Siły zbrojne
Raport: Syria, Ukraina i Karabach nie pokazują wojny przyszłości
Ośrodek analityczny DAIO na Uniwersytecie w Hamburgu opublikował raport na temat wpływu (a właściwie braku wpływu) konfliktów w Syrii, Libii, Górskim Karabachu i wschodniej Ukrainie na sposób prowadzenia działań wojennych w przyszłości. Potwierdzono w nim rzadko podkreślaną ocenę, że cztery analizowane konflikty są prowadzone według zasad i w sposób odmienny od tego, jakie najprawdopodobniej byłyby zastosowane przy konfrontacji zbrojnej państw rozwiniętych.
Analiza DAIO (Defense AI Observatory) „Strzeż się szumu. Jak konflikty zbrojne na Ukrainie, w Syrii, Libii i Górskim Karabachu (nie) pokazują nam wojny przyszłości” („Beware the Hype. What Military Conflicts in Ukraine, Syria, Libya, and Nagorno-Karabakh (Don’t) Tell Us About the Future of War”) wbrew pozorom wcale nie jest przepowiednią, ale bardziej przestrogą. Autorzy tej analizy podkreślają wyraźnie, że oceniane cztery konflikty, pokazują pewne aspekty przyszłych działań wojennych, ale wcale nie zmieniają obowiązujących obecnie reguł – najwyżej o nich przypominając (np. wskazując na częste zjawisko niedoceniania walki elektronicznej).
Pozory mogą mylić
W ten sposób to, co we współczesnych konfliktach uważane jest powszechnie za nowatorskie, w rzeczywistości może nie mieć takiego wpływu, jak czynniki mniej widoczne, takie jak np. warstreaming lub tymczasowe przekazywanie siły militarnej za pośrednictwem tzw. WaaS („wojna jako usługa”). Tymczasem takie błędnie wyciągane wnioski mogą doprowadzić nawet do złego ukierunkowania sposobu rozwoju technologii, zdolności i koncepcji.
Autorzy wskazują (zresztą słusznie), że wojny na Ukrainie, w Syrii, Libii i Górskim Karabachu nie miały charakteru pełnowymiarowego konfliktu zbrojnego i toczyły się w bardzo specyficznych warunkach. Nie było więc tego, czym charakteryzowałoby się starcie państw zaawansowanych technologicznie – w tym przede wszystkim bezpośredniej konfrontacji lotnictwa i sił okrętowych oraz skoordynowanej, wielowarstwowej obrony przeciwlotniczej. Wiele czynników było również tak specyficznych, że ich powtórzenie na innym teatrze operacji wojennych byłoby bardzo trudne.
W analizie DAIO wskazane np. na rosyjskie działania psychologiczne na Ukrainie, które polegały m.in. na wysyłaniu przez Rosję SMS-ów z groźbami dla członków rodzin ukraińskich żołnierzy. Było to jednak możliwe tylko dlatego, że operator Vodafone Ukraine jest spółką rosyjskiego koncernu telekomunikacyjnego Mobile TeleSystems. W ten sposób Rosjanie mieli ułatwiony dostęp do sieci i mogli z niej w miarę łatwo korzystać.
Podobna sytuacja była w przypadku ukraińskich systemów wojskowej łączności radiowej, które pochodziły z Rosji i jak się okazało można je było z Rosji wyłączyć. W momencie gdy Ukraińcy zaczęli używać zachodnie radiostacje (firm Harris i Aselsan), skuteczność rosyjskich systemów walki elektronicznej drastycznie się obniżyła. W przypadku skonfrontowania nowoczesnych urządzeń elektronicznych krajów zachodnich z rosyjskimi systemami zakłócającymi, sytuacja wcale już więc nie jest taka oczywista. Z jednej strony Rosjanie w miarę skutecznie utrudniali użycie przez Ukrainę amerykańskich minidronów RQ-11 Raven, z drugiej zaś strony nie radzili sobie z latającymi w okolicy Syrii średnimi i dużymi bezzałogowcami ze Stanów Zjednoczonych i Izraela (takimi jak np. amerykański MQ-9 Reaper).
Czytaj też: Rosja chce napięć na Bliskim Wschodzie [WYWIAD]
Szczególnej analizie w raporcie DAIO poddane zostały trzy czynniki: bezzałogowe statki powietrzne UAV (Unmanned Aerial Vehicle), walka elektroniczna (WE) i obrona przeciwlotnicza. Wyciągnięto trzy główne wnioski:
- walczące siły rzeczywiście wykorzystywały bezzałogowce, jednak przeważały wypróbowane i wcześniej przetestowane taktyki działania (większość dronów realizowała po prostu zadania wcześniej wykonywane przez systemy załogowe). Sygnałem nadchodzących zmian był jedynie jednoczesny atak trzynastu dronów 5 stycznia 2018 roku na bazę w Hmiejmim - tym bardziej, że przygotowały go siły nie stosujące wyrafinowanych technologii, a raczej prymitywne środki walki. Atak ten nie był jednak typowym działaniem „w roju” (nie było np. współdziałania dronów) i jak dotąd nie odnotowano powtórnie takiego sposobu wykorzystania bezzałogowców;
- słabym punktem u wszystkich walczących stron była zawsze obrona przeciwlotnicza. Było to szczególnie widoczne w Syrii, gdzie stare systemy nie dawały gwarancji skutecznej obrony, nowe środki obrony przeciwlotniczej działały poniżej oczekiwań (np. system Pancyr-S1), a rozwiązania reklamowane jako najbardziej efektywne w ogóle nie prowadziły aktywnej walki z celami powietrznymi (syryjskie kompleksy S-300 i rosyjskie S-400). Źle zorganizowana obrona przeciwlotnicza była również problemem Armenii w konflikcie z Azerbejdżanem o Górski Karabach. Wykorzystywane przez armeńskie siły zbrojne systemy 2K11 „Krug”, 9K33 „Osa”, „Tor-M2KM”, 2K12 „Kub”, 9K35 „Strela-10” i S-300 oraz przenośne zestawy przeciwlotnicze były praktycznie bezsilne - nawet w odniesieniu do dużych dronów Bayraktar TB2 (które dzięki temu mogły działać bez większych problemów – chociaż ze stratami);
- najwięcej uwagi trzeba poświęcić niedocenianym w wielu państwach systemom Walki Elektronicznej (WE). To właśnie dzięki nim odnoszono bowiem sukcesy w zwalczaniu dronów na Bliskim Wschodzie, jak również to one służyły do naprowadzania rosyjskiej artylerii i realizowania na Ukrainie takich zadań, jak: sabotaż, zakłócania, podszywania się i groźby.
Niezauważalne, ale również bardzo ważne
W raporcie DAIO zajęto się również czynnikami mniej zauważalnymi i z tego powodu niedocenianymi przez analityków we współczesnych konfliktach zbrojnych. Podkreślono przede wszystkim jak ważna jest integracja zasobów wojskowych w jednolitym systemie C4/5ISTAR1. Zauważono, że te strony konfliktu, które lepiej zarządzały „złożonym ekosystemem militarnym” zwyciężały w konflikcie. Mogły bowiem odpowiednio gospodarować swoimi siłami, jak również błyskawicznie reagować na nagle pojawiające się zagrożenia. Według autorów analizy trzeba więc zwrócić większą uwagę na „zmiany koncepcyjno-organizacyjne dotyczące działania łańcucha C4/5ISTAR”, ponieważ idą one w parze z „ogólnym aspektem podejmowania decyzji wojskowych”.
Jest to tym bardziej ważne, że cały czas zwiększa się ilość dostępnej informacji i bez wsparcia informatycznego nie ma szans, by ją było można odpowiednio wykorzystać. O skali problemu może świadczyć komunikat Rosjan, że w powietrzu ponad Syrią wykorzystywali od 60 do 70 dronów dziennie. Z jednej strony dostarczały one informacje wywiadowcze, ale z drugiej strony musiały być one koordynowane z kontrolą ruchu lotniczego, jak również własnym systemem przeciwlotniczym.
Brak odpowiedniego systemu dowodzenia powodował, że nawet teoretycznie skuteczne uzbrojenie nie było w stanie realizować zadań. Przykładem tego było obezwładnienie obrony przeciwlotniczej Armenii, które doprowadziło do prawdziwego polowania dronów na zestawy rakietowe. Azerom udało się nawet zniszczyć samobieżną wyrzutnię Tor-M2KM na podwoziu kołowym rozstawioną pomiędzy budynkami mieszkalnymi, chociaż zestaw ten może również działać w pełni autonomicznie (mając własny radar wykrywania).
Czytaj też: Cyberbezpieczeństwo na polu walki [RELACJA]
Z drugiej jednak strony, gdy system wczesnego ostrzegania i dowodzenia działał, osiągano sukcesy, czego przykładem może być Syria. Ocenia się, że właśnie dzięki współdziałaniu środków rozpoznania i systemów ogniowych udało się zestrzelić aż dwadzieścia tureckich dronów przez rakietowe zestawy przeciwlotnicze Buk-M2E.
Krytykując rosyjskie systemy przeciwlotnicze (ponieważ to one były najczęściej wykorzystywane w analizowanych konfliktach) należy mieć świadomość, że były to najczęściej zestawy eksportowe. Miały więc one na pewno ograniczone możliwości bojowe w odniesieniu do tych, jakie wykorzystuje Federacja Rosyjska, jak również nie były obsługiwane przez tak przygotowaną obsługą, jaką mają mieć Rosjanie. Dodatkowo część zestawów przeciwlotniczych nie była używana zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Tak było np. w przypadku kompleksu „Pancyr-S1”, który z założenia miał służyć do obrony większych jednostek przeciwlotniczych (systemów S-300, S-400 i S-500) i w związku z tym ma pewne ograniczenia.
Niektórzy eksperci spekulują, że radary „Pancyr-S1” działając samodzielnie mogą mieć trudności z wykrywaniem celów wolno i nisko latających, mogą jednocześnie śledzić tylko trzy cele nadlatujące w zbliżonym sektorze, radar podświetlenia celu działa jedynie w kącie 30-45 stopni, a zestaw musi „widzieć” cel przez cały czas lotu rakiety (tak więc atak z przeciwnego kierunku nie zostanie dostrzeżony).
Kolejnym wartym podkreślenia czynnikiem według autorów raportu DAIO jest fakt, że pomimo istnienia systemów bezzałogowych i zautomatyzowanych to „ludzie nadal odgrywają decydującą rolę w każdym aspekcie walki”. W żadnym z czterech analizowanych konfliktów nie było sytuacji, w którym żołnierze byliby całkowicie zastąpieni przez samodzielnie działające maszyny lub oprogramowanie. W każdym przypadku to ludzie odgrywali kluczową rolę w obsłudze wszystkich środków bojowych (nawet bezzałogowych). Oczywiście rola człowieka będzie się zmieniała w przyszłości, jednak w najbliższym czasie na pewno nie odbędzie się to na zasadzie radykalnych zmian.
Ważnym czynnikiem w raporcie DAIO, który coraz bardziej decyduje o sposobie postrzegania każdego konfliktu ma być warstreaming, tj. zdolność walczących stron do dostarczania na żywo przekazów z pola walki. Te przekazy są przydatne dla rozpoznania i dowodzenia siłami, ale ujawnione i opublikowane np. na oficjalnej stronie ministerstw obrony (jak w przypadku Azerbejdżanu) mogą wypaczyć rzeczywistość. Trzeba bowiem pamiętać, że o wiele ważniejsze elementy działań, takie jak walka elektroniczna i poziom integracji systemów dowodzenia, kierowania, łączności i rozpoznania C4/5ISTAR, są trudne do zademonstrowania. Natomiast bardziej widowiskowe w filmowanych raportach okazują się drony, stając się swoistą „gwiazdą” mediów. A to może zachęcić dowódców do nadmiernego zaspokajania tzw. „głodu obrazów, których wcześniej nie pokazywano”.
Wpłynęło to np. na prezydenta Azerbejdżanu Ilham Alijew, który przyznał „Order Karabachski” prezesowi tureckiej firmy Baykar Selcukowi Bayraktarowi. Takie uhonorowanie zagranicznej spółki dostarczającej bezzałogowce azerskim siłom zbrojnym (a nie np. systemy WE) daje wrażenie, że to właśnie drony miały decydujące znaczenie w operacjach wojskowych w Górskim Karabachu. Nadawało to też prestiżu operatorom obsługującym systemy bezzałogowe, chociaż to nie na nich ciążył główny wysiłek w toczącej się wojnie.
Czytaj też: Jaka amunicja krążąca dla Wojska Polskiego?
Materiały wideo gromadzone przez drony były i są również powszechnie wykorzystywane przez Turcja i Rosję w Syrii do celów propagandowych oraz przez Izrael – m.in. by zdyskredytować rosyjskie systemy przeciwlotnicze i pochwalić się swoim uzbrojeniem precyzyjnym. Należy bowiem pamiętać, że wszystkie strony ukrywają prawdziwą wartość bojową wykorzystywanego wyposażenia najczęściej ją wyolbrzymiając. Przykładem tego może być rosyjski system walki elektronicznej krótkiego zasięgu, który podobno miał strącić na ziemię sześć z trzynastu dronów atakujących grupą bazę lotniczą Hmiekmim w Syrii. Nie ma praktycznie żadnych możliwości by to sprawdzić, w odróżnieniu od tak niezbitego dowodu jak film, pokazujący pocisk zbliżający się i uderzający w bezskutecznie broniącego się rakietami „Pancyra”.
Warstreaming jest również przydatny w wojnie psychologicznej. Było to widoczne szczególnie w Armenii, gdzie siły zbrojne wyraźnie nie radziły sobie z psychologicznymi skutkami ataków prowadzonych za pomocą dronów i amunicji krążącej. Warstreaming potęgował ten strach, wywołując wrażenie nieustannego zagrożenia i przeświadczenie o stuprocentowej skuteczności ataków prowadzonych przez bezzałogowce. Szczególnie ważnym aktorem tej „wojny psychologicznej” była izraelska amunicja krążącej IAI Harop, która sama będąc niewidoczna, podczas nurkowania powodowała charakterystyczny hałas „rzucający” żołnierzy armeńskich na ziemię. Podobny efekt na początku II wojny światowej osiągnęli Niemcy wykorzystując w odpowiedni sposób bombowce nurkujące Ju-87 Stuka.
Nową, mało podkreślaną cechą współczesnych konfliktów jest możliwość skorzystania przez walczące strony z szybkiej, zewnętrznej pomocy: nie w ramach sojuszy (takich jak NATO), ale dzięki „biznesowi wojennemu” - w ramach tzw. usługi wojennej WaaS (War as a Service). Jest to nowy polityczno-strategiczny „model biznesowy”, który polega na czasowym, międzyrządowym przekazaniu kompleksowej siły wojskowej. „Kompleksowej”, ponieważ nie polega to jedynie na szybkim uzupełnieniu zasobów technologicznych (np. dostawie nowych czołgów lub precyzyjnej amunicji), ale również na udzieleniu pomocy planistycznej, szkoleniowej i operacyjnej – w tym na wysłaniu gotowych do działań pododdziałów lub operatorów.
WaaS daje więc możliwość uzyskania nagłej przewagi nad rywalem, o ile oczywiście odbiorca jest przygotowany na przyjęcie tej pomocy, a dawca jest zdecydowany na ryzyko związane z tą pomocą (to ryzyko po prostu musi się opłacać finansowo - poprzez uzależnienie odbiorcy usług lub politycznie – poprzez uzyskanie wpływów i baz). Takie zewnętrzne wsparcie ze strony Rosji okazało się czynnikiem decydującym o ciągłym trwaniu rebelii na wschodniej Ukrainie. Bez rosyjskiej pomocy separatyści nie byliby w stanie prowadzić działań wojennych i podtrzymywać istnienia samozwańczych republik: ługańskiej i donieckiej. Z drugiej strony niestabilność panujących tam władz sprzyja ukrywaniu wpływu Rosji na podtrzymywanie wojny domowej, toczącej się w tamtym regionie.
Podobną sytuację można było zaobserwować w Górskim Karabachu. Wyraźna asymetria sprawności operacyjnej na korzyść Azerbejdżanu wynikała najprawdopodobniej ze strategicznego wsparcia tureckiego oraz złego stanu sił zbrojnych Armenii, co było szczególnie widoczne w obronie przeciwlotniczej. Ta obrona była zresztą nieskuteczna w przypadku obu stron konfliktu, co ułatwiło działania systemom bezzałogowym: tureckim dronom Bayraktar TB2 i izraelskiej amunicji krążącej IAI Harop. Na ten sukces azerskich wojsk niewątpliwie złożyła się obecność 50 tureckich instruktorów, 90 doradców wojskowych i około 20 operatorów dronów.
Tym co może wpłynąć na sposób działania sił zbrojnych jest także coraz większy dostęp do bardzo dobrej jakości i tanich technologii komercyjnych. Oznacza to drastyczne zmniejszenie kosztów wielu rodzajów sprzętu wojskowego, który nie jest coraz częściej produkowany w pojedynczych sztukach z unikalnych części, ale składany z masowo produkowanych elementów. Żołnierze mają więc obecnie powszechny dostęp np. do systemów nawigacji satelitarnej, jak również do wcześniej bardzo drogich i skomplikowanych urządzeń termowizyjnych.
Takie pomieszanie rozwiązań wojskowych i komercyjnych C/MOTS (Commercial or military technology off-the-shelf) pozwoliło np. tureckiej firmie Bakyar na wyprodukowanie dronu bojowego Bayraktar TB2, który jest kilkanaście razy tańszy od swoich większych, amerykańskich odpowiedników MQ-9 Reaper (około 60 milionów dolarów za sztukę). Automatycznie pozwala to na zwiększenie floty dostępnych bezzałogowców, co daje możliwość ich powszechniejszego używanie przez dowódców oraz godzenia się na związane z tym straty.
Przykładem takiej „swobody” w użyciu sił było wykorzystanie przez Turcję bezzałogowych statków powietrznych ANKA-S i Bayraktar TB2 podczas operacji „Spring Shield” na początku 2020 roku. Działania określone jako rewolucyjne doprowadziły do utraty około 10-15% całkowitej tureckiej siły uderzeniowej bezzałogowych statków powietrznych w zaledwie trzy tygodnie (uwzględniając w tym drony utracone w Libii). Było to jednak dopuszczalne, ponieważ firma Baykar produkuje obecnie rocznie około dziewięćdziesięciu bezzałogowych statków powietrznych Bayraktar TB2.
Równie duże straty w dronach odnotowano w czasie działań w Libii. Doszło tam do swoistego starcia bezzałogowców bojowych – wykorzystywanych przez obie strony konfliktu. Siły Rządu Porozumienia Narodowego (GNA) były bowiem wsparte tureckimi dronami ANKA-S i Bayraktar TB2, natomiast siły rebelianckiej Libijskiej Armii Narodowej (LNA) korzystały z chińskich dronów WingLoong I/II ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Szacuje się że od 2019 do 2020 roku utracono w Libii co najmniej 29 dużych dronów jednak przy bardzo intensywnym ich wykorzystywaniu. Tylko w 2019 roku wykonały one 1000 lotów bojowych, a rok później było ich jeszcze więcej. Ostatecznie przyznano się do utraty 11 bezzałogowców Wing Loong I/II oraz 17-18 Bayraktar.
Walka elektroniczna równie ważna jak armaty i czołgi
Wszystkie oceniane przez DAIO konflikty ponownie wykazały, że systemy walki elektronicznej stanowią nieodłączny element działań wojennych. Kto więc ma lepsze wyposażenie w tej dziedzinie i potrafi go skutecznie wykorzystywać, ten od razu uzyskuje przewagę, której nie można zrekompensować żadnymi, innymi środkami. Dobrym przykładem takiej przewagi uzyskanej dzięki systemom WE jest wschodnia Ukraina. Skuteczne wsparcie ogniowe artylerii dla sił separatystycznych byłoby bowiem niemożliwe, gdyby Ukraina posiadała odpowiednie środki przeciwdziałania dronom rozpoznawczym kierującym ogniem.
Czytaj też: Ukraiński poligon dla rosyjskich systemów WRE
Tymczasem Rosjanie korzystali ze wschodniej Ukrainy jak ze swoistego poligonu doświadczalnego przekazując tzw. "separatystom" nawet tak nowoczesne rozwiązania jak kompleksy WE typu: RB-341W „Leer-3”, 1Ł269 „Krasucha-2”, RB-109A „Bylina” i zestaw do zakłócania dronów „Riepiellient-1” (najprawdopodobniej z rosyjskimi obsługami).
Wszystkie te rozwiązania aktywnie uczestniczyły w działaniach przyczyniając się do zwiększania świadomości sytuacyjnej (poprzez namierzanie źródeł promieniowania elektromagnetycznego – w tym telefonów komórkowych), utrudniając wykorzystanie przez Ukrainę systemów bezzałogowych, zakłócając systemy dowodzenia i kontroli, zagłuszając i podszywając się pod sygnał GPS oraz rozpowszechniając fałszywe informacje.
W Syrii działania były już bardziej ograniczone, ponieważ Rosjanie stosowali systemy WE głównie do zabezpieczania własnych sił. Trudno jest ustalić, jak było to skuteczne ze względu na niską wiarygodność rosyjskich przekazów. Rosjanie chwalą się jednak, że ich system „Krasucha-4” w obronie bazy Al-Szajrat zakłócił działanie 36 z 59 nadlatujących rakiet manewrujących Tomahawk. Ale odnotowano też przypadki ataku elektronicznego na systemy pokładowe statków powietrznych, satelitów na niskiej orbicie okołoziemskiej i urządzenia łączności sił rebelianckich.
Na bazie tych doświadczeń Rosjanie opracowali zupełnie nową taktykę elektronicznego wsparcia własnych operacji. Polega ona na dużym rozproszeniu systemów WE we wszystkich rodzajach sił zbrojnych i wszystkich lokalizacjach geograficznych. Jest to spowodowane m.in. uznaniem przez Rosjan, że to systemy walki elektronicznej będą jeszcze przez długi czas podstawowym środkiem przeciwdziałania dronom. Muszą się więc stać integralnym elementem systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Dodatkowo coraz częściej wskazuje się, że Rosjanie przygotowują się do walki elektronicznej również poza terenem działań wojennych. Ma to polegać m.in. na elektronicznym ataku w przemysł obronny przeciwnika. Zmusza to według analityków do przewartościowania tego, co kryje się pod pojęciem „obrona narodowa”.
Jest oczywiste, że w dziedzinie walki elektronicznej najwięcej uwagi poświęcano systemom rosyjskim, ale strona turecka również korzystała bardzo intensywnie z zakłóceń oraz rozpoznania radioelektronicznego. W Libii i Syrii Turcy używali np. systemy KORAL i REDET firmy Aselsan. Były one stosowane do rozpoznania i zakłócania systemów radiolokacyjnych (w tym by zabezpieczyć działanie dronów Bayraktar TB2) oraz śledzenia i atakowania telefonów komórkowych. Analitycy DAIO uważają nawet, że system KORAL był skuteczny przeciwko zestawom przeciwlotniczym „Pancyr-S1” co ułatwiało ich zwalczanie z powietrza.
Jednak za największy sukces Turcji uważa się specjalną taktykę działania wykorzystaną w Górskim Karabachu (oraz na mniejszą skalę w Syrii i Libii). Poprzez połączenie walki elektronicznej (rozpoznanie i zakłócanie) z masowo użytymi dronami udało się bowiem zneutralizować armeński system obrony powietrznej pomimo, że był on wyposażony w rosyjskie zestaw przeciwlotnicze oceniane wcześniej za dobre (w tym dywizjony S-300).
Wskazówki tak, ale nie przykład do naśladowania
Najważniejszym wnioskiem z analizy DAIO jest jednak to, że wszystkie cztery oceniane konflikty nie są czymś na tyle reprezentatywnym, by kraje rozwinięte na tej podstawie mogły nakreślić nowe drogi rozwoju sił zbrojnych i zmienić generalnie koncepcję działań wojennych. To co się dzieje na wschodniej Ukrainie, w Syrii, Libii oraz między Armenią a Azerbejdżanem dla autorów analizy przypomina bardziej „wojskowe bezkrólewie”, w którym nie odchodzi się od tradycyjnych sposobów prowadzenia wojny, jedynie je wzbogacając o nowe technologie – i to najczęściej nie w pełnym zakresie ich możliwości.
Czytaj też: Rosja odrabia lekcje z Syrii [Defence24 TV]
Trudno bowiem nazwać przykładem do naśladowania użycie przez Azerów jako przynęty (skądinąd pomysłowe) samolotu An-2 przerobionego na zdalne sterowanie. Wojskom azerskim udało się dzięki temu określić pozycje uaktywnionej w ten sposób armeńskiej obrony przeciwlotniczej jednak podobny sposób działania stosowano wielokrotnie (chociażby w 1982 roku przez izraelskie lotnictwo przy pogromie ex radzieckich systemów przeciwlotniczych rozstawionych przez Syryjczyków w Dolnie Bekka) – tylko z wykorzystaniem innych środków.
Powielenie wcześniej wykorzystywanych sposobów walki miało miejsce również w Libii, gdy skoordynowano działanie kilku dronów, by zaatakować i zniszczyć jeden rakietowo-artyleryjski zestaw „Pancyr-S1”. Tymczasem podobnie działały np. w Wietnamie amerykańskie samoloty SEAD (Suppression of Enemy Air Defenses) typu F-4 Phantom „Wild Weasel”, z których jeden był wykorzystywany jako przynęta, natomiast drugi niepostrzeżenie zbliżał się do uaktywnionych systemów przeciwlotniczych niszczył je bombami lub rakietami antyradiolokacyjnymi.
Pomijając sam fakt, że analizowane cztery konflikty nie były pełnoskalowe (np. odbywały się bez konfrontacji sił lotniczych i okrętowych) to należy pamiętać, że toczyły się one według zasad niedopuszczalnych w krajach rozwiniętych. Z jednej strony łamano więc konwencje międzynarodowe, dopuszczając np. do użycia broni chemicznej (przez armię rządową w Syrii) lub zbrodni wojennych (co nabrało szczególnego rozgłosu w przypadku bandyckich poczynań poszczególnych watażków separatystycznych sił prorosyjskich na wschodniej Ukrainie oraz po zestrzeleniu 17 lipca 2014 roku samolotu malezyjskich linii lotniczych MH17 przez rosyjski system przeciwlotniczy Buk).
Czytaj też: Rakietowo-dronowa wojna według Rosjan [OPINIA]
Z drugiej zaś strony bardzo „elastycznie” podchodzono do rygorystycznie przestrzeganej na zachodzie koncepcji „zero strat”. W żadnym z konfliktów nie podporządkowywano sposobu działań tak, by nie było strat w ludziach – starając się jedynie te straty zminimalizować. Najlepszym tego przykładem jest Rosja, która dopuszcza straty uboczne wśród ludności cywilnej i według raportu DAIO przekłada „interes narodowy nad prywatność i prawa człowieka, co powoduje, że względy etyczne i moralne związane z wojskowymi zastosowaniami sztucznej inteligencji i systemów broni autonomicznej raczej się nie pojawią jako główny czynnik ograniczający dalszy ich rozwój”.
O ile takie podejście jest nadal powszechnie widoczne na Bliskim Wschodzie i w konfliktach afrykańskich to wydawałoby się, że sytuacja w tej sprawie w Europie uległa już diametralnej zmianie. Przykład Rosji i Turcji pokazuje, że jednak nie do końca. Ocenia się, że w samej operacji syryjskiej zginęło około 120 rosyjskich i od 260 do 310 tureckich żołnierzy, chociaż większość z tych strat można by uniknąć, odpowiednio organizując działania (co było szczególnie widoczne w przypadku Turcji).
Współczesne konflikty są więc bardziej pokazem możliwości i testem systemów uzbrojenia w warunkach „quasi bojowych” niż lekcją na przyszłość ze wskazaniem konkretnych kierunków rozwoju. Widać to było szczególnie w czasie wojny domowej w Syrii, która została wykorzystana zwłaszcza przez Rosję i Turcję do eksperymentowania z nowym sprzętem i taktyką działania. Pozwoliło to później na wprowadzenie zmian chociażby w systemie szkolenia, jak i wpłynęło na dalszy rozwój (a właściwie ulepszanie) już wykorzystywanego sprzętu.
Syria stała się swoistym poligonem doświadczalnym, który niekiedy potwierdzał zalety, ale bardzo często obnażał wady wykorzystywanych tam systemów uzbrojenia. Tak było np. z naziemnym, rosyjskim robotem bojowym Uran-9, w którym wykryto problemy w zakresie kontroli, mobilności, siły ognia oraz świadomości sytuacyjnej. Mniej skuteczny niż zakładano okazał się również rakietowo-artyleryjski zestaw przeciwlotniczy „Pancyr-S1”, który miał trudności z bronieniem się przed atakiem izraelskiego uzbrojenia kierowanego i tureckich dronów. Nie sprawdziły się również niektóre elementy wyposażenia indywidualnego rosyjskich żołnierzy (np. stare kamizelki kuloodporne), co ostatecznie miało ten plus, że przyśpieszyło realizację programu „Ratnik”.
Oczywiście, warunki panujące w Syrii zasadniczo odbiegają od warunków europejskich (np. nierównomierne rozłożenie populacji czy ograniczona liczba lasów utrudniająca ukrycie się przed rozpoznaniem). Nie zmienia to jednak faktu, że niektóre systemy uzbrojenia już po ich użyciu działały niezgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami.
Niezaskakujące wnioski
Analizowane przez DAIO konflikty nie wykazały tak naprawdę jakiś rewolucyjnych zmian w sposobie prowadzenia działań wojennych. Nowością był jedynie nowej generacji sprzęt wojskowy, który wykorzystywano bojowo (np. izraelskie samoloty F-35 i rosyjskie rakiety manewrujące 3M14 systemu „Kalibr”) albo jedynie „prezentowano w warunkach bojowych” (rosyjskie samoloty Su-57 i system przeciwlotniczy S-400).
Wojny w Syrii, Libii, wschodniej Ukrainie oraz Górskim Karabachu przypomniały jednak o wadze pewnych zmian, na potrzebę realizacji których od wielu lat wskazywali wojskowi analitycy. Na pierwszy plan wysunęła się integracja sensorów i efektorów w jednym systemie C4/5ISTAR1. Jest to proces o tyle trudny, że trwa latami, a ponadto powinien być realizowany własnymi ośrodkami naukowymi i przemysłem. Tylko w ten sposób będzie się miało pełną kontrolę nad siłami zbrojnymi.
Swoje znaczenie ponownie udowodniły systemy walki elektronicznej. Okazało się, że ich integracja z operacjami lotnictwa i dronów zwiększa wielokrotnie efektywność działań jak również daje przewagę nad przeciwnikiem. Bez urządzeń WE nie ma obecnie praktycznie szans na zrealizowanie jakiegokolwiek planu operacyjnego.
Powszechne wykorzystanie dronów potwierdziło konieczność budowy wielowarstwowego systemu obrony przeciwlotniczej i to bardzo daleko od linii styku wojsk. Konwencjonalna amunicja dalekiego zasięgu daje bowiem możliwość atakowania celów leżących kilkadziesiąt, kilkaset, a nawet kilka tysięcy kilometrów dalej. Zagrożenie to jest tym większe, że drony są już stałym elementem wskazywania celu i są wykorzystywane w dużych ilościach.
W tym przypadku ponownie wraca problem dostarczenia wojskom odpowiedniej ilości systemów antydronowych. Do czasu wprowadzeni broni elektromagnetycznej i laserowej najbardziej efektywne nadal pozostają urządzenia walki elektronicznej. Z tego powodu powinny się one stać integralnym i powszechnym elementem systemu obrony przeciwlotniczej. Trudno bowiem przypuszczać, by do zwalczania stosunkowo tanich dronów wykorzystywano jedynie kosztowne uzbrojenie rakietowe.
Ale ponownie zwrócono także uwagę na oddziaływanie psychologiczne odpowiednio użytego uzbrojenia – w tym dużej ilości dronów. Trzeba bowiem zakładać, że bezpośrednie przekazy video, na których widać uciekających ze swoich pojazdów i często ginących, armeńskich żołnierzy mogą wywołać taki sam efekt wśród żołnierzy z krajów NATO. Stąd tak ważny staje się odpowiednio przygotowany program szkoleniowy wsparty najnowszymi technikami symulacyjnymi.