Reklama

Geopolityka

Izrael hamas strefa gazy wojna

Wojna w Gazie: stracona szansa Iranu? [KOMENTARZ]

Zaskakujące uderzenie Hamasu na Izrael oraz późniejsza ofensywa izraelskich wojsk na palestyńską Strefę Gazy analizowana jest w szerszym, regionalnym kontekście. Istotnym elementem tychże rozważań jest Islamska Republika Iranu, będąca zajadłym wrogiem „syjonistycznego reżimu” i adwokatem sprawy palestyńskiej. Od początku wybuchu kryzysu wiele mówi się o tym, że to właśnie Iran zyskuje na tym kryzysie. W praktyce jednak Iran póki co więcej traci niż zyskuje.

Reklama

Z jednej strony Iran niewątpliwie osiągnął pewne korzyści, ale są one co najwyżej taktyczne. Po pierwsze, znienawidzonemu „syjonistycznemu reżimowi” – tak bowiem Izrael jest powszechnie nazywany w oficjalnej, irańskiej narracji – zadano bardzo bolesny cios. Pozostając w duchu irańskiej retoryki można powiedzieć, że uważany za niezwyciężonego okupant i „bliskowschodni nowotwór” skompromitował się, a rację miał właśnie Iran – Izrael jest słaby i zmierza ku nieuchronnemu upadkowi. Palestyna jest na dobrej drodze do wyzwolenia i ostatecznego pokonania ciemiężycieli. Pojawiające się tuż po uderzeniu Hamasu filmy z Izraelczykami, którzy uciekają w popłochu przed proirańskimi bojownikami, jedynie zwiększają wydźwięk takiej narracji.

Reklama

Po drugie, sukcesów Iranu doszukiwano się w storpedowaniu procesu w ramach tak zwanych Porozumień Abrahamowych, a więc ocieplaniu relacji pomiędzy Izraelem a państwami arabskimi. Na mocy tychże porozumień, zainicjowanych i pilotowanych przez administrację prezydenta Białego Domu, do Egiptu i Jordanii – a więc państw mających formalne relacje z Izraelem – dołączyły kolejne, to jest Zjednoczone Emiraty Arabskie, Bahrajn, Maroko i Sudan (w 2020 roku). Bliska uznania Izraela była Arabia Saudyjska.

Czytaj też

Wybuch kolejnego konfliktu w Strefie Gazy zablokował ten proces. Przywódcy państw arabskich – często bardziej pod wpływem własnych społeczeństw niż z powodu swych przekonań – zaczęli potępiać działania Izraela. Storpedowanie procesu niewątpliwie służy Iranowi, który nie chce normalizacji relacji regionu z Izraelem. W strategicznych kalkulacjach Iranu Izrael ma być osamotniony na Bliskim Wschodzie, a nie zyskiwać kolejnych partnerów, którzy – tak jak Zjednoczone Emiraty Arabskie czy Arabia Saudyjska – kierują się w dużym stopniu strachem przed Iranem właśnie. Dodatkowym problemem dla Teheranu jest fakt, że za Porozumieniami Abrahamowymi stoją Stany Zjednoczone. Ich załamanie to klęska Waszyngtonu, a każda porażka Amerykanów jest witana w Teheranie z satysfakcją.

Reklama

Pyrrusowe zwycięstwo

Taktyczne zwycięstwa i sukcesy nie muszą automatycznie przekładać się na strategiczne korzyści. Cóż z tego, ze niekorzystna dla Iranu normalizacja pomiędzy Arabami a Izraelczykami zatrzymała się, skoro jest to problem jedynie czasowy? Tak jak zostało nadmienione wcześniej – przywódcy szeregu państw arabskich chcą mieć mniej lub bardziej otwarte relacje z Jerozolimą i gdy tylko sytuacja się uspokoi to powrócą oni do rozmów z Izraelczykami. Trwać to może kilka lat, ale nie ma żadnego czynnika, który mógłby proces normalizacji na stałe zablokować. Iran co najwyżej odwleka niekorzystne dla siebie zmiany w czasie.

Co do pierwszego wspomnianego sukcesu taktycznego – kompromitacji Izraela i propagandowego zwycięstwa sił „osi oporu” – to trzeba zauważyć, że to sukces propagandowy właśnie i nie idą za nim bardziej praktyczne korzyści. Izrael nie zostanie pokonany i w mniejszym lub większym stopniu ograniczy potencjał Hamasu na kilka lat (choć jednocześnie nie przybliży się do zakończenia kryzysu palestyńsko-izraelskiego, a więc również i on nie osiągnie strategicznego sukcesu w dłuższej perspektywie). Jak to przekłada się na konkretne sukcesy Iranu? W niewielkim stopniu – tym bardziej, że Izrael nadal bombarduje proirańskie siły w Syrii, a Stany Zjednoczone są i będą gotowe dosyłać Izraelowi więcej broni.

Czytaj też

Iran znalazł się w trudnym położeniu. Z jednej bowiem strony od lat mówi o konieczności oswobodzenia Al-Kuds (muzułmańska nazwa Jerozolimy) i dania Palestyńczykom wolności. Teheran metodycznie budował swój wizerunek głównego i nieprzejednanego obrońcy sprawy palestyńskiej. Krytykował państwa arabskie za ocieplanie stosunków z Izraelem i przestrzegał tych przywódców, którzy albo rozważali, albo już zainicjowali nawiązywanie z tym państwem stosunków dyplomatycznych. Kilka lat temu w Iranie przeprowadzono nawet propagandową inscenizację wyzwolenia Jerozolimy spod rządów Izraela.

Gdy jednak nadszedł moment próby ten, który najgłośniej mówił o konieczności aktywnej walki za palestyńską sprawę, pozostał bierny. Teheran ograniczył się jedynie do antyizraelskiej i propalestyńskiej retoryki, a przecież od lat buńczuczne zapowiedzi można było odbierać bardzo dosłownie. Nawet i teraz – raptem tydzień po ataku Hamasu – Teheran groził stanowczą reakcją „osi oporu” jeśli Izrael nie wstrzyma działań w Gazie. Gdy jednak spojrzymy na zagadnienie nie z perspektywy dosłownie interpretowanej retoryki, lecz politycznej pragmatyki to bierność Iranu jest zrozumiała. Islamska Republika Iranu za wszelką cenę chce działać poniżej progu wojny, wykorzystując pośredników do ograniczonych ataków. Otwarta konfrontacja nie jest w interesie Teheranu.

Czytaj też

Innymi słowy, scenariusz, w którym Iran rozpoczyna otwarty konflikt zbrojny z Izraelem w imię wolności Palestyńczyków jest skrajnie nieprawdopodobny. Iran nie zdecydował się na eskalację nawet w 2020 roku, kiedy to został boleśnie dotknięty – wtedy to Amerykanie zabili jego czołowego generała i bohatera narodowego (przynajmniej dla zwolenników Republiki Islamskiej) – generała Ghasema Solejmaniego. Przypomnijmy, że wówczas Iran przeprowadził co prawda atak rakietowy na iracką bazę, w której stacjonowali Amerykanie, ale jednocześnie ostrzegł o nim Stany Zjednoczone. W ten sposób chciano z jednej strony dokonać aktu symbolicznego, ale z drugiej uniknąć eskalacji i rozpoczęcia wojny.

Nadwątlona reputacja

W obecnej sytuacji bezkosztowe działanie nie jest możliwe. Iran nie może jednocześnie pozostać biernym i głosić bezkompromisowego wsparcie Palestyńczyków. Nie sposób jest tego ustalić poza wszelką wątpliwość, ale można postawić całkiem prawdopodobną tezę, że irańska reputacja ucierpi nie tylko na antyizraelskiej „arabskiej ulicy”, która często ma za złe swym przywódcom ich zbyt przyjazną politykę wobec Izraela, ale także w strukturach licznych na Bliskim Wschodzie grup paramilitarnych. Iran ich nie kontroluje, ale bardzo często – jak w Iraku, Jemenie, Libanie czy Syrii – wspiera, w tym poprzez pomoc finansową, logistyczną, merytoryczną i wojskową. Nie jest przesadą stwierdzenie, że bez aktywnego wsparcia Teheranu ani Hamas, ani Hezbollah, nie osiągnęłyby takiego poziomu organizacji, wyszkolenia i uzbrojenia, jaki mają obecnie.

Niemniej jednak teraz, przy biernej postawie Iranu, Hamas – a więc ważny członek irańskiej, antyzachodniej „osi oporu” – jest systematycznie niszczony. To znaczący cios w irańską strategię regionalną, bowiem następuje usunięcie istotnego jej elementu. Wpływy Iranu w Strefie Gazy są może nie tyle likwidowane co mocno ograniczane. Trudno to uznać za zwycięstwo Teheranu, który w obecnej sytuacji straci jeden z dwóch – obok nieskorego do eskalacji kryzysu Hezbollahu – instrumentów oddziaływania na Izrael. Innymi słowy, po zakończeniu obecnej konfrontacji zbrojnej geostrategiczna sytuacja Iranu będzie mniej korzystna niż przed jej wybuchem.

Czytaj też

Iran ma ograniczone możliwości wsparcia Hamasu, co nie buduje w gronie proirańskich koalicjantów zaufania co do Teheranu. Innymi słowy – wszystkie grupy w regionie mają świadomość, że w razie wojny pozostaną sami a Iran nie będzie w stanie ich uratować (zapewne dlatego Izrael będzie dążył do maksymalnego ograniczenia potencjału Hamasu – ma to być lekcja i ostrzeżenie dla innych antyizraelskich grup w regionie).

Iran mógłby uratować swoją reputację, gdyby rozpoczął otwartą wojnę z Izraelem, ale to scenariusz political fiction – przynajmniej w obecnej dynamice międzynarodowej. Byłoby to działanie samobójcze, które przyniosłoby poważne straty materiałowe, ludzkie i wojskowe. Wówczas drastycznie wzrosłoby ryzyko bezpośredniego zaangażowania w kryzys Stanów Zjednoczonych, a tego Iran chce uniknąć. Dla reżimu najważniejszym celem jest utrzymanie władzy oraz swoich aktywów w regionie, które mogą służyć jako as w rękawie i środek odstraszania dopóty, dopóki nie zostaną zniszczone w fizycznej walce. Trudno się dziwić – Izrael ostrzegł proirański Hezbollah, który też raczej biernie przygląda się masakrze Gazy, że wyśle Liban „do średniowiecza” jeśli tylko zostanie zaatakowany.

Czytaj też

Nie można jednak wykluczyć, że w pewnym momencie Iran zaryzykuje i zaangażuje się nieco bardziej. Dotyczy to szczególnie sytuacji, w której Izrael będzie dalej niszczył Strefę Gazy, Hamas będzie się wykrwawiał, a kryzys humanitarny zostanie jeszcze bardziej spotęgowany. Być może wówczas Iran będzie próbował zaktywizować Hezbollah, ale pojawi się inne pytanie – czy Hezbollah będzie zainteresowany poświęcaniem swojego potencjału – szczególnie po względnie dużych stratach w swych szeregach po operacji ekspedycyjnej w Syrii – w imię Iranu? Hezbollah jest zbyt samodzielny i silny, aby ulegać presji Teheranu. Tym samym wydaje się, że najprawdopodobniejszy jest scenariusz, w którym Iran pozostanie aktywny głównie w sferze deklaracji.

Autorem artykułu jest Robert Czulda

Reklama

"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie

Komentarze (6)

  1. Andrzej ze Szczecina

    Bardzo romantyczna wizja polityki, typowa dla Polaka. Iran realizuje swoje interesy i Palestyna to tylko narzędzie ich realizacji. Gdyby doszło do uregulowania sytuacji, czy to przez rozwiązanie dwupaństwowe, czy to przez likwidacją Izraela, to Iran straci swoje narzędzie, więc tu nie chodzi o "zwycięstwo". Trwanie Izraela jako wroga przekierowuje uwagę arabów i sunnitów i daje pole do działania Irańskim szyitom. Przypominam, że Irańczycy nie są arabami.

  2. Szczupak

    Żaden kraj arabski nie stanie w imię sprawy palestyńskiej wyżej niż wygłaszanie deklaracji potępienia Izraela. Nikt nie da broni i nie przyjmie uchodźców jak w Ukrainie. Palestynczykow nikt nie chce i są rozgrywani od 1947 roku. W dodatku sami są sobie winni bo jakby ogłosili niepodległe państwo jak zrobił to Izrael według rewolucji ONZ to inaczej by to wyglądało. Hezbollah wie że zostałby zniszczony a Iran zdaje sobie sprawę że atak na Izrael oznacza natychmiastowy atak USA co równoznaczne było by z odsunięciem islamistwów od władzy i powrót demokracji do Iranu.

    1. Hmmm.

      Kto zna się troszkę na mapie, ten wie, że jeszcze niedawno Stany miały dogodny moment na to, żeby ruszyć na Iran i warto zadać sobie pytanie, dlaczego nie ruszyli, gdy stali w Afganistanie i w Iraku? Po prostu znają się na kalkulatorze.

  3. bezreklam

    Iran nie jest przecwnikiem Izraela . Np w czasie wojny 6 dniówek był jedynym państwem regionu który nie dołączył do napaści na Izrael. Iran nie mówi że izerelu powinien zniknąć a jedynie że powiem uczciwe wypełniać postawienia ( np Jerozolima stolica Palestyny ) także irańskie bojówki razem z kurdami i assadsm rozwaliły Isis ( wspierany przez saudow )

    1. Rusmongol

      Jak zwykle przeklamyjesz fakty. Lepiej powiedz prawdę że wojna 6 dniowa była 10 lat wcześniej niż rewolucja w Iranie kiedy do władzy doszli islamcy radykalowie zionacy nienawiścią do Żydów. To wtedy zostały zerwane stosunki z izraelem.

    2. Szczupak

      Bez reklam. Znamienne jest że wojna 6 dniowa wybuchła dzięki działaniom ZSRR. 13 maja 1967 przewodniczący Prezydium Nikołaj Podgorny przekazał egipskiemu wiceprezydentowi fałszywą informację o koncentracji 12 izraelskich dywizji. Dlatego reakcja Egiptu była natychmiastowa i zdecydowana. 14 maja prezydent zarządził mobilizację egipskiej armii i rozpoczęto przerzucanie wojsk na Półwysep Synaj. Izrael wprowadził w życie plan ONZ a to ataki Egiptu, Jordanii, Libanu i Syrii doprowadziły do tego co dziś mamy.

    3. Rusmongol

      Jerozolima była stolicą kraju Żydów 1500 lat przed powstaniem islamu. Jakim prawem więc palesrynczycy (syryjczycy) roszczą sobie prawa do tego miasta?

  4. Sorien

    Mi się wydaje że za szybkie te osady - w naturze ludzkiej jest to że chcemy szybkich rozwiązań szybkich diagnoz.... Ale może być tak że w dłuższej perspektywnie Iranowi się ta wojna opłacała. Bądź nie opłacała się ale brak jej jeszcze bardziej się nie opłacał że względu na działania drugiej strony a o tym się zapomina . W czasie wojen jest czasem tak że dwum strona się nie opłaca a mimo to jest bo po prostu ktoś źle coś oszacował. I tyle. Napewno znowu największym wygranym kolejnej wojny są Chiny .... to też powinno dać do myślenia. Arabska ulica ale też duża część biendego południa trzyma za nich kciuki

  5. Zbyszek

    Autor zbyt ogranicza spojrzenie na tę wojnę. Szansą Iranu jest reakcja Izraela. Żydowska ofensywa zdaje się dążyć do wypędzenia Palestynczykow z Gazy. Jeśli Tel Aviv nie odejdzie od takiej polityki, to rachuby Teheranu mogą się sprawdzić.

  6. Hmmm.

    Warto zadać pytanie, dlaczego "Iran nie zdecydował się na eskalację nawet w 2020 roku, kiedy to został boleśnie dotknięty – wtedy to Amerykanie zabili jego czołowego generała i bohatera narodowego"? Dla Iranu program atomowy jest ważniejszy, niż drobne awanturki.

Reklama