Eliminacja Hezbollahu z libańskiej sceny politycznej jest nierealna, gdyż w obecnych warunkach prowadziłaby do zachwiania równowagi etnoreligijnej poprzez marginalizację szyitów. To zaś oznaczałoby wojnę domową. Zmiana warunków jest teoretycznie możliwa, ale w praktyce również nierealna w najbliższej przyszłości.
Zdaniem części moich libańskich rozmówców, przeważnie związanych z tzw. saurą, czyli antysystemową opozycją organizującą uliczne protesty, lub Siłami Libańskimi (LF), czyli chrześcijańską partią Samira Geagea, będącego w opozycji do obozu prezydenta Aouna, eliminacja Hezbollahu jest możliwa i konieczna i, co kluczowe w tym kontekście, istnieje szyicka alternatywa polityczna dla tego ugrupowania. To ostatnie jednak budzi głębokie wątpliwości, podobnie zresztą jak dość optymistyczne spojrzenie na możliwość rozbrojenia Hezbollahu.
Zdaniem Ziyada el Sayegha, publicysty portalu an-nahar oraz jednego z liderów opozycji antysystemowej, rozbrojenie Hezbollahu jest tak samo możliwe jak po wojnie domowej doszło do rozbrojenia Sił Libańskich. Utrzymanie sił zbrojnych Hezbollahu przewidziano w podpisanym w 1989 r. porozumieniu z Taif, kończącym wojnę domową. Uzasadnieniem była izraelska okupacja południowego Libanu i oddziały Hezbollahu miały odgrywać rolę sił oporu w tej sytuacji. W tym czasie Liban był jednak również okupowany przez Syrię, która miała ogromny wpływ na taki, a nie inny kształt porozumienia z Taif. W maju 2000 roku Izrael opuścił jednak Liban, przy czym od razu pojawiła się kontrowersja czy odnosi się to do wszystkich terytoriów Libanu.
Chodzi bowiem o to, że Izrael wciąż okupuje Farmy Szebaa, niewielkie terytorium (11 × 2,5 km) przylegające do Wzgórz Golan, które wcześniej było przedmiotem sporu między Libanem a Syrią. Dlatego Izrael nie uważa Libanu za stronę w sporze o Farmy Szebaa uznając je za anektowane przez siebie byłe terytorium Syrii. Wielu Libańczyków ma też ambiwalentny stosunek do Farm Szebaa, uznając, że stanowią one wyłącznie pretekst dla utrzymywania przez Hezbollah swoich sił zbrojnych.
Wątpliwe jednak by Hezbollah dobrowolnie zgodził się na rozbrojenie nawet jeśli rozwiązana zostałaby kwestia Farm Szebaa (których zwrot w przewidywalnej przyszłości jest zresztą całkowicie wykluczony). Pretekstów do takiej odmowy można sobie wyobrazić wiele np. stałe zagrożenie ze strony Izraela wyrażające się w naruszeniach libańskiej przestrzeni powietrznej czy też groźba odrodzenia się terrorystycznych ugrupowań dżihadystycznych, przeciwko którym Hezbollah walczy w Syrii jak również robił to w Libanie w latach 2014 – 2017. Pozostają więc dwa inne rozwiązania. Po pierwsze rozwiązanie siłowe, które jednak byłoby niemożliwe bez interwencji innego państwa. Izrael nie wykazuje przy tym chęci dokonania takiego kroku, gdyż chociaż ostatecznie odniósłby zwycięstwo, ale jego koszt byłby niewspółmierny do zysku.
W samym Libanie nie mógłby zresztą liczyć na jakieś znaczące wsparcie, nawet wśród tej części chrześcijan, która ma negatywny stosunek do Hezbollahu i wpływów irańskich w Libanie. Wspomniany wcześniej Ziyad al Sayegh, określający Hezbollah mianem mafii i oskarżający tę organizację o podkopywanie suwerenności Libanu, a także niszczenie „libańskiej tożsamości”, absolutnie wykluczyłby ktokolwiek w Libanie, mógł poprzeć atak Izraela na Hezbollah, co jest efektem szkód poniesionych przez Liban w wyniku okupacji i wojny z Izraelem w 2006 r.
Inne państwa nie mają natomiast interesu w tym, by angażować się w taki konflikt, który też nie pozostałby dla nich bez poważnych kosztów (i to nie tylko w postaci strat w żołnierzach i konieczności późniejszej okupacji, ale również najbardziej kosztownych elementów starcia asymetrycznego, czyli nieuchronnych zamachów terrorystycznych). Drugim rozwiązaniem jest natomiast dobrowolne rozbrojenie się Hezbollahu, co jest możliwe tylko w wyniku presji ze strony Iranu po zawarciu przez mocarstwa zachodnie, w tym w szczególności USA, kompleksowego porozumienia, które by to przewidywało.
W obecnej sytuacji jest to jednak całkowicie wykluczone. W przypadku wygranej Joe Bidena w wyborach prezydenckich w USA może to ulec zmianie, ale z całą pewnością nie będzie to łatwe. Niektórzy moi rozmówcy w Libanie twierdzili wprawdzie, że jeśli wygra Trump, to w 2021 roku dojdzie do rozmów amerykańsko-irańskich, ale znów wydaje mi się to być przejawem myślenia życzeniowego.
Rozbrojenie Hezbollahu niekoniecznie oznaczałoby jednak zniknięcia tej organizacji i w tym zakresie również można dostrzec dużo myślenia życzeniowego po stronie przeciwników tej organizacji. Warto przy tym przypomnieć historię aktywizacji społeczno-politycznej szyitów libańskich oraz powstania Hezbollahu. Do połowy lat 70. szyici, którzy według spisu z 1932 r. stanowili niespełna 20 % populacji Libanu (a zarazem ok. 46 % libańskich muzułmanów) byli najbardziej zmarginalizowaną (zarówno pod względem społecznym, politycznym jak i ekonomicznym) częścią tego społeczeństwa. Zmienił to Musa al-Sadr zakładając ruch Amal i zawierając strategiczny sojusz z rządzącymi w Syrii alawitami. W 1978 r., w do dziś niewyjaśnionych okolicznościach, zaginął on jednak (ponad wszelką wątpliwość został zamordowany) w czasie wizyty u Muamara Kadafiego. Natomiast w 1982 r., w odpowiedzi na izraelską inwazję i przy wsparciu Iranu, powstał Hezbollah, przy czym między Amalem a Hezbollahem w czasie wojny domowej wielokrotnie dochodziło do starć.
Hezbollah ostatecznie uzyskał dominację po zabójstwie premiera Rafika Haririego w 2005 r., o co został oskarżony wraz z Syrią. Tyle że Syria, pod presją międzynarodową musiała się wycofać z Libanu i od tego czasu jej wpływy zastąpione zostały przez Iran, a Amal został sprowadzony do roli „młodszego brata” Hezbollahu. Wprawdzie nadal dochodzi czasami do strzelanin między zwolennikami obu organizacji (ostatnie miały miejsce pod koniec sierpnia) jednak mają one charakter spontanicznych incydentów, politycznie natomiast działania Amalu pozostają pod pełną kontrolą Hezbollahu.
Czytaj też: Francuskie media: Iran zepchnięty do defensywy
Jeżeli chodzi o samo zabójstwo Rafika Haririego to w 2007 r. Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję na podstawie której stworzono specjalny trybunał dla zbadania tej zbrodni. Ostateczny werdykt został wydany w bardzo delikatnym momencie tj. 18 sierpnia, dwa tygodnie po eksplozji w porcie bejruckim, i zupełnie nie zmienił percepcji tego zdarzenia. Trybunał uznał za winnego jedynie Salima Ayyasha, wysoko postawionego członka Hezbollahu, jednocześnie stwierdzając, że brak jest dowodów na to, by za zamachem stał Hezbollah lub Syria.
Hezbollah przy tym odrzucił ten wyrok i zagroził wszystkim którzy ośmielą się tknąć Ayyasha, natomiast syn Rafika Haririego Saad (do niedawna premier), a także wszyscy przeciwnicy Hezbollahu, uznali, że wskazanie tak wysokiego funkcjonariusza Hezbollahu jak Ayyash jest równoznaczne z uznaniem odpowiedzialności całej organizacji. Przy czym nie oznacza to bynajmniej, że Saad Hariri i większość przeciwników Hezbollahu (może poza siłami wywodzącymi się z „saury” oraz Siłami Libańskimi i Falangą rodziny Gemayel) zamierzają dążyć do izolacji Hezbollahu. System dealów ma się świetnie.
Zdaniem Ziyada al Sayegha wśród aktywistów „saury” są też szyici, a zatem ten ruch obywatelski może stanowić alternatywę polityczną również w środowisku szyickim. Póki co wpływy tych środowisk są jednak nieweryfikowalne. Faktem jest, że po eksplozji w porcie bejruckim przełamane zostało tabu jakim była zasada niekrytykowania publicznie lidera Hebollahu szejka Hassana Nasrallaha, a na ulicach, obok karykatur polityków wszystkich frakcji, pojawiły się i jego.
Niemniej, jednym z problemów „saury” jest to, że jej uczestnicy są w pierwszej kolejności skłonni do atakowania sił politycznych spoza własnej grupy (z wyjątkiem maronitów, którzy walczą między sobą) i niewiele wskazuje na to by Nasrallah lawinowo tracił poparcie nawet wśród szyitów należących do klasy średniej. Weryfikacja może nastąpić tylko poprzez wybory, a większość sił politycznych odrzuca opcję przedterminowych wyborów i prezydent Macron na spotkaniu z przedstawicielami libańskich frakcji parlamentarnych (w tym Hezbollahu) dał do zrozumienia, że nie będzie na to naciskał, podobnie jak i na desektarianizację.
Odejście od sektariańskiego systemu alokacji stanowisk jest zresztą kolejną kwestią budzącą wiele nieporozumień i nadmiernego optymizmu przeciwników Hezbollahu. Hezbollah bowiem oskarżany jest o to, że ponosi odpowiedzialność za patologie sektarianizmu. Z całą pewnością jedną z nich jest istnienie sektariańskich sił zbrojnych pozostających poza kontrolą państwa. Niemniej wiele wskazuje na to, że Hezbollah byłby głównym beneficjentem wyborów, w których nie byłoby z góry określonej alokacji miejsc dla poszczególnych grup etnoreligijnych. W ostatnich wyborach w 2018 r. Hezbollah (bez sojuszników) zdobył bowiem tylko 12 mandatów w 128-osobowym parlamencie, choć głosowało na niego prawie 17 % uczestniczących w wyborach, co przy realizacji postulatu części uczestników „saury” tj. przekształcenia Libanu w jeden okręg wyborczy dałoby mu 21-22 mandaty.
Niektórzy, np. Ziyad al-Sayegh twierdzą jednak, że tak wysokie poparcie Hezbollahu wśród głosujących szyitów wynikało z nieproporcjonalnie niskiej frekwencji w tej grupie tj. tylko 30 % (w domyśle – niegłosujący szyici są przeciwnikami Hezbollahu). To jednak powinno jeszcze bardziej niepokoić libańskich nie-szyitów. W wyborach w 2018 r. na kandydatów szyickich padło bowiem łącznie ponad 31 % głosów, podczas gdy na chrześcijan niespełna 39 %, a na sunnitów nieco ponad 24 %. Tymczasem według obecnej alokacji chrześcijanom przypada 50 % mandatów, a sunnitom i szyitom po 21%.
Czytaj też: Państwa arabskie za utrzymaniem sankcji
Jeżeli założymy, że frekwencja wśród szyitów rzeczywiście była niższa niż wśród chrześcijan, a ponadto ludzie Hezbollahu głosowali też na kandydatów chrześcijańskich i sunnickich (by przeszli sojusznicy Hezbollahu) to faktyczny odsetek szyitów będzie jeszcze większy. Zdaniem niektórych lokalnych ekspertów, desektarianizacja doprowadziłaby do spadku reprezentacji parlamentarnej chrześcijan do około 25 %. W takiej sytuacji doszłoby do islamizacji kraju, pozbawienia chrześcijan stanowiska prezydenta, dalszego exodusu chrześcijan i jeszcze większego związania stronników prezydenta Michela Aouna z Hezbollahem.
Eksplozja w bejruckim porcie zepchnęła nieco Hezbollah do defensywy, ale tylko w ograniczonym zakresie i tymczasowo. Rola Hezbollahu w tym zdarzeniu nie zostanie zresztą nigdy w pełni wyjaśniona i dokładnie tak jak było z zabójstwem Rafika Haririego każdy pozostanie przy swojej wersji. Wiele poszlak wskazuje przy tym, że Hezbollah odegrał określoną rolę w sprowadzeniu saletry amonowej do Libanu, jednak już sugestia, że składował w porcie bejruckim broń, budzi duże wątpliwości.
Czytaj też: Katarskie pieniądze finansowały Hezbollah?
Port nie jest bowiem wyłączną własnością Hezbollahu, ale czymś w rodzaju konsorcjum, w którym swoje udziały mają też inne partie, w szczególności Wolny Ruch Patriotyczny prezydenta Michela Aouna oraz Ruch Przyszłości Saada Haririego. Część ekspertów, z którymi rozmawiałem w Libanie, powątpiewa czy Hezbollah robiłby składowisko broni tak „na widoku”, czyli w miejscu przez które nie tylko on, ale też inne podmioty (w ramach korupcyjnego konsensusu politycznego) dokonują przemytu.
Po eksplozji aresztowano ponad 20 osób, ale są to płotki i panuje przekonanie, że nikt nie będzie obciążał osób postawionych wyżej. Można mieć zresztą wątpliwości czy komukolwiek zależy na pełnym ujawnieniu prawdy, ponieważ wiązałoby się to z niekoniecznie pożądanymi konsekwencjami tj. koniecznością podjęcia działań przeciw winnemu. Tymczasem wszyscy wiedzą, że szybka reforma finansowo-gospodarcza Libanu nie powiedzie się bez zgody Hezbollahu. Dlatego też Macron przyjął realistyczne podejście i postanowił nie stawiać żądań, które dla Hezbollahu oznaczałyby przekroczenie „czerwonej linii”. Z drugiej strony również Hezbollah nie oskarżył o to Izraela, gdyż wówczas musiałby przeprowadzić potężną akcję przeciwko temu państwu, co z kolei zmusiłoby Izrael do adekwatnej odpowiedzi.
Taka eskalacje nie jest tymczasem na rękę ani jednej, ani drugiej stronie. Dla Hezbollahu oznaczałaby kolejne problemy z libańską opinią publiczną, bowiem spowodowałaby potężne zniszczenia i choć nie wzbudziłyby one sympatii Libańczyków do Izraela, to również Hezbollah byłby obwiniany za kolejną katastrofę, których już teraz nagromadzenie jest tak duże, że przekracza granice wytrzymałości Libańczyków. Hezbollah utrzymuje jedynie starcia na ograniczonym poziomie po tym jak w lipcu jeden z jego członków zginął w izraelskim ataku w Syrii. Szejk Nasrallah ogłosił, że Hezbollah będzie się kierował zasadą „jeden do jednego” (czyli za każdego zabitego członka Hezbollahu jeden zabity żołnierz izraelski), ale póki co mamy jednego zabitego członka Hezbollahu i (od tego czasu) żadnego zabitego żołnierza izraelskiego.
Działania USA, w szczególności nałożenie sankcji na głównego zewnętrznego sponsora Hezbollahu tj. Iran, a także przyjęcie tzw. Ceasar Act przeciwko władzom Syrii, wreszcie blokowanie sprowadzania z Iranu ropy, osłabiają Hezbollah, ale nie są w stanie niczego zmienić w libańskiej układance. Porażkę podejścia USA widać m.in. w nie nałożeniu sankcji na podstawie ustawy Magnickiego na Dżubrana Bassila, lidera Wolnego Ruchu Patriotycznego, b. szefa MSZ, zięcia prezydenta Aouna, chcącego zresztą przejąć to stanowisko po nim, który jest głównym sojusznikiem politycznym Hezbollahu. Informacje o „przygotowywaniu sankcji” pojawiły się już miesiąc temu. Tymczasem amerykański podsekretarz stanu David Schenker w czasie swojej wizyty w Libanie na początku września nie spotkał się z żadnym libańskim politykiem, co było raczej dowodem na to, że strategia USA zakończyła się fiaskiem, niż uderzeniem w libańską klasę polityczną, która, choć skompromitowana to nie odejdzie, bo nie ma alternatywy.
W międzynarodowej układance, w której uczestniczy Hezbollah, warto też zwrócić uwagę na stosunek Hezbollahu do prób Turcji zwiększenia jej wpływów w Libanie. Niektórzy libańscy eksperci mówili mi, że turecko-saudyjska rywalizacja o sunnitów może być korzystna dla Hezbollahu, ale tylko do pewnej granicy, jaką jest np. nietworzenie przez Turcję zbrojnych oddziałów na północy Libanu (co Turcja już próbowała robić). Warto przy tym przypomnieć, że w latach 2014-2017 Hezbollah odegrał bardzo ważną rolę w uniemożliwieniu infiltracji Libanu przez dżihadystów, w tym związanych z Państwem Islamskim.
Naim Kassem, numer dwa w Hezbollahu, niedawno skrytykował tureckie działania w Libanie, co było bezprecedensowe, ale koresponduje z decyzją Hezbollahu o dogadywaniu się z Francją. Ta bowiem nie zamierza tolerować wpływów tureckich w tym kraju. W tym kontekście jednak interesująca była wizyta lidera Hamasu Ismaila Haniji w Libanie i jego spotkanie z szejkiem Nasrallahem. W szczególności interesujące jest w tym to, że Hanija niedługo wcześniej spotkał się w Turcji z Erdoganem, a sama wizyta zbiegłą się z deklaracją przedstawiciela Hamasu w Katarze o możliwym zbudowaniu sojuszu katarsko-irańsko-tureckiego.
Pewnym problemem dla Hezbollahu (a także jego maronickich sojuszników z obozu prezydenta Aouna) może stać się nagła i bardzo ostra krytyka ze strony najważniejszego duchownego chrześcijańskiego w Libanie tj. patriarchy maronickiego Bechary al-Rai, który stwierdził, że Liban powinien być neutralny, a Hezbollah rozbrojony. Spotkało się to z natychmiastową, bardzo ostrą reakcją ze strony szejka Nasrallaha. Stosunek chrześcijan do Hezbollahu jest przy tym dość ambiwalentny. Faktem jest, że w 2014 r. Hezbollah powstrzymał próbę ekspansji Państwa Islamskiego na terenach zamieszkanych przez chrześcijan i buduje swój wizerunek „obrońcy chrześcijan”, ale jeden z najwyższych dostojników ormiańskiego kościoła apostolskiego w Libanie w rozmowie ze mną odrzucił taką percepcję.
droma
znaczy sie dostana dobre lutowanie ,tak trzymac izrael ...
Sarmata
Izrael już raz dostał dobre lutowanie w Libanie i raczej nie będzie próbował drugi raz. Tylko lotnictwo uratowało ich od całkowitej klęski.