Wojsko, bezpieczeństwo, geopolityka, wojna na Ukrainie
Polska bez planu ratowania Bałtyku [KOMENTARZ]
Żadne polskie ministerstwo nie czuje się odpowiedzialne za zalegające na dnie Morza Bałtyckiego materiały niebezpieczne – w tym broń chemiczną. Nie ma więc jak na razie w Polsce planów, by te zagrożenia zneutralizować, a nawet nie wypracowano rekomendacji, w jaki sposób taką neutralizację w przyszłości przeprowadzić. Przebieg niedawnego posiedzenia Sejmowej Komisji Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej nie daje żadnych nadziei, by w najbliższym czasie coś w tej sprawie miało się zmienić.
Niedawne posiedzenie sejmowej Komisji Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej (GMZ) rozwiało wszelkie nadzieje na znalezienie w ciągu kilkunastu najbliższych lat sposobu na zmniejszenie zagrożenia, związanego z zatopionymi na dnie Bałtyku materiałami niebezpiecznymi – w tym broni chemicznej. Na spotkaniu, które odbyło się we wtorek 23 lutego 2021 roku w Sejmie znalazł się bowiem tylko jeden poseł (!), który zarzucił uczestniczącym w posiedzeniu ministrom brak jakiegokolwiek planu zmniejszającego zagrożenie, poza realizowaną od kilkudziesięciu lat inwentaryzacją głębin Bałtyku.
Skorzystali z tego ministrowie, którzy przy cichej akceptacji posłów (poza w/w posłem Dariuszem Wieczorkiem z Lewicy) mogli stwierdzić, że żaden z nich nie jest odpowiedzialny za to zadanie oraz że wydobyciem materiałów niebezpiecznych powinny się zająć inne państwa. Żadnego z posłów nie zainteresowało również fakt, że nie odniesiono się do większości uwag i zaleceń, jakie Najwyższa Izba Kontroli zawarła w swoim raporcie z początku maja 2020 r. pod tytułem „Przeciwdziałanie zagrożeniom wynikającym z zalegania materiałów niebezpiecznych na dnie Morza Bałtyckiego”. Zresztą poza wiceministrem Infrastruktury nikt w ogóle nie odniósł się, ani nie wsparł tym istotnym dokumentem, opracowanym przecież przez najważniejszy w Polsce, konstytucyjny organ kontrolny.
Jest to o tyle dziwne, że posiedzenie sejmowej komisji GMZ z 23 sierpnia 2021 roku odbyło się dokładnie na ten sam temat – „Działań podejmowanych w celu przeciwdziałania zagrożeniom wynikającym z zalegania materiałów niebezpiecznych na dnie Morza Bałtyckiego”. Punktem wyjścia w dyskusji powinien być więc najważniejszy dokument w tej sprawie, którym biorąc pod uwagę rangę – jest właśnie raport NIK, a nie opinie przedstawiane przez poszczególnych ministrów. Co dziwne, nie odniesiono się także do, wywołującej zdziwienie większości specjalistów, rezygnacji w 2020 roku z budowy wielozadaniowego statku ratowniczego, przystosowanego do usuwania skażeń chemicznych, co było m.in. związane:
- z utratą ponad 237 milionów złotych z funduszów Unii Europejskiej (co stanowiło 85% kosztów budowy jednostki)
- oraz zabraniem pewnego kontraktu polskiemu przemysłowi stoczniowemu (który miałby zabezpieczone w ten sposób dodatkowe miejsca pracy).
Oczywiście teoretycznym utrudnieniem w takiej dyskusji mógł być fakt, że posiedzenie było prowadzone z wykorzystaniem środków komunikacji elektronicznej, jednak pozwalało to przecież na porozumiewanie się na odległość. Na posiedzeniu było kworum (a więc co najmniej jedna trzecia posłów komisji GMZ – czyli minimum sześć osób), ale posłowie partii opozycyjnych ( w tym przewodniczący komisji Poseł Marek Sawicki z PSL) nie wykorzystali sytuacji, by dobitnie wykazać, że w pracach mających na celu neutralizację zagrożeń w Bałtyku nic tak naprawdę nie zrobiono. A mieli do tego okazję, ponieważ w posiedzeniu uczestniczyli reprezentanci aż czterech ministerstw (Ministerstwa Infrastruktury, Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Ministerstwa Obrony Narodowej oraz Ministerstwa Klimatu i Środowiska) oraz Marynarki Wojennej.
Przy takiej, milczącej akceptacji, stanowisko przedstawione przez Podsekretarza Stanu Ministerstwa Infrastruktury - Grzegorza Witkowskiego stało się w pewien sposób wspólnym stanowiskiem rządu i Sejmu RP - bez jakichkolwiek rekomendacji na przyszłość. Ze stanowiska tego wynikało wyraźnie, że w Polsce nikt tak naprawdę nie czuje się odpowiedzialny za materiały niebezpieczne, zalegające na dnie Bałtyku na wodach terytorialnych i w wyłącznej, morskiej strefie ekonomicznej.
Minister Witkowski wyraźnie stwierdził, że „brak jest jednoznacznie przypisanej odpowiedzialności konkretnego organu administracji publicznej, który powinien być podmiotem wiodącym przy realizacji działań dotyczących zatopionych w polskich obszarach morskich zatopionych materiałów niebezpiecznych” (pomimo, że z w/w raportu NIK wynikało co innego).
Organa Administracji Morskiej odpowiadają za: „kwestie związane z bezpieczeństwem żeglugi i podejmują działania mające na celu weryfikację, czy na obszarach tras żeglugowych nie znajdują się przeszkody mogące stanowić niebezpieczeństwo dla żeglugi. A więc prowadzą one badania warunków żeglowności torów wodnych, kotwicowisk i innych użytkowych akwenów, a także wyznaczają parametry bezpiecznej głębokości dróg wodnych”.
Według ministra Witkowskiego, organa Administracji Morskiej odpowiadają przede wszystkim za bezpieczeństwo żeglugi tras żeglugowych a nie całego akwenu, jak również za ochronę środowiska, ale tylko w przypadku zanieczyszczaniu morza przez statki na polskich obszarach morskich lub przez statki pod polską banderą poza tymi obszarami. Mówiąc krótko Administracja Morska nie poczuwa się do odpowiedzialności za historyczne zanieczyszczenia środowiska morskiego związanych z zatopioną w polskich obszarach morskich bronią konwencjonalną, chemiczną i wrakami.
„Administracja Morska jest odpowiedzialna za ochronę środowiska morskiego w rozumieniu przepisów ustawy o zanieczyszczaniu morza przez statki… Przepisy te stosuje się do statków znajdujących się w polskich obszarach morskich oraz statków o polskiej przynależności, znajdujących się poza granicami tych obszarów w celu zapewnienia, że statki te nie powodują zanieczyszczenia…. Organy Administracji Morskiej są właściwe jedynie w kwestii ochrony środowiska morskiego przed zanieczyszczeniem wskutek bieżącego korzystania z morza, co jednoznacznie wyklucza właściwość w zakresie obiektów i zanieczyszczeń spoczywających na dnie morskim.”
Co ciekawe działaniami związanymi ze zwalczaniem zagrożeń na morzu związanych z ochroną środowiska ma się według Ministerstwa Infrastruktury zajmować służba SAR, „która jest cały czas szkolona i odpowiednio doposażana tak, aby być w pełni gotowości w przypadku zaistnienia sytuacji związanych z ewentualnym rozlewem na powierzchni morza substancji ropopochodnych w polskich obszarach morskich”. Nikt z posłów nie zwrócił uwagi, że w ten sposób przedstawionej definicji nie ma wspomina się o skażeniach chemicznych, jak również, że obecne wyposażenie polskiej służby SAR nie pozwala na działanie zgodnie z czasowymi standardami międzynarodowymi. To właśnie dlatego zaplanowano budowę nowej wielozadaniowej jednostki SAR, która miała według NIK „zapewnić podjęcie akcji zwalczania rozlewów olejowych w ciągu ośmiu godzin od ogłoszenia alarmu na 97% polskich obszarów morskich” (a nie 53% jak obecnie). Z budowy tego statku jednak zrezygnowano, a więc problem pozostał.
Czytaj też: Zneutralizować zagrożenie dla Bałtyku. Okręt chemiczny kontynuacją programu Kormoran II?
Na przeszkodzie w podjęciu skutecznych działań, mają stać według Ministerstwa Infrastruktury ogromne koszty operacji oczyszczania na całych polskich obszarach morskich, oszacowane dla potrzeb NIK na około półtora biliona złotych. Oparto się przy tym na kosztach podobnych operacji, np. podczas modernizacji toru wodnego Szczecin – Świnoujście.
Brak odpowiedzialnego za materiały niebezpieczne, a więc brak inicjatyw
Brak planu działań w sprawie zalegających na dnie Bałtyku materiałów niebezpiecznych był tłumaczony w czasie posiedzenia komisji GMZ głównie w standardowy, wykorzystywany od wielu lat sposób, że: „jest to zagadnienie złożone, interdyscyplinarne, międzynarodowe, specjalistyczne. Dlatego wymaga wielopłaszczyznowej współpracy członków wspólnoty międzynarodowej, a także wielu resortów i podmiotów na terenie Rzeczypospolitej Polskiej”. Nie zauważonym przez posłów problemem jest jednak to, że od kilkudziesięciu lat, takiej współpracy, zakończonej jakimiś konkretnymi wnioskami, nie udało się nawiązać.
Nie powinno być też jakimkolwiek pocieszeniem, że w ostatnich latach były i są wdrażane różne krajowe i międzynarodowe programy badawcze, ponieważ mają one na celu tylko „analizę zagrożenia oraz przeprowadzenie oceny ryzyka, aby zweryfikować wpływ na społeczeństwo i środowisko oraz przedstawić propozycję działań możliwych do wdrożenia z punktu widzenia specjalistycznego, technologicznego i finansowego”. Co więcej, żaden z tych programów nie zakończył się spełnieniem tych wszystkich celów, a najwyżej jednym z nich – i nigdy wskazaniem propozycji działań neutralizujących zagrożenie.
Czytaj też: Marynarka Wojenna neutralizuje minę
Zauważył to zresztą sam minister Witkowski, który stwierdził, że pomimo wielu lat współpracy na różnych forach międzynarodowych:
- „niestety nie zostały wypracowane formalne rekomendacje dla państw regionu Morza Bałtyckiego”;
- …na forum międzynarodowym, a także w regionie Morza Bałtyckiego brak jest konsensusu w zakresie najlepszego, najbezpieczniejszego i najefektywniejszego sposobu neutralizacji zanieczyszczeń pochodzących z zalegających w morzu wraków oraz broni chemicznej”;
Jeżeli jakiś sposób działania okazuje się nieskuteczny to powinno się ten sposób zmienić. Z wypowiedzi przedstawiciela Ministerstwa Infrastruktury wynika jednak zupełnie co innego.
Z jednej strony mówi się, że „pozyskane w trakcie tych prac badawczych dane „poszerzyły wiedzę w zakresie miejsc zalegania materiałów niebezpiecznych” jednakże dodaje się, że „nie w zakresie ilości i jakości zalegających odpadów”. Oznacza to, że te wieloletnie i kosztowne działania były faktycznie źle prowadzone, ponieważ nie pozwalają ocenić stanu zagrożenia. Potwierdził to zresztą minister Witkowski stwierdzając, że „na chwilę obecną nie da się przewidzieć, jakie skutki ekologiczne i gospodarcze może mieć uwolnienie się materiałów niebezpiecznych do środowiska morskiego. Danych jest zbyt mało aby moc prognozować skalę zagrożenia”. Dlaczego tych danych jednak nie zebrano, nikt nie wyjaśnił.
Czekanie na cud
W całym posiedzeniu komisji GMZ problemem wcale nie było to, że nikt do niczego się nie przyznaje, ale że nikt nie podejmuje działań by tą sytuację zmienić. Przedstawiciel Ministerstwa Infrastruktury oczywiście zapewniał, że nie chodzi tu o „przerzucaniu się gorącym kartoflem pomiędzy instytucjami i resortami”, ale obecne działanie poszczególnych ministerstw jest właśnie takim „przerzucaniem kartofla”. Każde z nich przedstawia bowiem swój punkt widzenia na temat braku odpowiedzialności za cały problem, wskazuje na konieczność współpracy między resortami jak również na konieczność zrzucenia odpowiedzialność za oczyszczenie polskiej części Bałtyku na inne państwa.
Czytaj też: Marynarka Wojenna RP stawia na bomby głębinowe
Jak jednak te wnioski zrealizować z wystąpień poszczególnych resortów nie wynika. Jeżeli więc Minister Infrastruktury wskazuje, że „kwestią kluczową, stanowiącą fundament dla właściwej realizacji działań związanych z zaleganiem w obszarach morskich RP materiałów niebezpiecznych, jest jednoznaczne i precyzyjne określenie w przepisach prawa zakresu odpowiedzialności poszczególnych organów administracji publicznej”, to powinien również wyjaśnić, dlaczego do chwili obecnej tego nie zrobiono, a przynajmniej za okres od 2015 roku. Posłowie zresztą również nie wymusili takiej odpowiedzi.
By rozwiązać ten problem Ministerstwo Infrastruktury doprowadziło jedynie do powołania, na drodze zarządzenie Prezesa Rady Ministrów, międzyresortowego zespołu ds. zagrożeń wynikających z zalegających w obszarach morskich RP materiałów niebezpiecznych, który ma m.in. wskazać podmiot wiodący w tej sprawie. To co więc można było zrobić na jednym posiedzeniu rządu, teraz będzie robione miesiącami przez specjalny zespół składający się głównie z ministrów. I tak: raport NIK opublikowano w maju 2020 r., zarządzenie Prezesa Rady Ministrów zostało opublikowane 27 października 2020 roku i weszło w życie z dniem 1 stycznia 2021 roku.
Czytaj też: Chrzest holownika dla Marynarki Wojennej
Po 10 miesiącach od opublikowania raportu NIK jest to jedyny, konkretny krok na drodze do unormowania sytuacji. Jednak o dotychczasowych efektach pracy tego międzyresortowego zespołu, a nawet o jego planach, na posiedzeniu sejmowej komisji GMZ nie poinformowano i nikt się tym nie zainteresował.
Wiadomo jedynie, że w skład zespołu wejdzie m.in. Szef Kancelarii Premiera, Minister Obrony Narodowej, ministrowie właściwi do spraw wewnętrznych, aktywów państwowych, energii, gospodarki wodnej, gospodarki, rybołówstwa, klimatu, szkolnictwa wyższego, środowiska, zdrowia. Zamiast więc powoływać komisję można by było po prostu wprowadzić odpowiedni punkt do porządku obrad Rady Ministrów z udziałem zaproszonych instytucji i wojewodów: Pomorskiego i Zachodnio-Pomorskiego.
Podobne wnioski można było wyciągnąć z wystąpienia Marcina Przydacza, Podsekretarza stanu Ministerstwa Spraw Zagranicznych, który stwierdził, że działania MSZ koncentrują się na:
- „na zwiększaniu świadomości międzynarodowej dotyczącej zagrożeń” związanych z zatopionymi na dnie Bałtyku materiałami niebezpiecznymi;
- na poszukiwaniu „możliwych rozwiązań w układzie dwu i wielostronnym”;
- na „motywowani naszych partnerów międzynarodowych”
Czytaj też: ORP „Orzeł” – nie modernizacja a naprawa
Tylko poseł Grzegorz Wieczorek z Lewicy zapytał się o konkretne efekty tych działań poza tymi, które osiągnięto już wcześniej (np. poza wymianą informacji o zatopionych materiałach niebezpiecznych). I rzeczywiście jeżeli minister Przydacz zaznacza, że na formach międzynarodowych: „opowiadamy się za przygotowaniem pełnej dokumentacji na temat zatopionej broni chemicznej, ponieważ jej brak uniemożliwia, lub znacząco utrudnia zlokalizowanie miejsc, gdzie była zatapiana i gdzie się znajduje”, to powinien wyjaśnić również, jakie są skutki tych działań. Byłoby to jednak trudne, ponieważ żadna z tych inicjatyw nie zakończyła wypracowaniem jakiegokolwiek sposobu neutralizacji zagrożeń.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie podjęło też skutecznych kroków mających doprowadzić do przejęcia odpowiedzialności za zatopione materiały niebezpieczne przez państwa, które w ten sposób się tych materiałów pozbywały. A przecież poszczególne resorty od wielu lat wskazują, że to nie Polska topiła amunicję i broń chemiczną, tak więc to nie Polska powinna ją usuwać. Opinia ta znalazła się zresztą w wystąpieniu ministra Witkowskiego, który stwierdził, że „chyba broń chemiczna nie znalazła się w Bałtyku w 2015 roku”.
Na posiedzeniu komisji GMZ przypomniano także, że „Polacy tam nie zatapiali tej broni, ale Niemcy, Rosjanie i alianci”. Z kolei poseł Kacper Płażyński z PIS-u zaproponował, by wykorzystać przepisy międzynarodowe i zwrócić się do Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej powołanej na bazie konwencji o zakazie broni chemicznej CWC z 13 stycznia 1993 roku, aby za jej sprawą doszło do porozumienia z państwem, które broń chemiczną w Bałtyku porzuciło lub jest winne, że ta broń się tam znalazła, by ta broń została usunięta na koszt tego państwa.
Jednak jak dotąd nikt takiego rozwiązania na świecie nie zrealizował i takiego zwrotu kosztów nie otrzymał - w tym również polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. A broń chemiczna w Bałtyku nadal rdzewieje i ewentualne skażenie polskich obszarów morskich dotknie Polski, a nie innych krajów. Zauważył to poseł „Lewicy” Dariusz Wieczorek, który stwierdził, że w wyjaśnieniach poszczególnych resortów „nie ma żadnej wizji, koncepcji, co z tym fantem zrobić”.
W czasie spotkania komisji GMZ przypomniano, że Komisja Ochrony Środowiska Morskiego Bałtyku HELCOM wskazała w 2008 roku na cztery sposoby rozwiązania problemu z materiałami niebezpiecznymi na dnie Bałtyku:
- można je zlokalizować i wysadzić na dnie morza, na miejscu
- można je zabezpieczyć
- można je zneutralizować po wydobyciu na powierzchnię
- można nic nie robić.
Posiedzenie sejmowe z 23 lutego wyraźnie wskazuje, że Polska jest za czwartą opcją. Dodatkowo widać, że w podjęciu konkretnych kroków na drodze do fizycznej neutralizacji zagrożeń związanych z pozostającymi na dnie Bałtyku materiałami niebezpiecznymi stoją tak naprawdę cztery czynniki:
- nieświadomość powagi zagrożenia;
- brak poczucia odpowiedzialności za to co się stanie w przypadku ewentualnej katastrofy działając według zasady „po nas choćby potop”;
- brak wystarczającej wiedzy wśród posłów (o czym świadczy stwierdzenie jednego z posłów, że nauka nie zna sposobów żeby wydobyć broń chemiczną z Głębi Gdańskiej, a więc z głębokości „110-120 m”);
- oraz brak realizmu geopolitycznego (nikt nie zastanawia się np., jak zmusić Federację Rosyjską do usunięcia amunicji z Głębi Gdańskiej, a takie stanowisko przedstawia duża część posłów).
"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie