Przemysł Zbrojeniowy
Zanim powstał Krab cz. II: Jak Goździk stał się polski
Haubica samobieżna 2S1 Goździk to pierwszy tej klasy system artyleryjski produkowany w Polsce. Dokładniej, w Hucie Stalowa Wola, która dziś dostarcza haubice Krab, z powodzeniem używane bojowo na Ukrainie. Wprowadzenie Goździka do produkcji było wieloletnim procesem, który wyniósł polski przemysł zbrojeniowy na nowy poziom. W drugiej części artykułu Jerzego Reszczyńskiego przedstawiamy, jak w Polsce tworzono niezależne łańcuchy dostaw dla Goździka, a także dla transporterów MT-LB, które wytwarzano w liczbie kilkuset rocznie.
O przygotowaniach do produkcji w Polsce Goździka możemy przeczytać w pierwszej części artykułu (link niżej)
Czytaj też
Kiedy HSW otrzymała zadanie wdrożenia licencji na 2S1, zakład, produkujący głównie S-70 (MT-LB) i pewne elementy i podzespoły dla cywilnych ciągników gąsienicowych, był „na pełnym ruchu". Średnioroczna produkcja transporterów tylko dla ZSRR oscylowała wokół 600, a bywało że przekraczała 700 sztuk, czyli co najmniej 50-60 wozów miesięcznie. Kiedy już produkcja i Goździka, i MT-LB osiągnęła założony poziom, co miesiąc Z-5 opuszczało około 10 samobieżnych haubic oraz 60-70 transporterów gąsienicowych, a od czasu do czasu dodatkowo „wrzucano na produkcję" po kilka egzemplarzy wozów Mors czy Hors, nie wspominając o tym, że niezależnie od tego z maszyn lufowni schodziło co miesiąc kilkadziesiąt luf armat czołgowych 100 mm oraz wyjeżdżało z HSW do odbiorców w kraju i za granicą (m.in. duże ilości trafiały do Iraku) kompletnych armat czołgowych D-10T.
Pomimo, że nad lojalnością polskich sojuszników czuwała non stop kilkuosobowa grupa tzw. „pezetów", czyli przedstawicieli zamawiającego (byli nimi najczęściej oficerowie, z dużym prawdopodobieństwem związani ze służbami specjalnymi ZSRR), i tak pewne, całkiem znaczące, partie MT-LB udawało się poza wiedzą „towarzyszy radzieckich" sprzedawać do Iraku lub gdzieś do Afryki. Wojsko Polskie nie było zainteresowane pozyskaniem tych pojazdów. Wyjątek dotyczył tylko niewielkiej liczby opracowanych w HSW wersji wyspecjalizowanych, takich jak WPT Mors, TRI Hors, Irys, Durian. Wiele wariantów S-70, opracowanych w HSW bądź we współpracy z instytutami wojskowymi, nie weszło do produkcji seryjnej i na uzbrojenie wojska (Promet, Skorpion, Lotos, MT-LB-AP, Polon). Później, kiedy w HSW pozostała pewna liczba wyprodukowanych dla Iraku, ale nie wysłanych do odbiorcy z powodu embarga nałożonego na Irak po agresji na Kuwejt, opracowano kilka wersji, które znalazły zastosowanie w WP, m.in. w systemach Przebiśnieg, Kroton. Jako boczna linia tego wozu w HSW powstała konstrukcja SPG (Szybkobieżne Podwozie Gąsienicowe) Opal, bazująca w większej części na podwoziu Goździka (MT-LBusz) i wytwarzana w kilku wersjach, a także wykorzystane jako baza dla nowych projektów, takich jak Sopel czy BWO-40.
Praktycznie całą produkcję MT-LB wchłaniał Związek Radziecki i tam odbywała się redystrybucja tych pojazdów do armii innych członków Układu Warszawskiego, stąd stalowowolskie wozy trafiały np. do NRD czy Czechosłowacji albo na Węgry. Tyle, że HSW nie miała nad tą częścią biznesu żadnej kontroli. "Towarzysze radzieccy", taka była zasada, dbali o to, aby nie robić żadnych interesów na boku z ich licencyjnymi kopiami, stąd każda umowa licencyjna miała zapisane warunki, iż pewne newralgiczne elementy i podzespoły musiały być zamawiane u nich, Mogły to być silniki, systemy filtrowentylacji albo jakieś pozornie zupełnie drobne elementy, których nie dało się wyprodukować bez kontroli z ich strony. W taki sposób kontrolowali lojalność sojuszników i nie pozwalali psuć sobie interesów, które robili np. w krajach arabskich, Indiach, Afryce czy Indochinach.
Poza ZSRR produkcję MT-LB prowadzili także Bułgarzy w zakładzie w Czerwonym Brzegu. HSW często kooperowała z tą firmą, początkowo zamawiając o nich niektóre części i podzespoły, których produkcji u siebie nie zdążyła uruchomić. Takich pozycji zamawiano u Bułgarów około 40. Były to np. aluminiowe zbiorniki paliwowe oraz aluminiowe koła nośne, pełniące w pojazdach pływających pewną funkcję wypornościową, poprawiając pływalność wozu. One były – w sensie technologicznym – spawaną z tłoczonego aluminium puszką obciągniętą gumowym bandażem-amortyzatorem. Tych kół Huta potrzebowała tysiące. Bułgarzy, bywało, nie spieszyli się z dotrzymywaniem kontraktowych terminów, co blokowało produkcję w Stalowej Woli.
Czytaj też
Więc zdecydowano się uruchomić produkcję tych elementów u siebie, co wymagało nie tylko zakupu wyspecjalizowanych urządzeń spawalniczych, ale też przeszkolenia odpowiedniej liczby spawaczy aluminium. Po kilkunastu miesiącach w HSW była najliczniejsza w Polsce grupa wysoko wykwalifikowanych spawaczy aluminium. Ludzie wręcz walczyli o miejsca na szkoleniach, aby się do tej grupy dostać. –To było dość skomplikowane zadanie, wszyscy wiedzą, że spawanie aluminium jest procesem niebezpiecznym dla zdrowia – mówi J. Jurecki.– Zaproponowaliśmy nie tylko godziwe stawki wynagrodzeń, ale też miesiąc dodatkowego płatnego urlopu wypoczynkowego. Ludzie zarabiali prawdziwe kokosy. Po jakimś czasie zaczęły zgłaszać się do nas żony tych spawaczy, z prośbą, aby... nie dawać im tych dodatkowych urlopów. Wiadomo, co robi chłop, jak ma dużo wolnego czasu i jeszcze więcej pieniędzy... Więc zmodyfikowaliśmy system: dodatkowy urlop należał się każdemu spawaczowi, który pojedzie do sanatorium. Zadziałało.
Kiedy HSW dostała polecenie uruchomienia produkcji nowej haubicy, i otrzymała dokumentację konstrukcyjną wyrobu, produkcja S-70, czyli MT-LB była rozpędzona, istniały dostosowane do tej produkcji powiązania kooperacyjne, krajowe i zagraniczne. Tyle, że dla Goździka wymagania były daleko większe, choćby z tego powodu, że oprócz części „jeżdżącej", podobnej do S-70, występowała w nim część „strzelająca", czyli działo, przyrządy celownicze, ruchoma wieża, jej napędy, magazyny amunicji, itp. Chociaż HSW miała doświadczenia związane z produkcją artyleryjską, w tym z masowym wytwarzaniem w latach 70. i 80. armat czołgowych D-10T (S-8S) do czołgów z linii T-54/55, konieczne stało się opracowane nowych stopów stali, spełniającej znacznie wyższe wymagania wytrzymałościowe. Jak wspomina S. Wójcik, dla armaty czołgowej wymagania wytrzymałościowe określał parametr 80 jednostek, czyli kg na milimetr kwadratowy, ale już dla działa Goździka – 100. Zakład Hutniczy taki stop opracował, przetestował, uruchomił jego produkcję na skalę odpowiadającą potrzebom Z-5. Dla potrzeb produkcji Goździka w ZH zbudowano linię COS (Ciągłego Odlewania Stali), która do dziś, po prywatyzacji tej części HSW, służy znakomicie Hucie Stali Jakościowych, dostarczającej m.in. stale pancerne do produkcji KTO Rosomak.
– Pierwsze, co zrobiliśmy, to wywaliliśmy w kosz oryginalną rosyjską dokumentację technologiczną na cały system strzelniczy, i opracowaliśmy wszystko od nowa, po swojemu, według technologii, jaka stosowaliśmy w M-2. Od procesów technologicznych poczynając, na zaprojektowaniu a potem wykonaniu oprzyrządowania produkcyjnego, sprawdzianów i narzędzi kończąc, robiliśmy wszystko praktycznie od podstaw. Dzięki temu nasze Goździki, ale także MT-LB, były najwyżej oceniane w całym Układzie Warszawskim pod względem jakości wykonania i odporności na korozję, trwałości lufy, systemu oporopowrotnego, nasady, zamka, niezawodności wszystkich mechanizmów, precyzji ognia, bezawaryjności. Dotyczyło to na przykład przekładni głównej i bocznych. Oprócz licencyjnej dokumentacji konstrukcyjnej nie otrzymaliśmy od licencjodawcy nic wartościowego, co przewyższałoby nasze możliwości – ocenia J. Jurecki. –
A te możliwości były związane m.in. z dostępem do zachodnich technologii, wykorzystywanych przez HSW w produkcji licencyjnych amerykańskich ciągników gąsienicowych, spycharek i żurawi samojezdnych. To się niesamowicie przydało przy opracowywaniu technologii dla potrzeb Goździka. Tak zresztą, jak komputery IBM, który były doskonałym narzędziem wspierającym produkcję, ale do których to my musieliśmy od podstaw stworzyć oprogramowania odpowiadające naszym potrzebom. Taki paradoks, ale amerykańskie komputery najnowszej generacji wspierały produkcję broni, które „w razie czego" miałaby być przeciwko Amerykanom użyta... Tyle, że to my musieliśmy wymyślić, jakie zbudować oprogramowanie, w jakich miejscach procesów produkcyjnych zainstalować końcówki komputerów, jak agregować i jak zabezpieczać dane, które mieliśmy obrabiać.
W polskim przemyśle tego okresu były to wręcz epokowe kroki. Jedna z pracownic zakładu techniki obliczeniowej HSW, która po jakimś czasie z powodów rodzinnych musiała wyjechać ze Stalowej Woli i zmienić pracę, zatrudniła się w stołecznym Ursusie. Kiedy zaczęła wdrażać tam drobną część doświadczeń wyniesionych z HSW, ursusowscy specjaliści byli w szoku. Oni o takich sprawach nawet nie słyszeli...
Po przejęciu zadania, jakim było uruchomienie produkcji Goździka, co pociągnęło za sobą reorganizację struktury Zakładów Mechanicznych, w pionie produkcji wojskowej HSW funkcjonowało 6 ściśle z sobą współpracujących wydziałów produkcyjnych, zatrudniających ponad 2 900 pracowników. Niezależnie od nich część zadań, związanych np. z kadrami, finansami, wykonywały zintegrowane służby Kombinatu, a część zadań dla potrzeb Z-5 wykonywały też – oprócz swoich podstawowych zadań na rzecz całego Kombinatu – inne zakłady KP HSW, nie będące w strukturze Z-5, czyli stalownia, odlewnie, walcownie i kuźnia Zakładu Hutniczego, oraz Zakład Kuźnia Matrycowa, a także Zakład Zespołów Napędowych HSW (Z-2). Całkowity potencjał HSW zaangażowany w produkcję wojskową jest niemożliwy do oszacowania, podobnie jak skala finansowa związana z całym procesem wdrażania produkcji sh Goździk. A przecież na zakładach, wydziałach produkcyjnych i służbach HSW nie kończyła się lista zaangażowanych z produkcję Goździka podmiotów.
Jak wyliczają ówcześni dyrektorzy Z-5, konieczne było zawarcie umów z ponad 240 zewnętrznymi kooperantami i dostawcami części i podzespołów z terenu całego kraju oraz dwoma zagranicznymi. Zostali oni wskazani wprawdzie w uchwale RM z 16 grudnia 1981 jako zobowiązani do produkcji na rzecz programu, ale przecież z każdym z nich należało wynegocjować warunki umów, uzgodnić ceny i harmonogramy dostaw, mnóstwo szczegółów umów, i w końcu zawrzeć umowy. To był czas, kiedy nie było korespondencji e-mailowej, porozumiewano się telexem lub listownie, odchodzący już dziś w zapomnienie fax pojawił się dopiero w latach 90.... Na to nakładały się, szczególnie w pierwszej części stanu wojennego, narzucone przez władze wojskowe ograniczenia w łączności i korespondencji oraz nawet podróżach służbowych...
Olbrzymią rolę w płynnym uruchomieniu i opanowaniu produkcji haubicy odegrała Huta Ostrowiec, gdzie wykonywano op0erację spawania korpusów pojazdów pancernych na potrzeby HSW, najpierw MT-LB, a później pozostałych wozów. Technologia produkcji z wówczas stosowanych stali pancernych wymagała, po wyspawaniu korpusów, poddawania ich w całości (!) wyżarzaniu odprężającemu. Ostrowiec nie tylko znakomicie radził sobie z trudnymi operacjami spawalniczymi oraz wyżarzaniem potężnych (dość powiedzieć, że mieliśmy do czynienia z elementami o wymiarach mniej więcej 6,5 x 3 x 1,5-1,8 metra i masie wielu ton) korpusów, w tym korpusów wież Goździka, ale też poddawał je gradowaniu oraz nakładał powłoki malarskie, podkładową i wstępną. Dzięki temu firmowane przez HSW wyroby opancerzone charakteryzowały się nie tylko widoczną już na pierwszy rzut oka (jakość i równość kładzionych spoin) wysoką kulturą techniczną, ale też m.in. wysoką odpornością antykorozyjną. Nie zdarzały, się w odróżnieniu od analogicznych wozów produkcji radzieckiej lub bułgarskiej, przypadki pękania spoin i rozszczelniania korpusów, lub odkształceń czy nawet mikropęknięć struktur pancernych, co w przypadku pojazdów pływających dyskwalifikowało je.
Sama lista części i podzespołów, które HSW musiała zamawiać w ZSRR obejmowała ponad... 800 pozycji. Słowo „musiała" nie padło bez powodu. W ten sposób licencjodawca i „Wielki Brat" w jednej osobie trzymał w garści swojego partnera, ograniczając mu na przykład możliwość zawierania bez jego wiedzy i zgody umów z innymi odbiorcami.
W przypadku MT-LB udawało się ogrywać Rosjan, często przy pomocy Bułgarów, którzy godzili się dostarczać bez wiedzy „ruskich" np. kilkadziesiąt radzieckich silników do MT-LB, które następnie Huta sprzedała do Iraku. HSW potrafiła się zrewanżować. Kiedy Bułgarzy mieli problem z opanowaniem produkcji Goździka, pomogli im technologowie ze Stalowej Woli. Najpierw dostarczano Bułgarom, którzy bardzo chcieli odejść od zakupów kompletnego działa A31 dla Goździka w Charkowie, kompletne działa, bez wieży, potem ich elementy, lufy, nasady, zamki, kliny, oporopowrotniki, aż w końcu nauczono ich niuansów technologii, dzięki czemu skończyły się problemy z zacinaniem się dział, które Bułgarzy wykonywali w ścisłym oparciu o otrzymaną z ZSRR licencję i technologię. Bywało, że te działania odbywały się nawet bez formalnych umów, dosłownie na telefon: –Pomóżcie. Jutro my wam pomożemy... Ustne umowy formalizowano na piśmie jakiś czas później tak, aby "towarzysze radzieccy" nie znali wszystkich faktycznych działań...
Czasami pomagały chwyty, dosłownie, poniżej pasa... Tak było w przypadku drobnego elementu, który w układzie usuwania spalin pełnił bardzo ważną rolę kompensatora pomiędzy zamontowanym na elastycznych poduszkach silnikiem a zamontowanym na sztywno w korpusie wozu układem wydechowym. Element o złożonej geometrii wykonany był z kształtowanego metodą wybuchową arkusza stali żaro- i kwasoodpornej o bardzo skomplikowanym składzie. Rzecz, przynajmniej na początku, nie do podrobienia. Każda próba obejścia importu poprzez zamontowanie własnego zamiennika kończyła się pękaniem elementu po kilku-kilkunastu godzinach pracy. A bez tego nie dało się wozu sprzedać. Co pomogło? Słabość "ludzi radzieckich" do... modnych wówczas kalendarzy firmowych z niekoniecznie kompletnie ubranymi kobietami. To pewnemu radzieckiemu oficerowi z okrętów podwodnych, poznanemu na jakiejś naradzie w zakładach charkowskich, otworzyło wszystkie drzwi w zakładzie w Tule, produkującym te elementy. Osobiście, swoją prywatną Wołgą, jeździł do Tuły z bagażnikiem kalendarzy i wracał z bagażnikiem elementów... Po latach i w HSW udało się te ograniczenia obejść i samodzielnie wykonywać kompensatory.
Takich przykładów były dziesiątki. Szczególnie w kraju, gdzie – przypomnijmy sobie – panowała ekonomia permanentnego niedoboru. Jak należało z którymś z ponad 200 kooperantów negocjować warunki dostaw bardzo ważnych, choć drobnych przecież, gumowych uszczelniaczy czy podkładek, skoro w tym czasie w kraju „stojącym na węglu" zabrakło nawet... sadzy, bez której gumy zrobić się nie da...? Czasami w takich sytuacjach pomagało to, że HSW miała w swym programie produkcyjnym wózki akumulatorowe, betonomieszarki, żurawie samojezdne, sprężarki, ładowarki i spycharki. To wszystko były w tym czasie towary deficytowe, pożądane na każdym placu budowy, najczęściej rozdzielane na poziomie ministerstwa. Jednak zawsze udawało się poza ministerialnym rozdzielnikiem „puścić w ruch" pewną liczbę maszyn, albo części do nich, dostarczając je firmom, na których Hucie zależało z uwagi na potrzebę zapewnienia dostaw części czy podzespołów dla produkcji wojskowej. I to nieraz rozwiązywało problem nie do rozwiązania...
Oczywiście, skrajnym uproszczeniem byłaby teza, że wdrożenie tak poważnego zadania jak uruchomienie produkcji nowoczesnego wyroby artyleryjskiego odbywało się w oparciu wyłącznie o takie metody, i że „wszystko trzymało się na sznurkach i znajomościach" oraz na sprycie ówczesnych menedżerów, którym wtedy nikt takim określeniem nawet nie śmiał nazywać. Sprawa była zbyt poważna. Dlatego już w momencie rozpoczynania prac wdrożeniowych Huta otrzymała precyzyjnie rozpisaną listę kooperantów i dostawców, z którymi zdaniem ministerstwa winna była się związać. Wcześniej najprawdopodobniej sprawdziły ich służby, resort przemysłu zweryfikował ich kompetencje i potencjał techniczny, tam gdzie potrzeba dołożono pieniędzy na inwestycje, modernizacje i rozwój. Tu jest wytłumaczenie, skąd się bierze ponad 4-letnia dziura czasowa pomiędzy zakupem licencji na Goździka a przekazaniem Hucie Stalowa Wola uchwały z 16 grudnia 1981 r. zobowiązującej ją do uruchomienia produkcji haubicy.
Czytaj też
W tym czasie, jaki upłynął od nabycia licencji do uchwały „goździkowej" z grudnia 1981 r., rozpracowywany był cały program, rozpisany na skomplikowaną sieć powiązań, ujętych w obszernym załączniku do decyzji rządu, nakazującym konkretnym zakładom podjęcie produkcji potrzebnych HSW części i podzespołów. Była to forma nakazu, które w okresie stanu wojennego były często stosowanym mechanizmem zarządczym, ignorującym zresztą realne możliwości, za sprawą których w kraju, jak pisaliśmy, nawet sadzy potrafiło zabraknąć, nie mówiąc o bardziej wyrafinowanych i złożonych dobrach... Kiedy więc pojawiały się problemy, a pojawiały się na każdym kroku, można było udać się z interwencją wprost do płk. Wróbla z departamentu produkcji wojskowej, którego gen. Modrzewski, wówczas zarządzający przemysłem zbrojeniowym, mianował kimś w rodzaju swojego pełnomocnika do spraw zapewnienia kooperacji niezbędnej do uruchomienia produkcji Goździka.
Co miesiąc otrzymywał on z HSW informację o stanie realizacji zadań przez poszczególnych podwykonawców. –Był niesamowicie zaangażowany we wspieranie nas, wiele razy jego interwencje były na wagę złota, ratowały sytuację – ocenia Stanisław Wójcik. Jak on perswadował dyrektorom zakładów, aby przejęli się bardziej naciskami z Huty Stalowa Wola niż błaganiami ze strony górników albo stoczniowców, pozostanie tajemnicą. Bez wątpienia znaczenie miały regulacje prawne stanu wojennego, które dawały władzom silny instrument nacisku. Tyle, że one same w sobie nie były w stanie przeciwdziałać brakom niektórych surowców, materiałów i podzespołów, niskiej jakości tych, które były, niespodziewanym wyłączeniom energii, czy brakowi ludzi, którzy byli powoływani do wojska pilnującego "porządku" na ulicach. Fakt jednak faktem, że to wszystko w tych warunkach udawało się skutecznie ogarniać.
Dla mającego wdrażać program Zakładu nr 5 HSW przewidziano specjalny status, który sytuował go niejako na pozycji samodzielnego przedsiębiorstwa w ramach... przedsiębiorstwa, jakim była HSW. –Z-5 miał w swoich kompetencjach sprzedaż, kooperację, marketing, własny dział ekonomiczny i dział technologiczny, ale już konstruktorzy znajdowali się w pionie centralnym Kombinatu oraz Ośrodka Badawczo-Rozwojowego Maszyn Ziemnych i Transportowych – wyjaśnia Stanisław Wójcik, ówczesny szef Z-5. –Mieliśmy w swoich uprawnieniach samodzielne podpisywanie kontraktów, a na podstawie naszych warunków CZInż., zajmujący się eksportem polskiego uzbrojenia, zawierał umowy międzynarodowe. Mój zastępca Jan Jurecki miał uprawnienia do podpisywania zagranicznych umów, uzgadnianie terminów, cen i warunków dostaw np. części zamiennych. To była niespotykana wówczas samodzielność i dowód zaufania, jakim nas darzono. Początkowo nas to przerażało, taka skala odpowiedzialności, ale z czasem uznaliśmy to za błogosławieństwo, pozwalające nam uwolnić się od paraliżującego wpływu biurokracji i centralizacji wszelkich decyzji.
Ekstremalnie krótki termin, jaki HSW otrzymała na wdrożenie produkcji Goździka był podstawą do wprowadzenia w Z-5 absolutnie nowatorskiego jak na ówczesne czasy systemu wynagradzania, motywującego pracowników. Odstąpiono np. od zbiurokratyzowanych form rozliczania czasu pracy przez godziny nadliczbowe, postawiono na system zadaniowy: nieważne, ile czasu ci to zajmie, płacimy za wykonanie zadania. Oceniano i wyceniano nie czas pracy, ale spływ konkretnej dokumentacji. Ludzie dniami i nocami nie wychodzili z biur konstrukcyjnych i technologicznych, niejeden dzięki temu zarobił na „malucha", na którego inni odkładali latami. Inna sprawa, że wielu nie miało co robić z nadmiarem wolnego czasu, zwłaszcza na początku stanu wojennego, kiedy pozamykane były kina, milczała telewizja, ograniczone były możliwości podróżowania, a do tego na wszystko brakowało pieniędzy...
Podobnie usystematyzowano na całkowicie własnych warunkach system wynagradzania pracowników produkcji. Kierownictwo Z-5 otrzymało całkowicie wolną rękę od kierownictwa Kombinatu, w razie potrzeby kombinatowa „góra" brała na siebie gromy, jakie spadały na Hutę z góry, gdzie nie wszystkim mieściło się w głowach, że tak można. Ale – było można, bo to zapewniło efektywność. To było w polskim przemyśle absolutnym novum, autorstwa którego nie wypiera się Jan Jurecki, inżynier i ekonomista w jednej osobie. Zanim przyszedł do Z-5 jako główny planista wprowadzał w HSW system komputerowy oparty o maszyny IBM, ukierunkowywał prace nad tworzeniem podstaw oprogramowania, systemu spływu i opracowywania informacji podlegających obróbce przez komputery na potrzeby służb finansowych, zaopatrzeniowych, kooperacyjnych, kadrowych.
Takie tempo, i takie zasady, w których nadrzędną zasadą było dążenie do końcowego efektu, musiało przynieść owoce.
Termin uruchomienia produkcji Goździka w wariackim czasie dwóch lat został dotrzymany. Pierwsza partia informacyjna została ukończona przed końcem 1983 roku i została udostępniona do odbiorów wojskowych. Każdy egzemplarz odbywał obowiązkowe próby trakcyjne obejmujące, w trzech fazach, 100 km jazd po poligonach, próby wodne oraz serię strzelań. Dopiero po tym wóz wracał na myjnię, po niej – na pełny przegląd i kontrolę, usuwanie ewentualnych usterek, nieszczelności itp., aby w końcu trafić do malarni i przed oblicze przedstawicieli RPW.
Czy cały proces uruchamiania tak skomplikowanej produkcji w realiach stanu wojennego przebiegałby inaczej, gdyby realizowany był w warunkach normalnie funkcjonującej gospodarki i sprawnie zarządzanego państwa nie borykającego się z głębokim kryzysem gospodarczym? Zdania są podzielone, nawet po blisko 40 latachu. Czy wdrożenie produkcji seryjnej Goździka byłoby możliwe, nie tylko w tak krótkim terminie, ale w ogóle, gdyby nie to, że zadanie zostało powierzone innemu niż HSW przedsiębiorstwu, które nie zdążyłoby zgromadzić odpowiedniego zasobu wiedzy i doświadczeń podczas wdrażania produkcji bardzo zbliżonych konstrukcyjnie i technologicznie wyrobów, i nie nabyłoby – bardzo często niedocenianych przez decydentów na szczeblu państwowym – doświadczeń niezbędnych do pokonania bardzo ważnej fazy przechodzenia od wdrożenia produkcji do powtarzalnej, wielkoseryjnej produkcji?
Na to pytanie nie da się udzielić odpowiedzi twierdzącej. –Są pewne rzeczy, których nie można nauczyć się nawet na najlepszej uczelni – ocenia to Stanisław Wójcik. –Pewną wiedzę i doświadczenia zdobywa się w realnym działaniu. To przede wszystkim umiejętność identyfikowania problemów, jakie „wyskakują" w trakcie pracy, to umiejętność segregowania ich na problemy najważniejsze, które uniemożliwiają wykonanie zadania, i drobniejsze, które tylko utrudniają pracę, ale jeśli nie zostaną rozpoznane, zdiagnozowane i zneutralizowane, urastają do skali tych największych. Dobrze zidentyfikowany problem to dobrze dobrane instrumenty jego rozwiązania, także te ludzkie, kadrowe. Jeśli się tego nie potrafi, nawet najdrobniejsze problemy potrafią się rozwinąć w takie, które potrafią położyć nawet największy projekt... Z własnych doświadczeń wiem, że żadnego poważnego programu, a już w zbrojeniówce szczególnie, nie da się wykonać bez ludzi nie tylko kompetentnych i zdolnych, ale przede wszystkim zmotywowanych, autentycznie w pełni zaangażowanych w swoją pracę.
Czy można sobie wyobrazić podobny, odbywający się w takim tempie i z takimi efektami, proces dziś, kiedy mamy do czynienia z absolutnie innymi realiami – ekonomicznymi, politycznymi, innymi uwarunkowaniami zewnętrznymi, z innym systemem kierowania gospodarką, doboru kadr menedżerskich w gospodarce i poszczególnych przedsiębiorstwach? Na takie pytanie najtrudniej jest odpowiedzieć...
Z ogólnikowych informacji, jakie można znaleźć w źródłach wojskowych wynika, że pierwsze dostawy Goździków wyprodukowanych w HSW otrzymały 5 DPanc. i 20. DPanc. Nieco bardziej precyzyjne dane można znaleźć w dokumentach 6. Rejonowego Przedstawicielstwa Wojskowego w Stalowej Woli. Znajduje się tutaj m.in. fotografia dokumentująca przekazanie wojsku pierwszej partii (baterii) haubic Goździk, które odbierał osobiście minister obrony gen. Florian Siwicki. Odbiorcą była JW 2626 czyli 17. pułk zmechanizowany w Międzyrzeczu.
W trakcie produkcji HSW stopniowo „schodziła z importu" części i podzespołów od "radzieckich towarzyszy". To było dążenie do uniezależnienia się na wypadek, gdyby "Wielki Brat" zechciał przykręcić śrubę i utrudniać produkcję, która absorbowała znaczny potencjał polskiej gospodarki. Dlatego m.in. w porozumieniu z wojskiem zamieniono jednostkę napędową, stosując zamiast dostarczanych z ZSRR silników Jamz-238W o mocy 240 KM polskie, licencyjne SW-680T o mocy 300 KM. Takich i podobnych zmian było znacznie więcej, okazały się one zbawienne po 1989 r., kiedy – po rozpoczynających się w Polsce przemianach ustrojowych – współpraca z przemysłem zbrojeniowym ZSRR zaczynała zanikać, a po rozpadzie ZSRR pod koniec 1991 r. praktycznie wygasła z powodów i politycznych, i ekonomicznych. Z czasem będące w najlepszym stanie technicznym, czyli mające przed sobą jeszcze najdłuższą służbę Goździki zostały „stopazowane", czyli wyposażone w najnowsze wówczas wersje systemu Topaz, oznaczano je jako Goździk-T/ 2S1T.
W czasie swojego życia Goździk dobrze przysłużył się wojsku, zapisał się też z dobrej strony w dziejach przemysłu. Niezależnie od tego, czym było wdrożenie do produkcji samego Goździka, warto wspomnieć o wykorzystaniu go w kilku ciekawych programach. Jednym z nich był program APG (Autonomiczna Platforma Gąsienicowa), w ramach którego zbudowano oparty na konstrukcji podwozia sh Goździk (czyli MT-LBusz) autonomicznie poruszający się pojazd o napędzie hybrydowym. Program APG, choć dowiódł, że polski przemysł zbrojeniowy, we współpracy z ośrodkami naukowymi, ma zdolność budowy nowatorskich, wykorzystujących napęd hybrydowy, platform bojowych zdolnych poruszać się w trybie bezzałogowym, nie był i nie jest w odpowiednim zakresie rozwijany. Po latach echa tego programu można odnaleźć w platformach bezzałogowych, jakie opracowują Zakłady Mechaniczne Tarnów. Jednak oparty na Goździku APG po zakończeniu badań zakończył swą karierę na złomowisku. Goździk „pomógł" także samobieżnemu moździerzowi automatycznemu 120 mm Rak, kiedy HSW nie mogła doczekać się na pokonanie przeszkód w dostępie do podwozia KTO Rosomak dla swego już gotowego systemu wieżowego Raka. Wtedy, w 2009 r., wykorzystano do pierwszych badań nowego uzbrojenia właśnie podwozie sh 2S1 Goździk. Haubica doczekała się też ciekawej modyfikacji, do której jednak Huta Stalowa Wola się niespecjalnie przyznaje. Modyfikacja ta, opatrzona kryptonimem Wolfram, czasami określana także jako 2S1M, stworzyła wariant Goździka lepiej przystosowany do desantowania z okrętów desantowych.
Tradycyjny Goździk może pokonywać przeszkody wodne – po krótkim przygotowaniu – samodzielnie, wykorzystując jako napęd na wodzie ruch gąsienic, wspomagany przez odpowiednie ukierunkowanie strug wody za pomocą nakładek, montowanych nad kołem napędowym i przednią częścią gąsienic oraz kierownic strug montowanych za kołem napinającym gąsienice. Nie zapewnia to oszałamiającej prędkości poruszania się po wodzie (wynosi ona ok. 4,5 km/godz.), co wystarcza do pokonania niezbyt szerokiej przeszkody, ale też jest niesatysfakcjonujące z punktu widzenia czasu, przez jaki haubica o ograniczonych możliwościach manewrowania na wodzie pozostaje w czasie pokonywania przeszkody bezbronna, i może stać się łatwym, bo wolno poruszającym się celem. W dodatku na czas pokonywania przeszkody wodnej wóz musi być odciążony poprzez zmniejszenie z 40 do 30 liczby znajdujących się w magazynach pocisków i ładunków miotających. Mimo takiej poprawy wyporności zapas pływalności jest zbyt mały, aby haubicę można było desantować z okrętu desantowego znajdującego się na morzu, które ze swej natury bardzo często jest pofalowane.
Wymyślono więc, wspólnymi siłami wojska i wojskowych instytutów, aby poprzez przeróbkę seryjnych Goździków uzyskać pojazd amfibijny o wyższych parametrach, czyli dysponujący większą wypornością i większym zapasem pływalności oraz silniejszym napędem w konfiguracji do pływania, co ma zapewnić większą prędkość poruszania się w wodzie. Pierwszy efekt osiągnięto montując po obu stronach kadłuba dodatkowe stalowe pontony wypornościowe, drugi – poprzez zastosowanie napędu śrubowego, wzorowanego na tym z podwozia Opal II. Takie Goździki w niewielkiej liczbie (możliwe, że, jak podają niektóre źródła, było ich tylko 12) trafiły do jednej z jednostek wojsk obrony wybrzeża, najprawdopodobniej do dywizjonu artylerii mieszanej 7. Łużyckiej Brygady Obrony Wybrzeża. Na dostępnych fotografiach egzemplarzy reprezentujących tę wersję 2S1, także pojazdów na ekspozycjach muzealnych, występują znaczne różnice w ich wyglądzie. Jedne mają śrubowe pędniki wodne, inne nie, niektóre mają zdemontowane dodatkowe pontony, a na pancerzu widoczne są tylko miejsca ich mocowania. Huta Stalowa Wola podtrzymuje, że nie miała swojego udziału w tej modyfikacji swojego sztandarowego – do czasu pojawienia się Kraba, Raka, Borsuka, Langusty, ZSSW-30... – wyrobu.
W ciągu blisko 10 lat, od 1983 do 1993 r. Huta Stalowa Wola wyprodukowała 602 egzemplarze sh 2S1 Goździk.
Z dokumentów wspomnianego 6. RPW wynika, że 23 czerwca 1989 r. ze Stalowej Woli został wysłany do ZSRR ostatni transport z partii 72 (niektóre źródła podają inną liczbę: 73, choć pierwotna umowa przewidywała wysłanie do ZSRR w formie spłaty licencji 60 haubic 2S1) Goździków plus 12 zestawów eksploatacyjnych. Była to zapłata za licencję. Ostatni Goździk dla Wojska Polskiego został z HSW wysłany do JW 1991 w Chełmie. Było to 23 sierpnia 1993 r. Ale tak naprawdę „ostatnim z ostatnich" był wóz, jaki na zamówienie Muzeum Wojska Polskiego wykonano w 1996 r., jednakże brak dokładniejszych informacji, czy był to wóz zbudowany od podstaw z oryginalnej dokumentacji, czy odbudowany w oparciu o wycofany z wojska, wyeksploatowany egzemplarz z wczesnych partii produkcyjnych. Tak właśnie powstał symboliczny pomnik-obelisk, jaki w 2018 r. stanął obok siedziby głównej HSW w okresie obchodów 80-lecia firmy. W ten sposób uhonorowano maszynę, która w historii i rozwoju HSW odegrała, i nadal odgrywa, znaczącą rolę. Odgrywa, jako że stalowowolskie Goździki przeżywają swą drugą młodość, o jakiej nawet nie myślano rozpoczynając produkcję. Otóż wycofywane z wojska haubice, po technicznej weryfikacji i ocenie ich przydatności do nowej roli, są odkupowane przez HSW w celu wykorzystania części ich konstrukcji (tzw. wanna kadłuba, układ jezdny) do przebudowy na LPG (Lekkie Podwozie Gąsienicowe) stosowane w wozach dowódczych WD i WDSz dla Dywizjonowych Modułów Ogniowych Regina, z samobieżnymi haubicami 155 mm Krab w roli środka ogniowego.
Bardzo trudno jest jednoznacznie powiedzieć, jaka jest dokładna liczba sh Goździk pozostających nadal na wyposażeniu jednostek artylerii Sił Zbrojnych RP. Według oficjalnych danych w 2019 roku Polska posiadała 362 sztuki sh 122 mm 2S1, a w 2021 roku 227, zatem można obliczyć, że liczba ta zmniejszyła się o 135 egzemplarzy. Nie jest jasne, ile z nich zostało spisanych ze stanu z powodu zużycia eksploatacyjnego, ile zostało wycofanych z linii i np. oczekuje na przejęcie przez HSW w celu przebudowy na LPG. Od 24 lutego, od wybuchu wojny w Ukrainie, MON oszczędnie gospodaruje informacjami na temat liczebności wszystkich rodzajów uzbrojenia SZ RP. Wiadomo tylko, że nieujawnioną liczbę Goździków ze stanu Sił Zbrojnych RP przekazano w 2022 r. Ukrainie. Teoretycznie jest bardzo możliwe, że tam mogą spotkać się „lufa w lufę" z Goździkami, jakie do czerwca 1986 r. zostały przekazane do ZSRR jako spłata licencji. Co bardziej paradokslane, wyeksportowane z Polski do ZSRR haubice z równym powodzeniem mogą znajdować się zarówno na uzbrojeniu Rosji, jak i Ukrainy, która w okresie wysyłki polskich haubic do kraju licencjodawcy była jeszcze częścią ZSRR, i na jej terytorium stacjonowały jednostki Armii Radzieckiej, najprawdopodobniej także artyleryjskie.
rwd
Nie wiem dlaczego w obliczu wojny tuż za granicą nie przestawiło się jeszcze naszych zakładów zbrojeniowych na tory produkcji wojennej. Zakłady w Stalowej Woli, Siemianowicach, Skarżysku-Kamiennej, Gliwicach, Tarnowie i in. powinny 24/24 i 7/7 produkować swoje wyroby, bo jak słychać wszystkiego brakuje. Żeby nie było tak jak w 1939 r. wojna tuż tuż a pracownicy na urlopach.
Chyżwar
Teraz pewnie się zmieni. Kraby, które zostały zamówione ostatnio teoretycznie mogą zostać wyprodukowane przez rok. Przypuszczam więc, że po dostarczeniu zamówienia głównym zadaniem HSW będą Borsuki.
Pucin:)
@Chyżwar - nie ściemniaj!!! Ocknij się!!!!! - BWP będzie z USA-ów - M2 Bradley jak zaczną swoje wymieniać na nówki!!!!!! :)
SpalicKreml
Klasa artykuł, dzięki!
Pax
👍🏽👍🌞
Prezes Polski
Żal bwp2000...
Ein
Świetna rzecz, kawał historii, za parę lat będzie pewnie można uzupełnić o najnowsze z Ukrainą w tle dokończenie dziejów 2S1 polskiej produkcji, które odegrały i odgrywają ważną rolę w wojnie. Kto by się spodziewał, że to uzbrojenie będzie użyte zgodnie z przeznaczeniem 30 lat od chwili zakończenia cyklu produkcyjnego oryginału? Oczywiście wykorzystanie obecne podzespołów w nowej produkcji to ciąg dalszy, na szczęście i oby, na pokojowej stopie wykorzystania zasobów, ale jednak przychodzi taka refleksja - jak to się potrafi popierdzielić, jakie wolty i wszystko na to wskazuje, szczęśliwy finał. UA przejdzie na Zachodnie, ale pojazdy pewnie wykorzystają do różnych celów, jak u nas to się dzieje. HSW zapisała piękne karty, dzięki za znakomity kawał historycznej publicystyki!
Anty 50 C-cali
Dla mnie najciekawsze : 1. podwozie 2s1 poMogło Rakowi, w 2009, gdy HSW nie mogła się doczekać na KTO Rosia ( wiecie Kto wtedy stąpał po stolcu mon). Jak wejdzie kto w temat Do trzech Raków ...wyjdzie PO ilu latach kontraktowano wreszcie pierwszy kompanijny - z tego wspaniale przygotowanego, tylko do podpisania---. A zagranicą , daleko od Chełma (uff!) wrze wojna artylerii!!! gdzie Dzisiaj w "maszynce do mięsa" Bahmutu i okolic termin "szrapnel" ,ODŁAMKI = główny powód skierowania do szpitala. 2. Ostatni z tych 602 goździków z HSW wysłano do Chełma w 1993 (taka chryja ostatnio o patrioty Niemiec na lubelszczyznę...). 3. Wiadomo na czym polega "przewaga" 2s1 nad Rakiem: ujmie się 25% amunicji i Do wody...i tak lepiej jak Marder, gdzie "płetwy" dla 18 wozi jedna ciężarówka.