Reklama

Osiny, czyli jak nie bronić nieba nad Polską [OPINIA]

Polskie samoloty wielozadaniowe F-16C Jastrząb z PKW Orlik, obecnie stacjonujące w litewskiej bazie lotniczej Szawle, w locie nad Morzem Bałtyckim.
Polskie samoloty wielozadaniowe F-16C Jastrząb z PKW Orlik, obecnie stacjonujące w litewskiej bazie lotniczej Szawle, w locie nad Morzem Bałtyckim.
Autor. mł. chor. Rafał Samluk / Combat Camera DORSZ / zoom.mon.gov.pl

Nie milkną spekulacje po upadku małego obiektu powietrznego w miejscowości Osiny w województwie lubelskim. Niezależnie od tego, jaki będzie ostateczny wynik badań pewne jest jedno – tego rodzaju zdarzeniom nie da się w pełni zapobiegać, zwłaszcza w sytuacji tak skromnych środków jakimi dysponuje Polska.

Na razie o samej sytuacji wiadomo niewiele. Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych poinformowało, że „po przeprowadzeniu wstępnych analiz zapisów systemów radiolokacyjnych, minionej nocy nie zarejestrowano naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej ani z kierunku Ukrainy, ani Białorusi”. Pojawiają się jednak spekulacje, że mógł to być mały system bezzałogowy, być może nawet mniejszy od Szahida, który przedostał się z kierunku wschodniego. Nieoficjalnie może to mieć związek z ćwiczeniami Zapad-2025.

W mediach społecznościowych od razu pojawiły się komentarze mówiące o „skandalu” i „zagrożeniu dla bezpieczeństwa Polski”. Tak samo było zresztą po znalezieniu rosyjskiej rakiety manewrującej pod Bydgoszczą i kilku innych przypadkach naruszenia przestrzeni powietrznej lub odnotowania jej naruszenia.

Trzeba jednak bardzo wyraźnie zaznaczyć, że takie zdarzenia nie są niczym niezwykłym, jeśli popatrzymy na historię konfliktów zbrojnych czy Zimnej Wojny. Obiekty niskolecące, ze względu na horyzont radiolokacyjny, są bardzo trudne do wykrycia. Dla celu na wysokości 50 m maksymalny zasięg to 32 km. Maksymalny, czyli w praktyce może być dużo mniejszy. Zmniejszać go mogą odbicia od ziemi, ale też ukształtowanie terenu – jeśli jest pagórkowaty, to ten zasięg jest oczywiście mniejszy.

Reklama

Kolejną trudnością, w wypadku dronów, jest mała skuteczna powierzchnia odbicia radarowego i niska prędkość (która utrudnia wykrycie). Specyfika systemów radiolokacyjnych jest taka, że takie obiekty wykrywane są najtrudniej. To dlatego niemieckiemu pilotowi Matthiasowi Rustowi w 1987 roku udało się wylądować awionetką na Placu Czerwonym po starcie z Finlandii. Mimo, że teoretycznie ówczesny Związek Radziecki miał bardzo silną obronę powietrzną. Dwie dekady wcześniej, dokładnie 25 maja 1967 w Republice Federalnej Niemiec awaryjnie wylądował sowiecki MiG-17, z 24. Armii Powietrznej, aż 180 km od granicy między ówczesnym RFN a NRD. Doszło do awarii samolotu i błędu w nawigacji.

Cessna 172 - taki samolot spenetrował radziecką obronę przeciwlotniczą (budowaną, dosłownie, odejmując obywatelom od ust) w 1987 roku
Cessna 172 - taki samolot spenetrował radziecką obronę przeciwlotniczą (budowaną, dosłownie, odejmując obywatelom od ust) w 1987 roku
Autor. AlfvanBeem/Wikimedia Commons/CC0

Z tego samego powodu Ukraińcy dokonują skutecznych ataków dronami na cele głęboko w Rosji, choć Rosja inwestowała w obronę powietrzną od prawie dwóch dekad (a nie jak Polska – na większą skalę od 2022 roku), a obecnie uzupełnia ją systemami niekonwencjonalnymi. I tak jak Ukraina ma doświadczenia bojowe.

Czytaj też

Po każdym takim incydencie oczywiście od razu pojawia się żądanie, by na granicy wschodniej rozstawić wszystkie możliwe stacje radiolokacyjne, jakie tylko wojsko posiada. Nie jest przy tym żadną tajemnicą, że granica pokrycia radiolokacyjnego została obniżona po wybuchu pełnoskalowej wojny na Ukrainie. Dziś pewnie politycy i komentatorzy będą naciskać, by nad granicę wysłać jeszcze więcej radarów. Ale takie rozwiązanie ma wiele wad.

Stacja radiolokacyjna Bystra. Fot. PGZ.
Stacja radiolokacyjna Bystra. Fot. PGZ.

Po pierwsze, liczba radarów jest ograniczona. Jeśli będą wiecznie stać w dyżurach bojowych, spowoduje to zużycie sprzętu i obciążenie personelu. A jego liczba nie jest nieskończona. Po drugie – jeśli będziemy oczekiwać od wojska by pełniło służbę wyłącznie w formule „wartowniczej”, czyli bez zmian stanowisk i ograniczania emisji (liczby włączonych radarów), to paradoksalnie będzie ono gorzej przygotowane do zagrożenia wojennego. W takim wypadku, mając wyłącznie „stałą” obronę wzdłuż granicy, będzie ona doskonale rozpoznana przez środki rozpoznania radioelektronicznego przeciwnika. I może zostać zniszczona, na przykład salwami artylerii rakietowej i lufowej. Powód jest prozaiczny – emisje radarów ze stałych miejsc łatwo jest zmapować, czy to za pomocą systemów satelitarnych czy lotniczych i naziemnych środków rozpoznania elektronicznego. A skoro można rozpoznać, to można przygotować się do przeciwdziałania. Nie tylko poprzez zniszczenie w czasie pełnoskalowej wojny, ale też – przykładowo – ocenę, gdzie pokrycie radiolokacyjne jest najsłabsze i wysłanie swoich środków rozpoznania lub uderzenia właśnie tam.

Jak się bronić?

Powstaje więc pytanie, co robić, bo przecież przed zagrożeniami z powietrza trzeba się bronić.

Odpowiedzią mogą być tutaj doświadczenia krajów NATO. W Niemczech najpierw wprowadzono system polegający na rozstawieniu radarów wykrywania celów niskolecących, w odległości 40 do 60 km od siebie. W czasie pokoju były to 24 posterunki w służbie stałej (zmianowej), a więc z co najmniej trzema obsadami każda. Dodajmy, że wykorzystanie tylko trzech obsad dla stałej służby oznacza, że służbę czasem pełni się ponad 80 godzin w tygodniu, powinno więc być ich więcej. Tylko w tej służbie – budowanej oczywiście przez lata od wprowadzenia do linii pierwszego radaru – w czasie pokoju cały czas zaangażowanych było 2 tysiące żołnierzy Bundeswehry, a na czas wojny liczba posterunków zwiększana była dwukrotnie. Nawet więc w czasie Zimnej Wojny nie decydowano się wysłać całego potencjału na granicę.

Widać od razu, że tego rodzaju system jest mało efektywny. W państwach NATO od lat 70. prowadzono analizy w celu znalezienia rozwiązania tego problemu. Tym rozwiązaniem okazało się wyniesienie radarów w powietrze na samolotach wczesnego ostrzegania. Z ówczesnych analiz jednoznacznie wynikało, że dwa samoloty działające w sposób ciągły mogą zapewnić pokrycie (dotyczące jednak klasycznych celów jak samoloty, rakiety manewrujące a nie małych dronów) granicy NRD-RFN i granicy z Czechosłowacją. A więc obszaru, który „konsumowało” aż 24 stałych posterunków radiolokacyjnych.

Trzeba jednak pamiętać, że posiadanie określonej liczby samolotów w powietrzu oznacza, że na ziemi trzeba mieć ich wielokrotnie więcej. Są wyliczenia które mówią, że chcąc utrzymać jeden AWACS w powietrzu przez 30 dni (tzw. orbit) potrzeba co najmniej pięciu takich maszyn. A przy dłuższym czasie dyżurowania ich liczba jest jeszcze większa.

Samolot wczesnego ostrzegania Saab 340 AEW (3401).
Samolot wczesnego ostrzegania Saab 340 AEW (3401).
Autor. Jarosław Ciślak/Defence24.pl

Jak do tego mają się polskie zdolności? Po upadku rakiety w Przewodowie i incydencie w pobliżu Bydgoszczy, Polska w 2023 roku kupiła dwa samoloty Saab AEW&C 340. Dostarczono je rok później, a dziś już pełnią dyżury bojowe, są uznawane za niezawodne. Mimo, że to używane maszyny, to cena zaledwie około 250 mln zł za dwa takie samoloty była więcej niż okazyjna. Oprócz tego zdani jesteśmy na wsparcie NATO i innych sojuszników, w tym Australii, która wysłała do Polski samolot E-7A.

Reklama

Oznacza to, że zdolności są mimo wszystko ograniczone. Co za tym idzie, każdorazowo trzeba decydować, kiedy je uruchomić. I robi się to zwykle w sytuacji, gdy mamy do czynienia z wielkim atakiem Rosji na Ukrainę, z kilkuset bezzałogowcami i kilkudziesięcioma rakietami kierującymi się na cele w głębi terytorium Ukrainy. Zeszłej nocy w kierunku Ukrainy wystrzelono 93 Szahidów oraz dronów-imitatorów i dwie rakiety taktyczne Iskander-M, przeciwko obiektom na północy i wschodzie kraju. Ukraińska OPL zdołała zneutralizować 62 z nich. Należy pamiętać, że te statystyki nie muszą być pełne, bo pomimo rozwiniętego przez Ukraińców systemu wykrywania, w tym akustycznego, pojedyncze drony, zwłaszcza lżejsze od Szahidów, mogą przedostawać się przez obronę niezauważone. I do takich sytuacji wielokrotnie dochodziło.

Trudno mieć pretensje do faktu, że – prawdopodobnie – nie podrywano w powietrze dyżurujących myśliwców i samolotów wczesnego ostrzegania. Nawet gdyby tak było, to jest ich za mało by zapewnić w pełni równomierną osłonę. A w takiej sytuacji siły i środki koncentruje się tam, gdzie zagrożenie jest najbardziej prawdopodobne.

Czytaj też

Polska podjęła też wysiłki w celu zbudowania innych elementów systemu wykrywania niskolecących celów. Zakupiono, w 2023 roku, cztery aerostaty Barbara, które mogą bardzo poważnie wzmocnić pokrycie radiolokacyjne zwłaszcza na małych wysokościach. Wstępna gotowość operacyjna tego systemu jest jednak przewidziana na rok 2026, a pełna zostanie uzyskana jeszcze później. Dodajmy tutaj, że wojsko definiowało takie potrzeby co najmniej od około 2015 roku, a analizy w ówczesnym Inspektoracie Uzbrojenia prowadzono od roku 2017.

Innymi słowy, zakup tego systemu miał miejsce dopiero po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę, bo dopiero wtedy pojawiły się wola polityczna, zmiany w systemie zakupów i pieniądze. Jeśli więc kieruje się pretensje o to, że wydawane są pieniądze a system nie działa, to równie dobrze można by oczekiwać zamieszkania w domu, który jest w budowie na długo przed terminem oddania do użytkowania. I to dotyczy także wielu innych elementów obrony powietrznej.

Reklama

Podajmy przykład. Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych już w 2017 roku podjęły decyzję o wprowadzeniu radarów z aktywnym skanowaniem elektronicznym (AESA) na swoje myśliwce F-16, by te mogły lepiej wykrywać niskolecące cele powietrzne (w tym rakiety manewrujące). Mniej-więcej w tym samym czasie o modernizacji F-16 zaczęto rozmawiać w polskich Siłach Powietrznych, ale umowa – obejmująca między innymi instalację takich radarów – została sfinalizowana dopiero niedawno, w sierpniu 2025 roku. Znów – jest tak z wielu powodów. Wspomnijmy tylko, że polskich F-16 jest na tyle mało, że bez zakupu innych nowoczesnych maszyn bardzo trudno byłoby skierować część z nich do czasochłonnej modernizacji bez negatywnego wpływu na działalność operacyjną, w tym w obronie przestrzeni powietrznej. Nowe samoloty zakupiono w 2020 roku (F-35, bardzo nowoczesne ale z dłuższym terminem dostaw) i w roku 2022 FA-50 i FA-50PL. Swoją drogą, już w 2022 roku, w momencie gdy nowe radary dostarczano do jednej z jednostek Gwardii Narodowej Amerykanie wprost napisali w komunikacie, że nowy radar jest niezbędny do wykrywania rakiet manewrujących, bo te starsze się do tego nie nadają.

Do wykrywania dronów może też służyć „rozproszona” architektura, taka jak będzie budowana w ramach Tarczy Wschód – ale znów, jej utworzenie zajmie trochę czasu. A systemy monitorowania elektronicznego, jakie ma Straż Graniczna (ale też nie na całej granicy wschodniej, bo na granicy z Ukrainą – przez którą może iść także przemyt, w tym drogą powietrzną, taki system będzie dopiero budowany) najwyraźniej nic nie wykryły.

Jak więc odpowiedzieć na zawarte w tytule artykułu pytanie, jak nie bronić przestrzeni powietrznej Polski? Mając tak ograniczony potencjał (nawet z uwzględnieniem wzmocnienia sojuszniczego, jakie Polska otrzymuje) trzeba stosować zasadę ekonomii sił i uwzględnić pewne ryzyko. Bo jeśli będziemy kierować się tylko bieżącymi potrzebami, to będzie to niosło ryzyko degradacji zdolności bojowej (oby nie w formie katastrofy samolotu bojowego lub wczesnego ostrzegania) z uwagi na to, że dyżurów bojowych było zbyt dużo w stosunku do obsług i szkoleń.

A pełnego bezpieczeństwa przestrzeni powietrznej nie ma nawet Izrael, bo pomimo gigantycznych doświadczeń bojowych, wielkich nakładów ale od dekad, wydatnego wsparcia sojuszników i bardzo nowoczesnych systemów upadki dronów bez wcześniejszego ostrzeżenia, nawet Hezbollahu i nawet w obszarach zamieszkanych, się zdarzały. A jeden z irańskich Szahidów, pomimo że przestrzeń powietrzna broniona była przez wielowarstwowy system i wielu sojuszników został strącony przez śmigłowiec Apache dopiero tuż obok strategicznej wyrzutni przeciwrakietowej Arrow 3, a więc tam gdzie teoretycznie w ogóle nie powinien się znaleźć. Zwłaszcza w sytuacji ataku na państwo, które ma krótką (a więc łatwiejszą do obsadzenia i nadzoru) linię graniczną. Oczywiście miało to miejsce w czasie zmasowanego ataku, ale wobec systemu obrony powietrznej o potencjale pod pewnymi względami ponad dziesięciokrotnie większym od polskiego. Obecnie należy więc zachować spokój i budować system obrony powietrznej oraz antydronowej, uzupełniając go o wnioski z kolejnych incydentów. Ale nie można oczekiwać stuprocentowego bezpieczeństwa, bo go nigdy nie będzie, a zwłaszcza w sytuacji takich państw jak Polska, gdzie wysiłki na rzecz budowy obrony powietrznej na szerszą skalę rozpoczęły się w 2022 roku.

Reklama
WIDEO: Święto Wojska Polskiego 2025. Defilada w Warszawie
Reklama

Komentarze (12)

  1. Tomeka

    Trzeba rozliczyć Prezesów Państwowych firm zbrojeniowych z realizacji kontraktów, bo będzie wielki problem jak okaże się, że firmy pobrały wielkie zaliczki a sprzętu nie ma. Prezesi tych firm muszą być aktywni i rozliczani z efektów od tego zależy nasze bezpieczeństwo, bez sentymentów.

  2. Seba

    Holendrze przysłali do nas system antydronowy Skyranger 30, to nic innego, co proponuje PIT-Radwar z Jelczem, czyli armata 35 mm. Kupujemy 96 Apache, w h.j innego sprzętu, który mógłby być produkowany w Polsce, a nie jest, Dokonujemy dziwnych wyborów.. Jak słyszę, co robi Turcja, to się zastanawiam, co my robimy, a raczej czego nie robimy ... nie wspieramy polskiego przemysłu zbrojeniowego. Zamiast kupować 500 Himars'ów, to lepiej kupić 200-300 zestawów do od PIT-Radwar. Może należy 50-60 największych polskich miast wyposażyć w zestawy tego typu pomieszane z Pilicą+ do obrony. Jak nie mamy wystarczającej ilości schronów, to to było dobre. Niech cześć pieniędzy na takie zestawy wyłożą miasta, a cześć nie idzie z budżetu centralnego. Coś nas musi bronić.

  3. Zam Bruder

    Z celami niskolecącymi był problem w dawnych czasach analogów i lamp, bo ta technika dopiero raczkowała ; gdy w latach 80 - tych histerii Pershingów i Cruise próbowano jakoś przeciwdziałać tym drugim i organizowano ćwiczenia pod kątem ich wykrywania i zwalczania - w naszym batalionie radiotechnicznym predysponowana była do tego Daniela, czyli NUR21 - stacja bardzo na tamte czasy nowoczesna, ale i ona potrafiła płatać figle i zamiast MiGa21 pozorującego Cruise prowadziła....pociąg przemieszczający się w jej bliskim zasięgu co wywołało niemałą konsternację na SD ;)) Co mnie dzisiaj dziwi, to bezradność w podobnych sytuacjach współczesnych juz w pełni zautomatyzowanych posterunków radiolokacyjnych nie potrafiących sobie poradzić z takim Szahidem. Tekturowe państwo z tekturowymi możliwościami obrony - przykre i niebezpieczne, bo potencjalny przeciwnik już o tym wie.

    1. radziomb

      zastanawiales sie kiedys jak Ukraincy wykrywaja po 100..300...500 takich dronow dziennie i je stracaja? da sie? Ci prymitywni Ukeaincy vs wspaniali Polacy z WB. oczytajcie sie co Litwa kupuje

    2. Boczek

      radziomb, 20 sierpień (22:48) ### Tak, wiemy jak to działa i dlatego tam gdzie nie działa, to nie działa tak samo jak u nas

  4. ark

    Co jest takim problemem w Polsce, żeby kupić te 64 F-35 czy jakieś dodatkowe F-16, kilka samolotów typu AWACS, tankowce, przygotować bazy lotnicze i system zarządzania zamówieniami części oraz magazyny buforowe, aby zwiększyć gotowość operacyjną? Jasne, to będą miliardy, ale chyba nawet nie tyle ile zapłaciliśmy za 96 Apache. Co w Polsce jest takiego, że kupujemy wszystko, tylko nie podstawową flotę lotniczą. Nie mówię o wielkiej, największe czy czymś takim, ale taką standardową jak na nasz kraj. Co u nas jest problemem? A tak poza tym, to wiem, zamówiliśmy Narew Tylko, że wyrzutnie i pociski, a gdzie reszta?

  5. chąśnik

    Może zamiast kupować setki czołgów, kupmy obronę przeciwdronową? Za te same pieniądze kupimy ogromne ilości takiego sprzętu. Najlepiej od polskich firm. Albo zawieśmy programy typu 800+, żeby móc zrobić taki szybki masowy zakup.

    1. radziomb

      Litwa kupila od Ukrainy. zwykly system oparty o mikrofony. serio niech ten dron walnie w budynek MON to moze zmadrzeją...

  6. Edmund

    Rosjanie po raz kolejny przetestowali polską obronę powietrzną. Wniosek: można w nią wlatywać jak się chce, kiedy się chce i z czym się chce. Przypomnę, że nie ma masowych zamówień na systemy anty-dronowe mimo imponującej oferty polskiego przemysłu.

    1. DBA

      Edmund - nie kupuje się bo sa mało defiladowe

  7. Zbyszek

    Autor ma rację - ekonomia sił decyduje. Nie uwzględnił jednak innego rozwiązania. 65% Ukrainy było (stan sprzed roku) pod kontrolą systemu akustycznego wykrywania dronów opartego o prawie 10 tys smartfonów. Wykrywa on 60% shahedow (nie wiem czy jest korelacja między wykrywalnością a kontrolowanym obszarem Ukrainy). Amerykanie z MDAA wyceniają koszt całości na.. 3 mln USD. My nie potrzebujemy aż takz rozbudowanego systemu więc koszt byłby jeszcze niższy. Może czas korzystac z doświadczeń Ukrainy?

  8. Essex

    Przekomiczne....wiedzac ze brakuje samolotow AWACS oraz pelnoprawnych samolotow z radarami AESA przez 3 lata wojny obok nie zrobiono kompletnie nic aby to zmienic....kupiono po piereszym incydencie dwa szwedzkie zlomy wiedzac ze to za mslo i zamiast zlozyc od razu zamoeienie na kolejne maszyny nie zrobiono NIC bo na defilade wystarcza dwa, zapomnialem ...wydano 4mld dol na zakup defiladowego badziewia z korei FA50 ze starymi radarami i bez uzbrojenia...ludzie gdzie my zyjemy?

  9. Essex

    Nie ma kasy na radary, nie ma kasy na obsluge, nie ma kasy na kolejne AWACSy bo te dwa nieloty uxywane ze Szwecji jak widac tylko na parady sie nadaja ale jes kasa na samolociki defiladowe FA50 z 24 rakietami z muzeum!!!!

  10. Eee tam

    Acha czyli podczas praktycznie etapu 3 wojny światowej tuż za polską/natowską granicą żaden AWACS nawet ten mały ze Szwecji nie kontroluje przestrzeni powietrznej niskiego pułapu ?

    1. DBA

      Eee tam - widać nie. I pewnie problem jak zawsze leży w kasie - w dozorze 3 zmianowym konieczne jest zapewnie nie 4 -rech obsad bo wojsko mamy zawodowe a tydzień pracy 40 godz. Gdy był pobór stacje radioelektroniczne obsadzane były poborowymi, ze służbą 7 dni w tygodniu. Nie kupuje tego, że stacje nie mogą pracować "na okrągło" bo je wykryją i zniszczą choćby ze wzgledu na ich mobilność

    2. CdM

      Są dwa. Aby stale któryś był w powietrzu, potrzebnych jest optymalnie 5, a minimalnie 3-4.

  11. strada

    Chiński radar o zasięgu >10km RCS0.01m2 kosztuje detalicznie na aliexpress około 200 tys dolarów. W hurcie pewnie 150 tysiecy.. Za 100 tego typu radarów trzeba by zapłacić 15 mln $. Do tego jakaś łączność miedzy nimi oparta o mobilny internet. 100 radarów daje 2000km pokrycia .

    1. Edmund

      Jak tak dalej pójdzie, to polskie gminy będą kupować takie radary w ramach systemu monitoringu, zstępując polski rząd.

  12. Prezes Polski

    Skandalem w przypadku ruskiego cruise pod Bydgoszczą nie było yo, że wleciał, ale to że wojsko wiedziało o tym, zaprzestano poszukiwań, a potem MON bagatelizował sprawę i zwalał winę na dowódcę operacyjnego.

Reklama