amerykański generał Robert Bond.
Cennym źródłem radzieckich statków powietrznych okazali się Niemcy, którzy sprzedali Amerykanom dwanaście samolotów MiG-23ML, dwa MiG-23BN, dwa Su-22M4 i jeden MiG-29. Ciekawą zdobyczą był też radziecki samolot MiG-29, którym jeden z sowieckich pilotów uciekł do Turcji w 1989 roku. Turcy ostatecznie zgodzili się zwrócić myśliwiec, który jednak wcześniej został dokładnie zbadany. Amerykańskiemu wojsku udało się nawet kupić w 1987 roku od Chińczyków dwanaście nowych samolotów Shenyang F-7B, które były chińską przeróbką MiG-21. Później takie umowy z Chinami nie były już możliwe.
Czytaj też: Francuska armia nie opuści Sahelu
Rosjanie nie mieli takiego dostępu do zachodnich samolotów bojowych jak Amerykanie, więc korzystali głównie z wraków odzyskiwanych nad Koreą, Wietnamem i Bliskim Wschodem. Szczególnie użyteczne okazały się zdobyte w różny sposób myśliwce F-5E, które były podobno wykorzystywane w lotach testowych przeciwko MiG-21bis i MiG-23. Pozwoliło to na opracowanie nowej wersji samolotu MiG-23 (MiG-23MLD) i myśliwca MiG-29.
Rosjanie nie mogli się jednak nigdy pochwalić zdobyciem jakiś statków powietrznych wskutek ucieczki zachodnich pilotów do Związku Radzieckiego. Nie oznacza to jednak, że z krajów zachodnich nie porywano samolotów. Do takich zdarzeń doszło kilkakrotnie i Rosjanie skrupulatnie je teraz przypominają wymieniając m.in.:
- sierżanta amerykańskiej armii Bobby Joe Kesey’a, który 23 marca 1962 r. poleciał do Hawany na wypożyczonym samolocie turystycznym Piper PA-24 Comanche;
- Amerykanina Roberto Ramos Michelena, który poleciał w lipcu 1963 na Kubę jednosilnikowym, śmigłowym samolotem szkolno-treningowym Beechcraft T-34 Mentor;
- technika holenderskiej marynarki wojennej Theo van Eycka, który w 1964 roku porwał dwusilnikowy, turbośmigłowy samolot zwalczania okrętów podwodnych Grumman S-2 Tracker z torpedami na pokładzie z bazy brytyjskich sił powietrznych na Malcie i poleciał nim do Libii (Rosjanie nie dodają jednak, że w tym przypadku pilot nie porwał samolotu, ale wykonał samowolny lot treningowy i Brytyjczycy szybko odzyskali samolot).
Czytaj też: Siły Powietrzne USA testowały obronę laserową
Oblicza się, że w sumie ponad trzydzieści krajów utraciło swoje statki powietrzne dzięki ucieczkom swoich pilotów. Największa „rotacja” samolotów pomiędzy skonfliktowanymi stronami miała miejsce w przypadku obu Korei oraz przede wszystkim Tajwanu i Chin. W sumie z Korei Południowej miały być porwane trzy samoloty. W przypadku Tajwanu przyznano się, że do Chin w ciągu 32 lat przeleciało aż 40 samolotów. Swoisty, szpiegowski ruch lotniczy odbywał się również w drugą stronę - tym bardziej, że Tajwańczycy płacili chińskim pilotom złotem w sztabkach (podobno wydano na ten cel 2,5 tony złota).
Część z utraconych w ten sposób statków powietrznych udało się odzyskać, ale nie wszędzie. Tak było np. w Afganistanie w grudniu 2004 roku, gdy afgańskie ministerstwo obrony z wielkimi trudnościami próbowało odzyskać swoje samoloty i śmigłowce z których dziewiętnaście przeleciało do Pakistanu (w tym myśliwskie MiG-21 i myśliwsko-bombowe Su-22) i siedem do Uzbekistanu w latach 1983-1989.
Celem operacji specjalnych były również śmigłowce. Do najbardziej spektakularnych akcji tego rodzaju zalicza się niewątpliwie przejęcie w czerwcu 1988 r. rozsławionego w Afganistanie helikoptera bojowego Mi-24. Operację przeprowadziły dwa amerykańskie śmigłowce CH-47 Chinook ze 160. Pułku lotniczego operacji specjalnych, które przy wsparciu wojsk francuskich wywiozły z północnego Czadu śmigłowiec Mi-25 „Hind D” (eksportową wersję śmigłowca szturmowego Mi-24). Śmigłowiec ten wcześniej służył w armii libijskiej i działał w Czadzie.
Pozyskiwanie uzbrojenia w operacjach specjalnych
Nie jest tajemnicą, że Rosjanie od dawna korzystali z obcego uzbrojenia przy produkcji własnej broni. Nie gardzą przy tym żadnymi wskazówkami przechowując zdobyte trofea nawet przez wiele lat. Jak się obecnie okazuje, w tajnych magazynach rosyjskiego ministerstwa obrony nadal przechowywane są „trofiejne”, ogromne zapasy broni, zdobyte nie tylko na III Rzeszy, ale również podczas I wojny światowej.
Czytaj też: Przywódca Iranu: Domagamy się czynów, nie słów
W styczniu 2019 roku, do jednego z takich magazynów w Obwodzie Włodzimierskim wpuszczono dziennikarzy, gdzie mogli zobaczyć zdobytą bron strzelecką hitlerowskich Niemiec w skrzyniach ustawionych w co najmniej dziesięciu rzędach. W każdej z nich znajdowało się: albo sto pistoletów P08 Parabellum lub Walther P38 kalibru 9 mm, albo dwadzieścia karabinków Mauser 98k kalibru 7,92 mm albo cztery karabiny maszynowe MG 42 kalibru 7,92 mm. Było to swoiste pożegnanie, ponieważ później cały ten historyczny jak by nie było sprzęt (ważący ponad tonę), został przez Rosjan stopiony, a uzyskany w ten sposób metal wykorzystano przy budowie głównej cerkwi rosyjskich sił zbrojnych w Kubince pod Moskwą. Jej otwarcie w obecności prezydenta Władimira Putina nastąpiło w 79. rocznicę napaści Niemiec hitlerowskich na ZSRR 22 czerwca 2020 roku.
W przypadku uzbrojenia zdobytego już po II wojnie światowej (głównie przez wywiad) działano zupełnie inaczej. Było ono bowiem przekazywane do specjalnych instytutów, które miały wydobyć z „trofiejnego” sprzętu jak najwięcej informacji. Rosjanie nie gardzili nawet cięższym uzbrojeniem. W czasie wojny koreańskiej bardzo dużo wysiłku poświęcili ściągnięciu do badań czołgu M46 Patton. Nie pogardzili również samolotem P-51D Mustang najnowszej wersji – chociaż reprezentował on jeszcze technologie z czasów II wojny światowej. Rosjanie jednak interesowali się jego systemami łączności oraz „swój-obcy”.
Czytaj też: Putin: Moskwa "nie porzuci Donbasu"
Podobnie badane było uzbrojenie pozyskiwane przez Związek Radziecki ze Stanów Zjednoczonych w ramach układu o pomocy Lend Lease. Ale Sowieci nie przepuszczali żadnej okazji. Przykładowo, gdy na Syberii awaryjnie lądowały uszkodzone nad Japonią cztery amerykańskie bombowce B-29, a jeden rozbił się po wyskoczeniu załogi, Rosjanie nie zgodzili się na oddanie samolotów, ale je skopiowali. W ten sposób powstał pierwszy rosyjski bombowiec strategiczny Tu-4.
Rosjanie nie zgodzili się także na oddanie Amerykanom pięciu pojazdów Humvee „wypełnionych zaawansowaną elektroniką i zaszyfrowanym sprzętem łączności”, które rosyjskie wojsko przechwyciło w czasie wojny rosyjsko-gruzińskiej w 2008 roku. W tym przypadku kopiowanie było jednak o tyle utrudnione, że obecna elektronika jest specjalnie zabezpieczona przed jej ewentualnym przechwyceniem i odtworzeniem (chociażby przez trudne do zbadania mikroukłady elektroniczne).
Ale Amerykanie wcale nie byli Rosjanom dłużni. Szczególnie przydatny w tym przypadku był Izrael, który w szeregu operacji specjalnych zdobywał w krajach arabskich sprzęt sowiecki i dostarczał go później do Stanów Zjednoczonych. Był wśród nich m.in. samolot MiG-21 zmuszony do lądowania przez izraelskie samoloty, jak również kompletny system przeciwlotniczy S-75 „Wołchow” (SA-2), który porwano podczas wojny sześciodniowej 1967 r. nawet z radarem naprowadzania. Amerykanie nie skopiowali go jednak, ale wykorzystali do opracowania bardziej skutecznych systemów zakłócania radioelektronicznego.
O wadze tego rodzaju operacji wywiadowczych świadczy chociażby ujawniona notatka z lipca 1966 roku wysłana przez siły powietrzne USA, w której generał Joseph Carroll dziękował dyrektorowi agencji CIA: „Jest pan niewątpliwie świadomy, że nasi piloci marynarki wojennej i sił powietrznych odnieśli znaczne sukcesy w unikaniu strat systemu SA-2 w Wietnamie Północnym”. Od Izraela Amerykanie uzyskali najprawdopodobniej również kompletny, sprawny, rosyjski system identyfikacji radiolokacyjnej „swój-obcy” Kremnij-2 oraz nowej wersji czołg T-72 zdobyty w czasie wojny w Libanie w 1982 roku. I w tym przypadku go jednak nie skopiowali, ale wykorzystali do badań.
Czytaj też: Pancerny Terminator na testach
Zupełnie inaczej było w przypadku Związku Radzieckiego, w którym powielano amerykańskie rozwiązania i wprowadzano je do własnych systemów uzbrojenia. Rosjanie przyznali się nawet, że dla zdobycia niektórych z zagranicznych rakiet organizowane prawdziwe polowanie, oferując za nie swoim agentom i żołnierzom wojsk specjalnych nagrody lub najwyższe odznaczenia – w tym bohatera Związku Radzieckiego.
Tak było w przypadku przenośnych zestawów przeciwlotniczych Stinger, które Amerykanie przekazali do Afganistanu, by talibowie mogli nim zwalczać sowieckie lotnictwo. Rosjanie przeprowadzili kilka spektakularnych operacji specjalnych wykorzystując elitarnych żołnierzy Specnazu z GRU (Głównego Zarządu Wywiadowczego) oraz grup rozpoznawczych wojsk powietrzno-desantowych.
To właśnie oni na przełomie 1986 i 1987 roku zdobyli kilka „Stingerów”. Część z tych żołnierzy otrzymała później Złotą Gwiazdę Bohatera Federacji Rosyjskiej. Rosjanie jako symbol prezentują nazwiska trzech komandosów ze 186. Samodzielnego oddziału Specnazu i 22. Samodzielnej brygady Specnazu: Władimira Kowtuna, Wasilija Cieboksarowa oraz Jewgienija Siergiejewa (otrzymał Złotą Gwiazdę pośmiertnie), którym udało się zdobyć trzy Stingery. Zostały one później najprawdopodobniej wykorzystane przy opracowaniu najnowszych wersji rosyjskich MANPADS-ów typu „Igła” i „Wierba”.
Bardzo użyteczny dla Rosjan okazał się także niewybuch rakiety „powietrze-powietrze” AIM-9B Sidewinder, który Chińczycy przekazali do Związku Radzieckiego po jego pozyskaniu w czasie konfliktu z Tajwanem w 1958 roku (rakieta uderzyła w kadłub MiG-17, nie wybuchła i po wylądowaniu samolotu została wydobyta z jego kadłuba). W jednym z artykułów opublikowanych w numerze 3/2017 czasopisma „Radioelektronnyje Technologii” Rosjanie przyznali się że rozwiązania z tego amerykańskiego pocisku zostały później wykorzystane w radzieckich rakietach przeciwlotniczych i przeciwpancernych. Kopia Sidewindera (pocisk K-13) została zastosowana m.in. na samolocie MiG-21.
„Rozbita rakieta została przywieziona do nas na NII-2 (obecnie Państwowy Instytut Badawczy Systemów Lotniczych). Rozwiązaliśmy to jak szaradę. Znaleźliśmy w nim bardzo eleganckie rozwiązania… Odtworzyliśmy ją, adaptowaliśmy i wprowadziliśmy na uzbrojenie. Rakieta ta odegrała ważną rolę w rozwoju innych typów pocisków, na przykład przeciwpancernych, niektórych kierowanych pocisków przeciwlotniczych. Czyli to trofeum okazało się dla nas bardzo przydatne”.
Artykuł opublikowany w czasopiśmie „Radioelektronnyje Technologii” był o tyle interesujący, że Rosjanie przyznali się w nim do pozostawania w tyle w porównaniu do Amerykanów, jeżeli chodzi o kierowane systemy rakietowe. Według ich oceny, ta przewaga była szczególnie odczuwalna w czasie wojen izraelsko-arabskich i wojny w Wietnamie, gdy w powietrzu starły się amerykańskie samoloty F-4 Phantom i MiG-21. MiG-21 miał tylko przewagę w prędkości, ale na F-4 zastosowano „pocisk średniego zasięgu z radarową głowicą naprowadzającą, w którym lokalizator pracował również na tle ziemi, czyli namierzał samoloty lecące poniżej”. Tymczasem głowica naprowadzająca radzieckiej rakiety „mogła działać tylko w kontraście, na tle nieba”.
Ta przewaga miała zostać zniwelowana dopiero w samolocie MiG-23, ponieważ tam jeden pilot robił to, co w Phantomie robiła załoga dwuosobowa. Dodatkowo zastosowano na tym myśliwcu nową, radziecką rakietę R-23, która miała być lepsza od amerykańskiego pocisku Sparrow. Rosjanie przyznali się jednak, że rakietę tę skopiowali i wprowadzili do produkcji, ale ostatecznie miała ona jednak nie wejść na uzbrojenie.
Podobnie było z Sidewinderem, który posłużył do opracowania już radzieckiej rakiety R-60, która była mniejsza od pierwowzoru i bardziej zwrotna. Ta przewaga Rosjan miała się jeszcze zwiększyć po wprowadzeniu pocisku K-73 i samolotów MiG-29 oraz Su-27. Propaganda rosyjska przypomina tutaj o amerykańskiej instrukcji, która podobno miała zakazywać amerykańskim pilotom walki z radzieckimi myśliwcami tego typu na bliskich odległościach. Rosjanie chwalą się również, że indyjskie siły powietrzne przeprowadziły 27 symulowanych starć powietrznych amerykańskich samolotów z rosyjskimi typu Su-27 i MiG-29. Tylko jedno z nich miały podobno wygrać myśliwce wyprodukowane w Stanach Zjednoczonych.
Przewaga technologiczna była jednak zasadniczo po stronie USA. Potwierdzają to również pośrednio sami Rosjanie wspominając np., że pionierami we wprowadzaniu radarów z aktywnymi antenami ścianowymi byli Amerykanie i ich samoloty F-18. Zaznaczają jednak, że „wtedy rozwiązaliśmy wszystkie ich zagadki”. A to określenie „ich zagadki” może oznaczać, że Rosjanie nie stworzyli własnej stacji radiolokacyjnej, ale w jakiś sposób skorzystali z radarów amerykańskich i je po prostu skopiowali. Tak było np. ze stosowanymi w aktywnych antenach AESA modułami nadawczo – odbiorczymi. I znowu Rosjanie przyznali się, że w mikroelektronice wysokich częstotliwości na początku byli trochę w tyle. Jednak „gdy tylko luka została wyeliminowana, nasze moduły okazały się nie gorsze od amerykańskich”.
„Odpowiednio” zagospodarowane przez Rosjan zostały też na pewno amerykańskie rakiety manewrujące Tomahawk. Dotychczas strona rosyjska przyznała się do otrzymania od Syrii tylko dwóch takich pocisków, które 7 kwietnia 2017 r. zostały wystrzelone w kierunku syryjskiej bazy lotniczej Al-Shayrat z niszczycieli typu Arleigh Burke: USS „Porter” (DDG-78) i USS „Ross” (DDG-71).
W Rosji znalazły się również najprawdopodobniej elementy zestrzelonego nad Serbią 27 marca 1999 roku amerykańskiego samolotu F-117A. Szczególnie interesujące dla Rosjan miało być poszycie, które posłużyło do opracowania nowych stacji radiolokacyjnych skutecznych przeciwko takim technologiom stealth.
W ostatnich czasach bardzo tajemnicza historia dotyczy rakiety „powietrze-powietrze” AMRAAM wystrzelonej omyłkowo we wtorek 7 sierpnia 2018 r. przez samolot myśliwski Eurofighter hiszpańskich sił powietrznych w czasie operacji Baltic Air Policing. Rakieta ta miała przelecieć 80 km zanim upadła do lasu na niezamieszkanym obszarze w okolicy wsi Jõeküla w Estonii. Na zapytanie Defence24 estońskie ministerstwo obrony potwierdziło, że „Na razie nie odnaleziono żadnych szczątków pocisku AIM-120 AMRAAM, jak również nic nie wskazuje na to, aby pocisk mógł wylądować za granicą po stronie łotewskiej lub rosyjskiej”. Byłoby jednak dziwne, gdyby Rosjanie nie wykorzystali takiej okazji i nie próbowali w jakiś sposób, w czasie pokoju, znaleźć bojową rakietę wykorzystywaną w państwach NATO.
Chińskie podejście do własności intelektualnej
Jak widać proces pozyskiwania obcych pomysłów i rozwiązań trwa od wielu lat i nic nie wskazuje, by kiedykolwiek miał się zatrzymać. O ile jednak Związek Radziecki, a teraz Rosja i Stany Zjednoczone starają się zachować jakieś pozory, o tyle w przypadku Chin działa się według zasady: „I co nam zrobisz?”. Dobitnym przykładem takiego podejścia było przechwycenie 16 grudnia 2016 roku jednego z dwóch amerykańskich szybowców podwodnych, wykorzystywanych z okrętu oceanograficznego USNS „Bowditch”. Na oczach Amerykanów, który zajmowali się wyciąganiem jednego z dronów z wody, Chińczycy z przebywającego w pobliżu chińskiego okrętu ratowania okrętów podwodnych typu Dalanag-III wydobyli drugiego bezzałogowca.
Chińscy marynarze nie odpowiadali na apele Amerykanów z USNS „Bowditch” i po podjęciu z wody łodzi wraz z dronem oddalili się swoją jednostką z miejsca „porwania”. Jedynym komunikatem, jaki Chińczycy przekazali przez radio, ale już po oddaleniu się na dużą odległość, była jednozdaniowa informacja „wracamy do normalnych działań”. Ostatecznie dron po intensywnych interwencjach dyplomatycznych został zwrócony 20 grudnia 2016 roku na pokład niszczyciela USS „Mustin” (DDG-89) na wodach międzynarodowych, około 50 mil na północny zachód od amerykańskiej bazy Subic Bay na Filipinach. Nie wiadomo jednak co Chińczycy zrobili z tym bezzałogowcem w międzyczasie.
A mogli zrobić wszystko, ponieważ kopiowanie zagranicznych rozwiązań w Chinach opanowano do perfekcji, a pojęcie własności intelektualnej w mentalności władz w Pekinie praktycznie nie istnieje. Chińscy naukowcy są obecnie w stanie wykonać kopię okrętu, samolotu i pojazdu dopracowując ją później do własnych potrzeb. To przede wszystkim właśnie przez Chińczyków, na wielu wystawach i targach sprzętu wojskowego można znaleźć tabliczki z oznaczeniem „Zakaz fotografowania”.
Chińskie „wycieczki” robią bowiem zdjęcia wszystkiego. Nikogo więc nie dziwi leżący pod jakimś pojazdem wojskowym „turysta” z Chin, który fotografuje każdy element podwozia. Później wierne kopie takiego samochodu lub transportera można odnaleźć w systemach uzbrojenia produkowanego przez chińskie zakłady przemysłowe.
Próbują temu przeciwdziałać nie tylko Amerykanie grożąc sankcjami, ale również oddzielnie Rosjanie. Pod koniec 2019 roku głośno było o zarzutach korporacji zbrojeniowej Rostec, która wprosi oskarżyła Chiny o nielegalne kopiowanie rosyjskiego uzbrojenia. W specjalnym oświadczeniu stwierdzono, że „W ciągu ostatnich siedemnastu lat było pięćset takich przypadków… Chiny skopiowały silniki lotnicze i samoloty Suchoja, odrzutowce pokładowe, systemy obrony powietrznej, przenośne pociski przeciwlotnicze i odpowiedniki systemów „ziemia-powietrze” krótkiego zasięgu Pancyr”.
Rosjanie są zresztą sami temu winni, ponieważ pomimo że wiedzieli o zagrożeniu to nadal są największymi dostawcami broni do Chin. W latach 2014-2018 odpowiadali oni za 70% importu broni dla chińskiej armii sprzedając dla niej w 2015 roku za 5 miliardów dolarów nawet tak zaawansowane uzbrojenie jak sześć baterii przeciwlotniczych i przeciwrakietowych dalekiego zasięgu S-400 i dwadzieścia cztery myśliwce Su-35.
Zrobiono tak wiedząc, że sprzedane do Chin w latach dziewięćdziesiątych systemy S-300 i samoloty Su-27 zostały później przez Chińczyków bez skrępowania skopiowane i są produkowane jako zestawy przeciwlotnicze HQ-9 i myśliwce J-11. Rosyjskie protesty są więc bardziej pozornym działaniem niż faktyczną, prawną interwencją i nic nie wskazuje, by eksport uzbrojenia do Chin z powodu plagiatów został przerwany.
Czytaj też: Izrael kupuje samoloty i śmigłowce za miliardy
Rosjanie starają się jednak zabezpieczyć, próbując zmusić Chińczyków do kupowania dużych partii uzbrojenia, a nie jedynie próbek potrzebnych do skopiowania, jak również wprowadzając do umów specjalne klauzule zabezpieczające, gwarantujące tantiemy za chińskie kopie rosyjskich systemów. Jednak to Chiny mają pieniądze i dyktują warunki, o czym Rosja przekonała się po skopiowaniu ich systemów S-300 i Su-27. Wtedy również próbowano się zabezpieczyć, co spowodowało natychmiast spadek sprzedaży broni dla Pekinu.
O ile więc w 2005 roku Chiny odpowiadały za 60% rosyjskiego eksportu uzbrojenia, o tyle w 2012 roku było to już tylko 8,7%. Rosjanie musieli więc odpuścić tym bardziej, że zostali odcięci od technologii krajów zachodnich za zajęcie Krymu i interwencję na Ukrainie. Władze w Moskwie nie mając alternatywy, w jakiś sposób musiały więc zaakceptować kradzież własności intelektualnej jako cenę za chińskie kontrakty, godząc się dodatkowo na sprzedaż Chińczykom w 2015 roku swoich najnowszych rozwiązań: systemu S-400 i samolotów Su-35.
Rosjanie łudzą się przy tym, że uda im się zachować przewagę technologiczną nad Chińczykami inwestując ich pieniądze w kolejnej generacji systemy uzbrojenia. Nie zdają sobie jednak sprawy, że Chińczycy osiągnęli już taki poziom rozwoju, że są w stanie sami opracowywać nowoczesne rozwiązania, tylko posiłkując się zagranicznymi, a nie je kopiując. Kupując rosyjskie uzbrojenie chcą więc tylko to co najnowsze i też często jedynie dla wiedzy, a nie jako wzór do naśladowania. Kiedy więc Chiny pokazały w 2017 roku swój myśliwiec Chengdu J-20 piątej generacji, uznano go za bardziej zaawansowany technologicznie niż jego rosyjski odpowiednik Su-57.
W tym przypadku, za o wiele bardziej przydatne w Pekinie uważa się rozwiązania amerykańskie, najnowszej generacji chińskie systemy uzbrojenia bardziej więc przypominają wykorzystywane w Stanach Zjednoczonych rakiety, samoloty i okręty niż to, co stosują obecnie Rosjanie. I to dlatego Stany Zjednoczone próbują wywrzeć nacisk na władze w Pekinie, by proceder kradzieży własności intelektualnej został ukrócony.
Jak na razie im się to jednak nie udaje i na chińskim niebie, ziemi i wodzie widać coraz więcej bezpardonowo skopiowanych amerykańskich systemów uzbrojenia. Tak jest z pojazdami wojskowymi, statkami powietrznymi, okrętami, samolotami, rakietami czy dronami. Sprawia to ogromny problem Amerykanom, ponieważ dużo krajów nie kupuje np. bezzałogowych statków powietrznych Predator i Reaper, ale ich prostsze, a zarazem tańsze – chińskie kopie.
I trudno się temu dziwić, gdy chiński dron Wing Loong, odpowiednik amerykańskiego Predatora, kosztuje zaledwie 1 milion dolarów, a podobno najsilniej uzbrojony dron na świecie typu CH-5, kosztuje o połowę mniej (15 milionów dolarów) niż MQ-9 Reaper. Amerykanie tracą również na uzbrojeniu, ponieważ lotnicza rakieta naprowadzana laserowo typu AR-1, kosztuje o wiele taniej niż pocisk, na którym była wzorowana typu AGM-114 Hellfire.
Przez przedłużające się w Stanach Zjednoczonych badania dochodzi nawet do sytuacji, że chińskie „podróbki” powstają szybciej niż ich pierwowzory - amerykańskie odpowiedniki. Chińczykom wystarczą do tego jedynie wstępne rysunki i ogólne założenia, a przy ich uproszczonych procedurach oraz obniżonych standardach bezpieczeństwa, prace badawczo-rozwojowe postępują o wiele szybciej. Tak było np. z kasetowymi dronami szturmowymi Coyote przystosowany do zrzucania z samolotu. To nad czym cały czas pracuje koncern Raytheon bardzo szybko zostało skopiowane w Chinach jako system CH-901 i było proponowane również Polsce w czasie targów MSPO w Kielcach już w 2018 roku.
Rosjanom taka sytuacja jest na rękę i dlatego nie wspierają Amerykanów w walce o prawa licencyjne. Ignorują przy tym fakt, że Chińczycy w ten sposób cały czas zwiększają eksport broni i wypierają szczególnie Rosję z rynku uzbrojenia. I nie ma tu znaczenia, że systemy „Made in China” są gorsze od swoich pierwowzorów. Najważniejsze dla mniej bogatych krajów jest bowiem to, że są po prostu tańsze.
Cyberszpiegostwo zamiast komandosów
Pozyskanie „Pancyra” przez Amerykanów było spektakularnym sukcesem, który szybko został nagłośniony przez światowe media. O większości podobnych przypadków się jednak nie mówi – tym bardziej, że zmienia się sposób kradzieży własności intelektualnej. Jeszcze kilkanaście lat temu, by pozyskać dane o jakimś radarze, samolocie czy rakiecie trzeba było je porwać lub sfotografować klika tysięcy stron dokumentacji technicznej. Obecnie jest to o wiele prostsze, ponieważ taką dokumentację można przenieść na jednym pendrivie.
Dlatego szpiegostwo w cyberprzestrzeni stało się w dzisiejszych czasach podstawowym źródłem informacji dla takich państw jak Chiny, Rosja i Korea Północna. I kiedy doradca byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa ds. bezpieczeństwa John Bolton oskarżył w sierpniu 2019 roku Rosję o kradzież amerykańskich technologii hipersonicznych rakiet manewrujących, to na pewno nie chodziło o to, że rosyjski Specnaz wyzbierał na amerykańskim poligonie szczątki testowych silników.
Jak łatwo jest się dostać do potrzebnych danych przekonali się np. Francuzi z koncernu DCNS (Naval Group), gdy w Indiach wykradziono część niejawnych informacji, dotyczących okrętów podwodnych typu Scorpène, budowanych dla indyjskiej marynarki wojennej. Szacuje się, że wyciekło ponad 22 tysiące stron dokumentacji, wraz z dokładnymi danymi technicznymi. Dla wywiezienia tego w papierze potrzebna by była półciężarówka, a tak zrobił to jeden, wcześniej przekupiony urzędnik.
Takie próby pozyskiwania danych w cyberprzestrzeni są obecnie na porządku dziennym, i wszystkie firmy oraz wojsko starają się przed tym zabezpieczyć. Nie zmienia to jednak faktu, że uzbrojenie „w metalu” nadal będzie bardzo poszukiwanym towarem dla różnego rodzaju służb specjalnych. I rosyjski „Pancyr” jest tego najlepszym przykładem.