Geopolityka
Chińska flota "zabetonowana" za pięć lat? [ANALIZA]

Stany Zjednoczone prowadzą obecnie szybką rozbudowę sił i środków militarnych, za pomocą których chcą wyrównać lokalną przewagę, jaką dają Chinom liczne systemy średniego zasięgu ziemia-woda i ziemia-ziemia, rozmieszczone wzdłuż ich wybrzeża. Stąd też trzeba zadać pytanie czy chińska flota zostanie w pewnym sensie "zabetonowana" na swoich wodach przybrzeżnych, tak samo, jak chociażby niemiecka marynarka wojenna w czasie ostatnich wojen światowych.
Kiedy latem ubiegłego roku Stany Zjednoczone wycofały się z „Układu o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych pośredniego zasięgu” (Intermediate-Range Nuclear Forces Treaty – INF), podpisanego jeszcze w 1987 roku wspólnie z ZSRR, wydawało się, że to sprawa pomiędzy Waszyngtonem a Moskwą. Oficjalnym powodem było nieprzestrzeganie postanowień umowy przez Rosjan, którzy naruszali zakaz budowy pocisków o zasięgu między 500 a 5500 km.
Większość komentatorów skupiła swoją uwagę na tym, jaki wpływ będzie miało zerwanie INF na stosunki Zachodu z Rosją i tym samym wyścigu zbrojeń w Europie. Wydaje się jednak, że jednostronna decyzja Donalda Trumpa o wyjściu z INF mogła mieć zupełnie inny cel i nie jest nim bynajmniej „wyrównywanie” balansu sił w Europie. Sygnatariuszem traktatu INF z 1987 roku nie była bowiem Chińska Republika Ludowa (ChRL), która w czasie podpisania tego dokumentu była państwem zacofanym i nie stwarzającym większego zagrożenia dla światowych supermocarstw, czy nawet wobec średniego wielkości sąsiadów regionalnych (o czym świadczyła nieudana agresja ChRL na Wietnam w 1979 r.). Nikt jednak nie podejrzewał wówczas, w zenicie zmagań amerykańsko-radzieckich, w jakim stopniu rozwiną się komunistyczne Chiny w ciągu kolejnych trzech dekad.
W czasie kiedy Stany Zjednoczone i ich europejscy sojusznicy triumfowali, po zwycięstwie w zimnej wojnie z ZSRR i najpierw rozbrajali się, a potem skierowali rozwój sił zbrojnych na fałszywe tory, pod potrzeby wojen kolonialnych określanych, jako „wojna z terrorem”, Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza znacznie bardziej efektywnie wykorzystywała ten czas. Pekin inwestował m.in. w rozwój uzbrojenia, którego zakazały sobie nawzajem Rosja (jako spadkobierca ZSRR) i USA. Amerykanie w swoich oficjalnych szacunkach podają, że Chinom udało się dzięki temu rozmieścić, do dnia dzisiejszego, 2 tysiące pocisków średniego zasięgu, przede wszystkim wzdłuż swojego wybrzeża. Oprócz najcięższych rakiet, startujących z wyrzutni lądowych, ChRL rozwinęła także pociski przeciwokrętowe dalekiego zasięgu, które można wystrzeliwać ze statków powietrznych i okrętów.

Silna marynarka wojenna jest tak naprawdę ostatnim, rozbudowanym w ostatniej dekadzie, elementem dla stworzenia chińskiej przewagi w tzw. pierwszym pierścieniu wysp, ciągnącym się od Wysp Japońskich przez Filipiny, Tajwan, po zachodni brzeg Borneo. Obszar ten Chiny chciałyby widzieć jako własną strefę wpływów, co oznaczałoby ich ekonomiczną dominację na Dalekim Wschodzie. Szczególnie, że tam właśnie przecinają się wszystkie ważne morskie szlaki handlowe Dalekiego Wschodu czyli 1/3 wszystkich szlaków morskich świata.
Jak na razie, akwen ten jest strefą swobodnego przepływu towarów, czego pilnują Stany Zjednoczone i słabsi sąsiedzi ChRL, przy wsparciu nawet odległych państw Unii Europejskiej. Jeżeli obecnie doszłoby jednak do starcia o dominację nad tym obszarem, wówczas chińska flota mogłaby liczyć na wsparcie rakiet przeciwokrętowych odpalanych z wyrzutni lądowych (z lądu stałego i wysp) i samolotów, co znacznie wzmocniłoby jej siłę ognia. Wydaje się, że w tej sytuacji nawet połączona akcja amerykańskiej marynarki wojennej i jej lokalnych sojuszników, a nawet przy wsparciu NATO byłaby ryzykowna. Nawet jeśli odniesionoby zwycięstwo, to miałoby ono charakter tryumfu pyrrusowego, a więc okupionego olbrzymimi stratami w wykwalifikowanych załogach, okrętach i uzbrojeniu.
Zagrożenia, związane z wciągnięciem w tego rodzaju bitwę, są jednak widoczne dla Pentagonu. Skutkiem czego można domniemywać, że floty sprzymierzonych w razie „gorącej” wojny nie zaangażowałyby się teraz w ryzykowną operację, w zasięgu chińskich systemów ziemia-woda, co najwyżej ograniczając się do bezpieczniejszych operacji przy użyciu okrętów podwodnych i lotnictwa. W tej sytuacji flota chińska mogłaby jednak w miarę swobodnie operować na wodach koło wewnętrznego łańcucha wysp i zrealizować postawione przez Pekin zadania. Oznaczać to może chociażby przeprowadzenie udanej inwazji na Tajwan czy zajęcie innych spornych wysp w regionie.
Czytaj też: Wyspy Senkaku będą chronione przez własną flotę
Taki scenariusz podważałby wiarygodność USA jako sojusznika i powodowałoby konieczność kosztownego odbijania terytoriów w dalszym toku trwania działań zbrojnych. Jak miało to miejsce np. w przypadku Filipin – utraconych i następnie odbitych zbrojnie przez USA w czasie drugiej wojny światowej.
Wydaje się jednak, że Stany Zjednoczone raczej chciałyby uniknąć takiego scenariusza (co ważne utrata Filipin w 1942 r., także nie była planowana) i wybudować potencjał odstraszania, który pozwoli na uniknięcie wojny. Zaś ostatecznie, w razie konfliktu doprowadziłby do pokonania marynarki wojennej ChRL i wpierających ją wojsk rakietowych oraz lotnictwa, już w pierwszej fazie działań zbrojnych.
Czytaj też: Tajwan przygotowuje się do przyjęcia Abramsów
I właśnie zerwanie traktatu INF wydaje się być kluczowym krokiem do zmiany, obecnej niekorzystnej dla USA, sytuacji w regionie. Po zniknięciu ograniczeń, Amerykanie planują bowiem rozmieszczać własne systemy rakietowe na swoistych „niezatapialnych okrętach”, jakimi są większe i mniejsze wyspy w rejonie Morza Południowochińskiego. Chodzi tu zapewne, także o systemy antydostępowe, ale w szczególności mówi się dzisiaj o pociskach przeciwokrętowych - manewrujących i balistycznych.


Od czasu wycofania się z INF kolejne kroki podejmowane są przez Waszyngton bardzo szybko. Już 2 sierpnia 2019 roku władze USA poinformowały, że „odpowiedzą” na obecność chińskich wojsk rakietowych, a następnego dnia sekretarz obrony Mark Esper powiedział, że chciałby aby w Azji „w ciągu miesięcy” zostały rozmieszczone bazy wyposażone w odpowiednie rakiety. Dodał następnie, że niestety nie jest to technicznie możliwe i zajmie to więcej czasu, ale intensywne wysiłki w tym kierunku zostały podjęte. Zauważyć należy przy tym, że w sierpniu przetestowana została możliwość odpalania pocisków manewrujących Tomahawk z wyrzutni naziemnych. Uzbrojenie to było dotąd używane tylko przez amerykańskie okręty. Z kolei w grudniu – odpalany z wyrzutni naziemnej pocisk balistyczny.
Nowa rola Marines
Zagrozić Chińczykom ma nie kto inny, jak amerykańscy Marines, których Korpus zaczyna właśnie przechodzić rewolucyjne zmiany. Jak każda piechota morska na świecie formacja ta zaczynała jako wojsko do ochrony okrętów i statków oraz przeprowadzania abordaży. Z czasem stała się elitarną, profesjonalną siłą do interweniowania w różnych tzw. "wojnach bananowych" w Ameryce Środkowej i Południowej.

Jednak na początku XX wieku, w wyniku wdrażania w czyn doktryn admirała Alfreda Mahana, dla Marines znaleziono zadanie także w ewentualnej wojnie z poważnym przeciwnikiem. Odtąd mieli za zadanie tworzyć wysunięte bazy w wybranych rejonach świata. Po ustanowieniu i zabezpieczeniu przyczółka, zadaniem piechoty morskiej było stworzenie bezpiecznej przystani dla własnej floty i ochrona składowanych tam dla niej zapasów węgla i amunicji. Tak, aby amerykańska flota liniowa mogła operować na wskazanym akwenie, wypracowując przewagę nad przeciwnikiem. Szczególnie, gdy ten pozbawiony byłby analogicznych baz i musiałby być może ograniczać się tylko do użycia dysponujących większym zasięgiem, ale słabszych pod względem siły ognia i opancerzenia krążowników.
Doktryna wysuniętej bazy była potem modyfikowana, ale w zasadzie była stosowana jeszcze w czasie drugiej wojny światowej. Tyle, że baza nie służyła już wtedy składowaniu węgla, zastąpionemu ropą, a przede wszystkim utrzymywaniu lotnisk dla własnych samolotów. Dzięki czemu USA osiągały przewagę nad przeciwnikiem w wymiarze lokalnym, jak również umożliwiły sobie przeprowadzanie nalotów strategicznych na dalszych dystansach.
W ostatnich dziesięcioleciach, a szczególnie w wyniku tzw. wojny z terrorem, wyspecjalizowana formacja uderzeniowa jaką byli Marines, zaczęła przeradzać się w coś coraz bardziej przypominającego klasyczną armię lądową, z własnymi jednostkami pancernymi, artylerią i bojowymi wozami piechoty. Mówiąc wprost - Marines rzadko oglądali morze, w tym czasie walcząc w Iraku i samym centrum kontynentu euroazjatyckiego czyli w Afganistanie.
Czytaj też: Marines sformują pułki nadbrzeżne
Teraz następuje swoisty powrót do korzeni całej formacji. Amerykańska Piechota Morska znowu będzie tworzyć wysunięte bazy, ale już nie dla samolotów, a właśnie dla pocisków rakietowych. Wygląda też na to, że nie będą to wielkie, nieliczne bazy zainstalowane już w czasie pokoju z potężną infrastrukturą, a liczne przyczółki na wielu wyspach z tzw. „pierwszego łańcucha wysp” okalających Chiny. Będą one dokładały własną siłę ognia do tego prowadzonego przez okręty, podczas gdy same pozostaną stosunkowo bezkarne. Wyrzutnie ukryte na wyspach trudniej wykryć niż okręt, szczególnie kiedy dynamicznie pojawią się tam w trakcie prowadzonego konfliktu. Ostrzelanie baterii pocisków ziemia-woda czy ziemia-ziemia, także nie będzie wiązało się z ich zniszczeniem, tak jak często ma to miejsce w przypadku trafieniu we współczesnej wojnie okrętu i to nawet pojedynczą rakietą.

Marines mają pozbyć się czołgów i bojowych wozów piechoty. Powstaną za to „małe mobilne jednostki”. Jak będą one dokładnie wyglądały na razie nie wiadomo, ale z pewnością będą miały do dyspozycji szeroka gamę środków rozpoznania i będą wpięte w sieć dowodzenia. Będą też dysonowały amfibijnymi transporterami i zapewne własnymi środkami lotniczymi, takimi jak śmigłowce czy nawet samoloty pionowego startu i lądowania.
Czytaj też: Rozproszenie, rażenie i wielkie manewry. US Marines szykują się na dużą wojnę [KOMENTARZ]
Podobnie, jak w przypadku ich poprzedników budujących bazy z węglem i umacniających przyczółki w drugiej wojnie światowej (Sea Bees), jednostki Marines będą też miały silny element inżynieryjny. Otwarte pozostaje pytanie na ile tego rodzaju zgrupowania będą odporne na chińskie ataki, które mogą zostać przeprowadzone za pomocą lotnictwa, ostrzału rakietowego, artyleryjskiego, nie wspominając o możliwości operacji sił specjalnych. Zagrożenie z powietrza mogłoby niwelować przynajmniej częściowo amerykańskie lotnictwo bojowe, które przechwytywałoby nadlatujące pociski. Znacznie miałyby też własne systemy antydostępowe.
Nie wszystkie państwa regionu mogą też wyrazić zgodę na obecność Amerykanów. W tym roku najważniejsze porozumienie wojskowe z USA odrzucił prezydent Filipin Rodrigo Duerte, który zdaje się chcieć balansować w swej polityce, gdzieś pomiędzy Chinami a USA.
Jeżeli chodzi o uzbrojenie ofensywne to Marines mieliby otrzymać dalekosiężną artylerię rakietową w postaci zakupionych też przez Polskę wyrzutni M142 HIMARS. Już one same umożliwiają obecnie ostrzeliwanie celów odległych nawet do 300 km (pociski MGM-140 ATacMS). Lockheed Martin i Raytheon pracują od 2016 roku nad pociskiem do HIMARS-a o jeszcze większym zasięgu. Tzw. Precision Strike Missile (PrSM) do niedawna miał osiągnąć zasięg rażenia „499 km”, ale po wycofaniu się z traktatu INF będzie on zapewne większy. Wstępna gotowość operacyjna PrSM ma zostać osiągnięta w 2023 roku.
Z kolei, już w propozycjach budżetowych na 2021 rok, pojawił się zakup 48 „lądowych” Tomahawków dla Marines za 125 mln USD. Pocisk taki ma 1600 km zasięgu. Gotowość do użycia Tomahawków ma nastąpić „bardzo szybko” – testy mają zostać przeprowadzone do końca roku 2022, a gotowość w 2023 r. Tomahawk jest określany przez Marines jako „nieco zbyt ciężki” dla tego rodzaju wojsk, ale najwyraźniej chodzi o zdobycie doświadczenia z pociskami manewrującymi, przed pojawieniem się jakiego docelowego oręża. Poza tym uzbrojenie to jest dojrzałym rozwiązaniem i można szybko się go nauczyć.
Lądowe Tomahawki mają być używane raczej do rażenia celów lądowych. Do niszczenie okrętów Korpus testuje norweski pocisk Naval Strike Missile (NSM), używany w Polsce w Nadbrzeżnej Jednostce Rakietowej. Jego kolejny test ma zostać przeprowadzony w czerwcu. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Piechota Morska ma zakupić do 2022 roku 30 pocisków NSM (dla porównania Polska ma ich ponad 60). Zarówno NSM jak i Tomahawk mogą zostać użyte elastycznie i do niszczenia celów morskich i lądowych.
Pierwsze zakupy pocisków, o których tu wspomniano (30 NSM, 48 Tomahawków) balansu sił zbytnio nie zmienią, ale będą sygnałem politycznym. A za tymi, tak naprawdę wstępnymi, partiami zakupowymi będą szły kolejne znacznie większe. Szczególnie że już teraz rośnie nasycenie US Navy i US Marine Corps samolotami 5. generacji i nowymi pociskami przeciwokrętowymi. Eksploatowane obecnie samoloty takie jak B-1 czy F/A-18E/F dostają właśnie na uzbrojenie najnowsze trudnowykrywalne pociski przeciwokrętowe AGM-158C LRASM (Long Range Anti-Ship Missile), rozwinięte na podstawie znanych w Polsce i zakupionych dla Jastrzębi pocisków manewrujących JASSM-ER.
LRASM cechują się 800 km zasięgu i są zaopatrzone w 450 kg głowicę bojową. Do służby wchodzą od 2018 roku. Obecnie rozmieszcza się je i zamawia na zasadzie pilnej potrzeby operacyjnej. Na 2021 rok planowanie jest wydanie na nie 224 mln USD za 53 egzemplarze, a do 2025 roku ma ich być ponad 400. Trafienie jedną taką rakietą zatapia, bądź wyłącza z bitwy, okręt klasy niszczyciela. Samych JASSM-ER służących raczej do atakowania celów naziemnych Pentagon chce w przyszłym tylko roku dokupić 400 sztuk.

Trwają także prace nad kolejnymi pociskami przeciwokrętowymi wystrzeliwanymi z brzegu. Długodystansowy pocisk tej klasy testuje właśnie US Army. Departament Stanu zażądał też 3,2 mld USD na programy badawcze na nowymi typami pocisków hipersonicznych.
Amerykańskie pomysły nie są wielkim novum. Na szybkie elastyczne siły zdolne do zajęcia i ufortyfikowania wybranych wysp, rozstawienia systemów antydostępowych i innych rakietowych postawiły w swojej oficjalnej doktrynie Japonia i Tajwan. Do podobnych działań są zdolne siły zbrojne innej lokalnej siły, czyli Republiki Korei. W razie ewentualnego konfliktu prawdopodobne jest współdziałanie Amerykanów i wojsk tych państw, które podzieliłyby się zabezpieczeniem kolejnych wysp, a co za tym idzie akweny morskie, na których nakładałyby się pola ostrzału z różnych miejsc.
Co na to Chiny?
Wszystkie wspomniane działania nie uchodzą uwadze ChRL, która w obecnej sytuacji krytykuje „agresywną postawę” USA. Zaś sama buduje w najlepsze sztuczne wyspy z portami i lotniskami. Z jednej strony ma to umocnić chińskie prawa do kolejnych obszarów morskich. Z drugiej można na nich rozmieszczać systemy antydostępowe i przeciwokrętowe, a na większych nawet bazy lotnicze, co ma zwiększyć zasięg bezpiecznego operowania chińskiej Floty wewnątrz „pierwszego łańcucha wysp”.
Obecnie wydaje się jednak, że żadna ze stron nie zamierza rezygnować ze wzmacniania systemu tych niezatapialnych fortec w regionie i eskalacja sytuacji w następnych latach jest coraz bardziej prawdopodobna. Pojawiają się spekulacje, że zdecydowana rozbudowa amerykańska w regionie sprawi, że cały wysiłek włożony w budowę chińskiej marynarki stanie się bezcelowy, a ona sama zostanie „zakorkowana” na macierzystych wodach do 2024-2025 roku. Tak jak niemiecka Hochseeflotte w pierwszej wojnie światowej. Konflikcie, w którym nota bene został zatrzymany rozwój drugiej potęgi świata która zaczęła zagrażać pierwszej.

Swój potencjał rozwija też ChRL, która konstruuje nie tylko pociski rakietowe i flotę, ale także buduje kolejne samoloty bojowe 5. generacji J-20, o których mówi się, że mają być też trudnowykrywalnymi nosicielami pocisków przeciwokrętowych. Nie wiadomo też jakie są dokładne parametry uzbrojenia chińskiego i co tak naprawdę potrafią systemy Państwa Środka, a przynajmniej wiedza na ten temat nie jest aż tak szeroka, jak w przypadku broni państw demokratycznych. Czy w razie konfrontacji okażą się trudnym przeciwnikiem, walczącym z amerykańskimi odpowiednikami jak równy z różnym, czy też nastąpi ich pogrom a cała budowana potęga rozsypie się jak domek z kart?
Jeśli jesteś przedstawicielem wybranych instytucji zajmujących się bezpieczeństwem Państwa przysługuje Ci 100% zniżki!
Aby uzyskać zniżkę załóż darmowe konto w serwisie Defence24.pl używając służbowego adresu e-mail. Po jego potwierdzeniu, jeśli przysługuje Tobie zniżka, uzyskasz dostęp do wszystkich treści na platformie bezpłatnie.