Reklama

Wojsko, bezpieczeństwo, geopolityka, wojna na Ukrainie

Fot. U.S. Navy

"USA zamkną bazy poza granicami kraju"? Nieprędko [OPINIA]

W polskich mediach pojawiła się w ostatnich dniach informacja, że byli amerykańscy politycy, urzędnicy i eksperci zaapelowali do obecnej administracji o wręcz masowe zamknięcie baz wojskowych poza Stanami Zjednoczonymi. Wskazywano na obawy, że wspomniana petycja ma rozpocząć niebezpieczną dla Polski i szerzej wschodniej flanki NATO debatę w Waszyngtonie. Szczególnie jeśli chodzi o obecny przegląd aktywności amerykańskich sił zbrojnych, dokonywany przez administrację Joe Bidena. Warto pochylić się nad tym listem trochę dokładniej i nie szukając sensacji dokonać jego analizy, a przede wszystkim zastanowić się jak podchodzić do tego rodzaju spraw w przyszłości.

Na wstępie należy postawić pytanie o ile ta wspomniana aura sensacji i napięcia, wokół wspomnianej informacji o liście-petycji jest czymś realnym, a jak dalece sztucznie wytworzonym w przestrzeni medialnej. Przede wszystkim, pomijając interesy samych Amerykanów i ich polityki,  wymaga to również wprowadzenia do szerszego obiegu w Polsce (oczywiście poza dyskusją ekspercką i specjalistyczną). Niejako bez jednoczesnego umiejętnego ulokowania w szerszym kontekście amerykańskiego procesu decyzyjnego, systemu politycznego, potrzeb militarnych wskazywanych przez Pentagon, relacji sojuszniczych, pozycjonowania głosu różnych think tanków, itd. I tym samym, o ile jej wprowadzenie do obiegu poza Stanami Zjednoczonymi, dla nieuzbrojonego w instrumentarium analityczne polskiego czytelnika było naturalną decyzją, tak mogło przyczynić się do wprowadzenia chaosu informacyjnego na naszym gruncie.

Co więcej, należy wręcz realnie zastanowić się, czy jednocześnie, wrzucając krótki materiał informacyjny bez szerszego opisu, w dość uproszczony sposób nie dajemy narzędzi dla głównych przeciwników Stanów Zjednoczonych. W naszym przypadku, na wstępie oczywiście dla Rosji, ułatwiamy prowadzenie działań informacyjnych wymierzonych w relacje sojusznicze, polsko-amerykańskie relacje, etc. Albowiem ewidentnie czym innym jest news, bezpośrednio lokowany na Sputniku czy RT o tego rodzaju „pokojowej” inicjatywie w Stanach Zjednoczonych i w takim kontekście analizowany. Czym innym jest jednak włączenie się do niewinnie wyglądającej się dyskusji i pozwolenie, aby teraz lub za jakiś moment maszyneria informacyjnych działań naszego wschodniego sąsiada mogła śmiało pisać, że chociażby „list wybitnych amerykańskich ekspertów już teraz budzi obawy w Polsce …”.

Przyjrzyjmy się na wstępie samemu tekstowi źródłowemu, od którego wszystko się zaczęło. Jest on zatytułowany „Transpartisan Letter to President Biden on the U.S. Global Posture Review and Closing Military Bases Abroad to Improve National and International Security”. Czyli jest to list wykraczający lub dążący do wykroczenia poza schematy obecnego podziału politycznego, definiującego relacje w Waszyngtonie i wzywający do przeglądu oraz zamykania baz wojskowych poza Stanami Zjednoczonymi w celu… poprawy bezpieczeństwa narodowego oraz międzynarodowego. Rzeczywiście jego sygnatariusze chcą wykorzystać moment dokonywania przeglądu potencjału obronnego Stanów Zjednoczonych dyslokowanego poza granice, do czego się odwołują bezpośrednio we wstępie.

Lecz zaznaczając, że nawet wśród nich nie ma jednolitego poglądu co do liczby baz do zamknięcia, ale chcą je, tak czy inaczej, zamykać, to łączy wszystkich sygnatariuszy. Łechtając przy tym ego administracji Bidena sformułowaniami o możliwości przyczynienia się nowego prezydenta do jednej z najważniejszych inicjatyw w historii Stanów Zjednoczonych. Z politycznego punktu widzenia wygląda to całkiem interesująco, bo w założeniach sygnatariuszy odwoływać się ma do koncepcji pozwalających zaspokoić potrzeby ideologiczne zwolenników amerykańskiej lewicy, prawicy i centrum. Dlatego, że mamy do czynienia z umowną hybrydą argumentów fiskalnych, militarnych i pacyfistyczno-kulturowych. Jednakże można być sceptycznym czy to wielonurtowe podejście nie jest jednak wysoce sztuczne i bazuje raczej na jednej, mówiąc wprost progresywnej koncepcji polityki.

Hipotezę o dominacji skrajnego progresywnego nurtu myślenia możemy zaobserwować chociażby w doborze późniejszej argumentacji. Pierwszy z argumentów uderza bowiem jeszcze w dość popularne i szeroko rozumiane obecnie przez wyborców w Stanach Zjednoczonych tony, odnoszące się bezpośrednio do sprawy kosztów utrzymania baz wojskowych poza granicami kraju. Tutaj mowa jest wprost, że cyt. „Stany Zjednoczone utrzymują obecnie około 800 baz w około 80 państwach świata”. Dodają, że utrzymywanie niepotrzebnych baz poza granicami, to zdaniem autorów listu marnotrawstwo dziesiątek milionów dolarów podatków rocznie. Dodając przy tym, iż według RAND Corporation, stacjonowanie personelu wojskowego w bazach zagranicznych kosztuje średnio 10 000-40 000 dolarów więcej na osobę rocznie w porównaniu z bazami krajowymi. W sumie Amerykanie mają wydawać szacunkowo 51,5 miliarda dolarów rocznie na budowę i prowadzenie baz za granicą - w czasie, gdy pieniądze są pilnie potrzebne na potrzeby ludzi i środowiska, w tym na pandemię chorób i kryzys klimatyczny.

Można odnotować w tym przypadku kilka ciekawych zabiegów autorów apelu. Pierwszy z nich skupia się przywołaniu RAND Corporation, a więc wysoce szanowanej i cenionej struktury analitycznej. Jednakże nie podają innych elementów analiz RAND niż tylko same, bardzo mocno działające odbiorcę (szczególnie amerykańskiego podatnika), koszty. Aspektem, godnym uwypuklenia w przypadku progresywnego tła listu jest już niemożność sygnatariuszy przed odwołaniem się nawet w tym przypadku do wątków, ewidentnie pacyfistyczno-klimatycznych. Można sobie zażartować, że w końcu nie od dziś wiadomo, że gdyby tylko Stany Zjednoczone zlikwidowały swoje bazy od Japonii po Polskę, to pojawiłby się takie środki w budżecie federalnym, że walka z klimatem byłaby wygrana od razu. Co więcej, byłoby to również ratunkiem dla amerykańskiej gospodarki. Bowiem, według listu znaczące zmniejszenie globalnego zasięgu Stanów Zjednoczonych przyniosłoby do domu tysiące pracowników i członków rodzin, którzy mieliby swój wkład w krajową gospodarkę. Pytaniem bez odpowiedzi jest o ile efektywnie gospodarka, mogłoby się rozwijać w przypadku wejścia w pustkę strategiczną po Stanach Zjednoczonych innych państw, ale i na to sygnatariusze listu znaleźli odpowiedź w dalszej części.

Jednakże, będąc choć trochę chronologicznym w analizie, należy wskazać, że swoje miejsce zajmuje tuż obok spraw finansowych i ekonomicznych wątek „militarny”. Autorzy tekstu nawołującego do swoistego zwijania amerykańskiej obecności wojskowej martwiąc się, że bazy zagraniczne są obecnie w dużej mierze przestarzałe, a wszystko w związku z postępem technologicznym zachodzącym na polu walki. W dodatku ich zdaniem bazy są pochodną przestarzałej strategii, która sięga pierwszych lat zimnej wojny i rywalizacji z ZSRS. Uważają oni bowiem, że ze względu na postęp w lotnictwie, transporcie morskim i innych technologiach wojskowych, siły szybkiego reagowania (bez doprecyzowania, o co może chodzić, a więc czy tylko jednostki powietrznodesantowe i Korpus Piechoty Morskiej, czy też Bomber Task Force, etc.) mogą zostać rozmieszczone w praktycznie każdym regionie.

Co więcej, na tyle szybko, aby móc spokojnie stacjonować w kontynentalnych Stanach Zjednoczonych. Sygnatariusze wskazują też, rozwój niezwykle celnych pocisków balistycznych średniego i dalekiego zasięgu sprawia, że bazy zamorskie są również podatne na ataki, przed którymi bardzo trudno jest się obronić. Na przykład w północno-wschodniej Azji ponad 90 procent obiektów lotniczych znajduje się na obszarach wysokiego zagrożenia. Generalnie widać wizję wycofania się w głębię strategiczną swojego kontynentu chronionego przez oceany, która była ideą dla Amerykanów cenna do czasu wymyślenia pocisków międzykontynentalnych, nie wspominając o innych środkach rażenia. Jednakże ma ona swój ideologiczny wymiar i chyba na tym zależało najbardziej sygnatariuszom, walczącym o serca i umysły nowych izolacjonistów, dążących do zamknięcia się w przysłowiowej „północnoamerykańskiej fortecy”.

Pomijane jest przy okazji wskazanie czy rzeczywiście współczesne amerykańskie zasoby transportu strategicznego byłyby w stanie rozwinąć siły szybkiego reagowania, efektywne do oddziaływania w rejonie kryzysu wywołanego przez Chiny (Tajwan, Morze Południowochińskie), Rosję (wschodnia flanka NATO, etc.), a nawet przez Iran czy Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną. Aż chciałoby się odkurzyć rozważania z okresu służby gen. Erica Kena Shinseki, gdy również rozważano postawienie przede wszystkim na mobilność, kosztem ciężkich formacji. Bo brak dużych baz, a przede wszystkim sieci baz materiałowych oraz nowoczesnych baz do szybkiego rozwinięcia sił na teatrze powodowałby, że przede wszystkim US Army miałaby gigantyczne ograniczenia. W dodatku współcześnie wprost mówi się o potrzebie uzyskania nowych zdolności strony amerykańskiej do radzenia sobie z przeciwnikiem w symetrycznych działaniach lub wręcz z przewagą tego ostatniego, pytanie jak to realizować nie mając baz w sojuszniczych państwach. Nie wspominają nawet o takich kwestiach jak rozwój własnych zdolności defensywnych, obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej czy też możliwościach użycia sił poniżej progu konfliktu w oparciu właśnie o sieć baz. Znów można byłoby zażartować, że chyba takie opinie powinny być tajne, gdyż jak trafią do Pekinul, to baza chińska w Dżibuti od razu opustoszeje, a infrastrukturę bazy w Tartus i Hmejmim Rosjanie już teraz zaczną pakować (nie wspominając o Sudanie).

Jednak, jeśli z motywami finansowymi oraz wojskowymi można prowadzić rzeczową polemikę, to jednak idąc dalej w analizie listu otwartego do Joe Bidena et consortes dowiadujemy się o wiele więcej o fundamentalnych motywach jego powstania. Twórcy piętnują bazy jako powody wplątywania się Stanów Zjednoczonych w wojny, jako element hiperinterwencjonizmu i pokazywania, że wojna jest łatwym rozwiązaniem dla rządzących. Jednak już najbardziej „interesującą” konstrukcją intelektualną, dużo mówiącą o sensie tego tekstu jest odniesienie się do roli amerykańskich baz względem Chin i Rosji. Warto to zacytować, bowiem autorzy uznają, że właśnie amerykańskie bazy wojskowe poza krajem zwiększają napięcia militarne. W ich oczach, zamiast odstraszać przeciwników, zaostrzają zagrożenia bezpieczeństwa, antagonizując inne kraje w celu zwiększenia wydatków wojskowych i agresji. Tego rodzaju aksjologiczne podejście warto wskazać wprost, żebyś uświadomić, z jakim listem otwartym mamy do czynienia.

image
Reklama

Kuriozalne jest wręcz odwołanie się przy tym do stwierdzenia, że „Rosja uzasadnia swoje interwencje w Gruzji i na Ukrainie, wskazując na wkraczanie do amerykańskich baz do przestrzeni Europy Wschodniej, a Chiny czują się otoczone przez ponad 250 amerykańskich baz w regionie, co prowadzi do obecnych działań względem Morza Południowochińskiego”. Można się tylko zastanowić czy tworząc tego rodzaju konstrukcje, w swoim rozumowaniu, autorzy petycji nie poświęcili za dużo czasu na lekturę materiałów bezpośrednio wytworzonych przez oficjalne czynniki w Pekinie i Moskwie, a mniej czasu spędzili na dokładnym studiowaniu własnych, krajowych analiz.

Oczywiście jest to nad wyraz niebezpieczne z perspektywy sygnowania takich koncepcji w przestrzeni wewnątrz amerykańskiej, bo raczej społeczeństwa z rejonów zagrożonych np. neoimperialną polityką Rosji raczej po przeczytaniu już takich koncepcji szybko dokonałby oceny całokształtu wspomnianej petycji. Pytaniem otwartym pozostaje, choć tylko retorycznie, czy za listem stała choćby pozorowana debata z głównymi sojusznikami Stanów Zjednoczonych, którzy wręcz częstokroć zabiegają o utrzymanie amerykańskiej obecności na swoim terytorium. Żeby nawet nie używać polskiego przykładu, to przecież można sięgnąć po kwestię Niemiec. Częstokroć po 1989 r. wysoce antyamerykańskich i kontestujących politykę Waszyngtonu, ale jednak Berlin niezbyt chciałby wycofania nawet części amerykańskich wojsk vide opór przed decyzjami ostatniej administracji D. Trumpa.

Chociaż autorzy dystansują się od wizji zimnowojennych, bo to w końcu one (według nich wprost są niedostosowane do dzisiejszej rzeczywistości) odpowiadają za obecną architekturę baz, to jednak wyczuwalna jest nutka nostalgii za tym czasem. Dokładniej za ruchem pacyfistycznym, rozbrojeniowym i sprzeciwiającym się zbrojeniom atomowym, oczywiście w pierwszej (i może jedynej) kolejności na Zachodzie. Bowiem, w ich oczach amerykańskie bazy wojskowe (dla przypomnienia mowa jest o infrastrukturze wojskowej mającej realizować amerykańskie wysiłki wojskowe) wspierają dyktatorów i represyjne, niedemokratyczne reżimy na całym świece. Oskarżenie jest jeszcze bardziej emocjonalne, gdyż list mówi, że bazy są wyrazem poparcia dla rządów zamieszanych w morderstwa, tortury, tłumienie praw demokratycznych, prześladowanie kobiet i mniejszości oraz inne łamanie praw człowieka.

Bazy zagraniczne w oczach autorów są dalekie od cyt. „szerzenia demokracji”, a nawet według nich często blokują wręcz procesy demokratyzacji. Nie zabrakło też wskazania, że amerykańskie bazy to oczywiście napęd dla idei radykalnych, terrorystycznych, etc. Również, niczym z poradników propagandy antyamerykańskiej (i to tej nawet sprzed 1989 r.) wyciągnięte jest wskazanie, iż bazy zagraniczne szkodzą międzynarodowej reputacji Ameryki oraz wywołują protesty lokalnej ludności. Brzmi to jeszcze bardziej kuriozalnie, gdyż odnosząc się do całej sieci baz wojskowych, twórcy używają iście specyficznego typu narracji, twierdząc, że: „w związku z tym, iż ludzie zwykle nie chcą, aby ich ziemia była okupowana przez obce siły zbrojne, nie jest zaskakujące, że bazy zagraniczne generują pewien stopień opozycji prawie wszędzie, gdzie się znajdują. Są też wątki kolonizowania, podległości ludności lokalnej, gwałtów i morderstw.

Mówiąc obrazowo, czytając ten list, trzeba kilka razy zastanowić się nad wzrastającym napięciem emocjonalnym jego twórców, widzącym amerykańskie bazy wojskowe chyba w kategoriach „imperializmu”, „faszyzmu”, znanych dobrze chociażby z książek publikowanych w Polsce, przed 1989 r., opisujących sytuację z amerykańskimi bazami wojskowymi w Niemieckiej Republice Federalnej. Zaś bardziej pragmatycznie, zupełnie pomijają fakty związane z umowami międzynarodowymi czy współpracą sojuszniczą, której pochodną są właśnie bazy wojskowe. Co więcej, tak ważne dla tej „lokalnej ludności”, że państwa są w stanie pokrywać znaczne części amerykańskich wydatków z nimi związane i to bez nacisku militarnego ze strony Waszyngtonu, żartując sobie ponownie. Generalnie, zapomina się, że Stany Zjednoczone użytkują bazy wojskowe w większości w państwach zgadzających się na ten fakt. Wręcz karygodne jest tym samym dokonywanie tak szerokiej generalizacji, szczególnie gdy wpisuje się ona w działania informacyjne państw rywali nie tylko Stanów Zjednoczonych, ale wielu państw sojuszniczych.

Jak na nowe nurty progresywne przystało, silny akcent pada, co było powiedziane także na ochronę środowiska. W końcu zdaniem autorów „mieszkańcy przy bazach są zatruwani toksycznymi chemikaliami w wodociągach bez możliwości ucieczki". Generalnie, zdaniem listu to wszystkie amerykańskie bazy wojskowe niszczą środowisko. Sam „Departament Obrony nie przestrzega norm ochrony środowiska ustanowionych dla baz krajowych, a umowy o statusie sił zbrojnych (SOFA) mogą zakazać inspekcji przeprowadzanych przez rząd przyjmujący i / lub mogą zwolnić Stany Zjednoczone z kosztów oczyszczania”. Wątek ekologiczny również pojawiał się w działaniach oprotestowujących bazy amerykańskie w okresie zimnej wojny i jest bardzo dobrze opisany w literaturze przedmiotu, jeśli chodzi o próby dezintegracji Zachodu przez aktywność Wschodu. Tu widzimy, że jest to niekończąca się historia bez chyba głębszej refleksji strategicznej.

Autorzy definiują się sami jako reprezentacja szerokiego grona analityków wojskowych, weteranów, naukowców i reprezentantów całego spektrum politycznego w Stanach Zjednoczonych w ramach Overseas Bases Realignment and Closure Coalition, OBRACC. Stąd warto sięgnąć i dokonać analizy afiliacji osób, które się podpisały pod nim. z perspektywy think tanków widać przedstawicieli w miarę nowego bytu think tank Quincy Institute for Responsible Statecraft. Sami podkreślają, że ich celem jest ujawnianie niebezpiecznych konsekwencji niezrozumiałej, nadmiernie zmilitaryzowanej polityki zagranicznej i prezentowanie alternatywnego podejścia, które promuje lokalną własność i rozwiązywanie lokalnych problemów. Oficjalnie zaznaczają, że łączą i mobilizują sieć ekspertów politycznych i naukowców, którzy są oddani wizji amerykańskiej polityki zagranicznej opartej raczej na militarnej powściągliwości niż na dominacji. Celem think tanku ma być też zakwestionowanie nadmiernej ich zdaniem militaryzacji i wydatków wojskowych oraz edukowanie społeczeństwa. Trudno jest jeszcze wskazać na realną pozycję Quincy Institute for Responsible Statecraft bowiem jest to byt relatywnie nowy (2019 r.), na dość mocno zagospodarowanym gruncie amerykańskich think tanków. 

List jest sygnowany również przez przedstawicieli NGO-sów o dość sprecyzowanych, głównie pacyfistycznych poglądach, takich jak Women Cross the DMZ, Codepink for Peace, World BEYOND War, Peace with Justice, Veterans for Peace, Council for a Livable World, Center for Arms Control and Nonproliferation, Peace Action, International Network of Museums for Peace, Pax Christi USA, War Prevention Initiative, Hawai'i Peace and Justice, Women for Genuine Security, Win Without War, World BEYOND War, a także społeczności akademickiej Keene State College, Clark University, Notre Dame University, Uniwersytetu Hawajskiego w Manoa, The Evergreen State College, Northwestern University, Brown University, American University, Meiji Gakuin University (Tokio). W tym drugim przypadku również ewidentnie można pokusić się o stwierdzenie, że nie jest to obraz kluczowych i najważniejszych ośrodków akademickich kraju o bardzo rozbudowanym systemie edukacyjnym. Oczywiście największe emocje wzbudzić miał Noam Chomsky, profesor lingwistyki, z katedry Agnese Nelms Haury w University of Arizona, ale też emerytowany profesor Massachusetts Institute of Technology. Przy czym, także jego osoba jest niejako zaksięgowana w przypadku oceny tego rodzaju pism. Stąd też może to nawet przyczynić się do osłabienia realnego efektu końcowego.

Jeśli chodzi o przestrzeń wojskowych sygnatariuszy to również nie widać znacznej siły przebicia względem waszyngtońskich ośrodków decyzyjnych, kluczowych dla polityki zagranicznej i obronnej kraju. Można wskazać chociażby przykład Dennis Laich, generał US Army amerykańskiej (w stanie spoczynku), dyrektor wykonawczego All-Volunteer Force Forum. Sam gen. Dennis Laich ma za sobą rzeczywiście 35-letnią karierę spędzoną w US Army Reserve. Ostatnie 14 lat swojej służby spędził na różnych stanowiskach dowodzenia, chociażby jako dowódca 94. Regionalnego Dowództwa Gotowości w Ft. Devens, MA. Znany jest z ostrej krytyki szczególnie amerykańskich działań zbrojnych poza granicami. W rozmowie z portalem „Nakedcapitalism.com” dość mocno piętnował kompleks wojskowo-przemysłowy, wątpił w potrzebę obrony Tajwanu w przypadku chińskiego uderzenia, etc. Jest też Daniel Sjursen, major US Army (w stanie spoczynku), Ann Wright, pułkownik US Army (w stanie spoczynku). Leah Bolger, służąca niegdyś w US Navy Stanów Zjednoczonych a obecnie prezydent World BEYOND War oraz twórczyni, oraz koordynatorka „Drones Quilt Project” czyli obwoźnej wystawy służącej do edukowania społeczeństw i pokazywania ofiar amerykańskich bezzałogowych statków powietrznych.

Pragmatycznie ani pod względem think tanków, ani pod względem przestrzeni akademickiej, ani pod względem przestrzeni wojskowej lub weteranów list raczej nie powoduje (jeszcze?) drżenia w posadach Kapitolu oraz Białego Domu. Trzeba odnotować go w kategoriach dość ideologicznie nacechowanej próby zwrócenia uwagi na jedną z wielu radykalnych koncepcji, pojawiających się raz po raz w amerykańskiej przestrzeni debaty. Skupienie się na tego rodzaju narracji byłoby złudne i sprzyjało budowaniu działań informacyjnych np. strony rosyjskiej. Nie zmienia to faktu, że o współpracy wojskowej Stanów Zjednoczonych z sojusznikami trzeba rozmawiać, również w Polsce jak najszerzej.

Pokazują specyfikę amerykańskiej debaty politycznej, ściernia się różnych środowisk politycznych w Waszyngtonie oraz przede wszystkim w celu ukazywania decydowania w amerykańskiej polityce obronnej w kategoriach procesów. Procesów, gdzie również dyplomacja i polityka (również zakulisowa) państw takich jak Polska odgrywa ciągle swoją rolę. Znaczenia także nabiera fakt, że im mniej będziemy zaznajomieni z procesami stojącymi za decyzjami naszego sojusznika, tym bardziej emocjonalnie będziemy odbierać takie listy. Zaś możemy pominąć np. ścieranie się realnych koncepcji ośrodków think tanków czy polityków względem najważniejszych dla nas wątków.

Jacek Raubo, prezes Fundacji Instytut Bezpieczeństwa i Strategii (FIBiS)

Reklama

"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie

Komentarze

    Reklama