- Komentarz
- Analiza
- Wiadomości
Nie lekceważmy obecnych możliwości Marynarki Wojennej RP [KOMENTARZ]
Gdyby Marynarka Wojenna była traktowana w Siłach Zbrojnych poważnie, to 13 sierpnia 2024 roku zostałaby podpisana umowa nie na 96 śmigłowców Apache, ale na 72, dodatkowo kupując 3 okręty podwodne nowej generacji w ramach programu Orka.

Autor. M.Dura
Ten, kto lekceważy obecne możliwości Marynarki Wojennej, popełnia duży błąd. W Polsce jest to jedyny Rodzaj Sił Zbrojnych, który może już dzisiaj samodzielnie zapobiec jakiemukolwiek działaniu swojego odpowiednika w Federacji Rosyjskiej, a więc Floty Bałtyckiej. Takiej zdolności nie mają jak na razie ani polskie Wojska Lądowe, ani Siły Powietrzne, ani Wojska Specjalne. Jednak w odniesieniu do Marynarki Wojennej RP cały czas słyszy się lekceważące opinie na temat jej stanu i przygotowania do wykonywania stawianych jej zadań. Tymczasem te opinie są w dużej części nieprawdziwe. Oczywiście cały czas mamy w pamięci nieudany program budowy korwet Gawron, ale na tę katastrofę złożyły się bardziej problemy budżetowe, niż brak zdolności polskich stoczni.
Wystarczy tylko pamiętać, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat w Polsce udało się z powodzeniem zrealizować dwa programy okrętowe (Holownik – budowa sześciu holowników i Kormoran II – budowa trzech niszczycieli min) oraz rozpocząć dwa inne (Miecznik – budowa trzech fregat i Delfin – budowa dwóch okrętów rozpoznawczych). Stocznie, w tym głównie Remontowa Shipbuilding, udowodniły, że można.

Autor. M.Dura
Tymczasem mówienie źle o Marynarce Wojennej tak weszło w krew naszym wojskowym, że nikt z nich nawet nie pomyślał, by ogromne wydatki ponoszone na Wojska Lądowe były troszeczkę mniej ogromne, zapewniając przy tym równomierny rozwój własnym siłom morskim. A była do tego doskonała okazja już niejednokrotnie, np. w czasie tzw. „tryptyku MON-owskiego”, a więc trzech wielkich umów, które Ministerstwo Obrony Narodowej zawarło od 12 do 14 sierpnia 2024 roku, przed świętem Wojska Polskiego.

Autor. M.Dura
Należy przy tym pominąć poniedziałkowy kontrakt na wyrzutnie dla systemu Patriot, bo one rzeczywiście są potrzebne w jak największej liczbie. Ale już w przypadku wartej 10 miliardów dolarów wtorkowej umowy na 96 śmigłowców Apache należy się rzeczywiście zastanowić, kto w Wojskach Lądowych miał taką siłę perswazji, by przeforsować właśnie tak wielką transakcję. Wcześniej nikt przecież nawet nie pomyślał o takiej masie tej klasy helikopterów, a nagle zamówiliśmy 96. Tymczasem gdyby było ich 72, to i tak byłby to światowy rekord, a przy okazji za zaoszczędzone 2 miliardy dolarów można byłoby kupić okręty podwodne dla Marynarki Wojennej.

Autor. M.Dura
Jednak widocznie ktoś stwierdził, że nie warto tego robić, i to właśnie zasłaniając się nieprawdziwymi opiniami na temat obecnych możliwości Marynarki Wojennej. A wbrew pozorom są one bardzo duże. Po pierwsze, po uaktywnieniu pierwszego nadbrzeżnego dywizjonu rakietowego w 2013 r. (uzupełnionego później o drugi dywizjon i przemianowanego na Morską Jednostkę Rakietową, czyli MJR), całkowicie zmieniła się równowaga sił na Bałtyku. Nagle bowiem okazało się, że żaden okręt nawodny rosyjskiej Floty Bałtyckiej nie będzie mógł działać w czasie wojny z NATO poza swoimi portami ze względu na śmiertelne zagrożenie polskimi pociskami strzelanymi przez marynarzy z brzegu.
Zresztą Rosjanie szybko to zrozumieli, bardzo nerwowo reagując na informacje o modernizacji komponentu brzegowego polskiej Marynarki Wojennej. Dodatkowo ta zła sytuacja Rosjan później jeszcze bardziej się pogorszyła, ponieważ po kilku latach Polacy zaczęli ćwiczyć działanie ekspedycyjne baterii, wysyłając jej elementy m.in. do Krajów Bałtyckich. A to znacznie zwiększa obszar zagrożony przez pociski z MJR. Dodatkowo do NATO przyłączyły się Szwecja i Finlandia. Tam też będzie więc można rozmieścić polskie rakiety nadbrzeżne, wspomagając tym samym baterie, które ma na uzbrojeniu Szwecja.

Autor. M.Dura
Jednak o znaczeniu Marynarki Wojennej nie decyduje tylko MJR. Równie ważne są np. polskie niszczyciele min typu Kormoran II, które są w stanie zapewnić bezpieczne wejście do portów w Polsce okrętom NATO przywożących nie tylko pomoc, ale również zapewniających wsparcie bojowe. W tym przypadku staliśmy się samodzielni, tym bardziej, że do trzech wcześniej zbudowanych Kormoranów już niebawem mają dołączyć trzy kolejne.
Budowane są także trzy fregaty, które według opinii projektantów ich polskiej wersji mają być zdolne do działania na Bałtyku i obrony Polski od północy nawet przy permanentnym zagrożeniu ze strony pocisków przeciwokrętowych wystrzeliwanych z Obwodu Królewieckiego.
Zobacz też
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?
Lekceważenie Marynarki Wojennej przez w większości „zielone” polskie Siły Zbrojne wynika z braku zrozumienia, jak pomocne jest Morze Bałtyckie oraz jakie ono może stanowić zagrożenie. Z jednej strony trzeba pamiętać o znaczeniu szlaków morskich, które tuż przed konfliktem i w czasie wojny są najlepszą drogą na szybkie dostarczenie wsparcia, i to dodatkowo od razu w dużej ilości. Bez Marynarki Wojennej nie da się tego bezpiecznie zrobić, chyba że prosząc sojuszników o „morską” pomoc będziemy również żądali jej ochrony. Kraje nie żałujące wcześniej pieniędzy dla swoich sił morskich mogą mieć do nas o taką postawę słuszną pretensję.
Z drugiej zaś strony trzeba pamiętać, że Bałtyk stanowi także zagrożenie. To stamtąd może przyjść bowiem desant morski czy dywersanci, stamtąd też mogą nadlecieć pociski manewrujące i samoloty bojowe. Bez Marynarki Wojennej trzeba byłoby traktować polską granicę morską tak samo jak lądową i tam również rozlokować odpowiednie siły naziemne i przeciwlotnicze. A do bronienia jest ponad 500 km wybrzeża. Z silną Marynarką Wojenną ten problem staje się marginalny.
Zobacz też
Dodatkowo należy pamiętać, że Rosjanie dysponują także silną flotą podwodną, „odporną” na rakiety nadbrzeżne z MJR. Na Bałtyku jest to obecnie problem marginalny (Flota Bałtycka ma jak na razie tylko jeden stary okręt podwodny). Jednak Rosja już nieraz pokazała, że nie ma dla niej problemu, by w ciągu kilku dni przerzucić na dowolny akwen kolejne jednostki pływające z innych flot. Po co?
Zdając sobie sprawę, że ich nawodne okręty i statki nie mają żadnych szans na działanie na Bałtyku w czasie wojny, Rosjanie będą starali się doprowadzić do tego samego również w odniesieniu do NATO. A mogą to zrobić obecnie albo pociskami nadbrzeżnymi (co może być trudne ze względu na obecność w pobliżu Obwodu Królewieckiego NATO-wskiej artylerii), albo okrętami podwodnym. Można zredukować to drugie zagrożenie, kontynuując program Orka. Już od dawna bowiem wiadomo, że najlepszym środkiem zwalczania okrętów podwodnych jest inny okręt podwodny.

Autor. M.Dura
Trzeba także pamiętać, że w większości państw siły morskie stanowią jeden z najważniejszych filarów systemu odstraszania. Tymczasem w Polsce to się ignoruje już od kilkunastu lat, przede wszystkim odsuwając w czasie program pozyskania nowych okrętów podwodnych. A przecież to są jednostki pływające, które w dowolnym miejscu na świecie mogą skrycie zagrozić rosyjskim interesom, i to zarówno jeżeli chodzi o transport morski, jak i lądową infrastrukturę krytyczną. Nowe polskie okręty Orka mają mieć bowiem unikalną zdolność: nie tylko przebywania pod wodą przez ponad dwa tygodnie z torpedami, ale również wystrzeliwania stamtąd pocisków manewrujących.
Może to dać salwę ponad dwudziestu pocisków odpalonych z nieznanego przeciwnikowi miejsca oraz w nieznanym momencie. W ten sposób Rosjanie będą musieli się zabezpieczyć przed atakiem powietrznym nie tylko ze strony lądu, ale również od strony morza. Wojna na Ukrainie pokazała, że takie zabezpieczenie jest praktycznie niemożliwe. Rosjanie będą więc musieli uwzględnić w swoich planach obronnych polskie pociski manewrujące wystrzelone z okrętów podwodnych, nawet jeżeli będzie ich tylko kilkanaście.
A to oznacza, że wszystkie obiekty infrastruktury krytycznej w Rosji znajdujące się w odległości około 1000 km od wybrzeża (taki zasięg mają pociski manewrujące proponowane Polsce do okrętów podwodnych) będą musiały mieć zapewnioną obronę przeciwlotniczą.
Skąd takie złe opinie o polskich siłach morskich?
Obecne podejście do programu Orka i w ogóle do Marynarki Wojennej wynika z kilku powodów. Po pierwsze, jest to źle zrozumiały „patriotyzm specjalnościowy”. Jeżeli więc ktoś w wojsku zna się na czołgach, to będzie się starał kupować jak najwięcej czołgów. Z kolei jeżeli ktoś jeździł bojowymi wozami piechoty, to jest pewne, że przeforsuje zakup aż tysiąca Borsuków, nawet jeżeli byłaby to liczba wyssana z palca, a nie wynikająca z dokładnie wyliczonych potrzeb.
Zobacz też
Jednak zasada „im więcej, tym lepiej” może się zemścić, i to nie tylko z tego powodu, że zabraknie pieniędzy na kupno wszystkiego, co jest potrzebne, ale też po to, by utrzymać w odpowiedni sposób to, co wcześniej się pozyskało. Oczywiście przy obecnych zakupach ma się złudzenie prowadzenia w Polsce ogromnego programu modernizacyjnego całych Sił Zbrojnych. W rzeczywistości jest to jedynie wielki program modernizacyjny wybranych elementów Sił Zbrojnych.

Autor. M.Dura
Niestety jak na razie nie znalazł się nikt odważny, kto stanąłby ponad ambicje własnej „specjalności” i podpowiedziałby ministrowi Obrony Narodowej, że lepiej kupić czegoś mniej, a zamiast tego poprowadzić zrównoważone inwestycje we wszystkich domenach, w tym w łączności, walce elektronicznej, systemach dowodzenia, cyberobronie i tanich dronach. I jest to widoczne wszędzie – również w Marynarce Wojennej. Tu także działa się według zasady: „nie ważne ile, byle jak najwięcej”.
Zobacz też
Nagle więc okazało się, że program Kormoran II nie będzie związany z budową tylko trzech niszczycieli min, ale sześciu. Czy z punktu widzenia bezpieczeństwa polskich szlaków morskich jest to dobrze? Oczywiście, że tak, ale tylko wtedy, gdyby miało się budżet z gumy. Ale tak niestety nie jest. W pewnym sensie takie podejście jest zrozumiałe, ponieważ Marynarka Wojenna nie ma własnego budżetu. Decydując się więc ostatecznie na zrezygnowanie z czegoś, nie ma gwarancji, że zaoszczędzone w ten sposób środki pójdą na inne potrzebne jej uzbrojenie.
Marynarze biorą więc, co im się daje. Zresztą są w tym wspierani w tym przez przemysł stoczniowy, robiący wszystko swoimi drogami, by kontraktów było jak najwięcej. Tak było np. z dwoma okrętami rozpoznawczymi, które są obecnie budowane w polskich stoczniach wspólnie z koncernem Saab. Tymczasem bardzo podobny okręt HSwMS „Artemis” został przekazany 15 listopada 2023 r. Szwedzkiej Marynarce Wojennej. Można było podzielić się zadaniami ze Szwedami i zbudować tylko jednego Delfina, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznaczyć na Orki.
Zresztą takich pytań jest o wiele więcej. Po co np. Marynarce Wojennej siedemnaście trałowców projektu 207? Dlaczego zaczęto program modernizacji sił okrętowych od holowników? Jak to się stało, że korwety ZOP typu Gawron nagle „urosły” prawie trzykrotnie i stały się Miecznikami o wyporności 7000 ton? Czy rzeczywiście na polskich fregatach potrzeba aż szesnaście pocisków przeciwokrętowych? Czy MJR naprawdę pilnie potrzebuje ponad stu kolejnych pocisków NSM? Dlaczego nadal nie kupuje się nowych śmigłowców SAR? Dlaczego nie modernizuje się brzegowego systemu obserwacji technicznej? Itp. itd.
Na ludzi, którzy zadają takie pytania, wylewana jest fala hejtu, z czego zresztą słynie środowisko marynarskie, uważając się za „wyjątkowe” z racji ukończenia WSMW/AMW. I być może to jest właśnie największy problem polskich sił morskich. Zamiast szukać publicystów „spoza branży” wspierających polską Marynarkę Wojenną, to ich się opluwa, gdy np. napiszą „okręt wojenny” lub, nie daj Boże, „łódź podwodna”. Tymczasem tak naprawdę dyskusja o tym, czy okręt wychodzi na morze, czy wychodzi w morze nie ma żadnego znaczenia. Ważne jest przecież tylko, by coś rzeczywiście mogło z portów wychodzić.

Autor. M.Dura
Czas więc przerwać narzekanie, że polska Marynarka Wojenna jest w kryzysie i nic nie może, bo to jest nieprawda. Należy za to „zakasać rękawy” i walczyć, by o tej Marynarce Wojennej zaczęło się rzeczywiście dobrze mówić. A tu starania są raczej mierne, o czym świadczą chociażby tegoroczne manewry BALTOPS. Odbyły się one przecież praktycznie bez dziennikarzy branżowych. W rzeczywistości trudno jest znaleźć informację, czy rzeczywiście odbył się desant w Ustce oraz co tak naprawdę wpłynęło na Bałtyk. By zrozumieć różnicę podejścia, wystarczy przypomnieć bardzo dobrą oprawę medialną Wojsk Lądowych podczas tegorocznej przeprawy przez Wisłę koło Korzeniowa w marcu 2024 r. w ramach ćwiczeń Dragon.
Zobacz też
Od czego więc zacząć? Chociażby od załóg śmigłowców SAR Marynarki Wojennej wykonujących zadania ratownicze w warunkach, w których nikt inny na śmigłowcu nie poleci. Jednak jak na razie mało kto pisze o ich poświęceniu oraz trudzie całej służby zabezpieczającej ich loty. Może też warto zabiegać o opis ważnych zadań, które wykonuje Biuro Hydrograficzne Marynarki Wojennej, i pokazanie, jakimi środkami ta służba dysponuje. Być może wtedy szybko znalazłyby się środki na zbudowanie następców dla obecnie wykorzystywanych okrętów hydrograficznych.
Zobacz też
Pomysłów na morski marketing jest zresztą o wiele więcej, jednak nic się nie zrobi, traktując dziennikarzy jak zbędnych intruzów. Oni naprawdę mają wiele tematów do opisania i wcale nie muszą się prosić o zgodę na wejście do portów wojennych lub o informacje wyjaśniające dane zdarzenie. Dopóki podejście Marynarki Wojennej do mediów się nie zmieni, to o polskich siłach morskich nie będzie się pisało w ogóle, albo będzie się pisało tylko źle. Niestety ze szkodą i dla jednych, i dla drugich.
WIDEO: "Żelazna Brama 2025" | Intensywne ćwiczenia na poligonie w Orzyszu