Rosja naruszyła przestrzeń powietrzną Polski: odpowiedź na sukces prezydenta Nawrockiego

Autor. Holenderskie F-35 nad Polską
Naruszenie przestrzeni powietrznej Polski przez Rosjan w ostatnich godzinach nie jest przypadkiem, a demonstracją związaną z udaną wizytą prezydenta Karola Nawrockiego w Stanach Zjednoczonych.
O szczegółach naruszenia przestrzeni powietrznej przez rosyjski system poinformowali w czasie wspólnej konferencji prasowej wicepremier i szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz, szef Sztabu Generalnego generał Wiesław Kukuła oraz dowódca operacyjny rodzajów sił zbrojnych gen. broni Maciej Klisz. Jak powiedział generał Kukuła, doszło do dwukrotnego naruszenia przestrzeni powietrznej Polski, bez skutków, ale było to pod pełną kontrolą.
Kluczowe w śledzeniu zagrożenia były myśliwce F-35, jakie niedawno do Polski przebazowała Holandia. Gen. Klisz uściślił, że incydent był kontrolowany zarówno przez samoloty F-35, jak i inne, zarówno na poziomie narodowym, jak i sojusznicznym. Dowódca operacyjny podkreślił też, że poprosił o przygotowanie decyzji, które „znacząco skrócą czas reakcji obrony powietrznej”. Dodał, że „działa w okresie pokoju” (za pomocą procedur pokojowych oraz wojennych) i celem jest bezpieczeństwo Polski oraz obywateli.
Należy zauważyć, że do naruszeń polskiej przestrzeni powietrznej dochodziło co najmniej kilkukrotnie od 2022 roku, gdy rozpoczęła się pełnoskalowa wojna na Ukrainie. Część z tych incydentów mogła mieć przypadkowy, a część celowy charakter. Można sobie wyobrazić, że stara rakieta Ch-555, która wylądowała pod Bydgoszczą w końcu 2022, a została znaleziona w maju, najzwyczajniej w świecie się zepsuła. W końcu 2022 roku Rosja nie miała jeszcze w pełni rozwiniętej produkcji wojennej i korzystała ze starych zapasów rakiet po ZSRR, a te mogły być zawodne. Jednakże, co najmniej dwa incydenty z nowszymi rakietami Ch-101, które wleciały na terytorium Polski, a następnie je opuściły w końcu 2023 i na początku 2024 roku wyglądają na przemyślane prowokacje.
Czytaj też
Nie wiadomo do końca, czy było więcej naruszeń, ani jaki dokładnie był charakter naruszenia przez drona znalezionego w Osinach w sierpniu. Pewne jest jednak to, że podobne incydenty zdarzały się i będą zdarzać w strefach przyległych działań wojennych. Nie należy w sposób jednoznaczny w każdym wypadku domagać się zestrzelenia statku powietrznego, bo takie działanie niesie ze sobą wiele ryzyk, choć z drugiej strony w każdym wypadku należy być gotowym do zdecydowanych działań w zależności od rozwoju sytuacji. „Mając do wyboru: zestrzelenie drona albo bezpieczeństwo obywateli… zawsze wybierzemy bezpieczeństwo obywateli” - powiedział gen. Kukuła. Przypomniał, że Polska nie zamknęła przestrzeni powietrznej bo byłoby to zbyt kosztowne. Dopytywany przez dziennikarzy przyznał jednak, że polskie (i sojusznicze) środki obrony powietrznej są uzbrojone, a do zestrzelenia naruszyciela w określonej sytuacji może w końcu dojść.
Naruszenia przestrzeni powietrznej nie są też przypadkami nieznanymi z historii. Przykładowo, w 1980 roku sowiecki bombowiec Tu-95 (lub samolot patrolowy Tu-142) zapuścił się tak blisko amerykańskiej bazy lotniczej w Langley, że był widoczny z wieży kontrolnej – a jednak nie został zestrzelony. I pomimo rzekomej „słabości” okazanej w ten sposób przez USA, dekadę później Związek Sowiecki upadł. Kilkanaście lat wcześniej, w 1967 roku sowiecki MiG-17, startujący z terenu NRD, zapuścił się – w wyniku awarii – na terytorium RFN aż o 180 km.
Kolejną kwestią jest bardzo ograniczona liczba systemów obrony powietrznej, jakie posiada Polska. Trzeba jasno i wyraźnie powiedzieć, że gdyby zaangażować wszystkie baterie przeciwlotnicze, radary i samoloty w dyżury w stałych miejscach wzdłuż granicy, ich gotowość bojowa do udziału w pełnoskalowym konflikcie spadłaby do zera. Bo w czasie wojny działa się zupełnie inaczej (ze zmianami stanowisk i maskowaniem, rozproszeniem itd). Nie mówiąc już o bezwzględnie koniecznych czasach odpoczynku i szkolenia dla pilotów oraz remontów dla statków powietrznych. A samolotów i pilotów mamy o wiele mniej, niż by wynikało z zaleceń NATO (mówiących o posiadaniu 160 myśliwców wielozadaniowych). Nie mówiąc już o działaniu autonomicznych (wtedy trzeba by ich jeszcze dużo więcej, np. Turcja ma ponad 230 F-16, rozwijaną od lat flotę własnych samolotów wczesnego ostrzegania i tankowców itd.). Swoją drogą, polscy komentatorzy często przypominają, że Turcy zestrzelili rosyjski samolot w 2015 roku, ale znacznie mniej mówi się o tym, że pilotów następnie aresztowano za udział w próbie puczu, a z otoczenia najwyższych władz w Ankarze pojawiały się sugestie że działanie pilotów miało na celu zdyskredytowanie Turcji na arenie międzynarodowej, prezydent Erdogan przeprosił za zestrzelenie, a finalnie Turcja kupiła rosyjski system przeciwrakietowy S-400 i została usunięta z programu F-35.
Czytaj też
Ostatnie naruszenie przestrzeni powietrznej przez Rosjan jest jednak o tyle istotne, że wszystko wskazuje na celową prowokację w dniu udanej wizyty prezydenta Nawrockiego w Waszyngtonie. Rosjanie działali w podobny sposób już dekadę wcześniej, w 2014 roku, gdy na szczycie NATO w Walii uzgadniano pierwsze środki wzmocnienia dla wschodniej flanki, następnie rozszerzone w 2016 roku. Porwano wtedy z granicy rosyjsko-estońskiej agenta wywiadu Estona Kohvera w ramach zaplanowanej operacji. Ale dekadę później obecność NATO i w Estonii i w Polsce jest nieporównywalnie większa niż była w 2014 roku, a Rosji pozostają prowokacje. Zamiast nerwowej reakcji na tego typu zdarzenia niezbędna jest więc planowa praca na rzecz wzmocnienia bezpieczeństwa i obrony, tak by być przygotowanym na najgorszy scenariusz i budować odstraszanie.
Chyżwar
Było wiele lat na to, żeby kupić sobie samoloty. Zmarnowano ten czas a teraz jest płacz.