- Analiza
Marynarka Wojenna na rozdrożu: flota nawodna czy również podwodna?
Coraz większe koszty budowy fregat „Miecznik” jak również realizowane równolegle i niespodziewanie, nawodne programy okrętowe („Delfin” i II transza „Kormorana”) mogą negatywnie wpłynąć na decyzję o uruchomieniu programu zakupu nowej generacji okrętów podwodnych. Ale czy słusznie?

Autor. M.Dura
Deklaracja złożona przez Ministra Obrony Narodowej Mariusza Błaszczaka w czasie konferencji „Defence24Day" wcale nie daje pewności, że okręty podwodne znajdą się już niedługo na wyposażeniu polskiej Marynarki Wojennej. Ilość kosztownych programów modernizacyjnych, jakie są w tej chwili rozpoczynane w Siłach Zbrojnych RP może bowiem zmusić do szukania oszczędności i rezygnacji z tych zadań, które uzna się za niepriorytetowe.
Zobacz też
Jest to tym bardziej prawdopodobne, że na program „Orka" negatywny wpływ ma również coraz bardziej zmniejszające się grono zwolenników tego rodzaju jednostek pływających w samej Marynarce Wojennej. Ilość marynarzy, która służyła na „Orle" i Kobbenach z roku na rok się przecież zmniejsza i mają małą szansę z przebiciem się przez o wiele większą grupę osób, służących np. na okrętach przeciwminowych, czy też fregatach.
Ten patriotyzm „rocznikowy" i „okrętowy" od dawna jest już swoistą zmorą polskich sił morskich. Przy wyborze kandydatów na stanowiska często liczy się bowiem znajomość z jednego wypustu Akademii Marynarki Wojennej, a przy wyborze kolejności wprowadzanych okrętów to, na jakiej jednostce się wcześniej służyło. W ten sposób rzeczywista wartość danej klasy okrętu dla całego systemu obronnego państwa i ogólnie pojętego bezpieczeństwa często schodzi na dalszy plan, a wprowadza się przede wszystkim to, na czym się po prostu zna.

Autor. M.Dura
I to właśnie dlatego cechą charakterystyczną dotychczasowych działań w odniesieniu do Marynarki Wojennej jest skupienie się na jednostkach praktycznie bezużytecznych w czasie faktycznych działań bojowych. Owszem zbudowano serię sześciu holowników (w ramach programu „Holownik"), trzech niszczycieli min (w ramach programu „Kormoran") oraz jedną korwetę patrolową ORP „Ślązak". Jednak żadna z tych jednostek nie mając skutecznej obrony przeciwlotniczej, po wybuchu konfliktu nie będzie mogła wyjść na morze, ze względu na zagrożenie atakiem ze strony rosyjskich rakiet przeciwokrętowych i dronów.
Oczywiście w każdych siłach morskich są jednostki pływające tzw. wsparcia lub zabezpieczenia. Ale są również jednostki bojowe zdolne do wykonywania zadań po wyjściu z portu, nawet na takim akwenie jak Morze Bałtyckie. W Polsce tego rodzaju okręty są jednak w planach modernizacyjnych sukcesywnie przesuwane w czasie i to nie tylko ze względu na to, że są kosztowne. Dodatkowo to, jakie jednostki pływające są wprowadzane w Marynarce Wojennej bardziej przypomina działanie według zasady: „mieliśmy to wcześniej, to musimy mieć teraz", niż „sytuacja się zmieniła, więc wprowadzamy coś innego".

Autor. M.Dura
Czym różni się Bałtyk z 2010 i 2023 roku?
Co ciekawe pierwszym czynnikiem, który rzeczywiście zmienił sytuację na Bałtyku była polska Marynarka Wojenna. Wprowadzając Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy, a później tworząc Morską Jednostką Rakietową praktycznie wyeliminowano zagrożenie ze strony rosyjskich okrętów nawodnych, a więc również niebezpieczeństwo przysłowiowego „desantu w okolicach Ustki". Nagle okazało się, że do zamknięcia rosyjskich jednostek pływających w Bałtijsku wystarczy 48 rakiet NSM na mobilnych, polskich wyrzutniach – odpowiednio rozstawionych w Polsce i w Krajach Bałtyckich.
Rosjanie bardzo szybko to zrozumieli, traktując coraz bardziej „po macoszemu" swoją Flotę Bałtycką. Przysłowiowym „gwoździem do trumny" stało się wejście do NATO Szwecji i Finlandii, ponieważ praktycznie zamknęło to rosyjską Flotę Nawodną w portach Sank Petersburg/Kronsztad i Bałtijsk. Nie ma też żadnych szans na nadejście pomocy dla Floty Bałtyckiej z innych flot, ponieważ pod pełną kontrolą NATO są również Cieśniny Duńskie – jedyne naturalne miejsce dostępu do Bałtyku.
Mając morze praktycznie, otoczone przez kraje natowskie można by tak rozdzielić zadania i środki, by wspólnie zabezpieczyć pełną kontrolę nad tym akwenem dzieląc się zadaniami i obowiązkami. W Polsce jednak tego jak na razie nie zrobiono i nasza Marynarka Wojenna nadal rozwija się tak, jakby w przyszłości musiała działać samodzielnie.

Autor. M.Dura
W pierwszej kolejności zadecydowano więc, że naszym siłom morskim nie są potrzebne małe okręty klasy korweta, ale duże oceaniczne fregaty i tak poprowadzono program „Miecznik". Zrezygnowano przy okazji z modernizacji małych okrętów rakietowych typu „Orkan", chociaż każdy z nich jest uzbrojony w cztery nowoczesne rakiety przeciwokrętowe RBS-15Mk3 i ma w miarę nowoczesny system dowodzenia i obserwacji technicznej.
Skasowano także program „Czapla" - budowy okrętów patrolowych z funkcją zwalczania min, pomimo że to właśnie te tanie w budowie i eksploatacji jednostki pływające, pozwoliłyby nam w sposób małokosztowy wypełniać zobowiązania sojusznicze w czasie pokoju, np. ochraniając morskie linie komunikacyjne lub prowadząc nadzór nad infrastrukturą podwodną.
Największym jednak błędem było najprawdopodobniej przerwanie programu „Orka", pomimo że wszystko było już przygotowane do wybrania dostawcy (lub nawet ten dostawca został wyznaczony).
Dlaczego okręty podwodne są takie ważne?
Zagrożenie ze strony polskich, rakietowych baterii nadbrzeżnych praktycznie uniemożliwia działanie rosyjskim okrętom nawodnym na Bałtyku. Niestety działa to również w drugą stronę. Rosyjskie baterie nadbrzeżne typu „Bastion" i „Bał" stanowią bowiem takie samo zagrożenie dla natowskich jednostek nawodnych, jak polski MJR dla rosyjskich. O ile jednak Niemcy i Duńczycy są dosyć daleko od Obwodu Królewieckiego, a Finowie i Szwedzi mogą wykorzystać charakter swojego wybrzeża do ochrony własnych okrętów, to Polska już tego zrobić nie może.
Dlatego jedynymi, polskimi okrętami, które w momencie rozpoczęcia wojny mogłyby bezpieczne działać na morzu, będą teoretycznie fregaty „Miecznik" (o ile prowadzona obecnie praca badawczo rozwojowa zakończy się sukcesem) i okręty podwodne (o ile je w ogóle będziemy mieli). W pierwszym przypadku zakładamy optymistycznie, że system antyrakietowy i przeciwlotniczy, który zostanie wprowadzony na polskich fregatach będzie na tyle skuteczny, że obroni się przed atakiem nawały dronów i rosyjskich rakiet przeciwokrętowych z Obwodu Królewieckiego (w tym ponaddźwiękowych typu „Oniks").
W przypadku okrętów podwodnych takiego zagrożenia w ogóle nie ma, bo przebywając pod wodą będą one dla Rosjan kompletnie niewidoczne. Do wykrycia zanurzonych okrętów podwodnych potrzebne są bowiem specjalistyczne okręty ZOP (a te nie będą mogły działać ze względu na wyrzutnie Morskiej Jednostki Rakietowej), specjalistyczne samoloty ZOP (które nie będą mogły działać nad Bałtykiem ze względu na przewagę w powietrzu, jaką ma nad tym akwenem lotnictwo NATO) lub okręty podwodne (których Flota Bałtycka jest praktycznie pozbawiona).

Autor. Damen
Oczywiście zawsze nasuwa się pytanie, czy przy takiej, rakietowej i lotniczej kontroli nad Morzem Bałtyckim okręty podwodne są w ogóle potrzebne. Jeżeli będziemy patrzyli na zadania, jakie realizowano jeszcze w czasach II wojny światowej – to nie. Bo trudno jest mówić o potrzebie nadzorowania i atakowania morskich szlaków komunikacyjnych, jeżeli nic na Bałtyku na powierzchni nie będzie pływać (ze względu na permanentne zagrożenie atakami rakiet brzegowych i dronów).
Nie jest także argumentem zabezpieczenie działań specjalnych, ponieważ dla wysadzenia grupy kilku komandosów na brzeg strzeżonego jak twierdza Obwodu Królewieckiego nikt nie wyśle wartego prawie miliard euro okrętu podwodnego. Tym bardziej, że Rosjanie na pewno przed wybuchem konfliktu zaminują wody przybrzeżne – mając zresztą do tego wystarczające środki.
Zobacz też
Okręty podwodne mają jednak cztery cechy, którymi nie dysponują okręty nawodne, a które są bardzo przydatne we współczesnych konfliktach zbrojnych. Pozwalają bowiem na stworzenie:
- skrytego systemu rozpoznania i ostrzegania;
- skrytego systemu wskazania celu;
- skrytego systemu odstraszania i niszczenia celów lądowych;
- skrytego systemu dywersji głębokowodnej.
Pierwsza zdolność wynika z tego, że okręty podwodne mają obecnie bardzo wyrafinowane systemy rozpoznania elektronicznego i akustycznego. Dzięki nim są więc w stanie, nawet przebywając w zanurzeniu, tworzyć świadomość sytuacyjną i informować o zbliżającym się zagrożeniu. To więc właśnie okręty podwodne działając blisko wybrzeża przeciwnika jako pierwsze mogą ostrzec o jakiejś jego nienaturalnej aktywności, np. skrytym wyjściu z portu rakietowego zespołu okrętowego i odpaleniu salwy rakietowej.

Autor. M.Dura
Okręty podwodne będą także doskonałym środkiem do wskazywania celów dla nadbrzeżnych dywizjonów rakietowych i natowskiego lotnictwa. Co więcej to wskazywanie będzie się odbywało bez wiedzy przeciwnika, czego nie ma w przypadku wysłania okrętów rozpoznawczych lub statków powietrznych. Należy zresztą pamiętać, że w czasie konfliktu zbrojnego wysyłanie jednostek nawodnych na rozpoznanie będzie w ogóle niemożliwe, bo staną się one od razu celem ataku. Podobnie niebezpieczny będzie wylot w kierunku wroga załogowych statków powietrznych. W takiej sytuacji pozostaję więc drony (które nie zawsze można wysłać) i właśnie okręty podwodne.

Autor. M.Dura
Trzecim ważnym zadaniem, nad którym bardzo mocno dyskutowano w czasie poprzedniej „edycji" programu „Orka" jest odstraszanie. Nowej generacji okręty podwodne mogą być bowiem uzbrojone również w rakiety manewrujące, które mają zasięg większy niż 1000 km. Federacja Rosyjska będzie więc miała pełną świadomość, że w razie agresji na NATO, z nieznanego jej punktu na Morzu Bałtyckim może polecieć w kierunku Moskwy nawet kilkanaście rakiet manewrujących. I to jest właśnie rzeczywisty system odstraszania.
Ostatnim elementem układanki zadaniowej jest dywersja podwodna. Rosjanie w czasie pokoju bardzo mocno śledzą bowiem miejsca, gdzie znajdują się ich strategiczne instalacje podwodne (np. linie komunikacyjne i paliwowe). Będą więc ostrzeżeni jeżeli na danym akwenie pojawi się obcy statek oceanograficzny i zacznie prowadzić prace podwodne. W przypadku okrętów podwodnych takie misje będą praktycznie nie do zarejestrowania.
I Rosjanie będą musieli to uwzględnić decydując się na rozpoczęcie konfliktu zbrojnego.
WIDEO: "Żelazna Brama 2025" | Intensywne ćwiczenia na poligonie w Orzyszu