- Analiza
- Wiadomości
- Opinia
Śmigłowce z Białorusi: Oceniajmy Wojsko Polskie realnie i je wzmacniajmy [OPINIA]
Oceniając sytuację po wtargnięciu śmigłowców z Białorusi nad Polskę, musimy pamiętać o jednym - Wojsko Polskie dopiero buduje nowoczesne zdolności obrony powietrznej. Paradoksalnie, gwałtowna i nieprzemyślana reakcja może przeszkodzić w tym procesie. Warto więc realnie patrzeć na posiadany potencjał. Z drugiej strony, potrzebna jest też lepsza koordynacja pomiędzy służbami.

Autor. mil.ru
Wtargnięcie białoruskich śmigłowców nad Polskę wywołało ostrą dyskusję dotyczącą zdolności i działań Wojska Polskiego w zakresie obrony powietrznej. Jednak w praktyce jest tak, że cele lecące na niskim pułapie, w tym śmigłowce, są bardzo trudne do wykrycia, a zdolności ich wykrywania Wojsko Polskie dopiero buduje i będzie mieć za kilka lat. A nieproporcjonalna reakcja, na przykład żądanie rozmieszczenia na stałe dużej liczby żołnierzy i sprzętu tuż przy wschodniej granicy, może tylko utrudnić ten proces.
1. Jak wykryć śmigłowce?
Zacznijmy od tego, że najskuteczniejszym środkiem do wykrycia nisko lecących śmigłowców (tak jak i innych obiektów poruszających się na małej wysokości) jest radar umieszczony w powietrzu. W praktyce może to być albo samolot klasy AWACS albo aerostat, ewentualnie maszyna bezzałogowa klasy Reapera z odpowiednim sprzętem radiolokacyjnym. Przy czym zdolności radiolokacyjnego wykrywania celów powietrznych przez bezzałogowce są dopiero rozwijane. Najpopularniejszymi środkami pozostają więc samoloty i aerostaty.
Nietrudno zauważyć, że obecnie Wojsko Polskie takiego potencjału nie posiada. Nieco uważniejszy obserwator zauważy też, że zarówno program pozyskania aerostatów, jak i plan zakupu strategicznych samolotów rozpoznawczych od dawna są w Planie Modernizacji Technicznej pod kryptonimami Barbara i Płomykówka. W tym pierwszym w 2018 roku prowadzono dialog techniczny, również samoloty długo były na etapie analiz.
Zobacz też
Zarówno zakup samolotów wczesnego ostrzegania (w ramach pilnej potrzeby operacyjnej, nie w programie Płomykówka), jak i zakup aerostatów przyspieszyły w 2023 r., co można wiązać z wojną na Ukrainie. Umowa na 2 używane samoloty szwedzkiego Saaba już jest i będzie zrealizowana do 2025 roku, w sprawie aerostatów został wysłany wniosek do Stanów Zjednoczonych. Dodajmy, że dla zapewnienia ciągłej obecności systemów wczesnego ostrzegania w powietrzu Polsce potrzebnych jest aż pięć samolotów tej klasy (według różnych szacunków). Wszystko z uwagi na czas dolotu do miejsca dyżurowania, obsługę techniczną, długotrwałość lotu etc. Z drugiej strony, Polska oczywiście jest wspierana w tym zakresie przez NATO i sojuszników. Przy czym – jak się wydaje – środki obserwacji przestrzeni powietrznej mogą być bardziej skupione na rejonie przygranicznym z Ukrainą niż na Białorusi, bo to nad Dnieprem toczy się konflikt zbrojny. A i tych środków wcale nie jest za wiele.
Zobacz też
Skoro więc w wyniku wieloletnich opóźnień i zaniedbań nie mamy środków, które pozwalają w najskuteczniejszy sposób wykrywać śmigłowce, to co można zrobić?
Aby mieć w miarę ciągłe pokrycie radiolokacyjne na małych wysokościach, trzeba rozstawić radary na masztach, z uwzględnieniem ukształtowania terenu, w odległości maksymalnie 30-50 km od siebie. Niemcy od lat 70. do końca zimnej wojny dysponowały podobnym systemem z 24 stałymi posterunkami radiolokacyjnymi. Stacjom trzeba zapewnić obsługi (co najmniej 4 na każdą dla ciągłej pracy), ochronę oraz wsparcie eksploatacji. Na czas wojny taki system trzeba byłoby zdublować środkami mobilnymi, bo takie radary, położone blisko granicy (realnie kilka-kilkanaście km od niej) zostaną szybko zniszczone. To oznacza duże koszty. Zapewne dlatego wojsko rekomendowało (słusznie) budowę zdolności "radarów w powietrzu".

Dziś Wojsko Polskie dysponuje ograniczoną liczbą radarów zdolnych do wykrywania celów na niskim pułapie, jak np. NUR-21 i NUR-22 czy NUR-15. W przyszłości taką zdolność będą mieć też radary Sajna w zestawach Narew. Ale obecna struktura pozwala na zapewnienie punktowej, a nie ciągłej obrony, na przykład danego lotniska lub fragmentu zgrupowania wojsk. I każdy kolejny Program Rozwoju Sił Zbrojnych i Plan Modernizacji Technicznej taką obronę przewidywał. Do strefowej obrony (czy raczej strefowego wykrywania celów) służyć miały aerostaty i samoloty rozpoznawcze, których – w wyniku zaniedbań – po prostu nie ma.
Warto tutaj dodać, że pewnymi możliwościami, jeśli chodzi o wykrywanie obiektów powietrznych (np. dronów i śmigłowców), dysponuje też Straż Graniczna. Mogą one zostać zauważone w czasie patroli lub z wież obserwacyjnych . Tyle że wieże też nie zapewniają ciągłego wykrywania celów, bo jest ich zbyt niewiele. Mają też tylko optoelektronikę, a nie radary. Radary pola walki mogłyby w pewnych warunkach wspierać wykrywanie śmigłowców, choć nie jest to ich podstawowe zadanie.
Być może więc należałoby zagęścić system wież obserwacyjnych i nieco zmienić ich konfigurację, nie tylko z myślą o śmigłowcach, ale o dronach, a także polepszyć wymianę informacji między armią a Strażą Graniczną. Tyle, że – znowu – o zagrożeniu ze strony bezzałogowców przekraczających granicę, np. w celu przemytu, mówi się już od dawna, od czasów na długo przed kryzysem na granicy z Białorusią, a systemowych rozwiązań i szerokiej infrastruktury nadal nie ma. I z dnia na dzień się jej nie zbuduje. Co nie zmienia faktu, że komunikacja i koordynacja pomiędzy służbami powinna być lepsza, zwłaszcza że na granicy mamy wiele wojskowych patroli.
Swoją drogą, gdyby zgodnie z założeniami zrealizowano program bezzałogowców klasy taktycznej zdolnych do pozostawania w powietrzu np. przez 6-8 godzin na wysokości kilku km, to takie maszyny mogłyby teraz patrolować granicę. I nawet bez radarów wykrywania celów powietrznych, już po naruszeniu przestrzeni powietrznej, można byłoby za pomocą kamer próbować zidentyfikować intruzów. Większe bezzałogowce z zasady służą do wykonywania długotrwałych misji, a ich operatorzy pozostają na ziemi. Ale ich zakupy (programy Orlik czy Gryf) również są opóźnione.

Autor. Maciej Szopa/Defence24
Być może warto sprawdzić w warunkach poligonowych, na ile skuteczna byłaby obserwacja np. nisko lecących śmigłowców czy małych dronów z Bayraktarów TB2, które niedawno zakupiono, zarówno z zastosowaniem głowic optoelektronicznych, jak i radarów. Te bezzałogowce, o ile ich przydatność w konflikcie o wysokiej intensywności jest dyskusyjna, są jednym z niewielu środków, które są w dyspozycji Wojska Polskiego i można je przerzucić na granicę, poważnie wzmacniając jej ochronę bez szkody dla długofalowych zdolności.

Autor. Agencja Uzbrojenia, Leszek Chemperek/CO MON
2. Co można było zrobić tym, co posiada Wojsko Polskie?
W dyskusji pojawia się też wątek możliwego przemieszczenia nad granicę z Białorusią posiadanych przez Wojsko Polskie radarów do obserwacji ćwiczeń. Teoretycznie takie rozwiązanie jest możliwe. Musimy jednak pamiętać o kilku czynnikach. Po pierwsze, stacji radiolokacyjnych o odpowiednich parametrach wcale nie jest tak dużo. Po drugie, zarówno jednostki przeciwlotnicze jak i radary są już w dużej części rozmieszczone nad granicą z Ukrainą.
Takie rozlokowanie, będące między innymi efektem tragedii w Przewodowie, trwa już od kilku miesięcy. Pełnienie ciągłych dyżurów bojowych jest bardzo dużym obciążeniem i dla sprzętu, a przede wszystkim dla ludzi, bo wcześniej nie było to planowane, więc nie zakładano służb "24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu". Oczywiście dokładne dane o ukompletowaniu są niejawne, ale choćby z doświadczeń misji niemieckich i holenderskich Patriotów w Turcji wiemy, jak dużym obciążeniem jest ciągły dyżur. A – mówiąc najogólniej – z ukompletowaniem struktur Wojska Polskiego w specjalistów nie jest najlepiej, i nie jest to tajemnica. Wspomniana Bundeswehra z czasów zimnej wojny, która pełniła dyżury bojowe w szerokim zakresie, oczywiście korzystała z żołnierzy z poboru.
Dowódca Operacyjny wizytował elementy ugrupowań bojowych wspierających ochronę granicy państwowej w przestrzeni powietrznej 🇵🇱
— Dowództwo Operacyjne (@DowOperSZ) July 26, 2023
We wtorek 25 lipca br. gen. broni Tomasz Piotrowski spotkał się z płk. Ulrichem Schmidtem dowódcą Air and Missile Defence Task Force in Poland by… pic.twitter.com/ftJLp65xMr
Jednak wróćmy do Polski. Rozmieszczenie kilku radarów, jeśli nawet miałoby miejsce, zapewniłoby tylko ochronę w danym miejscu i na czas ćwiczeń. Ale i to nie spowoduje efektu szczelnej granicy ani strefowej obrony. Prowokacje nadal byłyby możliwe. Pozostaje też pytanie, czy nie należałoby rozważyć użycie środków, które już są na wschodzie Polski i pilnują granicy z Ukrainą. Jednak wtedy powstanie ryzyko, że jakiś "zabłąkany" statek powietrzny wleci z tamtego kierunku i nie zostanie wykryty. Paradoksalnie jednym z celów prowokacji może być – obok oczywistego siania zamętu w polskim społeczeństwie i testowania reakcji – wymuszanie niekorzystnego rozmieszczenia Wojska Polskiego i osłabianie go.
Zobacz też
W momencie, gdy wojsko przechodzi przez lukę pokoleniową i przygotowuje się do przyjęcia nowego sprzętu, wydzielanie dużej części sił (w tym specjalistów oraz sprzętu) do stania w monotonnym dyżurze bojowym nie jest najlepszym rozwiązaniem. Może to powodować degradację zdolności bojowych (np. do maskowania, zmian stanowisk, bardziej dynamicznych działań), jak i obciążenie samych żołnierzy. A przecież równolegle formowane są nowe jednostki przeciwlotnicze – kto ma je tworzyć, skąd wziąć doświadczoną kadrę? Taki dyżur bojowy jest pełniony pod okiem nieprzyjacielskich systemów rozpoznania radioelektronicznego. Upraszczając - jeśli nasz radar widzi śmigłowiec nad Białorusią, to i jego system ostrzegania o opromieniowaniu "widzi" nasz radar.

To nie oznacza, że nie należy wzmacniać ochrony granicy wschodniej. Przeciwnie – należy to robić, ale odpowiednimi środkami (przede wszystkim bezzałogowce, samoloty strategicznego rozpoznania, i aerostaty) i w takim zakresie, jak jest to możliwe, bez powodowania szkód dla długofalowych zdolności Wojska Polskiego. Czasowo można też użyć naziemnych stacji radiolokacyjnych, ale nie jest to rozwiązanie, które można realizować przez długie miesiące czy lata (a raczej tyle będzie trwać kryzys graniczny). No i kolejny raz warto wspomnieć o koordynacji z patrolami i Strażą Graniczną bo z braku docelowego rozwiązania, może to mieć szczególne znaczenie.
Ewentualne zestrzelenie statku powietrznego naruszającego polską przestrzeń powietrzną w czasie pokoju, bez wezwań do opuszczenia polskiej przestrzeni powietrznej, wzrokowej identyfikacji przez nasz statek powietrzny i strzału ostrzegawczego, zgodnie z przepisami możliwe jest w trzech przypadkach (zgodnie z ustawą o ochronie granicy państwowej (Art. 18b ust. 2a): "a) dokonywania zbrojnej napaści lub agresji przeciwko celom położonym na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, b) gdy na pokładzie nie ma żadnych osób, c) gdy jest użyty jako środek ataku o charakterze terrorystycznym.".
To w zasadzie powinno zakończyć dyskusję o możliwym rażeniu statku powietrznego naruszającego przestrzeń powietrzną Polski. Skoro nie mamy pokrycia całej przestrzeni przez radary, to tym bardziej przez środki zwalczania, a w praktyce i tak naziemnej OPL, można używać w wyjątkowych sytuacjach, a nie w przypadku naruszeń. Takie incydenty mogą się zdarzać w czasie napięć międzynarodowych. Do naruszeń dochodziło też w czasie zimnej wojny, dokonywały ich wobec USA m.in. startujące z Kuby strategiczne samoloty rozpoznawcze Tu-142 bazujące na konstrukcji bombowców Tu-95. I z reguły kończyło się na "odprowadzeniu" przez myśliwce. Skoro taka reakcja była "za miękka", to dlaczego np. Polska jest dziś w NATO, a nie w Układzie Warszawskim, który nie istnieje?

Autor. US Navy
3. Obrona (prawie) nieprzenikniona
W kontekście dyskusji o polskiej obronie powietrznej warto przytoczyć doświadczenia jednego z sąsiadów Polski, dysponującego na dziś – powiedzmy to wprost – liczną i nowocześnie wyposażoną obroną powietrzną, dostosowaną do pełnienia dyżurów bojowych, także z udziałem żołnierzy poborowych. Tym sąsiadem jest oczywiście prowadząca agresywną wojnę z Ukrainą Federacja Rosyjska.
Choć Rosja cały czas inwestowała i inwestuje w kolejne generacje systemów obrony powietrznej, to Ukrainie, dysponującej przecież o wiele mniejszymi zasobami, i tak udawało się (i udaje) prowadzić w ograniczonym zakresie uderzenia na terytorium Rosji.
W Moskwę, rosyjską stolicę, z rzekomo "nieprzeniknioną", a na pewno warstwową, liczną i dość nowoczesną obroną uderzyły niedawno ukraińskie drony. Z kolei w pierwszych miesiącach wojny ukraińskie śmigłowce operowały w głębi rosyjskiego ugrupowania, chociażby wykonując ataki na Biełgorod oraz niosąc pomoc dla obleganego jeszcze Mariupola.
Specyfika wykrywania celów na małej wysokości, pracy obrony przeciwlotniczej w ukształtowaniu terenu itd. po prostu powoduje, że takie działania były lub są możliwe. I to pomimo faktu, że Rosja odziedziczyła po ZSRR nowocześniejsze systemy przeciwlotnicze (np. zestawy rakietowe S-300P, tak jak Ukraina), następnie je modernizowała i wymieniała, cały czas utrzymując rozbudowane struktury. A i tak jej obrona przeciwlotnicza nie jest w pełni skuteczna.

Autor. mil.ru
A Polska jest – powiedzmy sobie to szczerze – dopiero na początku drogi do budowy nowoczesnego systemu obrony powietrznej. Bo o ile wcześniej realizowano pewne zakupy, prace rozwojowe w zakresie nowoczesnych radarów, to dopiero ubiegły rok wiąże się z nadaniem dużej i prawidłowej dynamiki w zakresie modernizacji obrony powietrznej. Nawet jeśli docelowo będzie on nowocześniejszy niż wspomniany obecny rosyjski, to jego budowa musi zająć co najmniej kilka, a w pełnej konfiguracji kilkanaście lat. Warto o tym pamiętać.
Podjęte od 2022 r. decyzje są co do zasady słuszne, ale będą oznaczać nadrobienie zaległości dopiero po ich pełnej realizacji. Przykładowo, dostawy systemu Pilica+ mają trwać do 2029 r., docelowej Narwi zapewne jeszcze dłużej. A i środki napadu powietrznego będą ewoluować, więc trudno będzie mówić o nieprzeniknionej obronie.
W tej całej dyskusji trochę też zapominamy o żołnierzach Wojsk Radiotechnicznych i Wojsk OPL. Przez dekady służyli oni na starym sprzęcie (szczególnie w OPL), co miało tę "zaletę", że można było posługiwać się rezerwistami wyszkolonymi jeszcze w czasie Zasadniczej Służby Wojskowej. Dziś do służby wchodzi (i będzie wchodzić) nowy sprzęt, więc posługiwać się nim mogą w zasadzie tylko żołnierze czynnej służby po przeszkoleniu. Z linii finalnie odchodzą za to specjaliści przeszkoleni jeszcze w latach 90., gdy Wojsko Polskie miało większe struktury... i szkoliło więcej żołnierzy i oficerów. Trzeba więc szkolić nowych specjalistów, w dużo szerszym zakresie. A część starego sprzętu pojechała na Ukrainę, co też nie ułatwia szkolenia...
Zobacz też
Do tego dochodzą zmiany taktyki, analiza doświadczeń z wojny na Ukrainie, no i misja na granicy, która jest pełniona w bezprecedensowym zakresie, de facto gigantycznym obciążeniu i przy nienajlepszej sytuacji kadrowej. I to też dotyczy struktur Dowództwa Operacyjnego RSZ, odpowiedzialnych za koordynację tych działań.
Musimy więc realnie oceniać możliwości Wojska Polskiego. To też apel do decydentów, by z jednej strony nie nazywać budowy systemu obrony powietrznej ukończonym, bo o takim etapie będzie można powiedzieć za parę(naście) lat, z drugiej – pamiętać o zaniedbaniach w modernizacji, opóźnieniach, cięciach budżetowych, ale też o redukcjach struktur, jakie miały miejsce wcześniej, bo i one mają swój wkład do obecnej sytuacji Sił Zbrojnych RP, gdzie na lukę sprzętową nakłada się ta kadrowa. To by oznaczało ni mniej, ni więcej, że politycy wszystkich opcji powinni zmienić retorykę i przyznać się do błędów, a co najważniejsze, tonować nastroje nawet wtedy, gdy nie zgadzają się w wielu kwestiach.
A najważniejszym celem powinno być długofalowe wzmocnienie zdolności operacyjnych Wojska Polskiego. Zagrożenia hybrydowe to jedno, bo trzeba im przeciwdziałać oraz korygować pewne obszary tam, gdzie jest to realnie możliwe, ale nie za wszelką cenę, jeśli konsekwencją ma być trwała degradacja zdolności. W praktyce, w odniesieniu do naruszeń przestrzeni powietrznej oznaczać to powinno realizację programów modernizacyjnych, polepszenie współpracy ze Strażą Graniczną czy użycie i wdrażanie szerszej liczby bezzałogowców, ale niekoniecznie ustawienie "w rzędzie" wszystkich posiadanych radarów i zestawów przeciwlotniczych na wschodniej granicy. Bo wtedy może się okazać, że sprawnego systemu obrony powietrznej nigdy nie zbudujemy...
Zobacz również
- wojna hybrydowa
- BSL
- Aleksander Łukaszenka
- obrona przeciwlotnicza i przeciwrakietowa
- wojna na Ukrainie
- program Wisła
- BSP
- wschodnia flanka NATO
- Bydgoszcz
- Ukraina
- drony
- Straż Graniczna
- śmigłowce
- Białoruś
- MQ-9 Reaper
- Siły Zbrojne RP
- bezpilotowce
- bezzałogowce
- AWACS
- program narew
- Siły Zbrojne FR
- aerostaty
- Bayraktar TB2
- wojna w Ukrainie
- Przewodów
- ch-55
- Saab 340 AEW&C
WIDEO: "Żelazna Brama 2025" | Intensywne ćwiczenia na poligonie w Orzyszu