- Analiza
- Wiadomości
- Komentarz
- Opinia
Ekspansja Rosji w Afryce: zagrożenie migracyjno-dżihadystyczne dla Europy
Rosja coraz bardziej agresywnie rozszerza swoje wpływy w Sahelu. Dzieje się to w cieniu kryzysu ukraińskiego i wpływa na postawę Francji wobec problemów flanki wschodniej. Uzyskanie przez Rosję dominującej pozycji w Sahelu pozwoli jej wywierać presję na część państw europejskich, z uwagi na zagrożenie migracyjne i terrorystyczne.

Autor. mil.ru
Nie ulega wątpliwości, że postawa Francji wobec rosyjskich działań w stosunku do Ukrainy (i szerzej – na flance wschodniej) jest pochodną sytuacji w Sahelu. Nie ulega też wątpliwości, że Francja ma w tym rejonie sporo interesów ekonomicznych, by choćby wymienić kopalnie uranu w Nigrze. Wprawdzie w ostatnich latach Francja dokonała dywersyfikacji źródeł zaopatrzenia w uran, ale kopalnie w Nigrze wciąż są odpowiedzialne za 15% francuskich zasobów tego kluczowego dla francuskiej energetyki surowca. Kraje Sahelu, a także przylegające do nich państwa Afryki Zachodniej i Środkowej (w tym w szczególności Republika Środkowoafrykańska) to postkolonialna przestrzeń, którą Francja przez dekady traktowała jako swoją wyłączną strefę wpływów, wspierając lojalnych dyktatorów i wpływając na przewroty. Po zakończeniu zimnej wojny, a w szczególności w ostatnich latach, sytuacja jednak uległa zmianie i Francja coraz bardziej zaczęła naciskać na przestrzeganie praw człowieka, demokrację, cywilne rządy i konstytucyjną legitymację władzy. Wpłynęło to negatywnie na stabilność rządów i doprowadziło do usunięcia lojalnych dotąd wobec Francji dyktatorów takich jak Francois Bozize w Republice Środkowoafrykańskiej czy Blaise Compaore w Burkina Faso. Otworzyło też drogę Rosji do ekspansji politycznej, militarnej i ekonomicznej w tym regionie.
Dla Francji Sahel jest tym, czym dla Rosji jest postradziecka przestrzeń w Azji Centralnej, Kaukazie i Europie Wschodniej, dlatego trudno się dziwić, że rosyjska ekspansja jest dla Francji nieakceptowalna. Warto przy tym podkreślić, że Rosja dokonuje jej przy użyciu sił prywatnych (wagnerowców), by zachować pozory braku bezpośredniego zaangażowania na szczeblu państwowym i tym samym grać w kotka i myszkę z Francją. Sytuacja w Sahelu determinuje bowiem francuską politykę w stosunku do Rosji i Kreml wie, że im większa będzie presja dokonywana tam na Paryż, tym bardziej kompromisowe będzie stanowisko Francji wobec rosyjskich działań w innych regionach, zwłaszcza tam, gdzie Francja nie ma bezpośrednich interesów, np. na flance wschodniej.
Warto zrozumieć, że problem Sahelu nie jest bynajmniej wyłącznym problemem Francji. Szlak afrykański, prowadzący z portów frankofońskiej Afryki Zachodniej przez Sahel i Saharę do Europy, jest już od dekad główną trasą przerzutu południowoamerykańskiej kokainy do Europy. Przez Sahel prowadzą też główne trasy migracji z Afryki Subsaharyjskiej do Europy. Wreszcie, Sahel jest obecnie centrum islamskiego ekstremizmu w „miękkim podbrzuszu” Europy, co powoduje, że jest głównym źródłem potencjalnego zagrożenia terrorystycznego. Jest ono tym większe, że przez Sahel przebiegają też szlaki migracyjne wiodące do Europy. Dlatego postrzeganie sytuacji w Sahelu jako wyłącznie problemu Francji, a jej obecności tam, jako obronę jej interesów (które rzeczywiście ma) jest totalnym nieporozumieniem. W ubiegłym roku Polska przekonała się, że przerzucenie takich problemów jak migracja z flanki południowej na flankę wschodnią, nie jest przejawem zbyt bujnej wyobraźni, lecz realnością konfliktu asymetrycznego, Dlatego zakładanie, że islamski terroryzm nigdy nam nie zagrozi jest równie krótkowzroczne.
Zobacz też
Na początku lutego Francja została zmuszona do odwołania swojego ambasadora w Mali, po tym jak rządząca tym krajem junta zażądała opuszczenia przez niego kraju w ciągu 72 godzin. Była to reakcja na słowa szefa francuskiej dyplomacji Jean-Yves Le Driana, który ostro skrytykował malijską juntę za sprowadzenie do tego kraju rosyjskich najemników. Le Drian oskarżył „wagnerowców” o to, że nie przyjechali „zastąpić Europejczyków” w ich działaniach wymierzonych w dżihadystyczny terroryzm, lecz po to, by grabić kraj, eksploatować jego złoża i wzmacniać wpływy Rosji w Afryce. Wagnerowcy pojawili się w Mali w grudniu i jest to już trzeci kraj Afryki subsaharyjskiej, po Mozambiku i Republice Środkowoafrykańskiej, w którym ta rosyjska formacja rozwija swoją działalność. Wkrótce jednak może dołączyć do tej listy Burkina Faso, gdzie właśnie doszło do puczu.
Koincydencja czasowa między puczem w Burkina Faso i żądaniem malijskiej junty by ambasador Francji opuścił ten kraj nie jest oczywiście przypadkowa. Warto przy tym przypomnieć, że liderzy malijskiej junty Malick Diaw i Sadio Camara byli na szkoleniu wojskowym w Rosji tuż przed przeprowadzeniem pierwszego przewrotu w sierpniu 2020 r. Po jego przeprowadzeniu, pod naciskiem międzynarodowym, zgodzili się na ustanowienie 18-miesięcznego okresu przejściowego, po którym miały być przeprowadzone nowe wybory parlamentarne i prezydenckie. Junta zgodziła się wówczas również na ustanowienie tymczasowego cywilnego prezydenta i premiera, zachowując jednak kluczowe stanowiska w swoich rękach. Jednocześnie junta zaczęła organizować demonstracje poparcia dla siebie, które miały wyraźnie antyfrancuski i prorosyjski przekaz.
Zobacz też
Zintensyfikowana została wówczas również rosyjska działalność propagandowa, zarówno wMali jak i w innych krajach afrykańskich. M.in. rosyjska kinematografia zaczęła kręcić filmy o bohaterskich wagnerowcach ratujących Afrykę i, oczywiście, zmagających się ze zdradzieckimi spiskami ze strony Francuzów i Amerykanów. W coraz mocniej kontrolowanej przez Rosjan Republice Środkowoafrykańskiej zaczęły nawet powstawać kreskówki dla dzieci o tym jak Rosja ratuje Afrykę. W Mali ta aktywność prorosyjska zaowocowała w maju 2021 r. drugim puczem, w wyniku którego junta przejęła pełnię władzy, a wybory odłożyła ad calendas graecas (teoretycznie mają się odbyć w 2026 r.). W grudniu zaś sprowadziła wagnerowców. W sąsiedniej Burkina Faso, tuż po przeprowadzeniu puczu, również zaczęły się demonstracje prorosyjskie i wszystko wskazuje na to, że dyslokacja wagnerowców w tym kraju to tylko kwestia czasu. Ostatnio ujawniono bowiem, że obecny wojskowy przywódca Burkina Faso Paul-Henri Sandaogo Damiba dwukrotnie starał się namówić prezydenta Rocha Kabore do tego by zgodził się na ściągnięcie wagnerowców. Pucz miał miejsce niedługo po tym, jak Kabore po raz drugi odrzucił tę sugestię.
Le Drian podkreślił, że celem wagnerowców w Afryce nie jest zwalczanie dżihadystów, lecz ochranianie junty w zamian za prawo do grabieży i eksploatacji złóż oraz zwiększanie wpływów Rosji. Warto przy tym przypomnieć, że armia malijska nigdy nie mogła się pochwalić sukcesami w walce z dżihadystami, a także tuareskimi rebeliantami. Częściowo wynika to ze złożonej konstrukcji plemiennej Mali (i w szerszym wymiarze całego Sahelu). Zarówno elity polityczne jak i wojskowe w Mali opierają się bowiem na subsaharyjskim plemieniu Bambara, podczas gdy aktywność dżihadystyczna jest zdominowana przez koczowniczych Fulani, a także pustynnych Arabów, Maurów, Sahrawijczyków oraz buntujących się stale Tuaregów. Bambara po prostu nie znają pustyni i nie potrafią na niej walczyć. Podobnie jest zresztą w Burkina Faso, gdzie elity rekrutują się z chrześcijan – Mossi. Dlatego wojsko malijskie wielokrotnie posiłkowało się bojówkami plemiennymi (w szczególności Dogonów) do zwalczania plemion, które oskarżali o wspieranie dżihadystów (Fulani).
Zobacz też
Jeśli Francuzi (wraz z innymi siłami sojuszniczymi) zostaną zmuszeni do wycofania się z Sahelu, to efekty mogą być katastrofalne. Taktyka oparta na masakrach międzyplemiennych doprowadzi do pogłębienia kryzysu w Sahelu oraz wzrostu wpływów dżihadystów na Saharze. Nie wydaje się przy tym by zarówno junta jak i jej nowi rosyjscy sojusznicy byli zainteresowani jakimiś pustynnymi operacjami lądowymi. Raczej można się spodziewać powstrzymywania ekspansji dżihadystów w kierunku południowym, ewentualnie bombardowania Sahary nie zważając na to czy ofiarami będą cywile, terroryści czy rebelianci (kij), a także przekierowywania aktywności dżihadystycznej w kierunku północnym, w tym dobijania przez Rosję dealów z dżihadystami w kwestii otwierania im kanałów przerzutu narkotyków i migrantów, a także – w razie potrzeb – terrorystów, do Europy (marchewka). Najbardziej logicznym szlakiem jest przy tym ten przez Libię i Morze Śródziemne, ale ostatnie doświadczenia pokazują, że migranci i uchodźcy (malijska junta z ochotą pozbędzie się jak największej liczby Fulani) mogą być też zachęcani do zwiedzania Puszczy Białowieskiej albo do rejsów pontonami po Morzu Bałtyckim.
W tym kontekście brak zainteresowania ze strony Polski tym, co się dzieje w Sahelu, a także, w szerszym wymiarze, aktywnością rosyjską w Afryce (Rosjanie zwiększają swoje wpływy w wielu krajach, w tym m.in. również w Etiopii, wykorzystują też niektóre ruchy religijne do siania dezinformacji i antyzachodnich teorii spiskowych), jest zdumiewające. Polska od kilkunastu miesięcy deklaruje, że rozważa swój udział w Grupie Zadaniowej Takuba, stworzonej przez Francję w marcu 2020 r. w celu wsparcia swoich działań w Sahelu przez siły innych państw europejskich. Warto przy tym przypomnieć, że francuska aktywność antydżihadystyczna w Mali i na Sahelu sięga 2013 r. Dżihadyści, po opanowaniu północnego Mali i wprowadzaniu tam porządków niewiele różniących się od tych, które 2 lata później wprowadzało Państwo Islamskie w Iraku i Syrii, postanowili ruszyć na Bamako. Armia malijska nie przedstawiała wówczas sobą żadnej wartości i gdyby nie interwencja francuska to Mali zostałoby zdobyte, a dżihad zacząłby się rozprzestrzeniać na kraje sąsiednie. Operacja Serval, w której Francuzów wsparły przede wszystkim siły czadyjskie Idrissa Deby (zabitego w kwietniu 2021 r.) skutecznie to powstrzymała, ale nie zdołała całkowicie zniszczyć dżihadystów. W 2014 r. Francuzi przekształcili operację Serval w misję Barkhane, która została rozszerzona na inne kraje Sahelu, a także była wspierana przez siły afrykańskie, europejskie i ONZ (MINUSMA).
Zobacz też
Wkład Mali był najmniejszy ze wszystkich krajów Sahelu, a Rosja nie uczestniczyła w misji ONZ. Jej wkład w zwalczanie dżihadystów w Sahelu był zerowy, podczas gdy od czasu rozpoczęcia operacji Serval w Sahelu zginęło 53 francuskich żołnierzy. Trudno się zatem dziwić frustracji Francji, której zaczęło coraz bardziej zależeć na wsparciu innych państw europejskich. Dlatego też w marcu 2020 r. stworzona została Takuba, licząca około 800 żołnierzy. Choć ponad połowę stanowią Francuzi, to uczestniczy w niej m.in. Estonia (gdzie francuscy żołnierze są w ramach wzmocnionej Wysuniętej Obecności), Rumunia (gdzie Francja deklarowała zwiększenie sił w związku z kryzysem ukraińskim), a także np. Czechy. Tymczasem w Polsce dominuje brak zrozumienia, że flanka wschodnia i południowa to dwie strony medalu i że we wspólnym interesie Polski i Francji jest przeciwdziałanie zagrożeniom z obu kierunków. Jedynym polskim zaangażowaniem w Afryce jest udział w jednej z misji europejskich w Republice Środkowoafrykańskiej w ilości „do dwóch żołnierzy”.
Zobacz też
Malijska junta jest najwyraźniej zainteresowana storpedowaniem misji Takuba i ostatecznym pozbyciem się Francuzów, co jest sprzeczne z interesem tego kraju, ale jest za to zgodne z interesem Rosji. Póki co działania malijskiej junty nie oznaczają jednak końca Takuby, niemniej junta zmusiła już Danię do wycofania jej wsparcia (ok. 80 żołnierzy). Nie można również wykluczyć inspirowania przewrotów w kolejnych krajach. Np. w Nigrze w 2021 r. była już nieudana próba puczu.
WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]