Reklama

Geopolityka

Co Biden musi naprawić na Bliskim Wschodzie? [ANALIZA]

Fot. Departament Stanu USA
Fot. Departament Stanu USA

Donald Trump zostawił rozpoczynającemu swoje urzędowanie nowemu prezydentowi USA wiele nie rozwiązanych problemów na Bliskim Wschodzie. Chodzi w szczególności o relacje z Iranem, Turcją, wojnę w Jemenie, czy kwestię wycofania wojsk USA. Sytuację komplikują decyzje podjęte przez odchodzącą administrację w ostatniej chwili, takie jak nowe sankcje nałożone na Iran czy też uznanie jemeńskich Hutich za organizację terrorystyczną.

Dziś Bliski Wschód, czy też szerzej region MENA, nie jest wcale miejscem bardziej stabilnym w porównaniu ze styczniem 2016 r., gdy swoje urzędowanie rozpoczynał Donald Trump. Wprawdzie wówczas obszerne tereny Iraku, Syrii i Libii okupowane były przez Państwo Islamskie, jednak organizacja ta, choć straciła wymiar terytorialny, wciąż istnieje, a okoliczności sprzyjające jej aktywności (niestabilność Iraku, wojna domowa w Syrii i Libii) nie zostały zlikwidowane.

Trwa również konflikt w Jemenie, Iran rozwija swój program nuklearny w najlepsze, Turcja nasiliła agresywną politykę w regionie, a w Afganistanie Talibowie są na prostej drodze do przejęcia kontroli nad krajem, Liban jest w stanie permanentnego, wręcz egzystencjalnego kryzysu, perspektywa rozwiązania problemu palestyńskiego oddaliła się o lata świetlne. Jedynym z nielicznych pozytywnych elementów w tej skomplikowanej układance są porozumienia zawarte przez niektóre kraje arabskie z Izraelem normalizujące stosunki.

Reklama
Reklama

Można jeszcze dodać do tego zakończenie kryzysu dyplomatycznego między Katarem a innymi monarchiami Półwyspu Arabskiego ale początek tej konfrontacji sięga już czasu prezydentury Trumpa. Z Turcji płyną również sygnały mogące sugerować wycofanie się jej z prowadzonej dotąd awanturniczej polityki zagranicznej, trudno jednak na razie powiedzieć czy jest to rzeczywista gotowość do ustępstw czy też tylko gra pozorów.

Pokonanie Państwa Islamskiego nie jest ani zasługą ani dziedzictwem prezydentury Trumpa. Zakończony w marcu 2019 r. proces wypierania ISIS z zajmowanego przezeń terytorium był efektem strategii przyjętej jeszcze za czasów Baracka Obamy, a opartej na szkoleniu sił irackich, wsparciu lotniczym oraz przymierzu z Syryjskimi Siłami Demokratycznymi (SDF) w Syrii. Warto przy tym podkreślić, że główny ciężar działań wojennych spoczywał na SDF oraz siłach irackich, w tym również na szyickich oddziałach Haszed Szaabi. Zasługą Trumpa było jedynie kontynuowanie tej polityki, przy czym miało to miejsce tylko do pewnego czasu i stopnia. Wprawdzie na początku swej prezydentury Trump zwiększył wsparcie wojskowe dla SDF, jednak była to bardziej polityka Pentagonu, a nie samego prezydenta.

Ponadto, o ile za Obamy celem amerykańskiej obecności wojskowej w Iraku było zniszczenie Państwa Islamskiego, o tyle w przypadku Trumpa szybko okazało się, że jest to raczej element jego polityki „maksymalnej presji” na Iran. Względne odprężenie w relacjach amerykańsko-irańskich po podpisaniu JCPOA miało pozytywny efekt w Iraku w odniesieniu do walki z ISIS gdyż powodowało, iż USA oraz wspierane przez Iran oddziały szyickie w zasadzie nie wchodziły sobie w drogę, koncentrując się na walce ze wspólnym wrogiem.

Po ogłoszeniu zwycięstwa przez siły irackie nad ISIS w końcu 2017 r. USA skupiło się raczej na konfrontacji z Iranem, niż na ostatecznym zniszczeniu tej organizacji. Zbiegło się to z rozpoczęciem polityki „maksymalnej presji” wobec Iranu, czego w Iraku konsekwencją było rozpoczęcie ataków na Amerykanów przez oddziały szyickie. Zabicie koordynujących to gen. Kassema Sulejmaniego oraz Abu Mahdiego al Muhandisa tylko pogorszyło sytuację czego wyrazem było zarówno intensyfikacja ataków na oddziały USA i międzynarodowej koalicji jak i wzrost aktywności Państwa Islamskiego.

Jednocześnie Amerykanie ponieśli w Iraku szereg porażek na polu dyplomatyczno-politycznym, częściowo na własne życzenie. Również w Syrii Trump zaprzepaścił szansę dobicia Państwa Islamskiego przy pomocy SDF dopuszczając do inwazji tureckiej na Syrię Północno-Wschodnią co zmusiło SDF do rozproszenia swoich sił. Ponadto wycofanie się wojsk USA w Syrii Północno-Wschodniej po to tylko by po paru tygodniach wrócić pozwoliło Rosji wejść do Syrii Północno-Wschodniej i zająć szereg opuszczonych baz amerykańskich, co skomplikowało możliwości operacyjne USA na tym terenie. Na koniec Trump postanowił zredukować siły USA w Iraku o połowę, choć jeszcze w końcu 2019 r. zapowiadał, że ta obecność zostanie zwiększona bo wycofywane z Syrii oddziały zostaną właśnie w Iraku. Wojska rzeczywiście zostały zredukowane do liczby 2500 w ostatnich dniach prezydentury Trumpa.

Nowy prezydent nie tylko nie wycofa wsparcia dla SDF ale zapewne je zwiększy. Świadczą o tym zarówno wypowiedzi samego Bidena jak i nowego sekretarza stanu Antony’ego Blinkena, doradcy ds. bezpieczeństwa Jake’a Sullivana i wielu demokratycznych senatorów jak i nominacja uważanego za prokurdyjskiego Bretta McGurka na stanowisko dyrektora ds. Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. Można się też spodziewać, że USA dążyć będą do uznania jakiegoś statusu autonomicznego Syrii Północno-Wschodniej, przy zachowaniu obiektywnych gwarancji bezpieczeństwa dla Turcji.

Przez obiektywne rozumiem takie, które rzeczywiście gwarantują brak antytureckiej aktywności PKK na tym terenie, a nie takie jakie byłyby oparte na tureckich twierdzeniach zrównujących YPG z PKK. Status Syrii Północno-Wschodniej może przypominać ten jaki miał Kurdystan iracki przed obaleniem Saddama Husajna, przy czym USA nie będą się w tym zakresie liczyć ze stanowiskiem Damaszku. Niemniej obecność Rosjan na tym terenie, za co odpowiada Trump, może komplikować te plany. Dodatkowym problemem jest turecka okupacja części kurdyjskich terenów północnej Syrii.

Jeśli jednak Turcja odrzuci jakikolwiek kompromis to USA zapewne i tak zrealizują swoje plany, przy czym ewentualna nowa interwencja zbrojna w Syrii spotkałaby się ze zdecydowaną reakcją Amerykanów. Wątpliwe jest natomiast by USA wróciły do aktywnego wspierania dżihadystów w Syrii Północno-Zachodniej, choć jeśli dojdzie do porozumienia z Turcją w innych kwestiach, to mogą oni popierać obecność wojskową tego kraju na tym terenie. USA nadal jednak będą żądać ustąpienia Assada co oznacza, że negocjacje pokojowe pozostaną fikcją, choć sama wojna domowa może wejść w etap zamrożenia (z zastrzeżeniem możliwych walk w Idlibie) przy niesformalizowanym podziale kraju na strefę amerykańską i rosyjską (eliminacja Iranu z gry będzie wówczas bardziej w interesie Moskwy niż Waszyngtonu).

Polityka USA w odniesieniu do Iraku będzie poniekąd pochodną nowego kursu wobec Iranu. Znaczna redukcja wojsk USA z tego kraju jest niespójna z polityką „maksymalnej presji” jaką Trump prowadził wobec Iranu i wzmacnia pozycję sił proirańskich. Wprawdzie w 2020 r. urząd premiera objął Mustafa al-Kadhimi, który zainteresowany jest dobrymi relacjami z USA, jednak za kilka miesięcy odbędą się nowe wybory w Iraku. Ponadto nawet jeśli dojdzie do zniesienia sankcji nałożonych na Iran i wznowienia negocjacji to nie gwarantuje to pełnego wstrzymania ataków na pozostałe w Iraku siły USA. Problem polega bowiem na tym, że usunięcie Sulejmaniego i Abu Mahdiego rozproszyło kontrolę nad Haszed Szaabi.

Nadchodzące wybory prezydenckie w Iranie powodować będą, że konserwatyści będą chcieli storpedować negocjacje irańsko-amerykańskie i jednym z elementów mogą być prowokacje w Iraku. W takich warunkach administracja Bidena znajdzie się pod presją, która może nawet storpedować rozmowy o reaktywacji JCPOA. Rozwiązaniem mogło by być pełne wycofanie sił USA z Iraku jednak to z kolei nie będzie sprzyjało dobiciu Państwa Islamskiego, chyba że Amerykanie zostaną zastąpieni Europejczykami. Natomiast jeśli dojdzie do reaktywacji JCPOA to sytuacja w Iraku może się ustabilizować.

Wojna w Jemenie nie jest czymś co przykuwa uwagę międzynarodowej opinii publicznej mimo, że jej negatywne skutki humanitarne są ogromne. Wsparcie USA dla koalicji pod saudyjskim przywództwem było przedmiotem krytyki Kongresu już w listopadzie 2018 r. W marcu 2019 Senat przegłosował rezolucję zobowiązującą Trumpa do wycofania wsparcia dla Arabii Saudyjskiej w tym konflikcie, która następnie została zatwierdzona przez Izbę Reprezentantów. Była to inicjatywa przede wszystkim Demokratów ale została wsparta również przez część Republikanów. Trump zawetował jednak tę ustawę, podobnie jak kolejną, przyjętą przez Kongres kilka miesięcy później zakazującą sprzedaży niektórych rodzajów broni dla Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

Dlatego należy oczekiwać, że administracja Bidena zmieni politykę w tym zakresie i wycofa amerykańskie wsparcie. Zresztą Arabia Saudyjska ma tego świadomość i skłoniło ją to do zakończenia sporu z Katarem (w celu redukcji problemów). ZEA natomiast dawno już straciły zainteresowanie walką z Hutimi koncentrują się bardziej na rywalizacji z Saudami o wpływy na południu Jemenu. Koniec amerykańskiego wsparcia może doprowadzić do znaczącej deeskalacji jednakże by ruszył proces pokojowy konieczna jest też wola Iranu, a to także będzie sprzężone z negocjacjami w sprawie reaktywacji JCPOA. Niestety Donald Trump postanowił skomplikować sytuację w odniesieniu do Jemenu desygnując w ostatnich dniach swojego urzędowania Hutich jako organizację terrorystyczną. Można się spodziewać, że Biden uchyli tą decyzję, gdyż grozi ona katastrofalnym pogłębieniem katastrofy humanitarnej i de facto uniemożliwia negocjacje pokojowe. W dodatku może doprowadzić również do katastrofy ekologicznej, gdyż może zablokować działania ONZ w celu zabezpieczenia rdzewiejącego tankowca FSO SAFER stojącego u wybrzeży kontrolowanej przez Hutich części Jemenu. Statek ten wypełniony jest 1,1 mln baryłek ropy i wkrótce może dojść do wycieku lub nawet wybuchu. Zmiana decyzji Trumpa może jednak okazać się niezbyt łatwa, a z całą pewnością spotka się to z zarzutem uległości wobec Iranu i terrorystów.

Nie ulega najmniejszych wątpliwości, że dojdzie do zmiany polityki wobec Iranu i wycofania się z strategii „maksymalnej presji”, która okazała się nieskuteczna, a w dodatku była realizowana niekonsekwentnie. Sytuacja ekonomiczna Iranu wprawdzie uległa radykalnemu pogorszeniu jednakże odbywające się w tym kraju protesty nie zagroziły władzy, wręcz przeciwnie, straciła tylko ekipa pragmatyków reprezentowana przez obecnego prezydenta Hasana Rowhaniego oraz ministra spraw zagranicznych Dżawada Zarifa, a wzmocnieni zostali konserwatyści i radykałowie związani z irańskim Korpusem Strażników Rewolucji. Skorzystały też na tym Chiny. Ponadto choć Iran musiał zredukować swój budżet obronny to jednocześnie zintensyfikował swój program nuklearny podnosząc w styczniu poziom wzbogacania uranu do 20 %. Nie zaniechał również wsparcia dla swoich sojuszników: Hutich w Jemenie, Hezbollahu w Libanie, Islamskiego Dżihadu oraz Hamasu w Palestynie czy Haszed Szaabi w Iraku, jak również układów z Talibami w Afganistanie. Odchodząca administracja Trumpa w ostatniej chwili nałożyła przy tym dodatkowe sankcje na Iran, co można uznać za dążenie do sabotowania spodziewanej zmiany polityki nowej administracji. O ile jednak nie ulega wątpliwości sama zmiana i chęć reaktywacji porozumienia nuklearnego to problem tkwi w szczegółach. Iran raczej nie przystąpi do negocjacji (przynajmniej przed wyborami prezydenckimi w tym kraju) jeśli chociaż część sankcji nie zostanie zniesiona. Z drugiej strony taki krok spotka się z ostrą krytyką ze strony Republikanów. Można się również spodziewać zjednoczonego frontu sunnickich monarchii Półwyspu Arabskiego oraz Izraela, starających się nie dopuścić do tego. Ponadto nawet jeśli uda się wznowić negocjacje to zapewne administracja Bidena nie będzie chciała po prostu reaktywować starego JCPOA, lecz włączyć w negocjacje również kwestię irańskiego konwencjonalnego programu balistycznego oraz militarnej projekcji irańskich wpływów w regionie. To zaś bardzo utrudni rozmowy.

Zawarcie porozumienia z Iranem miałoby jednak gigantyczny efekt pozytywny w regionie oraz stanowiłoby znacznie skuteczniejszą drogę do zmian ustrojowych w samym Iranie niż polityka „maksymalnej presji” Trumpa. Mogłoby tez rozwiązać dylemat, przed którym nowy prezydent stanie w sprawie Afganistanu. Tam również w ostatniej chwil Trump zdecydował się na znaczną redukcję wojsk co jest teoretycznie wykonaniem porozumienia zawartego z Talibami. Problem w tym, że podpisane w Dosze porozumienie nie powstrzymało terrorystycznych ataków Talibów, a pełne wycofanie Amerykanów w obecnej sytuacji przypominałoby to co się stało w Wietnamie. Z tą różnicą, że Talibowie znacznie szybciej opanowaliby cały kraj i przywrócili porządki sprzed 2001 r. Nic też nie wskazuje na to by zamierzali dotrzymać zobowiązań w sprawie zerwania współpracy z Al Kaidą, co jest bardzo groźne zważywszy na wzrost aktywności tej organizacji i rozbudowę jej siatki, zwłaszcza w Afryce. Zmiana decyzji o wycofaniu sił USA z Afganistanu będzie jednak bardzo niezręczna dla Bidena i spotka się od razu z krytyką jego przeciwników, że tym samym wraca do polityki „wiecznych wojen”. Niemniej odzyskanie Afganistanu przez Talibów i wzrost siły Al Kaidy również zostanie zapisany na konto Bidena, choć będzie to raczej wynikać z decyzji Trumpa.

Trudno natomiast spodziewać się jakieś zmiany w polityce USA w kwestii Izraela i Palestyny poza tym, że administracja Bidena nie da zielonego światła na aneksję Zachodniego Brzegu. Natomiast z całą pewnością będzie kontynuować wsparcie dla porozumień Abrahamowych między sunnickimi państwami arabskimi a Izraelem. Można się natomiast spodziewać większej wrażliwości ze strony nowej administracji na przestrzeganie praw człowieka, przynajmniej w najbardziej drastycznych przypadkach. Może to wpłynąć na ochłodzenie relacji z Egiptem, zwłaszcza, że kraj ten dokonał ostatnio zakupu rosyjskich samolotów wbrew ostrzeżeniom ze strony USA, iż może to skutkować wstrzymaniem amerykańskiej pomocy finansowej. Kłopoty z nową administracją USA może mieć też saudyjski następca tronu Mohammad bin Salman co może osłabić jego pozycję w kraju i ośmielić innych książąt do próby odsunięcia go od władzy. Ponadto beneficjentem mogą być tez Zjednoczone Emiraty Arabskie, które mają zdecydowanie lepszy image niż Arabia Saudyjska pod rządami Mohammada bin Salmana.

Poważnym problemem dla USA będzie również Turcja i to nie tylko kwestii polityki zagranicznej ale również wewnętrznej sytuacji w tym kraju (zostało to omówione we wcześniejszym artykule). USA musi się również liczyć z działaniami innych aktorów tj. przede wszystkim Rosji i Chin, które za czasów poprzednika Bidena zwiększyły swoje wpływy w regionie.

Reklama

Komentarze

    Reklama