Reklama

Wojsko, bezpieczeństwo, geopolityka, wojna na Ukrainie

Konflikt na Morzu Śródziemnym – Czy Turcja może pokonać Unię Europejską? [OPINIA]

Fot. Capt. Jason Smith/U.S.A.F.
Fot. Capt. Jason Smith/U.S.A.F.

Choć państwa Unii Europejskiej i NATO długo tolerowały coraz bardziej zdecydowane, czy nawet agresywne działania Turcji w jej sąsiedztwie – w Syrii czy nawet w Libii, to ostatnie kroki Ankary, związane z wydobyciem surowców w basenie Morza Śródziemnego i potencjalnie zagrażające interesom będącej członkiem UE Grecji mogą wywołać bardziej stanowczą reakcję. Przyczyny i przebieg konfliktu omawia dla Defence24.pl dr hab. Maciej Münnich, prof. KUL.

Turecka polityka zagraniczna jest przedmiotem coraz większego niepokoju w państwach Unii Europejskiej i NATO. Nie jest tu mowa o tureckiej interwencji w Syrii, wymierzonej przede wszystkim w Kurdów, którą wszyscy – w tym Stany Zjednoczone wspierające swego czasu Kurdów w ich walce z ISIS – dość gładko przełknęli. Tym bardziej nie chodzi o regularne naloty i działania tureckich sił specjalnych w północnym Iraku, ani o powrót wpływów tureckich w basenie Zatoki Perskiej, gdzie w Katarze ulokowała swoją bazę wojskową, wyraźnie konkurując z Arabią Saudyjską. Podobnie nikt w Europie, czy też w USA nie zaprząta sobie głowy coraz ściślejszym sojuszem Turcji z Azerbejdżanem (podobno protureccy bojownicy z Syrii są właśnie przerzucani do Azerbejdżanu), który – wobec milczenia Zachodu – wpycha Armenię coraz głębiej w objęcia Rosji.

Nawet bezpośrednie zaangażowanie Turcji w konflikt libijski, gdzie wysyłani są już nie tylko syryjscy najemnicy na tureckim żołdzie (szacunkowo ok. 5000), ale także wojskowi „instruktorzy” tureccy, których jest kilkuset, nie budziło bardziej aktywnego sprzeciwu w Europie czy w USA. Wszystkie te działania nie kolidowały bowiem w bezpośredni sposób z interesami szeroko rozumianego Zachodu, nawet jeśli poszczególne kraje wyrażały z różnych powodów swe niezadowolenie. Dopiero zbliżenie z Moskwą, wyrażające się na przykład w budowie przez Rosatom pierwszej tureckiej elektrowni atomowej w Akkuyu, czy też budowie gazociągu Turkish Stream, a przede wszystkim w zakupie baterii S-400, zaczęło irytować USA. Efektem było wykluczenie Turcji z programu najnowocześniejszego obecnie samolotu bojowego, jakim jest F-35.

Jednak to, co irytowało USA, bynajmniej nie budziło niezadowolenia państw europejskich. Wprost przeciwnie, część z nich współdziałała z Turcją, szczególnie w wykorzystaniu rosyjskiego gazu płynącego przez Turkish Stream. Bułgaria odbiera gaz z tego źródła od 1 stycznia bieżącego roku, a w kolejce są następne kraje: Węgry, Serbia, Słowacja i Austria, a nawet Grecja. Nie trudno zauważyć, że w ten sposób państwa południa Europy współdziałają z Rosją (i pośrednio Turcją) w jej polityce eliminowania Ukrainy jako pośrednika w handlu rosyjskim gazem. Jednak to właśnie gaz doprowadził do poważnych problemów w relacjach europejsko-tureckich.

image
Fot. Mate Airman Rob Gaston/U.S. Navy

Przebieg konfliktu:

Rosnący apetyt Turcji na złoża gazu w basenie Morza Śródziemnego zderzył się z interesami innych państw europejskich. Od 2009 roku, kiedy amerykańsko-izraelskie konsorcjum firm odkryło pierwsze duże złoże gazu, położone w izraelskiej wyłącznej strefie ekonomicznej (tzw. EEZ) złoże Tamar (200 mld m3, komercyjne wydobycie od 2013), wschodnia część basenu Morza Śródziemnego stała się terenem wyścigu technologicznego i jednocześnie sporu politycznego. Każde z państw mających wybrzeże morskie starało się prowadzić badania i znaleźć w swojej EEZ złoża gazu. Z góry jednak wiadomo było, że wiązać się z tym będą problemy polityczne, ponieważ formalnie Izrael nie jest uznawany przez Syrię, Republika Cypru przez Turcję, zaś Turecka Republika Cypru Północnego przez żadne z państw za wyjątkiem samej Turcji.

Ponadto EEZ poszczególnych krajów, które zgodnie z Konwencją o prawie morza z 1982 r. mogą sięgać do 200 Mm,od wybrzeży nakładają się na siebie i budzą kontrowersje. Przede wszystkim Turcja nie uznaje greckiej, a tym bardziej cypryjskiej EEZ, uważając, że wysypy nie mogą być brane pod uwagę w wyznaczaniu EEZ i można wyznaczyć wokół nich jedynie wody terytorialne (do 12 Mm). Podstawą do wyznaczenia EEZ wg. Turcji powinien być zasięg szelfu kontynentalnego, co znacząco redukuje grecką EEZ, a w odniesieniu do Cypru, który przecież cały jest wyspą, oznacza to, że w ogóle nie ma on EEZ. Niektóre kłopotliwe wyspy greckie turecka propozycja w ogóle traktuje jako nieistniejące, szczególnie najdalej wysuniętą na wschód, położoną pomiędzy Rodos i Cyprem wysepkę Kastelorizo, leżącą zaledwie 3 km. od południowego brzegu Turcji. Stanowisko tureckie nie znalazło uznania międzynarodowego, a ostatnie rozmowy załamały się w 2017. Różnice pomiędzy grecko-cypryjskim i tureckim stanowiskiem pokazuje mapa 1.

image
Fot. Future Perfect at Sunrise (domena publiczna)

Dopóki spór miał charakter wyłącznie prestiżowy, nie rozpalał aż tak wielkich emocji. Jednak w ciągu kilku lat od odkrycia Izrael udowodnił, że wydobycie gazu z dna morskiego może diametralnie zmienić pozycję energetyczną danego kraju. Izrael z importera gazu stał się jego eksporterem, sprzedając gaz Jordanii (umowa z 2017) i Egiptowi (umowa z 2019). Ponadto, zgodnie z ekologicznymi trendami, planuje przekształcenie swej największej elektrowni węglowej Orot Rabin w Haderze na gazową, a przy okazji od stycznia bieżącego roku obniżył ceny za energię elektryczną w kraju. Na takie zmiany pozwoliło odkrycie następnych złóż gazu, w tym złoża Lewiatan (470 mld m3) przez amerykańską firmę Noble Energy w 2010 r. (komercyjne wydobycie od 2020). Wszystkie te złoża znajdują się na południe od Cypru. W pobliżu swoje złoża zaczął eksploatować także Egipt, w tym największe w całym basenie złoże Zohr (850 mld m3) odkryte w 2015 r. przez włoską firmę Eni (komercyjne wydobycie od 2017).

W wyścigu o gaz z dna morskiego nie liczy się Liban, z racji swej fatalnej sytuacji ekonomicznej, która utrudnia inwestycje oraz ze względu na położenie złóż dalej od libańskiej EEZ i spór z Izraelem o jej dokładne wyznaczenie. Oczywiście badań nie prowadzi także Syria pogrążona w wojnie domowej. Natomiast pozostałe państwa regionu, czyli Egipt, Izrael, Grecja i Cypr nawiązały kilka lat temu współpracę. Sformalizowano ją poprzez powstanie w styczniu 2019 roku Wschodnio-Śródziemnomorskiego Forum Gazowego (Eastern Mediterranean Gas Forum) w Kairze. Poza Egiptem uczestniczą w nim Cypr, Grecja, Izrael, Włochy, Jordania i władze Autonomii Palestyńskiej. Charakterystyczny jest brak Turcji, mimo że pierwotnie uczestnicy zgłaszali otwarcie na jej uczestnictwo.

Wynika to z trudnych relacji Turcji nie tylko z Grecją i Cyprem, ale także z Izraelem. Mimo że w XX w. to Turcja była najbardziej proizraelskim krajem Bliskiego Wschodu, to w bieżącym wieku sytuacja ta uległa zmianie. Powodem była polityka rządzącej w Turcji partii AKP, a przede wszystkim jej przywódcy Erdoğana, który z obrony Palestyńczyków postanowił zrobić narzędzie w tureckiej polityce zagranicznej, mającej na celu zwiększenie roli Turcji na Bliskim Wschodzie, szczególnie wśród państw arabskich (dawnych poddanych Imperium Osmańskiego). Efektem tej polityki był konflikt wokół tzw. Flotylli Wolności i śmierć obywateli tureckich na statku Mavi Marmara w wyniku akcji komandosów izraelskich w roku 2010.

Mimo łagodzenia sytuacji od 2016 r., relacje turecko izraelskie pozostały napięte, a kolejnym źródłem zadrażnień było przeniesienie ambasady USA do Jerozolimy w 2018, głośno krytykowane przez Turcję, która zorganizowała z tego powodu szczyt Organizacji Współpracy Islamskiej w Ankarze. Wobec takiego rozwoju sytuacji Izrael postanowił zacieśniać współpracę z Grecją i Cyprem, choć oczywiście musiało to skutkować dalszym ochłodzeniem relacji z Turcją. Już wcześniej izraelskie firmy rozpoczęły współpracę z Cypryjczykami i nabyły część praw do złoża Afrodyta (130 mld m3) położonego na południe od Cypru. Złoże to odkryli Amerykanie z Noble Energy w 2011 r., a właścicielami obecnie są po ok. 1/3 wartości Noble Energy, izraelski Delek Drilling i angielsko-holenderski Shell (komercyjne wydobycie jeszcze się nie zaczęło). Z drugiej strony nie przeszkadza to Izraelowi prowadzić sporu z Cyprem, ponieważ złoże Afrodyta leży przy samej granicy cypryjskiej EEZ, a po drugiej stronie odkryto izraelskie złoże Yishai. Izrael uważa, że w rzeczywistości jest to jedno złoże i domaga się negocjacji dotyczących wydobycia.

image
Fot. US Energy Information Administration (domena publiczna)

Niezależnie od drobnych sporów cypryjsko-izraelskich, charakterystyczne jest, że ani w odkryciu, ani tym bardziej w eksploatacji  żadnego ze wspomnianych złóż nie uczestniczyły firmy tureckie. Jest to oczywiste w odniesieniu do nieuznawanego przez Turcję Cypru. Podobnie relacje polityczne z góry uniemożliwiają udział firm tureckich w poszukiwaniu gazu w EEZ Egiptu, ponieważ Turcja aktywnie wspierała Bractwo Muzułmańskie i obalonego prezydenta Egiptu Mursiego. Z pewnością obecny prezydent Sisi nie jest zainteresowany współpracą z Ankarą, szczególnie wobec wspierania przez Egipt i Turcję różnych stron konfliktu w Libii. Wreszcie Izrael ze wspomnianych powyżej powodów także nie zamierza współpracować z Turkami.

W takiej sytuacji Turcy poczuli się wypchnięci z poszukiwań i eksploatacji gazu na Morzu Śródziemnym. Gdy zatem 8 lutego 2018 r. włoska firma Eni ogłosiła odkrycie kolejnego złoża w cypryjskiej EEZ  (Calypso, prawdopodobnie o wielkości zbliżonej do Afrodyty), następnego dnia tureckie okręty wojenne zablokowały jej statek wiertniczy. Oficjalnie wynikało to z roszczenia sobie praw przez Turcję do części obszaru 6 (Block 6), na którym odkryto nowe złoże. Wprawdzie złoże Calypso położone jest na południu tego obszaru, poza terenem roszczeń tureckich, wszakże nie przeszkadzało to Turcji w użyciu swych sił zbrojnych. Jednak blokada dalszych poszukiwań była krótkotrwała. Ponieważ licencję na poszukiwania i wydobycie w obszarze 6 posiadają wspólnie (po 50%) włoska Eni i francuski Total, we wrześniu 2019 r. firmy te podjęły decyzję o przyszłej wspólnej eksploatacji złoża Calypso. Zresztą firmy te współpracują w kolejnych siedmiu obszarach cypryjskich (na istniejących trzynaście), co czyni je najważniejszym graczem finansowym w biznesie gazowym na wodach cypryjskich. Inne ważne firmy to amerykański ExxonMobil, koreański Kogas i Qatar Petroleum.

Wobec zagrożenia ze strony Turcji kolejne prace wiertnicze w 2019 r. prowadzone przez amerykańską firmę ExxonMobil w obszarze 10 były objęte opieką marynarki wojennej USA, mimo że teren ten jest w całości poza roszczeniami tureckimi. Tym razem Turcja pozostała bierna. Odkryte w marcu 2019 r. złoże nazwano Glaucus (jeszcze niedokładnie oszacowano jego zasoby na 142-227 mld m3). Wobec zachęcających wyników prac ExxonMobil zdecydował się zaangażować w poszukiwania także w greckiej (na płd-zach. od Krety) i egipskiej EEZ. W ten sposób USA chroniąc interesy swej firmy, stały się stroną konfliktu. Zresztą już wcześniej zarówno USA, jak i Francja poprosiły o status stałych obserwatorów przy Wschodnio-Śródziemnomorskim Forum Gazowym.

Ponadto również w marcu 2019 uczestnikiem szóstego już spotkania grecko-izraelsko-cypryjskiego był sekretarz stanu USA Mike Pompeo. Oficjalna deklaracja po spotkaniu mówiła m.in. o zadowoleniu z nowych znalezisk złóż gazu pod dnem Morza Śródziemnego oraz o dywersyfikacji dostaw tego surowca. W praktyce oznaczało to zapalenia zielonego światła przez Amerykanów dla projektu budowy gazociągu ze złóż na południe od Cypru do Europy. Nieco wcześniej,  już we wrześniu 2018 r. Egipt i Cypr podpisały umowę o budowie gazociągu ze złoża Afrodyta do egipskich fabryk skraplania gazu.

image
Fot. Departament Obrony USA

Obie strony konfliktu próbowały więc działać metodą faktów dokonanych. Turcy w maju 2019 r. wysłali pod ochroną okrętów wojennych swe statki wiertnicze na wody EEZ Cypru. Poniekąd w odpowiedzi również w maju Francja (zaangażowana poprzez szerokie inwestycje Totala) podpisała z Cyprem porozumienie dotyczące stacjonowania jej okrętów wojennych na Cyprze. Zatem obie strony sporu zaczęły używać narzędzi wojskowych w sporze politycznym, choć jeszcze unikając otwartego konfliktu militarnego. Dodatkowym zaognieniem sytuacji były pierwsze dostawy rosyjskiego systemu S-400 do Turcji w lipcu 2019 r., co oczywiście pogarszało i tak nie najlepsze relacje z USA. W październiku 2019 USA odnowiło swą umowę o partnerstwie z Grecją przewidującą stacjonowanie jednostek floty amerykańskiej tak w Grecji, jak i na Cyprze.

Nieco wcześniej, w lipcu 2019 r. Rada Europejska wypowiedziała się w kwestii sporu cypryjsko-tureckiego, sugerując rozwiązanie konfliktu na drodze rozmów, jednocześnie zawieszając dalsze rozmowy o porozumieniu dotyczącym transportu lotniczego z Turcją, sugerując Komisji Europejskiej wstrzymanie rozmów przedakcesyjnych z Turcją (które od dawna są fikcją) oraz zalecając Europejskiemu Bankowi Inwestycyjnemu rewizję swej działalności w Turcji. Po raz pierwszy w sporze pojawiły się więc możliwe sankcje ekonomiczne ze strony UE. Osamotnienie Turcji podkreśliła deklaracja poparcia dla Cypru ze strony Arabii Saudyjskiej z września 2019 oraz włączenie się w kooperację z Cyprem i Grecją Zjednoczonych Emiratów Arabskich, co miało miejsce w listopadzie 2019.

W ten sposób Turcja, prowadząc nazbyt agresywną politykę na Morzu Śródziemnym, doprowadziła do swej daleko posuniętej izolacji na arenie międzynarodowej. Próbą wyjścia z tego położenia było zawarcie przez Turcję w listopadzie 2019 r. umowy z libijskim Rządem Jedności Narodowej pod przewodnictwem Sarradża, która wyznaczała zasięg EEZ obu krajów w ten sposób, że w praktyce Morze Śródziemne zostało przecięte na pół od libijskiej Cyrenajki (zresztą będącą pod kontrolą przeciwnika Rządu Jedności Narodowej gen. Haftara!) do wybrzeży Anatolii.

Rzecz jasna libijski partner jest w pełni uzależniony od tureckiego hegemona i jedynie podpisał przedłożone mu dokumenty. Oczywiście turecka propozycja w żaden sposób nie uwzględniała faktu na przykład istnienia greckich wysp takich jak Kreta albo Rodos, wyznaczając wokół nich zaledwie 12-milową strefę wód terytorialnych, podobnie jak wokół Cypru. Tak jednostronna umowa natychmiast wzbudziła protesty niemal wszystkich państw wschodniej części basenu Morza Śródziemnego oraz wyraźną antyturecką deklarację ze strony Rady Europejskiej. Cypr w grudniu 2019 r. zwrócił się do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze ze skargą na działania Turcji. Problemem jest jednak fakt, że po pierwsze rozprawy przed MTS ciągną się latami, po wtóre zaś Turcja nie uznaje istnienia Republiki Cypru, wobec tego w ogóle nie ma zamiaru brać udziału w procedurze sądowej z powództwa nieistniejącego z jej punktu widzenia podmiotu. W praktyce zatem droga sądowa może nawet się kiedyś zakończyć, jednak Turcja z pewnością żadnego rozstrzygnięcia nie uzna. To oznacza, że konflikt rozstrzygnie się nie na salach sądowych, ale na morzu.

Pierwszą wyraźną reakcją na układ turecko-libijski było przeprowadzenie w grudniu 2019 r. wspólnych manewrów morskich przez Włochy, Grecję i Francję na wodach na południe od Cypru. Z kolei 2 stycznia 2020 podpisana została przez szefów państw Grecji, Cypru i Izraela umowa o budowie gazociągu EastMed. Ma on prowadzić od izraelskich (Lewiatan) i ewentualnych cypryjskich złóż poprzez Cypr, Kretę, Grecję lądową, aż do Włoch, a w innej odnodze do Bułgarii. Szczegóły dotyczące budowy mają zostać ustalone do 2022, zaś sama budowa miałaby się zakończyć w roku 2025. W planach ma to być najdłuższy podmorski gazociąg na świecie (1900 km) o przepustowości 10 mld m3 rocznie, z możliwością podwojenia, zob. mapa 3. Inwestorem ma być konsorcjum IGI Poseidon, którego udziałowcami są po połowie grecka firma DEPA i włoska Edison. Należy jednak zwrócić uwagę na planowany koszt inwestycji (6-7 mld euro) i dość wstępną fazę ustaleń.

image
Fot. Trasa projektowanego gazociągu EastMed. Fot. www.igi-poseidon.com

Nie ulega jednak wątpliwości, że projekt obok znaczenia ekonomicznego, ma również (a może przede wszystkim) znaczenie geopolityczne. Pokazuje bowiem, że Turcja nie jest w stanie narzucić swej dominacji we wschodniej części Morza Śródziemnego. Turcy starali się przekonywać UE, że przecież istnieje już tańszy, bo lądowy, gazociąg prowadzący z południa do Europy, czyli gazociąg Transanatolijski, a projekt EastMed ma wyłącznie motywację polityczną. Jednak gazociągiem Transanatolijskim (pomijając kwestię jego przepustowości) można sprowadzać gaz z Iranu lub Azerbejdżanu, zatem dla Izraela lub Cypru w oczywisty sposób nie jest on alternatywą. W odpowiedzi na podpisanie umowy już w styczniu Turcy wysłali swe statki badawcze w rejon nowej „granicy” pomiędzy EEZ Turcji i Libii oraz zaczęli przerzut wojska do Libii.

Wobec napiętej sytuacji w kwietniu 2020 r. ExxonMobil odłożył swe projekty wiertnicze na wodach cypryjskich aż do roku 2021. Sytuację zaogniał konflikt w Libii, w którym w maju i czerwcu wspierany przez Turcję Rząd Jedności Narodowej z Trypolisu przeszedł do kontrofensywy i wyparł wojska Libijskiej Armii Narodowej gen. Haftara z zachodniej części Libii. Jednocześnie Zjednoczone Emiraty Arabskie zaczęły intensywnie wspierać dostawami broni gen. Haftara (oczywiście nie licząc dostaw rosyjskich), zaś Egipt ogłosił mobilizację swych wojsk i przerzucił część z nich nad granicę libijską. W maju, po spotkaniu ministrów spraw zagranicznych Grecji, Francji, Cypru, Egiptu oraz Zjednoczonych Emiratów Arabskich, wydano wspólne oświadczenie potępiające politykę Turcji zarówno w Libii, jak i wobec Cypru.

10 czerwca 2020 doszło do pierwszego incydentu, który rzeczywiście groził użyciem broni pomiędzy państwem europejskim a Turcją, choć był on związany z konfliktem libijskim. Francuska fregata Courbet – zgodnie z prowadzoną NATO-wską misją Sea Guardian – chciała sprawdzić, czy na statku płynącym do obłożonej embargiem Libii nie ma broni. Eskortujące go okręty tureckie w odpowiedzi trzykrotnie oświetliły swymi radarami, czyli wymierzyły swe uzbrojenie we francuską jednostkę, która ostatecznie odstąpiła od przeprowadzenia kontroli. Po incydencie turecki minister spraw zagranicznych Çavuşoğlu oświadczył, że Francja jest stronnicza w konflikcie libijskim, a statek przewoził pomoc humanitarną i w związku z tym domaga się bezwarunkowych przeprosin od Francji. W ramach protestu Francja w lipcu wycofała się z NATO-wskiej misji.

13 lipca 2020 ministrowie spraw zagranicznych UE zgodzili się podczas spotkania z inicjatywy Francji na przygotowanie sankcji wobec Turcji. Szczególnie prezydent Macron wielokrotnie publicznie domagał się obłożenia Turcji sankcjami, ze względu na jej politykę w Libii oraz pogwałcenie praw Cypru i Grecji poprzez nielegalne badania sejsmiczne prowadzone w EEZ tych krajów. Z kolei kanclerz Merkel starała się łagodzić sytuację i prowadzić rozmowy zarówno z Grecją, jak i Turcją. Rozmowy jednak nie dawały efektów, a pod koniec lipca turecki statek badawczy Barbaros Hayreddin Pasa rozpoczął badania sejsmiczne dna morskiego w cypryjskiej EEZ.

Sierpień 2020 był już ciągłą linią eskalacji napięcia. Najpierw 6 sierpnia 2020 r. została podpisana umowa grecko-egipska wyznaczająca wzajemne strefy EEZ i oczywiście ignorująca wcześniejsze ustalenia Turcji i Libii. Z kolei Turcja odpowiedziała wysłaniem kolejnego statku badawczego Oruç Reis 10 sierpnia 2020. Grecja zażądała natychmiastowego wstrzymania badań i domagała się pilnego zwołania zebrania ministrów spraw zagranicznych UE. W ramach wsparcia stanowiska greckiego Francja 12 sierpnia zdecydowała o wysłaniu w okolice Cypru swych okrętów i samolotów, by „monitorować sytuację w regionie i zaznaczyć swą determinację w obronie prawa międzynarodowego”. Francuskie okręty rozpoczęły wspólne manewry z jednostkami greckimi, co miało odstraszyć turecki statek badawczy. Natychmiast głos zabrał prezydent Erdoğan oświadczając, że za jakikolwiek atak na statki tureckie agresor zapłaci „wielką cenę”. 14 sierpnia grecka fregata Limnos płynąca w ślad za Oruç Reis doprowadziła do niewielkiej kolizji z turecką fregatą Kemal Reis, która eskortowała statek badawczy. Uszkodzenia były nieznaczne, jednak poziom napięcia wzrósł jeszcze bardziej.

image
Lt.j.g. Nate Curtis/U.S. Navy

Prezydent Erdoğan w kolejnej wypowiedzi 19 sierpnia ogłosił, że Turcja nie cofnie się przed „kolonialnymi potęgami”, nawiązując do francuskiej historii we wschodniej części Morza Śródziemnego. Z kolei następnego dnia zaskakując wszystkich, ogłosił on, że Turcja odkryła wielkie złoże gazu pod dnem Morza Czarnego. Złoże to ma mieć 320 mld m3, a komercyjne wydobycie gazu ma rozpocząć się już w 2023 roku. Tak optymistyczne założenia nie budziły zaufania u specjalistów, jednak zapewne miały pomóc tureckiej lirze, która spadła akurat do najniższego wtedy w historii poziomu 7,4 za 1$. Odkrycie na Morzu Czarnym nie powstrzymało jednak badań tureckich pomiędzy Cyprem i Kretą, a nawet Ankara zapowiedziała ich wydłużenie. W odpowiedzi Grecy zapowiedzieli wydłużenie swych manewrów morskich. Sytuację próbował załagodzić Heiko Maas, który 25 sierpnia wizytował kolejno Ateny i Ankarę, jednak bez rezultatu. Kolejnego dnia Francja ogłosiła przyłączenie się do grecko-cypryjskich manewrów, w których uczestniczyły już Włochy. Nadto swe samoloty przysłały Zjednoczone Emiraty Arabskie.

W odpowiedzi Turcja zaplanowała na pierwsze dwa tygodnie września swoje manewry w tym samym rejonie połączone z ostrym strzelaniem. Ponadto 27 sierpnia Turcy ogłosili, że ich F-16 przechwyciły sześć greckich myśliwców tego samego typu w regionie tureckich manewrów. Kolejny mały krok wykonali Amerykanie, ogłaszając 1 września, że zniosą obowiązujące od trzydziestu trzech lat embargo na dostawę broni na Cypr, co oczywiście spotkało się z gniewną reakcją Turcji. Tego samego dnia Grecja, mimo trudności gospodarczych, zapowiedziała, że dochód z ostatniej transzy obligacji państwowych o wartości 2,5 mld euro zostanie przeznaczony na zwalczanie skutków kryzysu oraz na dodatkowe wydatki wojskowe. Mają one trafić do wszystkich rodzajów sił zbrojnych, jednak najpewniej pieniądze te zostaną wydatkowane na zakup myśliwców Rafale oraz co najmniej jednej fregaty produkcji francuskiej. Nie dziwi przy tym źródło zakupów, jakim jest Francja, ze względu na polityczne i militarne zaangażowanie tego kraju w konflikt z Turcją. Podobnie oczywistym był kierunek pozyskania (drogą leasingu) dużych UAV Heron z Izraela w maju bieżącego roku. Co ciekawe, również Turcja używa tych dronów w liczbie 10, od 2008 roku. Wykorzystywała je m.in. do bombardowania pozycji Kurdów w północnym Iraku. Wydaje się, że doświadczenia z użytkowania tych dronów pozwoliły Turkom skonstruować ich własne duże bezzałogowce Bayraktar TB1, następnie rozwinięte do TB2, również uzbrojone.

Ewidentnie obie strony chcą pokazać, że gotowe są bronić swych racji także środkami wojskowymi. Zgromadzenie wrogo nastawionych sił w jednym regionie może doprowadzić do nawet przypadkowego wybuchu konfliktu. Przestrzegał przed tym pod koniec sierpnia były minister spraw zagranicznych, a następnie premier Turcji Mehmet  Davutoğlu, który kierował polityką zagraniczną Turcji przez pierwszą część rządów Erdoğana. Jednak jego bardziej pokojowe nastawienie z powtarzanym hasłem „zero problemów z sąsiadami” doprowadziło do poróżnienia z obecnym prezydentem. Próbę rozwiązania konfliktu pomiędzy członkami NATO podjął także Jens Stoltenberg, który 3 września nawet ogłosił, że po rozmowach z liderami Grecji i Turcji doprowadził do podjęcia „technicznych rozmów” pomiędzy stronami konfliktu. I choć tureckie MSZ potwierdziło gotowość do rozmów, to jednak greckie MSZ szybko skomentowało wiadomość szefa NATO, że jakiekolwiek rozmowy są możliwe dopiero po wycofaniu się okrętów tureckich z „greckich wód”. Prezydent Erdoğan, w sobie właściwym stylu, zapowiedział dwa dni później, że albo Grecy siądą do rozmów, albo spotka ich „bolesne doświadczenie”. Wobec narastającego konfliktu Charles Michel sugerował 4 września zwołanie międzynarodowej konferencji, jednak jednocześnie zapowiadał, że podczas spotkania Rady Europejskiej pod koniec września zaproponuje politykę „kija i marchewki”, co oznacza groźbę nałożenia sankcji na Turcję. Na razie więc można spodziewać się dalszej eskalacji konfliktu.

image
Fot. Georgios Pazios

Kontekst gospodarczy:

O ile nikt w UE nie wierzy w wybuch prawdziwej wojny z Turcją, o tyle przyjęcie sankcji ekonomicznych jest możliwe, nawet przy tak ociężale działającej machinie administracyjnej, jaką jest Unia. Jest to dla Turcji o tyle niebezpieczne, że zdecydowanie największym odbiorcą eksportu tureckiego (42,4% w 2019) jest Unia Europejska. Ponadto niemal jedna trzecia towarów importowanych do Turcji (32,3% w 2019) pochodzi z EU. Wreszcie największym inwestorem zagranicznym w Turcji są także firmy europejskie. Z kolei dla Unii Turcja jest wprawdzie ważnym partnerem handlowym (szóstym w kolejności), jednak eksport do Turcji to zaledwie 3,2%, zaś import to 3,6 % całości importu EU w 2019. Oznacza to, że jeśli konflikt z UE przeniesie się z poziomu politycznego na gospodarczy, może to być dla gospodarki tureckiej wielce problematyczne.

Bardzo istotny jest przy tym stan tureckiej gospodarki. Od kilku lat zmaga się ona z istotnymi problemami. Turecka giełda to ostatnio prawdziwy rollercoaster. W maju 2019 główny indeks BIST spadł poniżej 850 pkt, by nieco ponad pół roku później w styczniu 2020 przekroczyć 1200 pkt (czyli wzrost niemal 50%), a już w marcu 2020 znowu spaść poniżej 850 pkt. Już w lipcu 2020 wynik na nowo zbliżył się do 1200 pkt, a od tego czasu znowu spada. Nie trzeba dodawać, że w takiej sytuacji brak jest jakichkolwiek poważnych (niespekulacyjnych) inwestorów. Międzynarodowe agencje ratingowe klasyfikują Turcję bardzo nisko: Fitch BB- (poziom spekulacyjny) z tendencją negatywną; Moody’s B1 (wysokie ryzyko) z tendencją negatywną; S&P B+ (wysokie ryzyko) z tendencją stabilną.

Mimo to Turcja mogła się od lat chwalić znaczącym wzrostem PKB. Nie ulega jednak wątpliwości, że wzrost PKB Turcji jest nakręcany przez sztucznie utrzymywaną niską stopę procentową tureckiego banku centralnego (TCMB), który obecnie jest już zupełnie podporządkowany prezydentowi Erdoğanowi. Jego poprzedni prezes, Murat Çetinkaya, został zwolniony przed upływem swej kadencji w lipcu zeszłego roku, ponieważ nie chciał firmować prezydenckiej polityki wspierania wzrostu PKB bez względu na konsekwencje. W związku z tym został zastąpiony przez w pełni powolnego wobec prezydent Murata Uysala. Taka polityka musi prowadzić do utraty zaufania międzynarodowego i znaczącej inflacji. Obecnie wynosi ona blisko 12%, przy czym średnia za ostatnie dwa lata to ok. 14%. Mimo to w maju bieżącego roku TCMB zmniejszył stopy procentowe z 12% do 8,25%, zatem znacząco poniżej poziomu inflacji.

Oczywiście miało to pomóc uginającej się pod ciężarem koronawirusa tureckiej gospodarce, jednak musiało jednocześnie spowodować wzrost inflacji wobec zalewu taniego pieniądza na rynku. Tak też się stało, a wartość kredytów udzielanych w Turcji w maju 2020 wzrosła r/r o 50%. Jeszcze gorzej rzecz wygląda, gdy przyjrzeć się wartości tureckiej waluty. W ciągu roku (wrzesień 2019-wrzesień 2020) straciła ona w stosunku do dolara ok. 30%, osiągając właśnie historyczne minimum i zbliżając się do poziomu 7,5 za dolara. Należy przy tym pamiętać, że ostatnio dolar znacząco tracił na wartości i w stosunku do euro lira straciła w tym samym okresie ok. 40%. Biorąc pod uwagę, że Turcja jest krajem, który musi importować surowce energetyczne i płacić za nie w twardej walucie, to taki spadek wartości własnej waluty jest ogromnym wyzwaniem. Ceny paliw, ale także lekarstw i innych importowanych produktów szybko rosną. Jest to tym większy kłopot, że jedno z głównych źródeł dopływu dolarów/euro, jakim jest turystyka, z powodu koronawirusa właśnie niemal zupełnie wyschło. Podczas poprzedniego kryzysu, gdy lira gwałtownie traciła na wartości w 2018 r., ratunkiem byli turyści, którzy chętniej przyjeżdżali na tanie wakacje i zakupy.

Tym razem Turcja nie może liczyć na taki bonus z powodu dewaluacji swej waluty. Oznacza to, że wydatki państwa znacząco rosną, zaś dochody w twardej walucie (turystyka) maleją, a we własnej (podatki) tracą na wartości. Na dodatek znaczna część (ok. 40%) kredytów zaciągniętych w tureckich bankach, szczególnie przed 2018 r., była denominowana w dolarach albo euro ze względu na niższe oprocentowanie. Kolejny spadek wartości liry prowadzi do coraz większych trudności ze spłacaniem tych kredytów i w konsekwencji bankructw, co oczywiście osłabia gospodarkę. Nauczony kryzysem z roku 2018 turecki bank centralny próbował w ciągu bieżącego roku reagować i nie dopuścić do znaczącej dewaluacji liry. TCMB bronił więc narodowej waluty, wydając na to tylko do końca czerwca, jak się szacuje, ok. 65 mld $. W ten sposób uszczuplił znacząco swe rezerwy. Na początku 2020 roku wynosiły one ok. 80 mld $. Z początkiem września spadły jednak niemal o połowę do ok. 40 mld $.

Dla porównania: polskie rezerwy walutowe (choć nasza gospodarka jest mniejsza niż turecka)  w tym samym okresie wzrosły z ok. 125 mld $ do niemal 140 mld $. To oznacza, że nasze rezerwy w „twardej walucie” są ponad trzykrotnie większe niż tureckie. Taka sytuacja pokazuje jak niezwykle kosztowna dla tureckiego banku centralnego była obrona liry. Co gorsza, TCMB broniąc liry, wydawał nie tylko swe rezerwy, ale także złożone w banku centralnym depozyty banków tureckich. Wskutek tego TCMB jest obecnie winny innym bankom więcej dolarów, aniżeli wynoszą jego zasoby. W praktyce oznacza to, że turecki bank centralny nie ma już żadnych rezerw. W takiej sytuacji 6 sierpnia TCMB musiał ogłosić, że zaprzestaje interwencji na rynku, co skutkowało natychmiastowym załamaniem się kursu liry, pogłębiającym się jeszcze we wrześniu. Jednocześnie 10 sierpnia prezydent Erdoğan wezwał do… dalszego obniżenia stóp procentowych.

image
Fot. rais58/Flickr/CC BY 2.0

Wnioski:

Turecka gospodarka stoi więc przed nie lada wyzwaniem. Z jednej strony przewidywany spadek PKB ze względu na kryzys spowodowany przez koronawirusa (w drugim kwartale ‑9,9%)  oraz wzrastające w związku z tym bezrobocie (ok. 13%) powinno skłaniać do łagodzenia polityki monetarnej. Jednak już obecnie prowadzi ona do tak znaczącego spadku wartości liry, że nie ma mowy o dalszym poluzowaniu. Aby zahamować upadek liry, konieczne jest raczej podniesienie stóp procentowych, czego z pewnością chce uniknąć prezydent Erdoğan. Na dalszą obronę waluty Turcja już raczej nie może sobie pozwolić, co wystawia ją teraz na różnego rodzaju ataki spekulacyjne oraz napięcia polityczne.

Tych ostatnich oczywiście nie brakuje. Jeśli do tego dodamy potencjalne sankcje ze strony UE, pozycja negocjacyjna Turcji nie należy do najmocniejszych. Jednak Turcja bynajmniej nie jest bez szans w sporze z państwami UE. Ma ona bowiem dwa mocne argumenty. Pierwszym z nich jest silne przywództwo, zdecydowane na nawet radykalne kroki. Z pewnością nie można tego powiedzieć o UE. Prezydent Erdoğan oczywiście zdaje sobie z tego sprawę i dlatego może prowadzić politykę z użyciem środków militarnych, ponieważ nie obawia się realnego starcia zbrojnego na dużą skalę. Być może wlicza „w koszty” ewentualny incydent, może nawet straty w ludziach. Jednak taka sytuacja tylko sprzyjałaby umocnieniu jego władzy wewnątrz. Jeśliby zginęło w jakimś incydencie zbrojnym na morzu kilku tureckich marynarzy, jakże łatwo byłoby epatować społeczeństwo tureckie hasłami typu: „atakują nas krzyżowcy” (wersja islamistyczna), albo „musimy bronić przed kolonialistami naszą błękitną ojczyznę (mavi vatan)” (wersja kemalistyczna), jak określane są morza wokół Turcji. Oczywiste jest bowiem, że wobec kłopotów wewnętrznych, najlepiej jest skierować niezadowolenie społeczeństwa na zewnętrznego wroga (vide casus Łukaszenki oskarżającego Polskę o chęć zajęcia Grodna).

Można więc być pewnym, że społeczeństwo tureckie w razie jakiegokolwiek konfliktu pozostanie wierne władzom Turcji. O ile można sobie wyobrazić poparcie dla twardej odpowiedzi wobec działań Turcji na przykład w Grecji, o tyle trudno jest o to w społeczeństwach Włoch czy Francji, których okręty pływają wokół Cypru. Kraje te zaangażowane są w konflikt ze względu na interesy swych wielkich firm (Eni, Total), ale z pewnością brak jest chęci prowadzenia rzeczywistego konfliktu zbrojnego. Nie jest więc pewne, jak zachowają się władze tych krajów, gdyby rzeczywiście doszło do jakichkolwiek starć zbrojnych.

Drugim argumentem, jaki pozostaje w rękach prezydenta Erdoğana są… Niemcy. Do tej pory rząd federalny unikał jasnych deklaracji i starał się mediować w sporze, choć niewiele to dało. Oczywiście w tle jest trzymilionowa rzesza obywateli niemieckich pochodzenia tureckiego, a także kolejne prawdopodobnie trzy miliony migrantów z krajów islamskich przebywające w Niemczech. Na dodatek Turcja ma w zanadrzu kolejne miliony migrantów, które może wypuścić, a nawet zmusić do opuszczenia Turcji. Oczywiście większość z nich będzie chciała przedostać się do kraju, gdzie są najwyższe zasiłki, czyli do Niemiec. Dlatego dyplomacja Niemiec do tej pory nie udzieliła wyraźnego wsparcia dla prezydenta Macrona, który zachęca UE do ostrej reakcji na tureckie roszczenia.

Z kolei bardzo silnym argumentem w rękach UE są sankcje. Jeśliby zdecydowano się na rzeczywiste sankcje uderzające w słabą gospodarkę Turcji, wówczas doprowadzi to do głębokiego kryzysu ekonomicznego i społecznego w Turcji. Taka sytuacja z kolei może prowadzić do chęci zmiany władzy, co może być dla prezydenta Erdoğana groźne. Zatem wydaje się, że ze strony tureckiej będzie dążenie do szybkiego rozwiązania konfliktu, nawet przy ryzyku użycia sił zbrojnych, zaś ze strony UE spodziewać się można próby przewlekania i łagodzenia napięcia, przy jednoczesnym użyciu narzędzi nacisku gospodarczego.

Na koniec należy zaznaczyć, że niewiadomą pozostaje reakcja Stanów Zjednoczonych. Są one zaangażowane w spór ze względu na udział amerykańskiego kapitału w poszukiwaniu i eksploatacji złóż gazu w cypryjskiej i izraelskiej EEZ, stąd wyraźnie wspierają stronę grecko-cypryjsko-izraelską. Jednocześnie prezydentowi Trumpowi w przeddzień wyborów z pewnością nie zależy na eskalacji konfliktu. USA będą więc raczej unikać stawiania sprawy na ostrzu noża. Być może wygodnym dla dyplomacji USA będzie pozostawienie (na razie) sprawy w rękach Europejczyków, a swoje głębsze zaangażowanie odłożą na czas już po wyborach. Jednak taka decyzja będzie leżała już w rękach następnego prezydenta.

dr hab. Maciej Münnich, prof. KUL

Reklama

Rok dronów, po co Apache, Ukraina i Syria - Defence24Week 104

Komentarze (3)

  1. Milutki

    Turcja jest w tej całej sprawie agresorem i nie ma co do tego cienia wątpliwości. Szczególnie wstyd jest mi za wannabe sułtana Erdogana. Czas, żeby zajął się czymś produktywnym np. pielęgnowaniem ogródka.

  2. Onix

    Turcja ma złą prasę. Do tego spór, który toczy nie jest sporem o to kto jest ważniejszy. Podstawą sporu są potężne złoża gazu i nie tylko. Dodatkowym problemem jest fakt, że na Cyprze mają oddziały wszystkie wielkie korporacje Europy i tamtędy idzie cała kreatywna księgowość. Co za tym idzie UE jest żywotnie zainteresowana tym tematem. Wojna a zwłaszcza próba przejęcia reszty Cypru nie przejdzie. Wizja Turcji co do podziału rejonów ekonomicznych na morzu śródziemnym również nie przejdzie. Bo teraz firmy typu shell, Exon itd mają szansę na wieloletnie wydobycie. Turcja zaś ma swoje firmy i tradycyjnie broni swojego rynku przed korporacjami z Europy. Niemcy będą zmuszone zareagować bo spójność UE jest dla nich najważniejsza. A dwa kraje z uni są zagrożone. Po za tym wojna obok Cypru też uderzy w ich biznes. Brytyjczycy tradycyjnie się zaangażują bo Cypr to ich dawna kolonia. Mają tam bazy i nie się z nimi nie rozstaną. Shell jest też brytyjską korporacja. Imigranci imigrantami ale kasa korporacji też jest ważna. Kolejnym elementem niewiadomym jest Rosja, której zależy aby konflikt trwał i nie było wydobycia. Bo to będzie oznaczać spadek can gazu a to znowu im nie na rękę. Gdyby konflikt był o sam Cypr i tradycyjnie między Grecja a Turcją to UE i UK by nie specjalnie się mieszały w to. Ale konflikt idzie o miliardy USD. Na stratę których gospodarka UE sobie nie może pozwolić. Najbardziej prawdopodobny jest krótki konflikt na morzu i w powietrzu. Który Turcja przegra bo połączone marynarki Grecji i Izraela są wystarczające. A można się spodziewać działań że strony Włoch, Francji i UK. Turcja albo ustąpi albo przegra bo szantaż emigrantami jak cieśninami w końcu przestanie wystarczać. Jest też scenariusz w który Cypr przy współpracy z Grecja będzie chciał odzyskać panowanie nad wyspą. Ten scenariusz jest mało prawdopodobny i do tego nie wiadomo jak zareaguje UE na taką eskalację. Faktem jest że i Cypryjczycy i Grecy chcą zemsty na Turcji za upokorzenie jakim było zajęcie północy wyspy wraz z kurortem w Famaguście. I zagarnięcie i zamknięcie go tak aby Greków denerwować. Miała to być karta przetargowa między Turcja a reszta świata. Uznacie Cypr turecki a oddamy Greką ich kurort. Który warto przypomnieć w momencie przejęcia był najbardziej luksusową lokalizacją nad morzem śródziemnym. I tak od lat 70 stoi i niszczeje.

  3. bumbum

    Artykuł jak za dawnych czasów. Dobrze i ciekawie napisany, wyczerpujący temat, wieloaspektowy. Widać, że autor wie o czym pisze.. Gratulacje!

Reklama