Reklama
  • Wiadomości
  • Ważne
  • Analiza

Kto stoi za atakiem na Izrael? [ANALIZA]

Uderzenie Hamasu na Izrael nie jest zaskoczeniem, choć jego skala jest porażająca. Zdolności Hamasu jak również czas ataku wskazują na zewnętrzne wsparcie. Jednym z głównych celów jest niewątpliwie storpedowanie dealu izraelsko-saudyjskiego, do którego administracja Bidena od dawna próbuje doprowadzić. Atakowi sprzyja też sytuacja wewnętrzna w Izraelu.

Autor. Ujęcie z materiału propagandowego Hamasu
Reklama

Zobacz też

W sobotę Hamas zdołał przekroczyć zabezpieczenia oddzielające Strefę Gazy od Izraela i zaatakować 22 punkty w południowym Izraelu. Jednocześnie deszcz rakiet (ponad 2000) wystrzelonych przez Hamas spadł na niemal wszystkie izraelskie miasta. Bilans pierwszego dnia ataku, nazwanego przez Hamas „Burzą Al Aqsa”, jest szokujący. Po stronie izraelskiej zginęło co najmniej 300 osób, w tym zarówno cywile zamordowani w niezwykle brutalnych egzekucjach przeprowadzanych w zajętych przez Hamas miejscowościach, jak i zaskoczeni żołnierze IDF. Ponadto ponad 1000 osób zostało rannych, a ponad 160 uprowadzonych do Strefy Gazy. Izrael podaje, że zadał ciężkie straty Hamasowi, zabijając kilkuset napastników. Rakiety izraelskie spadły też na liczne obiekty w Strefie Gazy, w tym na wieże Palestine Tower w Gaza City, które zostały zniszczone.

Reklama

Zobacz też

Reklama

Takiej eskalacji konfliktu palestyńsko-izraelskiego można się było spodziewać i to z kilku powodów, choć przewidywano raczej wybuch nowej intifady na Zachodnim Brzegu. Od dawna narastała tam frustracja spowodowana utknięciem procesu pokojowego w martwym punkcie i spadkiem perspektyw utworzenia państwa palestyńskiego niemal do zera. Na tym gruncie rozwinął się silnie zdecentralizowany ruch Jaskinia Lwa, skupiający głównie palestyńskich nastolatków, dokonujących zuchwałych ataków na Izraelczyków. Sytuację pogorszyło wejście do izraelskiego rządu kahanistów, czyli skrajnej prawicy izraelskiej z Itamarem Ben Gvirem oraz Bezalelem Smotrichem na czele. Ugrupowania te były jeszcze do nie dawna uznawane za ekstremistyczne, a kahaniści znajdowali się od dawna na liście organizacji terrorystycznych w Izraelu i USA. Tymczasem Ben Gvir został ministrem bezpieczeństwa publicznego, a Smotrich, poza funkcją ministra finansów objął również stanowisko w resorcie obrony. Pozwoliło im to na uzyskanie ogromnego wpływu na politykę wobec Palestyńczyków i doprowadziło do nasilenia się ataków bojówek osadników żydowskich (związanych i ochranianych przez Ben Gvira) na Palestyńczyków, w tym bezkarne dokonywanie pogromów. Nie ulegało wątpliwości, że doprowadzi to prędzej czy później do pełnoskalowej konfrontacji.

Narastający chaos wewnątrz państwa

Nieprzygotowanie Izraela na atak ze strony Hamasu szokuje, ale również nie jest zaskoczeniem. Państwo to od wielu miesięcy pogrążone jest w chaosie spowodowanym sporem o reformę sądownictwa. Gigantyczne demonstracje opozycji, połączone ze strajkami rezerwistów, a także ciążące na premierze Netanjahu oskarżenia korupcyjne niewątpliwe negatywnie wpłynęły na funkcjonowanie wszystkich instytucji izraelskiego państwa, w tym instytucji bezpieczeństwa. Nie jest również tajemnicą konflikt między ministrem obrony Joawem Gallantem a Ben Gvirem. W kwietniu doszło również do spięcia między Gallantem a Netanjahu, który zdymisjonował ministra obrony za krytykę reformy sądownictwa, a następnie cofnął tą decyzję, gdyż pogłębiłaby ona chaos w państwie i naraziła jego bezpieczeństwo narodowe. Jak widać i tak do tego doszło.

Reklama

Zobacz też

Reklama

Wejście do rządy ekstremistów religijno-syjonistycznych i seria protestów przeciwko reformie sądownictwa negatywnie wpłynęły również na relacje amerykańsko – izraelskie. Administracja Bidena wyraźnie dała do zrozumienia, że nie będzie współpracowała z osobami typu Ben Gvir i Smotrich i są oni w USA persona non grata. Do spotkania Netanjahu z Bidenem w Białym Domu doszło dopiero we wrześniu br., 9 miesięcy po ponownym objęciu przez tego pierwszego urzędu premiera. To ochłodzenie było zresztą ostro krytykowane przez Republikanów oskarżających Bidena o opuszczenie tradycyjnego sojusznika. W tym kontekście obecna eskalacja jeszcze silniej wpisuje się w ogromną polaryzację polityczną jaka panuje w USA i będzie wykorzystywana przeciwko Bidenowi przez Republikanów, a zwłaszcza przez obóz Trumpa. Już obecnie zarzucili oni Bidenowi, że Hamas jakoby zyskał zdolności do zaatakowania Izraela dzięki dealowi zawartemu między USA a Iranem w sprawie wymiany więźniów, któremu towarzyszyła zgoda na odmrożenie 6 mld usd irańskich funduszy zablokowanych w Korei Płd. Pieniądze te zostały przelane na specjalne konto w Katarze i mają być wypłacane Iranowi na jedzenie i leki ale stronnicy Trumpa ogłosili już, że z tych środków zakupione zostały rakiety dla Hamasu. Biały Dom zdecydowanie odrzucił te oskarżenia, nazywając je dezinformacją i wskazując, że Iran nie skorzystał jeszcze z tych środków, a nawet jeśli by to zrobił, to nie mógłby za nie kupić niczego poza jedzeniem i lekami. Nie ma jednak wątpliwości, że ta sprawa będzie eksploatowana w czasie rozkręcającej się już kampanii przed wyborami prezydenckimi, które odbędą się w przyszłym roku, a w świetle ataku na Izrael może to osłabić Bidena.

Zobacz też

Rozbicie izraelsko-saudyjskiej normalizacji stosunków

Wiele jednak wskazuje, że Iran rzeczywiście stoi za zapewnieniem Hamasowi zdolności do takiego ataku na Izrael oraz nakłonieniem go do uderzenia w tym momencie. Chodzi bowiem o storpedowanie przystąpienia Arabii Saudyjskiej do Porozumień Abrahamowych, czyli normalizacji stosunków saudyjsko-izraelskich, co nie byłoby korzystne dla Iranu. W tym kontekście warto zauważyć, że głośna normalizacja saudyjsko-irańska, dokonana za pośrednictwem Chin, po miodowym okresie ostentacyjnego okazywania sobie miłości, weszła w stan stagnacji, a do Iranu nie napłynęły żadne saudyjskie inwestycje, za to mnożyć się zaczęły napięcia. Na dealu przede wszystkim zależy Izraelowi, a w szczególności jego premierowi Benjaminowi Netanjahu, co okazywał on na każdym kroku.

Reklama
Reklama

Jest to również niezwykle istotne dla Joe Bidena, dla którego byłby to ważny sukces, zwiększający jego szanse na reelekcję. Tymczasem nie jest tajemnicą, że saudyjski następca tronu Mohammad bin Salman, znany jako MBS, zażądał za to gwarancji bezpieczeństwa ze strony USA analogicznych do art. 5 NATO oraz zielonego światła dla saudyjskiego program nuklearnego. Oczywiście równie pokojowego jak ten irański. Początkowo Amerykanie odrzucili te postulaty ale presja na osiągnięcie sukcesu na Bliskim Wschodzie skłoniła administrację Bidena do większej elastyczności zwłaszcza w odniesieniu do programu nuklearnego. USA chciało doprowadzić do kompromisu polegającego na uruchomieniu tego programu na terenie Arabii Saudyjskiej ale pod swoją kontrolą. Do tego trzeba było jednak jeszcze przełamać opór w Izraelu, zwłaszcza, że aby zawrzeć ten deal z Saudami Izrael musiałby również dokonać jakichś ustępstw w kwestii palestyńskiej. Tymczasem ekstremistyczni koalicjanci Netanjahu negatywnie odnoszą się w ogóle do jakiejkolwiek normalizacji, nie mówiąc już o zgodzie na saudyjski program nuklearny czy ustępstwa wobec Palestyńczyków. W ostatnich miesiącach dokonywane były przez nich zresztą również prowokacje , które zagrażały relacjom Izraela z państwami arabskimi, z którymi dokonał on już normalizacji. Dlatego niedawno doszło do poufnej wizyty lidera opozycji Bena Gantza w Waszyngtonie, w czasie której Biden namawiał go do zawarcia dealu z Netanjahu tak by zneutralizować sprzeciw religijnych syjonistów wobec decyzji koniecznych by doprowadzić do dealu z Arabią Saudyjską.

Premier Izraela Benjamin Netanjahu
Premier Izraela Benjamin Netanjahu
Autor. Fot. kremlin.ru

Wiele wskazuje na to, że wysiłki te były bardzo bliskie sukcesu, co zresztą przyznał niedawno sam MBS deklarując, że „z każdym dniem jesteśmy coraz bliżej”. Oczywiście, Iran nie był z tego zadowolony, więc trudno uznać za przypadek to, że akurat w takim momencie dochodzi do tak szeroko zakrojonego ataku Hamasu na Izrael, który w ostatecznym rozrachunku nie przyniesie Palestyńczykom nic dobrego. Krwawa rozprawa z Hamasem przyniesie dużą liczbę ofiar i zniszczeń po stronie palestyńskiej, co będzie bardzo mocno eksploatowane przez arabskie media i najprawdopodobniej zablokuje normalizację saudyjsko-izraelską. Dla Iranu byłby to sukces podwójny bo oznaczałby też, że saudyjski program nuklearny nie zostanie uruchomiony. Nuklearna Arabia Saudyjska to bowiem zmiana regionalnego układu sił na irańską niekorzyść.

Reklama

W Iranie od razu zresztą pojawiły się głosy poparcia dla ataku Hamasu. Np. jeden z doradców Najwyższego Przywódcy i zarazem b. dowódca Sepah Yahya Rahim Safavi podkreślił, że Iran wspiera atak Hamasu na Izrael i będzie to robił dalej „aż do wyzwolenia Palestyny i Jerozolimy”. Niektórzy zwracają również uwagę na wypowiedź Najwyższego Przywódcy sprzed 4 dni, w którym zapowiedział on rychły koniec Izraela ale mogła to być również rytualna retoryka. Niemniej ciężko uznać za przypadek, że taka eskalacja następuje w chwili gdy deal saudyjsko-izraelski był bardzo bliski dogadania. Trudno natomiast ocenić czy istnieje związek między atakiem Hamasu na Izrael, a atakiem dronowym na syryjską szkołę wojskową w Homs, w którym zginęło ponad 100 osób, w tym kobiety i dzieci. Doszło do niego dzień przed atakiem Hamasu na Izrael. Nikt do tego ataku się nie przyznał, a władze syryjskie również nie oskarżyły o niego nikogo, niemniej zapowiedziały odwet. Nie można jednak wykluczyć, że stał za tym Izrael lub przynajmniej ekstremiści związani z Ben Gvirem, którzy w ten sposób chcieli doprowadzić do eskalacji.

Zobacz też

Najbliższe dni pokażą czy do ataku na Izrael włączą się też inni wrogowie tego państwa np. Hezbollah czy też Jaskinia Lwa na Zachodnim Brzegu i jaka będzie odpowiedź Izraela. W niedzielę rano doszło do wymiany ognia między Hezbollahem a Izraelem ale nie przesądza to jeszcze eskalacji. Wzięcie przez Hamas ponad 160 zakładników mocno komplikuje sytuację, zwłaszcza jeśli rozpoczną się ich publiczne egzekucje. Może to zmusić Izrael do rozpoczęcia operacji lądowej w Strefie Gazy, a być może również na Zachodnim Brzegu. W najgorszym scenariuszu może to doprowadzić do regionalnego konfliktu i wciągnięcia w niego USA (jest to jednak póki co scenariusz mało prawdopodobny, choć niewykluczony). W każdym razie skutki zarówno dla Izraelczyków jak i Palestyńczyków będą opłakane. Wzmocnią się natomiast ekstremiści, zarówno po stronie izraelskiej jak i palestyńskiej.

Reklama

W Izraelu opozycja póki co odłożyła swoje spory z Netanjahu i zadeklarowała pełne wsparcie dla zdecydowanej rozprawy z Hamasem. Ponadto jeden z głównych liderów opozycji, Jair Lapid, wezwał Netanjahu do rozwiązania koalicji z ekstremistami i stworzenia rządu kryzysowego z udziałem obecnej opozycji. Póki co Netanjahu na to nie zareagował i nie można wykluczyć, że uzna to za próbę wciągnięcia go w pułapkę. Dla samego Netanjahu atak Hamasu jest gigantycznym ciosem, gdyż po pierwsze Izrael pod jego przywództwem został zaskoczony, a po drugie jego wymarzona umowa z Saudami ucieka, choć była już na wyciągnięcie ręki.

Obecna eskalacja może się okazać również ciosem dla Ukrainy oraz prezentem dla Rosji. Z całą pewnością odciągnie ona bowiem uwagę USA, bez których wsparcia Ukraina nie jest w stanie skutecznie prowadzić wojny. Tymczasem Rosja może zaoferować „mediację” w celu doprowadzenia do zwolnienia zakładników i deeskalacji, w zamian za określone koncesje ze strony USA. Nawet jeśli w takiej sytuacji administracja Bidena odrzuci takie sugestie, to zaangażowanie Rosji w „mediację” może zmienić jej postrzeganie w USA. Póki co Rosjanie zachowują pewien symetryzm wzywając do deeskalacji i ustanowienia „wszechstronnego, trwałego i długo oczekiwanego pokoju na Bliskim Wschodzie”.

Reklama
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS
Reklama
Reklama