Reklama

Geopolityka

Monachium: transatlantycka demonstracja i niewiele konkretów [OPINIA]

Fot. Adam Schultz/White House
Fot. Adam Schultz/White House

Coroczna konferencja bezpieczeństwa w Monachium, która w tym roku odbyła się w szczególnej, ograniczonej przez COVID-19, formie, była retorycznym pokazem poparcia dla transatlantyckich więzi. Poza pięknymi słowami brak jednak zbyt wielu konkretów dotyczących kwestii kontrowersyjnych. Dotyczy to m.in. wspólnej polityki wobec Chin.

Trudno nie odnieść wrażenia, że uczestników łączyła przede wszystkim satysfakcja ze zniknięcia z międzynarodowej areny politycznej amerykańskiego enfant terrible światowej polityki, czyli Donalda Trumpa. Poza tym jednak wizje przywódców schodziły się przede wszystkim w ogólnikach. Bardziej kontrowersyjnych spraw takich jak niedawno podpisana umowa inwestycyjna Unii Europejskiej z Chinami, problem Nord Streem 2 czy też destabilizacyjne i dezintegrujące NATO działania Turcji nie poruszano. Ponadto o ile w ubiegłych latach w monachijskiej konferencji ścierały się różne wizje świata i przyjeżdżali też goście z takich krajów jak choćby Iran czy Rosja, to w tym roku można by ją określić mianem „transatlantyckiej”.

Słowem, które najczęściej było powtarzane przez prezydenta USA Joe Bidena w jego przemówieniu, nie było bynajmniej „transatlantycki”, lecz „demokracja”. Można jednak odnieść wrażenia, że dla nowego przywódcy USA są to pojęcia zbieżne. Transatlantycka jedność budowana jest w oparciu o demokrację, z którą łączy się przejrzystość reguł, również w wymiarze gospodarczym. Zdaniem Bidena największe możliwości innowacyjności stanowiącej fundament rozwoju mają miejsce w warunkach „wymiany myśli w otwartych, demokratycznych społeczeństwach”, cechujących USA i europejskich partnerów „od Rzymu do Rygi”. To wizja spójna z tym co Biden przedstawiał do tej pory: konieczność budowania obozu państw demokratycznych nie tylko po to, by promować prawa człowieka, ale również, a może przede wszystkim, po to, by w oparciu o wspólnotę wartości zbudować silny i spójny blok państw, zdolny do przeciwstawienia się wyzwaniom i zagrożeniom.

Biden jako wyzwanie wskazał Chiny, natomiast jako zagrożenie – Rosję, zaznaczając, że wyzwania ze strony obu tych państw są różne, ale równie ważne, a transatlantycki sojusz, poszerzony o demokratyczne państwa Azji, powinien mu wspólnie stawić czoła. Demokracja w tym kontekście, w wizji zaprezentowanej przez Bidena, odgrywa kluczową rolę w kreśleniu czarno-białego obrazu różnic między USA i jego partnerami a autorytarnymi przeciwnikami z Chinami i Rosją na czele. Niedemokratyczność Chin połączona jest w tej wizji z „nadużyciami i przymusem podważającymi fundamenty międzynarodowego systemu ekonomicznego”, „korupcją i praktykami monopolistycznymi”,  a także, z tym że korzyści ze wzrostu gospodarczego nie są dzielone „szeroko i równo”, ale są udziałem garstki. Z kolei celem Rosji jest „osłabienie Europy tj. projektu europejskiego oraz naszego NATOwskiego sojuszu” i dlatego „atakuje nasze demokracje i czyni z korupcji broń, by podważyć nasz system rządów”, a także chce rozbić transatlantycką więź, gdyż „dla Kremla jest znacznie łatwiej zastraszać poszczególne kraje niż negocjować z silną, ściśle zjednoczoną wspólnotą transatlantycką.

W tym kontekście Biden podał dwa przykłady agresywnych działań Rosji, którym wspólnota transatlantycka powinna się przeciwstawić. Z jednej strony chodzi o konieczność wsparcia dla „suwerenności i terytorialnej integralności” Ukrainy, a z drugiej strony o cyberbezpieczeństwo. W kontekście Ukrainy nie sprecyzował jednak jakie działania powinno obejmować to wsparcie, a w szczególności nie poruszył kluczowej sprawy Nord Stream 2.

Biden dodał również, że Rosja chce przedstawiać Zachód jako równie skorumpowany co ona, ale ze sami obywatele Rosji wiedzą, że to nieprawda. To znak, że USA zamierzają wspierać rosyjską opozycję w nadziei zmiany ustrojowej w tym kraju. Amerykański prezydent podkreślił jednak, że to przeciwstawienie transatlantyckiego świata demokracji autorytarnemu obozowi Chin i Rosji nie oznacza nowej zimnej wojny i możliwa jest kooperacja tam, gdzie interes jest wspólny. W tym kontekście wspomniał o bezpieczeństwie nuklearnym i podpisanym z Rosją przedłużeniu o 5 lat traktatu START, a także konieczności współpracy w zakresie zmian klimatycznych i walki z COVID-19. To czy jednak Rosja i Chiny chcą współpracować w zakresie zmian klimatycznych, a także czy w walce z pandemią chcą współdziałać, czy też raczej widzą pole dla rywalizacji o wpływy, budzi dużo wątpliwości.

W kontekście więzi transatlantyckich Biden podkreślił rolę art. 5, co było bardziej przytykiem do maniery swego poprzednika, który przez długi czas demonstrował pewną ambiwalencję w tym zakresie. Podobne retoryczne znaczenie miały słowa o uznaniu dla „zwiększania wojskowych zdolności” Europy, co kontrastowało z nieustannymi narzekaniami Trumpa dotyczącymi zbyt niskich jego zdaniem nakładów na obronność ze strony większości europejskich sojuszników, w tym w szczególności Niemiec.

image
Reklama

W kontekście zobowiązań transatlantyckich Biden zrobił jeszcze co najmniej dwa wyraźne ukłony w stronę Europy. Po pierwsze chodzi o podkreślenie, iż art. 5 został w praktyce zastosowany tylko raz i chodziło o wsparcie dla USA po 11 września 2001 r. i dokonanej wówczas inwazji na Afganistan. Dodał też, że jego administracja „wspiera dyplomatyczny proces, by zakończyć trwającą 20 lat wojnę” przy jednoczesnym zapewnieniu by „Afganistan nigdy więcej nie był bazą dla terrorystycznych ataków na USA, naszych partnerów i nasze interesy”. Problem w tym, że kontynuowanie pełnego wycofania się z Afganistanu stworzy ogromne zagrożenie, że ta baza się tam odrodzi i Biden nie powiedział nic jakie działania zamierza w tym kontekście podjąć. W szczególności czy zamierza kontynuować wycofywanie, mimo że wszystko wskazuje na to, iż wówczas w krótkim czasie Talibowie odzyskają pełną kontrolę nad Afganistanem, czy też zamierza zwiększyć presję militarną na Talibów co oznaczałoby renegocjacje dealu zawartego rok temu w Dosze przez administrację Trumpa. Drugim przykładem było przedłużenie misji szkoleniowej NATO w Iraku. Od dawna wiadomo, że rozwiązaniem problemu ataków szyickich milicji na bazy USA i żądań wycofania się Amerykanów z tego kraju może być zastąpienie ich sojusznikami europejskimi (z wyjątkiem Brytyjczyków), którzy są znacznie bardziej akceptowalni przez szyitów.

W przemówieniu Bidena zabrakło odniesienia również do innych, licznych, naglących problemów, w tym rozsadzających NATO od środka, a także wskazania konkretnych działań. Na przykład Biden wspomniał o konieczności wznowienia negocjacji z Iranem w sprawie jego programu nuklearnego, ale nie powiedział nic na temat tego jak zamierza przezwyciężyć impas dotyczący sprzecznych warunków stawianych przez obie strony w odniesieniu do wznowienia negocjacji. Ponadto amerykański prezydent wspomniał o „destabilizacyjnych działaniach Iranu na Bliskim Wschodzie” nie odnosząc się jednak do żadnego przykładu, w tym do negocjacji Iranu z Talibami i możliwości wzrostu wpływów irańskich w Afganistanie, a także Iraku, w przypadku szybkiego wycofania się stamtąd USA.

Amerykański prezydent ani razu nie wypowiedział też w swoim przemówieniu słowa „Afryka” podczas gdy Emmanuel Macron i Angela Merkel poświecili temu kontynentowi znaczącą część swoich wystąpień. Pokazuje to dużą różnicę percepcji i odmienne rozkładanie nacisków. Na przykład w kontekście zagrożenia terrorystycznego o ile dla USA kluczowym regionem jest Bliski Wschód oraz Afganistan to dla Europy jest nim Afryka, a w szczególności Sahel. To przeoczenie Afryki w wystąpieniu Bidena musi zresztą dziwić, zważywszy na to, że USA doskonale wiedzą, jak ważny jest ten kontynent dla europejskich sojuszników, zwłaszcza Francji. Ponadto nowa administracja dała już wcześniej do zrozumienia Francji, że będzie wspierać jej działania antyterrorystyczne w Sahelu. Problem Afryki to jednak nie tylko kwestia rosnącej aktywności dżihadystycznych organizacji terrorystycznych powiązanych z Al Kaidą i Państwem Islamskim, ale również zagrożenia migracyjnego, a także interesów ekonomicznych zagrożonych przez ekspansję konkurentów: Chin, Rosji i Turcji. Dla Francji jest to kluczowa kwestia, dlatego w wystąpieniu Macrona pojawił się postulat przekazania krajom afrykańskim szczepionek na Covid-19, by przeciwstawić się chińskiej i rosyjskiej „dyplomacji szczepionkowej”, która ma służyć zdobyciu przez te kraje afrykańskich serc i co za tym idzie uzyskania przewagi w walce o wpływy, w tym oczywiście ekonomiczne. USA jednak nie zamierza przekazywać biedniejszym krajom szczepionek, póki wszyscy Amerykanie nie zostaną zaszczepieni i zamiast tego zaoferowało 4 mld usd na fundusz COVAX.

W przemówieniach europejskich przywódców brak było odniesienia do bidenowskiego podziału świata na demokratyczną wspólnotę transatlantycką i autorytarny blok Chin i Rosji. Europejczycy albo nie podchodzą do tej wizji zbyt poważnie albo postrzegają relacje z Rosją i Chinami, w tym kwestię rywalizacji i powstrzymywania, w zupełnie innych, bardziej geopolitycznych kategoriach. Najbardziej widoczne było to w przemówieniu Angeli Merkel, która nie ukrywała, że są różnice między sojusznikami. Z kolei w przemówieniu Bidena zignorowany został fakt, iż stosunek części krajów europejskich, w tym w szczególności Francji, do Chin i Rosji jest zależny od wsparcia dla działań zabezpieczających witalne interesy tych państw w niektórych regionach, w szczególności francuskich interesów w Sahelu.

Amerykańską percepcję dotyczącą relacji z Chinami czy Rosją znacznie cieplej mogłaby przyjąć większość państw Europy Środkowo-Wschodniej, jednakże żaden jej przedstawiciel nie występował na monachijskiej konferencji. Również temat kooperacji w formacie Trójmorza i stosunku do niego ze strony USA nie pojawił się na tej konferencji, mimo że skądinąd wiadomo, że obecna administracja zamierza ten projekt dalej wspierać. Najwyraźniej jednak zostało to uznane za kolejny temat kontrowersyjny, którego poruszenie zburzyłoby wrażenie ponownej jedności transatlantyckiej.

Reklama
Reklama

Komentarze