Geopolityka
Liban: wybory w zrujnowanym i podzielonym kraju
Liban, który od października 2019 r. jest pogrążony w głębokim kryzysie finansowym, wybiera nowy parlament. Tymczasem badania wskazują na to, że Libańczycy nie wierzą w zmiany, a znaczna część spośród nich chce opuścić kraj. Sytuację komplikuje ogromna liczba syryjskich uchodźców oraz sektariański system podziału władzy.
Liban to mały kraj i w tamtejszych wyborach parlamentarnych uprawnionych do głosowania jest raptem niespełna 4 mln osób. Niemniej scena polityczna jest niezwykle rozbudowana ze względu na skomplikowaną strukturę sektariańsko-etniczną. Kraj podzielony jest na 15 okręgów, z których wybiera się od 5 – 13 deputowanych. Jednocześnie jednak pula 128 mandatów z góry podzielona jest między 11 grup etniczno-sektariańskich. Połowa przypada 6 grupom chrześcijańskim – najwięcej tj. 34 mandaty, maronitom, którzy do wojny domowej rządzili Libanem, a obecnie należy im się urząd prezydenta. Poza tym, mandaty przysługują również greko-prawosławnym, greko-katolikom, Ormianom-katolikom, Ormianom-apostolskim i ewangelikom. Z kolei szyici i sunnici mają po 27 mandatów, przy czym szyitom przysługuje stanowisko przewodniczącego parlamentu, a sunnitom – premiera. Pozostałych 11 mandatów przypada Druzom, alawitom oraz innym mniejszościom (1 mandat).
Na tą skomplikowaną mozaikę nakłada się kolejna – polityczna. Podziały personalno-rodowo-polityczne w obrębie poszczególnych grup etniczno-sektariańskich są bowiem bardzo głębokie, a kryzys w jakim się znalazł Liban ich nie zatarł. Wręcz przeciwnie – pogłębił. Można przy tym nakreślić dwie główne linie podziału. Chodzi więc, po pierwsze, o stosunek do Hezbollahu i wpływów Iranu w Libanie, a po drugie o związek z tradycyjną, opartą na korupcji i nepotyzmie, klasą polityczną. Warto przy tym nadmienić, że system sektariański w Libanie jest znacznie bardziej rozbudowany niż w Iraku (choć ten drugi ma 10 razy więcej mieszkańców) i ma charakter sformalizowany. Podział stanowisk między różne grupy etnosektariańskie sięga bardzo głęboko w strukturach zarówno administracji jak i wojska.
Czytaj też
Skomplikowany system wyborczy powoduje, że trudno jest przewidzieć wynik wyborów, a nieliczne badania opinii publicznej dają jedynie ogólny obraz nastrojów. Pozornie najbardziej klarowny obraz dotyczy szyitów. W poprzednich wyborach cała szyicka pula mandatów została podzielona między Hezbollah i sprzymierzony z nim Amal (z wyjątkiem 1 mandatu). Hezbollah otrzymał też największy procent w skali kraju tj. 16,5 % (co oznacza, że gdyby wybory miały charakter proporcjonalny, a nie etnosektariański to organizacja ta zdobyłaby jeszcze więcej mandatów). Warto dodać, że zarówno w Hezbollahu jak i Amalu w wyborach uczestniczy tylko polityczno-parlamentarne skrzydło, a nie religijno-militarne. I w obecnych wyborach startują wszystkie kluczowe postaci tych dwóch ugrupowań tj. w szczególności sprawujący już od 30 lat funkcję przewodniczącego parlamentu Nabih Beri, a także lider Hezbollahu w parlamencie Mohammad Raad i większość dotychczasowych deputowanych tego ugrupowania.
Największym wyzwaniem dla tego układu są kandydaci ponadsektariańskiego bloku Kadrin, głównej listy związanej z rewolucją 17 października (czyli protestami jakie wybuchły po libańskim krachu finansowym). Trzon tej listy stanowi ugrupowanie o nazwie Obywatele dla Państwa (MMFD), określające się jako progresywne i sekularne, dążące do desektarianizacji Libanu, budowy społeczeństwa obywatelskiego, zerwania z korupcją i nepotyzmem oraz przeprowadzenia głębokich reform politycznych. Na jego czele stoi chrześcijanin, grekokatolicki profesor ekonomii, Charbel Nahas, który w latach 2009-2012 piastował kolejno urząd ministra telekomunikacji, a następnie pracy, z nominacji Wolnego Ruchu Patriotycznego – partii prezydenta Michela Aouna. MMFD, na szyickim południu, jest przy tym sprzymierzone z Libańską Partią Komunistyczną, która w niemal 100-letniej swojej historii, jak dotąd nie zdołała zdobyć ani jednego mandatu, brała natomiast aktywny udział w wojnie domowej.
Czytaj też
Według badania przeprowadzonego w grudniu ub. r. przez Fundację Konrada Adenauera, prawie 38 % Libańczyków deklarujących wolę wzięcia udziału w wyborach, deklarowało wówczas chęć głosowania na kandydatów niezależnych lub związanych z rewolucją 17 października. Niemniej, jednocześnie największym poparciem wciąż cieszył się Hezbollah, który, według tego badania, mógł liczyć nawet na 60 % głosów szyickich. Zważywszy na kontrolę jaką ugrupowanie to sprawuje nad swoim terytorium za pośrednictwem quasi-policyjnych bojówek to prawdopodobieństwo, że zmiecie konkurencję jest bardzo duże. Kadrin oraz inni kandydaci niezależni mają natomiast zdecydowanie większe szanse wśród wyborców chrześcijańskich i sunnickich. Warto jednak pamiętać, że do deklarowanych preferencji wyborczych w sondażach w Libanie należy podchodzić z dużą ostrożnością.
W 2018 r. zdecydowanym zwycięzcą w puli chrześcijańskiej był Wolny Ruch Patriotyczny (FPM), na którego czele stoi Dżubran Bassil, zięć prezydenta Michela Aouna, który chce po nim przejąć ten urząd. FPM zdobyło wówczas 18 mandatów (z czego 10 z puli maronickiej). Bassil cieszy się jednak bardzo złą opinią wśród wyborców niezadowolonych z korupcji i nepotyzmu i przewiduje się, że poniesie porażkę w tych wyborach. Warto przy tym jednak pamiętać, że w Libanie, a w szczególności wśród chrześcijan, panują quasi-feudalne zależności oparte na dominacji wielkich rodów politycznych i otwartą kwestią póki co jest to czy w tych wyborach zostanie to przezwyciężone. Problemem Bassila jest jednak również to, że inne wielkie rody chrześcijańskie (Dżemajel, Frangieh czy Mouawwad) pragną jego klęski. FPM było przy tym głównym chrześcijańskim sojusznikiem Hezbollahu, ale organizacja ta woli by prezydentem został Sulejman Frangieh, lider Marady (w 2018 r. zdobyła 3 mandaty chrześcijańskie), którego ojciec był prezydentem w latach 1970 – 1976, a brat (razem z całą rodziną) został zamordowany w wewnątrzmaronickich walkach w 1978 r. przez Falangę rodziny Dżamajel i Samira Dżadży. Sojusznikiem Hezbollahu wśród chrześcijan jest też armeński Tasznak (dysponujący obecnie 3 z 6 mandatów ormiańskich).
Czytaj też
Głównym wrogiem Hezbollahu (a także FPM, rodziny Aounów-Bassilów, jak również Syrii i Iranu) w puli chrześcijańskiej są Siły Libańskie (LF) Samira Dżadży. Jako jeden z nielicznych przywódców z okresu wojny domowej Dżadża trafił po jej zakończeniu do więzienia na prawie 10 lat (pod naciskiem Syrii). Według badania Fundacji Adenauera Dżadża jest przy tym obecnie jedynym politykiem libańskim, który po rewolucji 17 października, zaliczył wzrost poparcia. W 2018 r. LF zdobyły 13 mandatów chrześcijańskich ale obecnie przewiduje się, że ma szansę na pokonanie FPM. Warto dodać, że Dżadża był kontrkandydatem Michela Aouna w wyborach prezydenckich, które ciągnęły się przez 2 lata (2014 – 2016), a impas przełamało dopiero porozumienie z Maarab. Dżadża wycofał swoją kandydaturę i w zamian miał zyskać poparcie FPM w kolejnych wyborach prezydenckich, tyle, że w międzyczasie ambicje prezydenckie pojawiły się u Bassila. Można się jednak spodziewać, że Dżadża będzie kandydatem na prezydenta obozu anty-Hezbollah w wyborach, które mają nastąpić niedługo po wyborze nowego parlamentu. O głosy chrześcijańskie walczyć będzie też lista Kataib rodziny Dżemajel (która odgrywała kluczową rolę w wojnie domowej), sprzymierzona z ugrupowaniem Rene Mouawwada (również syna b. prezydenta, zamordowanego w 1989 r.) oraz ugrupowaniem Takadum, stworzonym na bazie ulicznych protestów po rewolucji 17 października. Ugrupowania te również są zdecydowanie wrogo nastawione do Hezbollahu.
Największy znak zapytania dotyczy mandatów sunnickich, gdyż dotychczasowy lider najważniejszego ugrupowania sunnickiego, b. premier Saad Hariri (syn b. premiera Rafika, zamordowanego w 2005 r.) ogłosił bojkot wyborów. Hariri, mający poparcie (a nawet obywatelstwo) Arabii Saudyjskiej (co nie przeszkodziło jej w uwiezieniu go w trakcie oficjalnej wizyty w 2017 r.), jest zdecydowanym przeciwnikiem Hezbollahu (ale jednocześnie jest też znienawidzony przez zwolenników reform), a premierem był dwukrotnie: w latach 2009-2011 i 2016-2020. To właśnie w okresie gdy był premierem doszło do finansowego krachu i rewolucji 17 października, co doprowadziło do jego dymisji. Jego następca Hassan Diab został jednak również szybko zmuszony do rezygnacji, po tym jak w porcie w Bejrucie doszło do gigantycznej eksplozji. Hariri próbował wówczas wrócić na stanowisko premiera ale ostatecznie Hezbollah przeforsował kandydaturę jego rywala – Nadżiba Mikatiego. W poprzednich wyborach lista Haririego zdobyła 17 mandatów sunnickich, a lista Mikatiego tylko 4 (z czego tylko 1 sunnicki). Mikati wystawił swoich kandydatów również w tych wyborach, choć sam, podobnie jak Hariri, nie kandyduje. Bojkotowi wyborów nie podporządkowało się wielu polityków dotąd związanych z Haririm, w tym jego brat, a także inny ex-premier Fouad Siniora (żaden z nich jednak osobiście nie kandyduje).
Czytaj też
Hezbollah ma jeszcze kilku sojuszników, w tym własnych kandydatów chrześcijańskich, a także Libańską Partię Demokratyczną druzyjskiego księcia Talala Arslana. W 2018 r. większość (6 spośród 8) mandatów druzyjskich przypadła jednak Progresywnej Partii Socjalistycznej Walida Dżumblata (wbrew nazwie ugrupowanie jest wodzowskie, z dziedziczną władzą, a sam lider jest – w oczach uczestników rewolucji 17 października – równie mocno odpowiedzialny za tragedię Libanu), który należy do obozu anty-Hezbollah. W kontekście Hezbollahu jedną z kluczowych, a zarazem najbardziej drażliwych, kwestii jest sprawa rozbrojenia tego ugrupowania. To też jeden z postulatów protestujących 17 października, niemniej trudno sobie wyobrazić by Hezbollah dobrowolnie na to przystał. Ponadto w badaniu Fundacji Adenauera rozbrojenie Hezbollahu było priorytetem tylko dla 8 % ankietowanych.
Po poprzednich wyborach sąsiedni Izrael stwierdził, że Liban wpadł w ręce Hezbollahu. Wprawdzie i tak oba kraje nie utrzymują stosunków dyplomatycznych i Liban jest daleki od przyłączenia się do Porozumień Abrahamowych, to oba kraje od 2020 r. prowadzą (za zgodą Hezbollahu) niebezpośrednie negocjacje (pośrednikiem jest USA) w sprawie rozgraniczenia wyłącznych stref ekonomicznych na Morzu Śródziemnym, co związane jest ze znajdującymi się tam zasobami gazu. Wyniki poprzednich wyborów znacząco wpłynęły również na relacje Libanu z sunnickimi monarchiami Półwyspu Arabskiego, w szczególności Arabią Saudyjską. Miało to ogromne znaczenie, gdyż turystyka bogatych Arabów z Półwyspu do libańskich klubów nocnych itp. stanowiła bardzo istotny element budżetu tego kraju. Ochłodzenie relacji, a następnie pandemia pogłębiły problemy ekonomiczne kraju, który jeszcze kilka lat temu, mimo długotrwałej wojny domowej, uważany był za rozwinięty i relatywnie bogaty. Po krachu bankowym, który miał miejsce w 2019 r., czarnorynkowa cena dolara wzrosła z dotychczas sztywnego kursu 1500 funtów libańskich do 27 tys. obecnie. Tyle, że oficjalny kurs to nadal 1500. Po jeszcze innym kursie (nieco wyższym niż oficjalny, lecz znacznie niższym niż czarnorynkowy), można wypłacać pieniądze z banków, tyle, że przy znacznych ograniczeniach ilościowych. Obrót bezgotówkowy w Libanie praktycznie się załamał, a koszty życia wzrosły kilkukrotnie. Do tego doszedł wybuch, który całkowicie zniszczył port w Bejrucie w sierpniu 2020 r., a który do dziś nie został wyjaśniony.
Zdaniem krytyków Hezbollahu, to właśnie ta organizacja ponosi odpowiedzialność za nielegalne składowanie tam saletry amonowej. Oskarżenia te doprowadziły jednak do kolejnego kryzysu, gdy w październiku 2021 r. Hezbollah i Amal zorganizowały protest przeciwko prowadzącemu sprawę sędziemu Tarekowi Bitarowi. Doszło wówczas do starć zbrojnych, w których zginęło 7 zwolenników Hezbollahu, a kilkudziesięciu zostało rannych. O sprowokowanie ich oskarżony został Dżadża ale odmówił on stawienia się przed sądem, a w obawie przed eskalacją starć, nie podjęto próby jego aresztowania. W tym samym czasie, ostra krytyka saudyjskiej interwencji zbrojnej w Jemenie, dokonana przez libańskiego ministra informacji George'a Kordahi, doprowadziła do zamrożenia stosunków dyplomatycznych z Libanem przez Arabię Saudyjską i Kuwejt, a także zakazu importu libańskich produktów do tych krajów. Tak ostra reakcja związana była z tym, że Saudowie oskarżają Hezbollah o wspieranie jemeńskich Huti, a także przemyt narkotyku o nazwie Captagon na Półwysep Arabski. W kwietniu doszło jednak do normalizacji relacji Libanu z oboma wspomnianymi krajami, a 3 tygodnie przed wyborami Arabia Saudyjska i Francja ogłosiły plan pomocy humanitarnej dla Libanu, obejmujący dostarczenie przez Arabię Saudyjską żywności i leków o wartości 36 mln EUR i dodatkowej pomocy francuskiej o wartości 30 mln EUR. Nie ma jednak najmniejszych wątpliwości, że pomoc saudyjska ma wpłynąć na wynik wyborów i jeśli Hezbollah je wygra to stanie ona pod znakiem zapytania. Podobnie jest z obiecaną pomocą Międzynarodowego Funduszu Walutowego o wartości 3 mld USD (co zresztą nie pokrywa w pełni potrzeb Libanu), która zależna jest od przyjęcia pakietu reform, w tym zabezpieczających kraj przed korupcją.
Czytaj też
Liban jest krajem, w którym pamięć o wojnie domowej, toczącej się w latach 1975-1990 jest wciąż żywa. Do 2000 roku południowy Liban okupowany był przez Izrael, a do 2005 r. Liban kontrolowany był militarnie przez Syrię. Od dziesięcioleci mieszkają tu też uchodźcy palestyńscy, których liczbę ocenia się obecnie na ok. 200 tys. Po 2011 r. pojawili się też syryjscy uchodźcy, których jest obecnie ok. 1,5 mln. To wszystko w kraju, którego własna populacja liczy ok. 4,6 mln. Ponieważ syryjscy uchodźcy to przede wszystkim sunnici pozostałe grupy obawiają się, że ich przedłużająca się obecność zburzy równowagę etnosektariańską. Ponadto o ile sunnici obawiają się przede wszystkim wpływów Iranu, to chrześcijan niepokoi rosnąca liczba muzułmanów (przyrost wśród chrześcijan jest najmniejszy, a emigracja największa), w tym w szczególności groźba pojawienia się sunnickich dżihadystów (w 2014 r. Państwo Islamskie próbowało infiltrować Liban). Z kolei Ormianie libańscy boją się prób zdobywania wpływów przez Turcję. W dodatku przyrost naturalny wśród Libańczyków jest ujemny, przy czym wśród chrześcijan jest on niższy niż u muzułmanów. Ponadto ocenia się, że ok. 2,2 mln Libańczyków, czyli niemal połowa, potrzebuje pomocy humanitarnej. Według badania Fundacji Adenauera 39 % Libańczyków rozważa emigrację, a 15 % (w tym 19 % osób w wieku 20-30 lat) podjęło już ku temu odpowiednie działania. Niektórzy zaczęli też uciekać na łódkach na Cypr. Z badań wynika też ogromny pesymizm i brak wiary, że ruch protestów przyniesie jakąkolwiek zmianę. Tymczasem wojna na Ukrainie może jeszcze pogłębić kryzys w Libanie, bo ponad 60 % pszenicy kraj ten importował jak dotąd z Ukrainy.
"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie