Siły zbrojne
Szwecja: Europa potrzebuje nie strategicznej autonomii, a realnych zdolności [OPINIA]
W obecnej rzeczywistości, w Europie mierzymy się dziś nie tylko z zagrożeniami ze strony państw i aktorów niepaństwowych, ale również ze strony bardzo pociągających kierunków myślenia strategicznego. To właśnie one mogą w znacznym stopniu kanalizować nastroje społeczno-polityczne i odsuwać w niebyt niezbędną dyskusję o potrzebach czysto wojskowych. Zaś bez niej, jeśli chcemy podnosić zdolności kolektywnego odstraszania i obrony, nie uzyskamy poparcia społeczeństw względem wydatkowania odpowiednich środków na obronność, nie mówiąc już o woli wspierania się nawzajem w chwili kryzysu.
Najgroźniejszym elementem dla bezpieczeństwa przestrzeni europejskiej mogą okazać się rywalizujące ze sobą koncepcje, odnoszące się do priorytetów z zakresu obronności. Wskazują na to dr Robert Dalsjö, będący dyrektorem naukowym w Departamencie Strategii i Polityki Szwedzkiej Agencji Badań Obronnych (FOI) oraz dr Michael Jonsson, zastępca dyrektora ds. Badań w Departamencie Strategii i Polityki oraz kierownik programu studiów nad polityką obronną w Szwedzkiej Agencji Badań Obronnych (FOI) w artykule "Autonomy, Cacophony, or Coherence? The Future of European Defense", opublikowanym w serwisie War On the Rocks. Widzą oni wysoki problem w zakresie przeciwstawiania sobie interesów flanki wschodniej NATO względem południowej flanki Sojuszu. Jak również zauważają, iż problematyczna można stać się długoterminowa koncentracja na dążeniu do autonomii strategicznej w Europie i stawianiu sobie za cel uniezależnieniu się od Stanów Zjednoczonych.
Czytaj też: „Projekcja strachu i ukryte cele polityczne”. Rosyjskie ruchy wojsk na granicy z Ukrainą [ANALIZA]
Tym bardziej, trzeba dodać, że równie niebezpieczne mogą być pomysły skupiania się na autonomii strategicznej poszczególnych państw. Albowiem pragnienie uzyskania mitycznej autonomii strategicznej, według wspomnianych badaczy, mogłoby równie dobrze skończyć się strategiczną kakofonią. Czyli tym samym, państwa europejskie mogłyby znacząco się oddalić niż zbliżyć w przypadku kryzysu. Tym bardziej należy dostrzegać, jak wielką pracę wykonano i wykonuje się w przypadku NATO, gdzie tego rodzaju kakofonię od wielu lat udaje się przełożyć jednak na współpracę. W dodatku, patrząc z perspektywy chociażby reform NATO i dorobku szczytów w Walii, Polsce i Belgii, dzieje się to wielokrotnie z olbrzymią korzyścią dla bezpieczeństwa wszystkich państw członkowskich.
Pewna forma dystansowania się od konstruktu autonomii strategicznej nie jest to oczywiście negacją stanu faktycznego, gdzie od państw europejskich należących czy to do NATO, czy też UE należy wymagać więcej w zakresie ich obronności. Nie da się bowiem zaprzeczyć, że tak bogate państwa i ich społeczeństwa nie mogą tylko i wyłącznie polegać na zdolnościach Amerykanów czy też Kanadyjczyków. Dotyczy to nie tylko popularnej koncepcji reagowania na mniejsze konflikty w najbliższym sąsiedztwie kontynentu, ale również wzięcia na siebie większych obciążeń w przypadku budowania zdolności odstraszania i obrony wobec o wiele bardziej konwencjonalnych zagrożeń militarnych. Europejskie państwa, niezależnie od położenia muszą osiągnąć synergię w zakresie misji ekspedycyjnych i działań mających na celu wspieranie silnymi zgrupowaniami miejsca potencjalnego kryzysu. Tego rzeczywiście nikt dzisiaj nie zabierze z agendy priorytetów dla państw europejskich.
Wobec tego, we współczesnej Europie niezbędne jest raczej pilne koncentrowanie się na zdolnościach bojowych sił zbrojnych i odpowiedzi na pytanie, jak uzyskać synergię w ich zakresie. Nie zaś kolejne, częstokroć jałowe i męczące społeczeństwa dysputy ideologiczne oraz kolejne cele kreślone przyszłościowo. Rzeczywistość wymaga już teraz dyslokacji nowych systemów uzbrojenia, szkolenia rezerw i przede wszystkim uzyskiwania efektywniejszego poziomu współpracy pomiędzy państwami wyznającymi wspólne wartości w zakresie trwałego dążenia do zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Oczywiście, trzeba zauważyć jednocześnie wszelkie problematyczne sprawy, wynikłe z polityki przede wszystkim Rosji, ale też specyfiki debat o obronności w różnych państwa NATO i UE.
Na tle pandemii i innych trudności niknie bowiem swoisty efekt inwazji rosyjskiej na Krym, który wymusił redefiniowanie priorytetów w zakresie modernizacji własnych zasobów wojskowych i dostosowywania ich do nowoczesnego pola walki. Co więcej, mówimy o przestrzeni walki, gdzie przeciwnik będzie dysponował już możliwością przejęcia inicjatywy, ochrony własnych wojsk przed uderzeniami z powietrza czy też zadania w wysoce konwencjonalny sposób znacznych strat osobowych. Zupełnie inaczej jak to miało miejsce w przypadku Afganistanu, Iraku, Libii, itp. Dziś, gdy spór toczy się, co jest ważniejsze – flanka wschodnia czy południowa oraz, czy Europa powinna być w pełni samodzielna wojskowo, takie kwestie, o wiele bardziej praktyczne, częstokroć uciekają spod podstawowej agendy debaty polityczno-wojskowej. Chociaż zapewne właśnie w tym kierunku chcieliby zmierzać przede wszystkim planiści wojskowi z różnych państw europejskich, dobrze rozeznani ze wszelkimi lukami w zakresie zdolności obronnych państw NATO i UE.
Niezmiernie czytelnym przykładem wymogu przekładania zdolności nad spory o wizję, jest kwestia hipotetycznego zmierzenia się z rosyjską obroną przeciwlotniczą i jej rolą w A2/AD. To właśnie tego rodzaju sprawa, niejako na tu i teraz, może być kluczowym elementem w realizacji zadań obrony kolektywnej w kontekście wschodniej flanki NATO. Przede wszystkim nikt chyba nie jest w stanie sobie wyobrazić możliwości utrzymywania porównywalnych i gotowych do działania jednostek np. zmechanizowanych co strona rosyjska. Również Kreml miałby swobodę w wyborze miejsca i czasu eskalacji, czego pewnym przypomnieniem była niedawna koncentracja wojsk rosyjskich przy granicach Ukrainy.
Stąd też, nim nastąpiłaby potrzebna pomoc wysuniętym państwom i jednostkom tam dyslokowanym ze strony innych partnerów oraz ich zmobilizowanych sił zbrojnych, to strategiczną rolę musiałoby odegrać lotnictwo. Eliminując przede wszystkim naturalną przewagę w sprzęcie wykorzystywanym przez rosyjskie jednostki lądowe. Jednakże, nim współczesne „niszczyciele czołgów” mogłyby pojawić się nad polem walki, choćby w kontekście państw nadbałtyckich to decydujące starcie pierwszych godzin potencjalnej agresji miałoby miejsce w powietrzu, domenie cyber czy też działaniach WRE, mogących naruszyć konstrukcję systemów lądowych w sferze możliwości obrony przeciwlotniczej. Przy czym, już dawno przestano mitologizować zasoby rosyjskiej A2/AD, nie zapominając jednocześnie, iż przeciwstawienie się jej systemom będzie wymagać wspomnianych zdolności.
Nie wspominając oczywiście o potrzebie klasycznego wywalczenia dominacji w powietrzu, jeśli mowa jest o oddziaływaniu rosyjskich statków powietrznych – obecnie przede wszystkim załogowych, ale przecież już teraz trzeba też brać pod uwagę także te bezzałogowe. Dzisiaj, chyba jak nigdy powinniśmy zauważyć silną korelację między kwestiami przełamania systemów obrony przeciwlotniczej i wywalczenia sobie swobody w powietrzu lub nawet przewagi oraz całościowego myślenia o możliwościach obronnych wschodniej flanki. Dzięki czemu udałoby się wywalczyć niezbędny czas na sięgnięcie po kluczowe odwody również w zakresie działań stricte lądowych.
Ciekawym spostrzeżeniem jest stwierdzenie, że w przestrzeni flanki wschodniej, ze szczególnym uwzględnieniem rejonu bałtyckiego, NATO nie tyle musi brać pod uwagę planowanie zwycięstwa w przypadku agresji Rosji, ale nie przegrania konfliktu już w pierwszych dniach. Rosjanie zdają sobie sprawę, że pełnoskalowa wojna byłaby niemożliwa do wygrania, tym bardziej biorąc pod uwagę czynnik broni masowego rażenia (dostępnej po obu stronach). Dlatego tak kluczowe są wręcz pierwsze godziny prowadzenia walk, tak aby uniemożliwić np. zajęcie terytorium Litwy, Łotwy i Estonii, ograniczając własną swobodę operacyjną. Jak wskazali dr Robert Dalsjö i dr Michael Jonsson, walczymy o swego rodzaju zdolność do uzyskania „remisu” w hipotetycznym starciu. Tu zaś wymagane jest osiąganie synergii zdolności, również w ścisłej kooperacji ze stroną amerykańską.
Trzeba zauważyć, że jest to nader dobrze rozpoznane i zrozumiałe przede wszystkim przez państwa skandynawskie, bałtyckie i Polskę. Jednakże nie da się tego samego powiedzieć o wielu innych państwach europejskich. Szczególnie, że część z nich nadal znacząco dystansuje się od najprostszych wydawać by się mogło zobowiązań finansowych wobec wydatkowania niezbędnych sum na obronność. Nie wspominając o ulepszeniu przygotowania sprzętowego oraz ludzkiego do konwencjonalnych i dużych konfliktów zbrojnych. Lecz i od tego nie ma ucieczki, jeśli spojrzymy na chociażby analizy francuskie i przynajmniej zapewnienia Paryża, że tamtejsze siły zbrojne muszą iść w kierunku osiągania potencjału pozwalającego na odnalezienie się na współczesnym polu walki z przeciwnikiem dysponującym porównywalnymi, bądź nawet większymi zasobami.
Zadania na najbliższą przyszłość, to zdaniem dr Roberta Dalsjö oraz dr Michaela Jonssona, realne wdrożenie w czyny koncepcji NATO 360, a także zakopanie rozdźwięku pomiędzy północnoamerykańskimi członkami NATO i ich europejskimi partnerami. Nie da się ukryć, że ponownie tworzy to olbrzymią przestrzeń do działania ze strony państw flanki wschodniej NATO. To one, jak chociażby Polska, dostrzegają perspektywy agresywnej polityki Rosji w regionie i jej nowe możliwości wojskowe. Lecz jednocześnie rozumieją i wielokrotnie wykazywały chociażby wolę do wspierania państw europejskich na południowej flance NATO. Nie mówiąc o kwestii ich podejścia do relacji transatlantyckich i odpowiedniego pozycjonowania strategicznej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi. Przy czym, mowa nie tyle o działaniach pozoracyjnych i chwilowych, ale o mozolnym budowaniu świadomości, że dopiero synergia zdolności obronnych może gwarantować nam rozwój w miarę bezpiecznych warunkach, w wysoce niebezpiecznym świecie XXI w.