Geopolityka
Brutalna wojna i nowa wielka gra na południowym Kaukazie [RELACJA Z ARCACHU]
Po trzech tygodniach walk Azerbejdżan nie zdołał złamać obrony Arcachu (Górskiego Karabachu) mimo przeważających sił i jego zdobycze terytorialne są stosunkowo niewielkie. Ormianie są przy tym przekonani, że tak naprawdę toczą wojnę z Turcją, której celem jest zniszczenie armeńskiej państwowości. Tymczasem Białoruś, teoretycznie sojusznik Armenii w ramach Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, faktycznie wsparła Azerbejdżan, przy całkowicie pasywnej roli Rosji w tym konflikcie. W sobotę wieczorem nagle ogłoszono zawieszenie ognia, choć nie wiadomo na ile będzie ono skuteczne.
Zdobycze terytorialne Azerbejdżanu ograniczają się do dwóch miasteczek tj. Dżabrail oraz Hadrut i kilkunastu wiosek, przy czym większość z nich znajdowała się w strefie buforowej i była wymarła. Jedynym miastem, zdobytym po wielu dniach walk, które znajduje się w granicach funkcjonującego do 1991 r. Obwodu Autonomicznego Górskiego Karabachu jest Hadrut. Siły ormiańskie wciąż znajdują się, jednak w okolicznych lasach co powoduje, że azerska kontrola nad tym miastem wciąż nie jest pełna. Obecnie atak azerski kieruje się na odcinku południowym głównie w stronę miasta Fizuli, którego zdobycie Alijew również ogłosił. Jest to jednak informacja niepotwierdzona, a w przypadku Hadrutu od ogłoszenia przez Alijewa zdobycia go do faktycznego zajęcia tego miasteczka upłynęło kilka dni.
Władze Armenii i Arcachu sugerują, że Azerbejdżan zakładał blitzkrieg i poniósł w tym zakresie klęskę. Tymczasem za miesiąc nadejdzie zima, która jeszcze bardziej utrudni, o ile nie uniemożliwi, ofensywę azerską. Wielu Ormian, z którymi rozmawiałem, jest przekonanych, że ich przeciwnik utknie wówczas w górach, których, w przeciwieństwie do miejscowych tj. ormiańskich żołnierzy, nie zna. Jeśli ogłoszone 17.10 wieczorem zawieszenie broni okaże się bardziej skuteczne od tego podpisanego przez ministrów spraw zagranicznych Armenii i Azerbejdżanu 10.10 w Moskwie to będzie negatywnie wpływać na możliwość kontynuowania ofensywy przez Azerbejdżan, czas gra bowiem na korzyść Armenii.
Bilans ofiar rozpoczętej 27 września wojny jest ogromny. Arcach przyznaje się do 633 zabitych żołnierzy (stan na 16.10) i podaje, że po stronie przeciwnej zabitych zostało ponad 6 tys. żołnierzy i syryjskich najemników. Jest to z całą pewnością liczba zawyżona, przy czym Azerbejdżan nie podaje żadnych danych dotyczących swoich strat. Można jednak przyjąć, że straty po stronie azerskiej są nieco wyższe niż po stronie obrońców, prawdopodobnie przekraczają one 1000-1500 osób.
Ormianie podkreślają przy tym, że zasadniczym problemem dla nich nie jest wojna z Azerbejdżanem, lecz fakt udziału w niej Turcji. Stepanakercki politolog dr Raczja Archumanjan powiedział mi, że Armenia nie zakładała w swej doktrynie obronnej takiej możliwości, że Rosja, będąca formalnym sojusznikiem Armenii, dopuści do militarnej obecności Turcji na południowym Kaukazie i pojawienia się w tym regionie islamskich terrorystów w charakterze tureckich najemników. Jego zdaniem (i podziela to wielu innych moich ormiańskich rozmówców) Azerbejdżan w tym konflikcie już się nie liczy i jako państwo stracił swoją podmiotowość, całkowicie podporządkowując się Turcji.
Archumanjan tym tłumaczy m.in. fakt, że uzgodnione 10 października w Moskwie zawieszenie broni w ogóle nie weszło w życie. „Negocjacje były prowadzone z niewłaściwą stroną, bo nie jest nią Azerbejdżan, lecz Turcja, która odrzuciła porozumienie podpisane przez szefa MSZ Azerbejdżanu” – podkreślił Archumanian, który dodał, że slogan „dwa państwa jeden naród” odnoszący się do relacji Azerbejdżan – Turcja został już zastąpiony nowym hasłem „jedno państwo, jeden naród” .
Obie strony podają również informacje o wysokich stratach przeciwnika w sprzęcie wojskowym, przy czym również i w tym wypadku część z nich to wojenna propaganda, którą trudno zweryfikować. Podobnie jest z informacjami dotyczącymi ostrzałów obiektów cywilnych, przy czym w tym wypadku znacznie lepiej udokumentowane są informacje dotyczące ostrzału obiektów cywilnych w Arcachu przez siły azerskie, gdyż są one potwierdzone przez niezależnych dziennikarzy (w tym przeze mnie). W samym Stepanakercie po dwóch dniach spokoju (13-14 października) w czwartek nad miastem zestrzelono azerskiego drona, a w nocy z piątku na sobotę azerskie drony czterokrotnie atakowały miasto, bombardując m.in. obiekty cywilne w centrum (6 osób zostało rannych).
W Stepanakercie widać zresztą bardzo dużo zniszczeń jeśli chodzi o budynki mieszkalne, sklepy czy infrastrukturę miejską. Również w okolicznych wioskach miejscowi mówią o codziennych nalotach mimo braku obiektów wojskowych (np. w wiosce Karmir Szuka 15 października, zginęły 2 osoby). Popełniane są również inne zbrodnie wojenne np. 14.10 Azerbejdżan zbombardował szpital wojskowy w Martakercie, a dwa dni później w Hadrucie azerscy żołnierze rozstrzelali na miejscu dwóch Ormian (starszego cywila i żołnierza). Ombudsman Arcachu Artak Beglarjan ocenił przy tym, że reakcja międzynarodowa na tę egzekucję była niewystarczająca i w związku z tym ponosić ona będzie odpowiedzialność za kolejne takie zbrodnie. Dodał też, że skala ataków azerskich na cele cywilne, całkowicie oddalone od obiektów wojskowych, wskazuje na umyślne atakowanie ich przez Azerbejdżan, co również powinno spotkać się z reakcją międzynarodową.
Azerbejdżan natomiast oskarżył Armenię o ostrzał Gandżi, z której przeprowadzane są ataki na Arcach, w tym te na Stepanakert w nocy z 16/17.10. W wyniku odwetowego ostrzału ze strony Armenii (po trzech nalotach na Stepanakert tamtej nocy) również mieli zginąć cywile, przy czym Armenia odrzuciła te oskarżenia, a ministerstwo obrony Arcachu opublikowało oświadczenie, w którym wskazało „uprawnione cele” na terenie Azerbejdżanu (wyłącznie o charakterze militarnym).
Większość kobiet (poza staruszkami) i dzieci wyjechała z Arcachu do Armenii (około 70 tys.), ale wielu mieszkańców wciąż pozostaje w swoich domach i deklaruje, że ich nie opuści. Ludzie, choć w większości przygnębieni, wciąż wierzą w zwycięstwo i nie dopuszczają myśli, że Azerbejdżan zajmie Stepanakert. Nikt nie ma przy tym tutaj wątpliwości, że oznaczałoby to albo śmierć, albo ucieczkę, gdyż życie Ormian pod rządami azerskimi jest niemożliwe. Warto przy tym przypomnieć, że po zajęciu przez Turcję Afrin, Serekanie i Tel Abiad w północnej Syrii tamtejsi dżihadyści, znajdujący się tam pod dowództwem tureckim, zaprowadzili terror (porwania, grabieże, mordy, gwałty) w stosunku do tej części miejscowych Kurdów i chrześcijan, która tam pozostała. Celem było skłonienie ich do opuszczenia tego terenu i dokonanie w ten sposób czystki etnicznej. Obawy Ormian są zatem w pełni uzasadnione, zwłaszcza że pamiętają oni jeszcze pogromy z przełomu lat 80. oraz 90.. Prawdopodobieństwo zbrodni zwiększa też udział syryjskich dżihadystów w tym konflikcie.
Władze Armenii i Arcachu unikają sprowadzania toczącej się wojny do konfliktu religijnego, podkreślając raczej rolę ekspansjonizmu tureckiego (panturkizmu), niemniej wielu Ormian wyraża rozgoryczenie brakiem reakcji „świata chrześcijańskiego”. Udział Turcji i dżihadystów zmienił w ich percepcji charakter tej wojny. Z drugiej strony władze Armenii i Arcachu unikają religijnego charakteryzowania konfliktu ze względu na chęć utrzymania „przychylnej neutralności” Iranu i/lub zyskania poparcia antyturecko nastawionych państw arabskich. Warto przy tym zaznaczyć, że o ile konflikt azersko-armeński o Karabach nie miał nigdy charakteru religijnego i panturkizm również nie jest związany z dżihadem, to w przypadku ekspansjonistycznej polityki Erdogana, której elementem jest obecna eskalacja na południowym Kaukazie, można mówić o pewnym synkretyzmie neoosmanizmu, islamizmu i panturkizmu.
W tym sensie Ormianie mogą postrzegać te działania również w kategoriach religijno-cywilizacyjnych, zwłaszcza że na zdobytych przez Azerbejdżan terenach dla Ormian nie będzie miejsca i jest to równoznaczne z wyrugowaniem z tych terenów chrześcijaństwa. Bez względu bowiem na to jakie okoliczności do tego doprowadziły, to faktem jest, że w Turcji, w Azerbejdżanie, a także na wszystkich terenach zajętych przez Turcję (Cypr Płn., Płn. Syria) odsetek chrześcijan spadł niemal do zera. Z tym faktem związana jest też koncepcja premiera Armenii Nikola Paszyniana „oddzielenia w celu ocalenia”. Opiera się ona na założeniu, że zajecie Arcachu przez Azerbejdżan doprowadzi do czystek etnicznych i/lub ludobójstwa i dlatego społeczność międzynarodowa nie może do tego dopuścić.
Oczekiwanie przez Ormian międzynarodowego wsparcia oparte jest na założeniu, że wojna, która się obecnie toczy, wpisuje się w szersze plany tureckiego ekspansjonizmu, które zagrażają również Europie, w tym w szczególności takim krajom jak Grecja, czy Cypr (bezpośrednio w związku z kryzysem śródziemnomorskim), a także Francji czy Niemcom (wspieranie tendencji islamistycznych i ekstremizmu tureckiego w Europie), czy wreszcie ogólnie światu (wspieranie islamskich terrorystów i wykorzystanie ich w charakterze proxy i najemników). Warto przypomnieć, że Armenia poparła Grecję i Cypr w związku z agresywnymi działaniami Turcji w Wyłącznych Strefach Ekonomicznych tych państw, co spotkało się z gniewnymi pomrukami Ankary pod adresem Erewania. Turcja chwilowo ograniczyła jednak swoje działania w basenie Morza Śródziemnego tuż przed wspieraną przez siebie azerską agresją na Arcach i wybrała zamiast tego uderzenie na „najsłabsze ogniwo”, czyli Armenię. Stąd oczekiwanie Armenii wsparcia innych krajów zagrożonych tureckim ekspansjonizmem jest oparte na racjonalnych podstawach.
Czytaj też: Górski Karabach: konflikt wciąż trwa
Z wielu krajów Europy i Ameryki popłynęły zresztą ważne głosy wsparcia dla Armenii i Arcachu oraz potępienia dla Azerbejdżanu i Turcji. Prezydent Francji już na początku agresji azerskiej potępił zarówno ją jak i udział w niej Turcji oraz syryjskich dżihadystów. Kanada wprowadziła embargo na sprzedaż sprzętu wojskowego do Turcji. Agresję azersko-turecką potępił też m.in. parlament Luksemburga oraz flamandzki parlament w Belgii, a MSZ Grecji odwołało swojego ambasadora z Baku (Azerbejdżan również zrobił to w odniesieniu do swego ambasadora w Atenach). W USA już na samym początku tej wojny Armenię wsparło około 40. kongresmenów i kilkunastu senatorów, a także kandydat na prezydenta Joe Biden, który skrytykował pasywną postawę Trumpa w odniesieniu do turecko-azerskiej agresji. Z kolei w czwartek sekretarz stanu USA Mike Pompeo stwierdził w wywiadzie dla radia WBS w Atlancie, że „mamy nadzieję, iż Ormianie zdołają się obronić przed tym co robi Azerbejdżan”.
Według Archumaniana USA pokazało w ten sposób, że USA nie pozwoli na zmianę charakteru konfliktu karabachskiego z geopolitycznego rozstrzyganego w ramach Mińskiej Grupy OBWE (kierowanej przez USA, Francję i Rosję) na lokalny rozstrzygany w ramach układów rosyjsko-tureckich. Oczywiście można to też tłumaczyć obawą utraty przez Trumpa głosów religijnej prawicy. Podobną rolę odegrała ona rok temu w czasie tureckiej inwazji na Syrię Płn.-Wsch., w czasie której zagrożona była też resztka tamtejszych chrześcijan, skłaniając Trumpa do powstrzymania dalszych postępów Turcji szykującej się do zajęcia częściowo chrześcijańskiego rejonu Tel Tamer.
Zdaniem dr Archumaniana reakcja USA to maximum, na co na tym etapie może liczyć Armenia i Arcach, zwłaszcza ze względu na amerykańskie wybory prezydenckie. Archumanian stwierdził jednak, że w przypadku pogorszenia się sytuacji po stronie ormiańskiej (znaczące sukcesy ofensywy azerskiej i zagrożenie dla Stepanakertu) USA oraz Francja mogą podjąć bardziej zdecydowane działania, przy czym jego zdaniem w takiej sytuacji jedynym wyjściem byłoby uznanie Republiki Arcachu. „Spowoduje to nieosiągalność celów Turcji i powstrzyma agresję” – ocenił arcachski politolog. Dodał przy tym, że nie oczekuje uznania ze strony Rosji, gdyż ta ma swoje interesy i z Turcją i z Azerbejdżanem. „W pierwszej kolejności liczę na Francję, a następnie inne kraje europejskie i być może USA” -stwierdził. Warto przy tym wspomnieć, że 10 parlamentów stanowych, w tym w Kalifornii, uznało już Arcach, a w parlamencie Francji z podobną inicjatywą wystąpiło 20 deputowanych.
Takie inicjatywy w Europie i Ameryce atakowane są w Rosji, która obawia się utraty roli jako „jedyna” patronka i protektorka Armenii. Media rosyjskie atakują obecnie prozachodnią opcję w Armenii, obciążając ją odpowiedzialnością za toczącą się wojnę, sugerując, że prozachodni politycy (w domyśle ekipa Nikola Paszyniana) oczekiwali wsparcia Zachodu i go nie otrzymali i w związku z tym powinni ponieść konsekwencje. Rosja zapomina jednak o tym, że sama również nie udzieliła żadnej pomocy Armenii. „Armenia doznała strategicznego szoku, bo Rosja nie mogła lub nie chciała powstrzymać Turcji przed operowaniem na południowym Kaukazie przy użyciu instrumentów wojskowych.” – stwierdził Archumanian i choć uznał, że w wymiarze wojskowym Rosja nie naruszyła swoich zobowiązań wobec Armenii, to w wymiarze politycznym nie wypełniła tego, czego Armenia się od niej spodziewała.
W tym kontekście uznał też za wykluczone, by Rosja naciskała na innego członka Organizacji Układu Bezpieczeństwa Zbiorowego tj. Białoruś, by ta nie dostarczała (w trakcie toczących się działań wojennych) rakiet Polonez Azerbejdżanowi. „Skoro nawet nie zobaczyliśmy wypełnienia przez Rosję jej zobowiązań na poziomie dyplomatycznym, wynikających z tego porozumienia militarnego to jak możemy spodziewać się, że będzie naciskać na Białoruś?” – skonstatował Archumanian.
Postrzeganie wydarzeń na południowym Kaukazie w kategoriach wojny proxy jest zatem chybione, bo Armenia prowadzi wojnę samotnie, a Rosja koncentruje się obecnie nie na powstrzymywaniu ekspansji Turcji w tym rejonie, lecz na tym, by nie dopuścić do wpływów europejsko-amerykańskich. Tymczasem Azerbejdżan jest wspierany również przez Białoruś oraz Izrael, które dostarczają temu krajowi sprzęt militarny w czasie działań zbrojnych. W Armenii reakcje na to są oczywiście bardzo negatywne. Armenia nie otrzymuje nawet znaczącego wsparcia humanitarnego (poza pomocą diaspory).
Od rozwoju sytuacji zależy układ sił na południowym Kaukazie, przy czym dotyczy to nie tylko roli Turcji i Rosji, ale również Iranu, USA, Francji i innych państw NATO i UE. Zdaniem Archumaniana atak turecki zakończył „okres postsowiecki” na południowym Kaukazie, przy czym, póki trwa wojna, nie jest realistyczne omawianie zmiany sojuszy, a to, co będzie po wojnie zależy od tego jak ona się skończy. Niemniej przyznał, że oparcie się na Rosji wiąże się z dodatkowym problemem polegającym na ułomności rosyjskiej doktryny nieuwzględniającej w dostateczny sposób roli dronów w walce. Można się zatem spodziewać, że jeśli Armenia i Arcach wytrzymają atak turecko-azerski to zyskają większą elastyczność i samodzielność w zakresie polityki zagranicznej, pogłębiając relacje z Zachodem, w tym UE i USA. Jeśli natomiast los Armenii zależeć będzie od dwustronnych negocjacji turecko-rosyjskich to Armenia (podobnie jak Azerbejdżan) de facto straci swoją suwerenność.
Zachód, w tym w szczególności USA, muszą jednak brać pod uwagę również możliwość aktywniejszej polityki Iranu na południowym Kaukazie, zwłaszcza że Armenia może w sytuacji zagrożenia swojej podmiotowości szukać większego wsparcia w Teheranie (jeśli inne podmioty okażą się nieskuteczne lub niechętne do powstrzymywania Turcji). Przy czym zdaniem Archumaniana nie ulega wątpliwości, że celem minimum Turcji nie jest zajęcie Arcachu, ale również części Armenii (Zangezor) w celu przebicia korytarza łączącego Baku z Turcją i Nachiczewaniem. W Nachiczewaniu doszło już do koncentracji tureckich sił i Armenia mówi o prowokacjach, które miałyby uzasadnić otwarcie przez Turcję i Azerbejdżan drugiego frontu.
Czytaj też: S-300 zagrożeniem dla rosyjskich myśliwców
Ormianie odrzucają przy tym zdecydowanie sugerowane przez Rosję rozwiązanie polegające na bezwarunkowym zwrocie Azerbejdżanowi strefy buforowej i oddanie Górskiego Karabachu pod kontrolę rosyjskich mirotworców, nazywając to „nakłanianiem do kapitulacji”. Tymczasem pierwsza noc po ogłoszeniu nowego rozejmu minęła w Stepanakercie niespodziewanie spokojnie (wcześniej Alijew zapowiadał zemstę), ale rano pojawiły się informacje o kontynuowaniu ofensywy azerskiej na odcinku południowym. Istnieją obawy, że Azerowie będą chcieli przeciąć południową drogę łączącą Stepanakert z Armenią co byłoby gigantycznym ciosem dla Arcachu, ale jednocześnie stanowiłoby zmianę okoliczności międzynarodowych, czyli mogłoby skłonić Francję czy USA do aktywniejszych działań. Nie wydaje się jednak by Azerowie byli bliscy realizacji tego celu, choć najbliższe dni zweryfikują zarówno to czy zawieszenie broni wejdzie w życie oraz to jak skutecznie Azerbejdżan jest w stanie kontynuować swoją ofensywę.
"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie