Reklama

Lojalni skrzydłowi to ślepa uliczka?

Wizja bezzałogowego skrzydłowego Airbusa na ILA 2024. Jak się okazało była to tylko ładna makieta.
Wizja bezzałogowego skrzydłowego Airbusa na ILA 2024. Jak się okazało była to tylko ładna makieta.
Autor. Maciej Szopa/Defence24

Przyzwyczailiśmy się w ostatnich miesiącach do prezentacji kolejnych bezzałogowców bojowych, które mają wzmocnić floty lotnicze Zachodu. I głosów wieszających psy na samolotach załogowych z F-35 na czele. To jednak robotyczni skrzydłowi mogą okazać się kosztownym błędem.

Na portalu należącym do US Naval Institure pojawić się artykuł podpułkownika Jay’a Stouta, emerytowanego oficera US Marine Corps. Autor nie jest człowiekiem przypadkowym. Ppłk Stout przez 20 lat był pilotem, a następnie pracował w przemyśle obronnym jako ekspert ds. wojskowych bezzałogowców.

Czytaj też

Jego zdaniem Stany Zjednoczone zawiodły w ostatnich dekadach, jeżeli chodzi o inwestycje w nowoczesne załogowe lotnictwo bojowe. Skutek tego jest taki, że Chiny mają obecnie realną szanse na zwycięstwo w ewentualnym konflikcie zbrojnym. Już teraz mamy efekty tej sytuacji w postaci coraz bardziej agresywnych działań prowadzonych przez Beijing i ryzyko konfliktu jest większe niż kiedykolwiek.

Czytaj też

Z tą tezą trudno się nie zgodzić. Wystarczy przytoczyć tutaj zatrzymanie programu bombowca B-2 na jego wczesnym etapie, czy zaawansowanego samolotu uderzeniowego stealth dla US Navy, jakim miał być A-12 Avenger II. W jego miejsce wyprodukowano kompromisowy samolot F/A-18E/F Super Hornet i EF-18G Growler, który nie tylko zastąpił Avengera II, ale jeszcze myśliwce przechwytujące F-14.

Później było nie lepiej. Opóźniony program F-22 zamiast usprawnić skasowano po wyprodukowaniu mniej niż 200 egzemplarzy. Natomiast program samolotu „do wszystkiego”, czyli F-35A/B/C borykał się z wieloma opóźnieniami i rosnącymi kosztami, pomimo że ostatecznie osiągnął relatywny sukces.

Wszystko to sprawiło jednak, że USA mają dzisiaj dwukrotnie mniej dostępnych samolotów bojowych niż na początku XXI wieku; Chiny wyrosły na drugą potęgę lotniczą na świecie liczebnie i z dużym skokiem technicznym jeżeli chodzi o jakość. Proces ten będzie prawdopodobnie postępował w kolejnych latach i już dzisiaj jesteśmy świadkami prób demonstratorów technologii (prototypów?) chińskich samolotów 6. generacji, które nie są już podróbkami rozwiązań zachodnich.

Czytaj też

Ppłk Stout zauważa w swoim artykule, że Pentagon zdaje sobie sprawę z tej sytuacji. Jednak nie stara się rozwiązać problemu tworząc kolejne pokolenie licznych załogowych samolotów bojowych. Rozwiązaniem mają być „lojalni skrzydłowi”, asymetryczne, magiczne Wunderwaffe które opiera się na wielu niewiadomych, i inwestycje, które mogą przeciągnąć budżety i czas Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych i marynarki wojennej, od prawdziwych priorytetów.

Reklama

Bezzałogowy nie znaczy mniejszy

Zdaniem płk Stouta bezzałogowiec bojowy, który ma być skrzydłowym załogowych myśliwców takich jak F-35, F-15EX, F-22 czy F-47, nie będzie od nich mniejszy (jak przyjmują ich założenia), a co za tym idzie tańszy. Maszyna ta będzie bowiem musiała przenosić podobny ładunek użyteczny (typy uzbrojenia, sensorów) i cechować się podobnym zasięgiem co samolot, któremu ma towarzyszyć.

Oczywiście, zgodnie z założeniami programu CCA (Collaborative Program Aircraft) bezzałogowi skrzydłowi mają być mniejsi dzięki temu, że będą operować z wysuniętych, niewielkich baz bliżej przeciwnika. Płk Stout wskazuje jednak, że w takich wysuniętych bazach będą siłą rzeczy musieli służyć ludzie, będzie musiała zostać zbudowana infrastruktura i będą znajdowały się różnego typu maszyny i pojazdy. W takiej sytuacji naiwnością jest, że państwo z takimi możliwościami jak Chiny nie będzie potrafiło takich miejsc wykryć i w razie potrzeby zbombardować.

Czytaj też

W ten sposób więcej amerykańskich żołnierzy będzie narażonych na śmierć niż w przypadku wysyłania w rejon walk samolotów z pilotami. Dogmat tworzenia bojowych systemów bezzałogowych tylko dlatego, że nie zginie w nich człowiek, byłby więc fałszywy. Cały pomysł jest w zasadzie hipokryzją, ponieważ w ewentualnej wojnie i tak będą ginęli żołnierze i marines na ziemi, marynarze czy załogi śmigłowców. Dlaczego więc specjalnie chronić akurat pilotów myśliwców (choć oczywiście trzeba tu nadmienić, że wyszkolenia pilota zabiera dużo czasu i wiąże się z kosztem kilkunastu mln USD).

Masy nie zmniejszy brak pilota. Człowiek i niezbędne do jego przetrwania urządzenia to masa rzędu kilkuset kilogramów. Zdaniem ppłk Stouta to mniej więcej tyle samo co masa urządzeń do sterowania bezzalogowcem. Nawet gdyby maszyneria była lżejsza to i tak różnica byłaby niewielka w skali 10-20 tonowego statku powietrznego.

Oszczędność na masie można byłoby osiągnąć poprzez redukcję ładunku użytecznego. I tak się obecnie dzieje w programie CCA zarówno YFQ-44 Fury Andurila jak i YFQ-42 General Atomics mają przenosić 2 pociski AIM-120 AMRAAM w komorze wewnętrznej (a nie sześć jak w F-22 i F-35). Zdaniem ppłk Stouta, a wysyłanie drona z dwoma pociskami zamiast dwukrotnie droższego myśliwca z sześcioma nie ma sensu i nieuchronne wydaje się dążenie do zwiększenie tej jednostki ognia.

Czytaj też

Nawet mały BSP będzie wymagał wytrzymałej struktury z uwagi na potrzebę manewrowania i relatywnie zaawansowanego silnika jeżeli ma dotrzymać kroku załogowym samolotom. Odpowiedniego pułapu, zwrotności, prędkości maksymalnej i przelotowej. Maszyna towarzysząca myśliwcom trudnowykrywalnym także powinna mieć cechy stealth, inaczej będzie dekonspirowała ich obecność. A to kolejne koszty – zarówno jeśli chodzi o zakup jak i eksploatację.

Dochodzimy tutaj do kwestii ceny „lojalnego skrzydłowego”. Początkowe założenia mówiły o maszyna kosztujących po kilka milionów USD za egzemplarz. Niedużych, choć także uzbrojonych w dwa pociski AMRAAM. Teraz zakładana cena szacowana jest już na 20-40 mln USD za sztukę. I to, jak podkreśla płk Stout, przed wdrożeniem systemu do produkcji, służby czy choćby pełnym przetestowaniem.

Poprzez analogię z programem F-35, którego przewidywane koszty po analogicznym etapie praktycznie się podwoiły, autor przewiduje, że  że koszt „loyal wingmena” może urosnąć nawet znacznie ponad 40 mln USD. To zaś sprawiłoby, że zamiast załogowego myśliwca uzyskany zostanie analogiczna pod względem kosztów i gabarytów maszyna bezzałogowa. Koncepcja stworzenia taniej, masowej maszyny straciłaby tutaj sens.

Reklama

Bezzałogowy czyli gorszy

Płk Stout wskazuje, że system bezzałogowy, przynajmniej oparty o przewidywane technologie, będzie znacznie mniej pewnym środkiem na polu walki niż załogowy myśliwiec, taki jak F-35. Jest tak po prostu dlatego, że zastosowanie Sztucznej inteligencji, poleganiu na łączności bezzałogowca z myśliwcem załogowym bądź stacją naziemną, generuje liczne znaki zapytania i problemy, którymi nie trzeba się martwić w przypadku myśliwca załogowego.

Po pierwsze naziemna stacja kontroli czy myśliwiec załogowy-dowódca, mogą ulec zniszczeniu. Co w takiej sytuacji zrobi skrzydłowy BSP? W najlepszym wypadku wróci do bazy nie wykonując zadania. W najgorszym także zostanie utracony, albo przejęty przez przeciwnika. Oczywiście maszyna może mieć wgrane algorytmy, które będą mogły przejąć działanie i realizować misję samodzielnie, ale nie wiadomo z jakim skutkiem.

Czytaj też

Łączność bezzałogowca może zostać przechwycona, może zostać na nim dokonana jakaś forma cyber ataku. Do tego dochodzą zagrożenia związana z samą Sztuczną Inteligencją. Już teraz wiadomo, że potrafi ona zachowywać się w sposób niezrozumiały w czasie pokoju, co jeżeli SI na jednej z tysięcy maszyn zacznie zachowywać niezrozumiale, podejrzanie czy to oznacza, że będzie trzeba uziemić całą ich flotę? Jak to przełoży się na gotowość bojową państwa?– pyta ppłk Stout. I dodajmy od siebie: czy takie dziwne zachowanie będzie dało się w ogóle wyjaśnić, a problem zlikwidować? A jeśli tak to po jakim czasie?

Na to wszystko nakłada się jeszcze oddziaływanie przeciwnika. Współczesne Chiny stoją na wysokim poziomie technicznym i mogą dokonywać zagłuszania bezzałogowców i cyberataków. Chińscy piloci i przeciwlotnicy mogą też próbować niestandardowych zachowań, które mogą Sztuczną Inteligencję ogłupić.

Czytaj też

Na tym tle tylko niewielką pociechą jest to, że Sztuczna Inteligencja wychodzi z fabryki wraz ze statkiem powietrznym w pełni wszystkiego „nauczona”. Nie trzeba więc wydawać na szkolnictwo, loty treningowe i przepalać paliwa. Ppłk Stout wskazuje jednak, że aby pozostawać w sprawności maszyna i tak musi przeprowadzać loty testowe, a personel naziemny musi przy niej pracować, wysyłać ją w powietrze i odbierać.

Chociażby po to żeby ci ludzie także nie utracili umiejętności. W programie „loyal wingman” człowiek został bowiem usunięty tylko z jednego stanowiska, a cała reszta nadal opiera się na homo sapiens (choć dodajmy, że chyba jednak na mniejszej ich liczbie, ponieważ maszyny lżejsze, bez pokryć stealth i z tańszymi silnikami nie będą wymagały aż tak wielu specjalistów).

Reklama

Niewystarczający poziom techniki

Autor dodaje, że stworzenie bezzałogowca bojowego dla marynarki wojennej ze zdolnością operowania z okrętów lotniczych będzie jeszcze trudniejsze niż maszyny dla US Air Force. Powątpiewa w to czy bezzałogowce będą w stanie dotrzymywać kroku załogowym myśliwcom, szczególnie morskim. Jako przykład podaje program morskiego tankowca bezzałogowcego MQ-25 Stingray. Maszyna ta została prowadzona do produkcji i przeszła niezbędne testy, ale wykonuje najprostsze zadania, bez porównania łatwiejsze od prowadzenia misji bojowych. A i tak kosztuje 150 mln USD za sztukę.

Reklama

Podsumowując

Nie przesądzając czy ppłk Stout ma w swoich rozważaniach stu procentową rację, trzeba zauważyć, że z pewnością jego opinia jest ciekawym głosem w rozważaniach na temat przyszłego rozwoju systemów uzbrojenia. Głosem, który na pewno powinien być brany pod uwagę przy planowaniu rozwoju sił zbrojnych. Warto zauważyć, że rozważania te dotyczą przede wszystkim teatru Pacyfiku i Chin. W Europie tymczasem część zarzutów stawianych „loyal wingmanom” nie jest aktualna. Nie ma tutaj bowiem aż tak wielkiej tyranii dystansu jak na Pacyfiku.

Istnieje zaawansowana infrastruktura lotniskami przygodnymi i wielkimi ośrodkami miejskimi i przemysłowymi, gdzie funkcjonowanie rozśrodkowanych bezzałogowców łatwiej ukryć. Nie jest potrzebny też aż tak wielki zasięg bezzałogowca, bo może wpłynąć na jego mniejsze gabaryty i możliwe jest korzystanie z informacji od innych uczestników pola bitwy w tym z systemów naziemnych, co może eliminować dodatkowo potrzebę posiadania własnych sensorów. Wszystko to warto wziąć pod uwagę w przyszłym polskim programie „Harpii Szpon”.

Reklama
WIDEO: Defence24 Days 2024 - Podsumowanie największego forum o bezpieczeństwie
Reklama

Komentarze

    Reklama