Geopolityka
Koniec (łatwej) konsumpcji bezpieczeństwa w Europie
Wraz z perspektywą objęcia władzy przez nową administrację prezydencką w USA w Europie pojawiło się wiele alarmistycznych narracji, przede wszystkim o konsekwencjach dla bezpieczeństwa i obronności naszego regionu oraz całego kontynentu. Tym bardziej trzeba spojrzeć na możliwości rozwoju sytuacji w relacjach transatlantyckich na przestrzeni 2025 roku i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy będzie w nich widoczna jakaś forma rewolucji.
Już 20 stycznia 2025 r. nastąpi planowa inauguracja Donalda Trumpa na kolejnego prezydenta USA. Wokół tej daty pojawiło się już wiele mniej lub bardziej ostrych narracji, szczególnie w Europie, w tym również w Polsce. Uwidoczniło się to np. względem przyszłości stosunków transatlantyckich na linii USA i sojuszników z NATO (OTAN). Należy pamiętać, że oprócz państw europejskich jest to oczywiście Kanada, ale z racji jej ulokowania na kontynencie północnoamerykańskim mamy do czynienia z czymś bardziej wyjątkowym, m.in. w sferze istnienia NORAD i tym podobnych struktur.
Obecnie można być pewnym tylko jednego. Spoglądając z perspektywy europejskiej, nowa amerykańska administracja ostatecznie zakończy łatwą konsumpcję gwarancji bezpieczeństwa po naszej stronie Atlantyku (wspierana zapewne przez nowy Kongres, także zdominowany przez deputowanych republikańskich). Może więc przyczynić się do ostatecznego zakończenia okresu definiowanego w głównej mierze przez tzw. dywidendę pokoju, a więc pewnego układu w relacjach amerykańsko-europejskich, gdzie USA rzeczywiście wzięły na siebie znaczne koszty zapewnienia zdolności wojskowych w ramach NATO.
Czytaj też
Cięć w budżetach obronnych już nie będzie?
W tym samym czasie ich europejscy sojusznicy prowadzili politykę częstokroć drastycznych cięć, uznając, że w ich ocenie środowiska bezpieczeństwa duże zasoby obronne bazujące na standardach zimnowojennych nie są już w żadnym razie potrzebne. Tym samym pozwolono na uwolnienie części środków finansowych z szeroko pojmowanej przestrzeni obronnej na inne, niewojskowe cele. Zauważmy, że nie chodziło tylko o zmiany w konstrukcji sił zbrojnych, a więc umowne odchodzenie od dużej liczebności, obowiązkowej służby wojskowej tudzież przeszkolenia wojskowego obywateli, czy też cięć w ich wyposażeniu, szczególnie przeznaczonego do warunków pełnowymiarowej wojny i w przypadku przeciwnika posiadające porównywalne lub większe zdolności bojowe. Chodziło również o doprowadzenie do znacznych zmian strukturalnych w przestrzeni przemysłu zbrojeniowego, ale także niewojskowego systemu odporności państwa na warunki wojenne. Zapowiedzi środowiska wokół Donalda Trumpa o przysłowiowej granicy 5 proc. PKB na obronność można więc potraktować właśnie w kategorii stwierdzenia, że skończył się czas łatwego korzystania z gwarancji bezpieczeństwa ze strony Europejczyków.
Oczywiście z polskiej perspektywy najmniej odczuliśmy jej skutki, gdyż do NATO weszliśmy w 1999 r., a już po rosyjskiej agresji na Gruzję ponownie rozpoczęliśmy dyskusję odnoszącą się do budowania nowych krajowych zdolności obronnych, a nie tylko tych ekspedycyjnych. Lecz z perspektywy całego europejskiego filaru NATO to właśnie 2025 r. może być rzeczywiście politycznie przełomowy. Tak czy inaczej, umowny amerykański parasol obronny (nie tylko ten jądrowy) nie zniknie znad Europy, co częstokroć pojawia się w co bardziej radykalnych narracjach. Aczkolwiek jego istnienie i skala będą obwarowane wymogiem dobudowania (i to drastycznie szybko) własnych zdolności militarnych. Już raz zauważyliśmy ten paradygmat w działaniach pierwszej administracji Donalda Trumpa, ale działo się to w zupełnie innych warunkach, nie wspominając o zupełnej erozji zasad działania architektury bezpieczeństwa europejskiego dokonanej przez Rosję w lutym 2022 r.
Czytaj też
Donald Trump z nową siłą wobec europejskich sojuszników
Obecnie, gdy nowy prezydent w USA przychodzi do władzy, jego zdolności negocjacyjne wobec partnerów europejskich są o wiele silniejsze właśnie z racji permanentnego zagrożenia rosyjskiego. Najważniejsze, że nie możemy uciekać w państwach europejskich w sferę stwierdzeń o braku świadomości planów nowej amerykańskiej administracji. Oczywiście należy pominąć typowo kampanijne zwroty retoryczne, częstokroć warunkowane specyfiką budowania przekazu do własnych wyborców. Niemniej zaplecze analityczne prezydenta Trumpa oraz szerzej GOP (Partia Republikańska) dało nam w Europie szereg niezbędnych sygnałów o ich planach w relacjach transatlantyckich. Szczególnie, gdy mówiły o tym kluczowe think tanki, w tym te najbardziej zbliżone do obecnego prezydenta-elekta. Można więc uznać, że istniał czas i możliwość wykonania działań, by obecnie nie tworzyć medialnie oraz politycznie apokaliptycznych wizji gwałtownego rozłamu transatlantyckiego.
Przykładem są chociażby starania państw nordyckich, ale i części państw wschodniej flanki NATO, w sferze modernizacji sił zbrojnych. Nie można nie wspomnieć o sygnalizowaniu w relacjach bilateralnych z USA woli do rozwijania współpracy na niwie obronnej, chociażby przez ponoszenie części ciężaru finansowego z zakresu bycia tzw. państwem gospodarzem (host nation) dla amerykańskiej obecności wojskowej.
Czytaj też
Nie ma co ukrywać, że dla nowej administracji ważne stanie się również pogłębianie współpracy przemysłowej w zakresie obronności. Lecz i tutaj nie oznacza to prostego kupowania wszystkiego „made in USA”. Nowa administracja rozumie ograniczenia współczesnego modelu amerykańskiego sektora zbrojeniowego, który przecież działa na rynku globalnym i ma przez to chociażby ograniczenia w zakresie mocy produkcyjnych. Stąd też wygenerowanie impulsu politycznego w zakresie obronności w Europie może być śmiało kanalizowane również w naszych gospodarkach, oczywiście, przy założeniu, że część projektów - być może jak w przypadku zimnej wojny - będzie realizowana w oparciu o platformy amerykańskie. Bodaj najlepszym tego przykładem jest samolot 5. generacji F-35 Lightning II, który już mocno zakorzenił się w licznych siłach powietrznych państw NATO (w Polsce oczekujemy na dostawy pierwszych egzemplarzy).
Czas na prawdziwy impuls zbrojeniowy
W tym miejscu należy podkreślić, że wbrew pozorom efekt 2025 r. może stać się nad wyraz ważny dla europejskiej zbrojeniówki. Jak wskazano wcześniej, Amerykanie rozumieją, że nie da się oprzeć szybkich zbrojeń wyłącznie o ich przemysł (jak to miało miejsce po 1945 r.). Istnieje więc szansa, że impuls polityczny położy podwaliny pod prawdziwą restaurację europejskich zdolności w wielu przestrzeniach. Odczytywana pozytywnie presja ze strony Donalda Trumpa może przyczynić się do przekucia zapowiedzi i szczytnych haseł na długofalowe inwestycje oraz procesy zakupowe. Tego zaś od 2022 r. wymaga nasz sektor zbrojeniowy, aby odejść od standardów zimnowojennych i znów zacząć rywalizować w sferze globalnej. Szczególnie, że nikt na nas nie będzie czekał (umownie). Widać to choćby po rosnącym znaczeniu przemysłu zbrojeniowego Republiki Korei w Europie. Nie da się zaś pominąć faktu, że chociażby zbrojeniówki na Bliskim Wschodzie również nie zatrzymują się w swych działaniach rozwojowych. I znów różnie można przedstawiać pojawienie się Donalda Trumpa z jego agendą transatlantycką. Ostatecznie nie musi ona jednak oznaczać negatywnych konsekwencji dla sektora obronnego na Starym Kontynencie.
Czytaj też
Siły zbrojne państw europejskich mają de facto trzy zadania w sferze zbrojeń. Pierwszym jest bardzo szybkie i drastyczne podniesienie zdolności do odstraszania oraz obrony sił, którymi już dysponują. Drugim jest uzyskanie niezbędnej głębi pod kątem sprzętowym oraz materiałowym - tak, aby być przygotowanym do zagrożenia związanego z udziałem w pełnowymiarowych działaniach zbrojnych mocno nadwyrężających przestrzeń zapasów strategicznych. Oczywiście dochodzi do tego naturalne odbudowywanie rezerw, zmiany w paradygmacie szkolenia wojskowego w skali państwa, gdzie również niezbędnym jest dysponowanie odpowiednim zapleczem materiałowo-sprzętowym i osobowym. Trzecim wątkiem jest udział w rywalizacji technicznej, szczególnie w dziedzinie nowych i przełomowych rozwiązań. Tylko synergia działań w trzech płaszczyznach daje efektywność w zakresie odstraszania i obronności. To zaś generuje niezwykłą (jak na postzimnowojenną Europę) presję na wydatki na obronność. Dlatego, niewykluczone, że twierdzenia dziennikarzy „Financial Times” (cyt. „zespół Donalda Trumpa poinformował przedstawicieli europejskich władz, że nowy prezydent USA zażąda od państw członkowskich NATO zwiększenia wydatków na obronność do 5 proc. PKB(…)”) ma swoje odbicie właśnie w złożoności zadań. Należy pamiętać, że amerykańscy dowódcy, analitycy, dyplomaci i stratedzy mają świetny ogląd na stan faktyczny sił sojuszników w Europie.
USA nie będą chciały zobowiązań, ale działań
Niestety w Europie wciąż istnieje szereg państw, które w mniejszym lub większym stopniu borykają się z niezbędną wolą polityczną wokół sprawy zwiększonych wydatków na obronność. I tak w tym zakresie udało się wiele osiągnąć, lecz z zastrzeżeniem, że dotyczyło to „starego” celu 2 proc. PKB. Właśnie w 2025 r. zetkną się one z czymś w rodzaju sprzężenia efektu nowej amerykańskiej administracji i problemów społeczno-polityczno-ekonomicznych. I co najważniejsze, dotyczy to nie tylko największych, jak np. Republiki Federalnej Niemiec, ale także średnich i mniejszych aktorów państwowych w ramach NATO.
Rzeczywiście najwięcej uwagi będzie skupione wokół niemieckiego sojusznika, który, jak wiemy, wejdzie w fazę wyłaniania nowej większości rządzącej. W tym samym czasie w tle jest brak całościowej i radykalnej zmiany własnej obronności, co zapowiadał kanclerz Olaf Scholz (umownie wizja tzw. Zeitenwende). Mówiąc wprost, nowe władze federalne w Berlinie będą musiały podjąć się działań w obronności w być może wysoce niesprzyjających okolicznościach wewnętrznej polityki, definiowanej chociażby sprawami gospodarczymi. Nasz niemiecki sojusznik w NATO niestety popełnił błąd w ocenie strategicznych konsekwencji braku wykorzystania emocji społeczno-politycznych z okresu 2022-23. Lecz właśnie w 2025 r. obecność Trumpa w Białym Domu będzie motywowała niemieckie elity do podjęcia wyzwania na wielu poziomach: politycznym oraz praktycznym, w wymiarze wojskowym oraz gospodarczym.
Oczywiście nie ma się co oszukiwać, że to będzie działo się w mniej sprzyjających okolicznościach. Aczkolwiek właśnie strona niemiecka może odczuć najmocniej wspomnianą zmianę władzy w Waszyngtonie po 20 stycznia 2025 r. Przy czym trzeba powiedzieć, że państwa w Europie potencjalnie dysponują bardzo ważnym elementem w zakresie wsparcia tej transformacji. Wbrew pozorom są to różne koncepcje europejskiej tożsamości, autonomii, samodzielności w sferze bezpieczeństwa i obronności, które pojawiają się w debatach strategicznych na Starym Kontynencie. Ich narzędziowe wykorzystanie może zmiękczyć wydźwięk amerykańskiej presji, przede wszystkim w państwach, które mają skomplikowaną sytuację społeczno-polityczną wokół zbrojeń. Wymogiem jest oczywiście rozsądne podejście do tego rodzaju argumentacji, a także docelowe wkomponowanie nowych zdolności militarnych w istniejącą architekturę NATO-wską, wiedząc, że większość państw Paktu Północnoatlantyckiego właśnie w tym systemie kolektywnej obrony upatruje swoich gwarancji bezpieczeństwa.
Czytaj też
Finlandia i Szwecja nie zerwałyby ze swoim formatem neutralności, gdyby z ich racjonalnych i pogłębionych analiz wychodziła negatywna ocena NATO i jego przyszłości. Można odnieść wrażenie, że pomija się ten fakt na rzecz częstokroć wysuwanych w debacie publicznej ostrych tez przeciw NATO. W końcu gdyby mniejsze systemy były efektywniejsze od NATO, to dziś oba wspomniane państwa stawiałyby jedynie na przestrzeń nordycką i np. aktywność w wymiarach takich jak JEF, dopełniając to oczywiście relacjami bilateralnymi. A jednak w dobie największego europejskiego kryzysu bezpieczeństwa dążyły, nawet przy pewnej obstrukcji części państw OTP, żeby do systemu wejść. Analogicznie trzeba traktować podejście nowej amerykańskiej administracji do NATO, w którym oprócz widocznych zabiegów retorycznych (często ukierunkowanych do wewnątrz kraju), decydujące są pragmatyczne studia oraz analizy.
Oba filary NATO potrzebne
Najlepszą diagnozę transatlantyckich relacji formułuje wielu analityków i decydentów po obu stronach Atlantyku. W dobie rywalizacji chińsko-amerykańskiej w wymiarze globalnym Stany Zjednoczone jak nigdy potrzebują silnego i efektywnego NATO z jego europejskim filarem. Przy ciągle istniejących zagrożeniach (nie tylko wojskowych) ze strony Rosji, i to niezależnie od wyniku wojny w Ukrainie, Europejczycy muszą dbać o transatlantycką wspólnotę w sferze bezpieczeństwa. Ostatecznie, należy inwestować w synergię wspólnoty wartości i zbieżnych interesów, gdyż to pozwala wyważyć pojawiające się w debatach politycznych skrajne sformułowania oraz polityczne tezy.
Kto by nie rządził w Białym Domu, nie da się uciec od sprawy budowania europejskich zdolności obronnych w nowej skali. W żadnym razie nie dałoby się utrzymać pewnych zasad bazowania na nierównościach w inwestowaniu w dłuższej perspektywie czasu, nawet przy założeniu, że to nie Republikanie, a Demokraci szykowaliby się obecnie do inauguracji prezydenckiej. Chociaż można założyć, że w takim scenariuszu presja byłaby mniejsza, to warto zadać sobie pytanie, czy dotyczyłoby to publicznie artykułowanych oczekiwań, a nie tych podskórnie oraz zakulisowo wyrażanych w relacjach z państwami europejskimi. Niemniej nie powinno to już być przestrzenią naszych dociekań. Sytuacja jest bowiem nad wyraz jednoznaczna i trzeba to zaakceptować.
Czytaj też
Podkreślenia wymaga właśnie wymiar polityczny. Z o wiele większą ostrożnością należy podchodzić do wszelkich rewolucji wokół kwestii stricte obronnych w relacjach amerykańsko-europejskich, szczególnie na niwie NATO. Autor niniejszego komentarza przede wszystkim nie uważa, że funkcjonowanie NATO jest obecnie zagrożone, myśląc o amerykańskim opuszczeniu tego sojuszu obronnego. Co najważniejsze, można postawić hipotezę, że w 2025 r. najprawdopodobniej nie zobaczymy gwałtownego wycofania się Amerykanów z naszego kontynentu, szczególnie w warunkach wojny na Ukrainie, która nie musi zakończyć się trwałym rozwiązaniem skrojonym na modłę nowego zarządcy Białego Domu. I zapewne po stronie przyszłych rządzących jest tego świadomość, obudowana przede wszystkim analizami instytucji państwowych oraz wojskowych zajmujących się Rosją, bezpieczeństwem regionalnym oraz globalnym. Należy pamiętać, że zdolności obronne europejskich sojuszników USA zwielokrotniają amerykański potencjał, i to nie tylko w wymiarze najbardziej dyskutowanej w Polsce wschodniej flanki NATO.
Zauważmy, że rozszerzenie NATO o Szwecję i Finlandię znacząco wzmacnia amerykańskie bezpieczeństwo na kierunku Dalekiej Północy. Nie bez przyczyny Amerykanie reaktywowali w ramach U.S. Army 11 Dywizję Powietrznodesantową i inwestują w zdolności do działań arktycznych. Posiadanie silnego partnerstwa w wymiarze nordyckim, w tym właśnie w obrębie NATO, to najlepsza gwarancja na zabezpieczenie wrażliwego punktu styczności z Rosją.
Innym kluczowym czynnikiem obserwowanym przez ostatnie lata było zbliżenie państw NATO do realiów wyzwań dla bezpieczeństwa Indo-Pacyfiku. To również musimy brać pod uwagę, rysując obraz przyszłych relacji transatlantyckich i zdając sobie sprawę z postawy Amerykanów wobec potrzeb w basenie Oceanu Spokojnego. Co więcej, Amerykanie planują swoje działania w Europie w sposób długookresowy, bazując nie tyle na emocjach, lecz na długotrwałej pracy analitycznej i sztabowej. Stąd też m.in. w Polsce możemy zobaczyć zmiany jakościowe w rozwoju amerykańskiej infrastruktury, struktur dowodzenia czy też specyfice ćwiczeń i manewrów. Każda administracja w swoich działaniach nie tylko spogląda na mapę świata, ale przede wszystkim poszukuje informacji od swych regionalnych dowództw. Zaś US EUCOM, a także chociażby US Army Europe and Africa, są już dziś skarbnicą wiedzy, na ile należy być stabilnym w relacjach sojuszniczych, przede wszystkim mając na uwadze zagrożenie rosyjskie. Politycy to jedno, ale aparat analityczny, wywiadowczy, wojskowy, etc. to drugi z filarów procesu podejmowania decyzji strategicznych.
Z optymizmem w 2025 rok?
Zupełnie hipotetyczne wywrócenie (lub jego próba) obecności w Europie w formacie NATO-wskim nie musi być zaakceptowana przez republikańską większość w Kongresie. Parlament jest decydujący z kilku powodów, z których najbardziej pragmatycznym jest fakt tworzenia budżetu dla władz federalnych. Co więcej, nie mówimy jedynie o przyjmowaniu planu, ale również możliwości sterowania konkretnymi strumieniami środków finansowych części działań np. Pentagonu, począwszy od przyznawania środków finansowych na konkretne uzbrojenie, aż do lokacji.
Podkreślmy przy tym, że amerykańscy politycy nie są jednorodną grupą, oscylującą chociażby wokół umownej frakcji MAGA (obecnie wpływowej z racji pozycji Donalda Trumpa). Dygresyjnie należy wskazać, że wiele będzie zależało właśnie od tworzenia relacji między deputowanymi z państw europejskich i ich amerykańskimi odpowiednikami z różnych partii. To również zadanie dla Polski, która powinna mocno i systematycznie lobbować oraz sprzyjać budowaniu networkingu z amerykańską administracją, ale także deputowanymi w nowym Kongresie.
Czytaj też
Relacje transatlantyckie w nadchodzącym roku będą dalekie od apokaliptycznych wizji, która niestety jest częstokroć wykorzystywana w przestrzeni politycznej i medialnej. Rzeczywiście nowa administracja w USA będzie starała się przez pierwsze miesiące wykorzystać efekt świeżości oraz siły bazującej na synergii władzy wykonawczej i ustawodawczej pod kątem wsparcia decyzji politycznych. Najprawdopodobniej elementem tego będzie presja wokół działań na rzecz wzmocnienia NATO, a nie jego porzucenia i wywołania w ten sposób chaosu w tej części świata. W Europie nie można więc uciec przed nowymi wyzwaniami, choć będą one trudne z racji licznych turbulencji wewnątrz poszczególnych państw kontynentu. Jednak może to być impuls do pozytywnej zmiany, wkomponowanej w prawdziwą odbudowę zdolności wojskowych w naszej przestrzeni NATO, jak również ważnym sygnałem, aby na poważnie podejść do zaprogramowania ponownej rozbudowy zdolności przemysłowych. Wbrew pozorom nawet pod kątem ekonomicznym pojawienie się Donalda Trumpa nie musi zaszkodzić europejskim członkom NATO.
Umowna piłka jest teraz po naszej stronie Atlantyku. To od samych państw europejskich będzie zależało, na ile wykorzysta się ten czas z silną amerykańską presją na prawdziwą systemową zmianę. Dziś już wiemy, że już nie możemy dalej w sposób łatwy, czasami leniwy jedynie konsumować bezpieczeństwo zagwarantowane amerykańskimi zdolnościami w przestrzeni obronności.
staryPolak
przypomina to mocno wyrośnięte i dorosłe juz dzieci nadal mieszkające z rodzicami i pasozytujące na nich. kiedys historycy beda probowali zrozumiec jakim cudem USA dała się w pędzic w rolę głupka płacacego za bezpieczeństwo UE, w zamian uzyskując dobrze jeśli tylko niechęć, ale często wręcz stanowisko "wyp....ć". To że stara UE sprzeda nas przy najbliższej okazji to oczywista oczywistość. Ile czasu upłynęło od chwili gdy Niemcy obiecywały NATO, UE i złote góry Ukrainie w zamian za pamiętny występ Żełeńskiego na forum ONZ gdzie Prezydent Polski potępił Rosję, wsparł Ukraine a w chwile potem usłyszał wraz z szokowanym światem że Polska jest wrogiem Ukrainy, bo nie godzi się być zasypana zbożem ukraińskim z miesną wkładką (robaki) i dodatkami chemicznymi? I co? Właśnie nowi przyjaciele sprzedają .... Ukraineę
Rusmongol
Tak się składa że Żeleński wtedy miał rację. Ja sam widziałem przy okazji tej zadymy że zbożem na traktorach za bańkę biednych rolników napisy "Putin przyjdź i zrób z tym porządek" . Najlepsze było to że Polska jest jednym z największych eksporterów żywności w UE i to zboże które tak nam szkodziło to był procent naszej produkcji. Za to ci rolnicy nie protestowali przeciw temu że do Polski cały czas płynie szerokim strumieniem żywność z Rosji a import nawozów z tamtego kierunku wzrósł ostatnio o 300%. Pytam dlaczego nikt nie protestuje w tej sprawie i nie robi blokad na granicy? Cały ten cyrk że zbożem był pod publikę wyborcza i chwytliwy dla naiwniaków którzy to podchwycili. R8naki w zbożu. Myślę że tylko w rosyjskim zbożu nie ma robaków, jest bez analoga w mirie. Prawda kolego ? TO zboże przyjmiesz z radością...
Zam Bruder
Stary Polaku, dopiero co z Kijowa dobiegło niesłychane wprost żądanie aby co zrobiła UE? Ano, ni mniej ni więcej....dofinansowała ukr. agroholdingi będące prywatnymi latyfundiami tamtejszych i zagranicznych oligarchów!. Skąd w ogóle prxyszło im to do głowy? Bo ich produkcja rolna traci konkurencyjność na europejskim rynku! Jeżeli w Brukseli na to pójdą będxie to kolejny gwóźdź do katastrofy unijnego rolnictwa- a pójdą, bo przecież wedle szalonych klimatycznych programów unijnych obok Ameryki Płd, to właśnie Ukraina ma być przyszłym spichlerzem Europy.
staryPolak
funkcjonariusze z Brukseli sami uczciwie przyznaja ze UE nie jest przygotowana logistycznie i prawnie do kontroli żywności z Ukrainy, Ameryki Połud. i Australii. A tak prywatnie ... do wszystkiego można się przyzwyczaić. Na początku jedzac chleb zastanawiałem się z jakiego ziarna i jeśli "tamtego' to ile zmielonych robaków i jakie środki ochrony roślin zakazane w UE zjadam. Chleb pieczony osobiście nie rozwiązuje problemu bo skąd mam wiedzieć z jakiego ziarna mąka? Plan jest prosty jak myśl lenina. Stara Unia wymieni maszyny i urządzenia na żywność a Europa środkowowschodnia ...... ?
Zam Bruder
Trudno w 1000 słów zamieścić tu sensowną analizę tematu. ale streszczę ją do krótkiego wniosku ; nie będzie w Europie żadnego podnoszenia wydatków na obronność a zamiast tego ci którzy naprawdę rządzą Brukselą po prostu kosztem państw frontowych dogadają się z Kremlem ustalając nową linię demarkacyjną wplywów i w tej konfiguracji najlepiej wyjdą np.Węgry prowadzące politykę pogodzenia ognia i wody a najgorzej my i Bałtowie. Cała dotychczasowa polityka unijna najsilniejszych państw, czyli obłaskiwania Rosji poprzez intratną dla obu stron "wspólpracę gospodarczą za pokój" wróci z pewnością do łask - oczywiście naszym kosztem, bo ani w Berlinie ani w Paryżu tak naprawdę nikt na poważnie nie myśli o niszczącej konfrontacji z Rosją a ta o tym doskonale...wie.
Pegaz
Zam Bruder - Dobrze się czyta to co piszesz, to są trafne spostrzeżenia
Tryglaw
Tak będzie jeżeli powstanie nowa oś Berlin (AFD), Paryż ( Front Narodowy), Rzym (Bracia Włosi). Jeżeli taka oś nie powstanie to EU będzie rozwiać zdolności obronne ale pod kątem rozwoju istniejących dużych firm zbrojeniowych których siedziby są w Niemczech, Francji i Włoszech. Nam się dostanie podwykonawstwo w zakresie produkcji gąsienicy alby finalnego malowani. Jako bezpośrednio zagrożony kraj będziemy zmuszeni do zakupów kosztem rozwoju naszego przemysłu zbrojeniowego.
Zam Bruder
Trygławie, polityki zbliżenia z Rosją i uzależniania UE od surowców z Rosji nie prowadziły AfD i le Pen - lecz ugrupowania które cały czas są u władzy w Berlinie i Paryżu i które markując obecne niby odcięcie się od dawnych przyjaźni z Kremlem już dają pierwsze pojednawcze sygnały powrotu do tych dawnych dobrych czasów.