Reklama

Zobacz więcej - Analizy i komentarze

Rosyjski nalot na szpital. „Powietrzna przestrzeń terytorialna” odpowiedzią NATO? [OPINIA]

W zwalczaniu rakiet manewrujących naruszających natowską przestrzeń powietrzną można zaangażować nie tylko baterie Patriot
W zwalczaniu rakiet manewrujących naruszających natowską przestrzeń powietrzną można zaangażować nie tylko baterie Patriot
Autor. M.Dura

Uderzenie rakietowe na Kijów 8 lipca 2024 roku było możliwe przede wszystkim dlatego, że Rosjanie skomasowali atak i w dużej części przeprowadzili go na bardzo małej wysokości. Chcąc zabezpieczyć się przed „przypadkowym” wlotem tak działających rakiet manewrujących nad Polskę trzeba by je było strącać już nad Ukrainą. Problem jest w tym, że nie ma na to jak na razie politycznej zgody.

Bardzo wielu polityków uważa, że zestrzeliwanie rosyjskich rakiet nad ukraińskim terytorium przez NATO może być uznane za faktyczne włączenie się Sojuszu Północnoatlantyckiego w wojnę na Ukrainie. Byłyby to wątpliwości uzasadnione, gdyby Rosjanie działali wobec tak położonych krajów jak Polska, zgodnie z prawem międzynarodowym.

Ale Rosjanie tak nie działają. Nieprzypadkowo przecież rosyjskie rakiety manewrujące już trzykrotnie przeleciały przez polską granicę naruszając tym samym przestrzeń powietrzną NATO. Rosjanie dodatkowo z premedytacją tak dobierają trasy swoich pocisków w pasie przygranicznym, by ich szczątki razem ze strącającymi je ukraińskimi rakietami przeciwlotniczymi spadały już w Polsce. To z tego powodu w Przewodowie zginęło dwóch polskich obywateli i wina za to spada na Rosjan.

Czytaj też

W normalnej sytuacji przelot rakiety manewrującej, czy nawet wojskowego śmigłowca, przez granicę jednego z państw natowskich powinien być traktowany jako potencjalny akt wojny i w taki sposób wyjaśniany. Ale w Polsce jak na razie działa się według zasady, „może to coś, co leci, sobie poleci”. Tymczasem w odniesieniu do obecnego zagrożenia, takie założenie może się okazać zgubne.

Reklama

Atak na szpital dziecięcy w Kijowie 8 lipca 2024 roku pokazał bowiem zupełnie nowy sposób działania rosyjskich rakiet. I teraz to na tak prowadzone naloty trzeba się będzie przygotować. Zaskoczenie Ukraińców było duże, ponieważ silna obrona przeciwlotnicza ukraińskiej stolicy zasadniczo zestrzeliwała wszystkie środki napadu powietrznego, jakie wystrzelone przez Rosjan nadlatywały nad Kijów. Niestety w poniedziałek 8 lipca aż jedenaście pocisków się przedarło i powoli zaczyna być jasne, dlaczego.

Przede wszystkim wcale nie chodzi o ogólną liczbę zastosowanych rakiet. Wcześniejsze naloty były bowiem prowadzone przez Rosjan z często ponad dwukrotnie większym rozmachem i dodatkowo przy wsparciu irańskich dronów kamikaze dalekiego zasięgu, angażujących silnie ukraińską obronę przeciwlotniczą. Przykładowo w nocy z 1 na 2 stycznia 2024 roku Rosjanie wystrzelili w kierunku Ukrainy 35 dronów z rodziny Shahed, a nad ranem około 99 rakiet manewrujących różnego typu, rakiet hipersonicznych, rakiet przeciwradarowych i taktycznych rakiet balistycznych. 8 lipca 2024 roku w kierunku Ukrainy odpalono „tylko” 44 pociski, a pomimo silnej obrony aż jedna czwarta z nich trafiła w wyznaczone cele.

Ukraińskie siły powietrzne przez swojego rzecznika płk Jurija Ichnata już wyjaśniły, że stało się tak m.in. z powodu zastosowania przez Rosjan nowej wersji rakiet manewrujących, które wykorzystywały pułapki termiczne, atakowały cele nadlatując jednocześnie z różnych kierunków, jak również leciały na bardzo niskiej wysokości, szacowanej nawet na mniej niż 50 m. Czy przed takim nalotem można się obronić? Tak, ale jest to bardzo trudne.

Po pierwsze obniżenie wysokości do 50 m skraca czas reakcji systemów przeciwlotniczych i to co najmniej o minutę. Wcześniej rosyjskie rakiety dolatywały do celu na pułapie około 300 metrów, niekiedy zniżając się do 100 m. Zakładając, że nie ma przeszkód terenowych to radar z anteną podniesioną na wysokości 9 m mógł wykrywać takie cele na odległości 54-84 km. Przy rakiecie manewrującej Ch-101, lecącej z prędkością 0,55Mach (675 km/h), daje to czas na reakcję od 4,8 do 7,5 minuty.

Czytaj też

Po zniżeniu lotu pocisku do 50 m Rosjanie zmniejszyli teoretyczny zasięg wykrycia pocisków Ch-101 przez ukraińską obronę przeciwlotniczą do 42 km i czas reakcji systemów przeciwlotniczych do 3,7 minuty. Trzeba jednak pamiętać, że przy locie na wysokości 50 m pojawia się już problem wzgórz i przeszkód terenowych, które zmniejszają jeszcze bardziej zasięg wykrycia radarów naziemnych. Jedenastopiętrowy wieżowiec ma bowiem wysokość 35-40 m, a więc stanowi poważną zasłonę dla radarów. Ukraińskie systemy przeciwlotnicze działały więc na ekstremalnie krótkich dystansach i to często już nad terenem zabudowanym.

I tu pojawia się inny problem, związany z konsekwencjami zniszczenia tak nisko lecących rakiet. Trafienie szybkiego celu na wysokości 50 m nad miastem może bowiem doprowadzić do bardzo dużych szkód na ziemi, tym bardziej że w dół spadają wtedy szczątki już nie jednego, ale dwóch pocisków – i to w tym najlepszym przypadku. Może się bowiem również zdarzyć gorsza sytuacja, gdy miasto, znajdujące się około 50 metrów pod celem, zostanie porażone eksplozją głowicy rakiety przeciwlotniczej, głowicy atakowanej rakiety manewrującej oraz szczątkami tych dwóch pocisków.

Czytaj też

Reklama

W tym momencie na dole powstanie efekt normalnie powodowany przez broń kasetową, z tą różnicą, że zastosowaną nad terenem zabudowanym. Przy racjonalnym systemie obrony przeciwlotniczej akceptowalna w takim wypadku byłaby nawet decyzja, by rakietę pozostawić w spokoju licząc, że jej uderzenie w cel przyniesie mniejsze szkody, niż szkody, jakie wywołałoby jej zniszczenie w powietrzu.

W odróżnieniu od Ukrainy przy tworzeniu systemu antyrakietowego na wschodniej flance NATO można wykorzystać również systemy krótkiego zasięgu, takie jak norweski NASAMS
W odróżnieniu od Ukrainy przy tworzeniu systemu antyrakietowego na wschodniej flance NATO można wykorzystać również systemy krótkiego zasięgu, takie jak norweski NASAMS
Autor. M.Dura

Czy Ukraińcy mogą się bronić przed nowymi rakietami raszystów?

By uniknąć tego rodzaju dramatycznych dylematów można zrobić dwie rzeczy: stworzyć system wczesnego ostrzegania, tak by żaden obiekt na jakimkolwiek odcinku lotu nie zniknął z ekranów radarów lub tak zwiększyć ilość środków przeciwlotniczych, by stworzyć szczelną barierę ochronną nad chronionym obiektem o wiele dalej od niego niż obecnie. W przypadku Ukrainy oba te sposoby są bardzo trudne do wprowadzenia.

Jak na razie ukraińskie lotnictwo nie dysponuje bowiem samolotami (lub aerostatami) wczesnego ostrzegania, które nie byłyby tak ograniczone krzywizną ziemi w odniesieniu do niskolecących rakiet jak radary naziemne (a więc widziałyby cel powietrzny na 50 m nawet w odległości 300 km). Wtedy systemy obronne miałyby o wile więcej czasu na reakcję, a na drodze śledzonych z daleka rosyjskich rakiet zawsze znalazłby się jakiś „ostrzeżony wcześniej” zestaw przeciwlotniczy, gotowy do zaatakowania zagrożenia.

Ukraińcy nie są również w stanie odsunąć dalej swoich systemów obrony powietrznej od Kijowa, ponieważ mają ich zbyt mało. Cała, ukraińska stolica mieści się bowiem w kole o średnicy około 40 km. Bateria przeciwlotnicza znajdująca się na południu miasta nie widzi więc celu lecącego na wysokości 50 m na północy miasta i odwrotnie. I nie ma tu znaczenia, jaki jest zasięg stosowanych rakiet przeciwlotniczych. O promieniu rażenia baterii decyduje bowiem radar kierowania ogniem, który widzi rakietę lecącą na wysokości 50 m nie dalej niż na 40 km.

Dodatkowo pamiętajmy, że ukraińska obrona przeciwlotnicza ma za zadanie nie tylko chronić Kijów. Jest ona również bardzo potrzebna na froncie, by np. odpędzać rosyjskie samoloty zrzucające na Ukraińców bomby szybujące. Jest więc dylemat. Chroniąc miasta trzeba od nich odsuwać baterie przeciwlotnicze. Odsuwając baterie dalej trzeba, ich rozstawiać więcej. Rozstawiając ich więcej, pogarsza się jednak sytuację ukraińskich żołnierzy walczących na froncie. A to wykorzystują Rosjanie wypychając obrońców z ich pozycji i zajmując kolejne tereny – nawet kosztem ogromnych strat.

Reklama

Czy państwa NATO mogą się czuć bezpiecznie?

Takich ograniczeń nie ma już NATO, jednak tutaj problem zagrożenia rosyjskimi rakietami jest jak na razie rozwiązywany jedynie częściowo. Są one bowiem śledzone, ale nie zestrzeliwane nawet, jeżeli lecą w kierunku natowskiej granicy lub co gorsza… ją przekroczą. Tymczasem eliminowanie zagrożenia w samoobronie jest prawem, którego nikt krajom natowskim nie może zabrać. Jak na razie z tego prawa się jednak nie korzysta.

Może to doprowadzić do sytuacji, w które rosyjska rakieta przekraczając strzeżoną granicę wleci w głąb Europy i zniknie z radarów – do momentu aż znajdzie ją jakiś jeździec na przejażdżce (jak koło Bydgoszczy w 2023 roku) lub co gorsza, gdy zgubiony pocisk spadnie i kogoś zabije. I nie byłoby w tym zresztą nic dziwnego. Kraje natowskie w czasie pokoju nie mają bowiem rozwiniętego, wojennego systemu obserwacji technicznej, a więc kontrolują całą przestrzeń powietrzną w sposób ciągły tylko od wysokości 3000 metrów.

Czytaj też

Wszystko to co leci niżej jest obserwowane jedynie tam, gdzie są rozstawione i uruchomione radary mające odpowiedni zasięg na danej wysokości. A tak jest tylko w wybranych strefach. Takim, w miarę dobrze obserwowanym obszarem jest polska granica z Ukrainą i częściowo z Białorusią. A właściwie była. Od 8 lipca 2024 roku jej zabezpieczenie sprzętem radiolokacyjnym, stało się bowiem o wiele trudniejsze. Teraz trzeba się bowiem przygotować na zagrożenie: nie ze strony rakiet manewrujących lecących na wysokości 300 metrów, ale na rakiety lecące na 50 metrach.

Przy takim pułapie, radary kierowania ogniem i radary obserwacyjne muszą być rozstawiane od siebie nie dalej niż co 40 km. Dodatkowym utrudnieniem jest to, że taka bariera będzie miała tylko głębokość 40 km i po przeleceniu tej odległości pociski wlecą już w mniej nadzorowane obszary. Potwierdza to przypadek z 29 grudnia 2023 roku. Rosyjska rakieta, która bezprawnie wleciała w polską przestrzeń powietrzną została bowiem zgubiona koło Zamościa, a więc 50 km od polskiej granicy. Dalej radary jej nie obserwowały, ponieważ ich tam po prostu nie było. A mówimy tu o celu lecącym prawdopodobnie wyżej niż 300 metrów.

Oczywiście zgodnie z oficjalnym komunikatem pocisk miał przebywać nad polskim terytorium tylko przez trzy minuty. Stało się tak jednak tylko dlatego, że lot rakiety tak został zaprogramowany przez Rosjan i dodatkowo ta rakieta była sprawna. Tymczasem my musimy być również przygotowani na pociski, które będą uszkodzone lub co gorsza, intencjonalnie nakierowane na konkretne cele w Europie. Rosjanie zawsze mogą wtedy bowiem stwierdzić, że tak lecący pocisk został uszkodzony przez obronę ukraińską i oni nie mogli nic z tym zrobić.

Trzeba zrobić wszystko, by takie zniszczenia jak w Kijowie 8 lipca 2024 nie powstały w polskich miastach
Trzeba zrobić wszystko, by takie zniszczenia jak w Kijowie 8 lipca 2024 nie powstały w polskich miastach
Autor. Armia Inform

By się chronić przed takimi przypadkami trzeba rosyjskie rakiety zestrzeliwać i najlepiej jest to zrobić jeszcze nad ukraińskim terytorium. Czas przebywania w chronionym pasie przestrzeni powietrznej nad Polską się bowiem tak zmniejsza, że systemy obrony przeciwlotniczej mogą nie zdążyć z zareagowaniem, jeżeli zostaną uruchomione dopiero po przeleceniu pocisku przez polską granicę.

Tak było w przypadku rakiety manewrującej, która wleciała nad Polskę po raz trzeci – w marcu 2024 roku. Przebywała ona bowiem nad natowskim terytorium tylko przez kilkadziesiąt sekund, co na pewno nie wystarcza na podjęcie decyzji, wydanie rozkazu, przejęcie celu przez baterię i jego zestrzelenie. I to dodatkowo tak, by do strącenia doszło nad Polską. Trzeba więc strzelać wcześniej tworząc w przestrzeni powietrznej coś, co na morzu nazywa się wodami terytorialnymi, nie roszcząc sobie jednak do niej prawa, ale jedynie dbając o jej bezpieczeństwo.

Czy państwa NATO mogą się bronić przed nowymi rakietami raszystów?

Stworzenie strefy zakazu lotów w „powietrznej przestrzeni terytorialnej” nad wschodnią Ukrainą i jej bronienie bateriami przeciwlotniczymi rozstawionymi w strefie przygranicznej w Polsce, Słowacji i Rumunii, technicznie nie powinno sprawiać większych problemów. Kraje NATO byłyby bowiem w tego rodzaju działaniach w o wiele lepszej sytuacji niż Ukraina.

Czytaj też

Po pierwsze, natowskie systemy obserwacji i współdziałające z nimi baterie nie muszą się obawiać, tak jak ukraińskie, ataków rosyjskimi rakietami antyradarowymi lub dronami kamikaze. Można więc optymalnie dobierać pozycje ogniowe (np. na wzgórzach) i to nawet bez stosowania przedsięwzięć maskujących. Po drugie kraje NATO mają o wiele większe zasoby niż Ukraina. Z zasobów tych można zresztą korzystać rotacyjnie, rozkładając w ten sposób koszty utrzymania takiej bariery na wiele państw.

Rekompensatą w tym wypadku nie byłoby tylko zwiększone, europejskie bezpieczeństwo, ale również sprawdzanie w działaniu bojowym kolejnych systemów przeciwlotniczych oraz ich obsług. Jak to może bardzo dobrze działać widać w przypadku operacji Air Policing, polegającej głównie na rotacyjnym utrzymywaniu grup lotniczych w krajach bałtyckich.

Czytaj też

Po trzecie, państwa NATO mogą zbudować system wczesnego ostrzegania o wiele bardziej rozwinięty niż Ukraina. Mogą go zresztą tworzyć nie tylko radary naziemne, ale również powietrzne, nie będące ograniczone horyzontem radiolokacyjnym. Początkowo będą to musiały być samoloty wczesnego ostrzegania, które są obecnie również na wyposażeniu polskich sił zbrojnych. Ich wadą jest ograniczony czas przebywania w powietrzu oraz duże koszty prowadzenia takiej operacji w sposób ciągły.

Stały system wykrywania celów niskolecących w strefie „buforowej” nad Ukrainą można zapewnić wykorzystując aerostaty
Stały system wykrywania celów niskolecących w strefie „buforowej” nad Ukrainą można zapewnić wykorzystując aerostaty
Autor. M.Dura

Rozwiązanie tego problemu pojawi się dopiero po wprowadzeniu na uzbrojenie polskiej armii czterech aerostatów Barbara, które zostały zakupione w USA wraz z pakietem logistycznym za 960 milionów dolarów. Mają one zdolność do wykrywania celów niskolecących na odległości nawet 300 km dając prawie pół godziny dla systemów obrony przeciwrakietowej na przygotowanie się do zniszczenia zagrożenia. Oczywiście aerostaty mają być gotowe dopiero w 2027 roku, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by w tym okresie przejściowym spróbować wypożyczyć takie rozwiązanie np. ze Stanów Zjednoczonych.

No i po czwarte, w odróżnieniu od Ukraińców, w tak tworzonym, przygranicznym systemie obronnym można będzie korzystać nie tylko z baterii średniego zasięgu (jak np. Patriot, czy SAMP/T), ale również z baterii krótkiego zasięgu. Mówimy bowiem o zwalczaniu tylko rakiet manewrujących i tylko w pasie o szerokości 30-50 km. Do tego rodzaju zadań w zupełności wystarczą takie systemy jak Sky Sabre/Land Ceptor/Pilica Plus (z rakietami CAMM), NASAMS, IRIS-T czy MICA, które w odróżnieniu od Patriota działają dookólnie oraz mają kilkakrotnie tańsze pociski. Rakiety krótkiego zasięgu są dodatkowo mniejsze, a więc po upadku na ziemię powodują mniejsze straty uboczne.

„Powietrzna przestrzeń terytorialna” w czasie pokoju może być zabezpieczona przed atakiem rakiet zarówno przez systemu średniego zasięgu SAMP/T jak i krótkiego zasięgu MICA
„Powietrzna przestrzeń terytorialna” w czasie pokoju może być zabezpieczona przed atakiem rakiet zarówno przez systemu średniego zasięgu SAMP/T jak i krótkiego zasięgu MICA
Autor. M.Dura

O posiadanych przez NATO zasobach takich rakiet, Ukraińcy mogą tylko marzyć.

„Chciałabym, a boję się”

Na przeszkodzie we wprowadzeniu zakazy lotów nad wschodnią Ukrainą stoi więc tak naprawdę jedynie polityka. Nie można bowiem stworzyć strefy buforowej bez zgody wszystkich krajów NATO i poszczególnych parlamentów, dających zezwolenie na ewentualne wykorzystanie uzbrojenia w obronie natowskiej przestrzeni powietrznej. Wbrew pozorom nie musi być to takie trudne, ponieważ wszystkie strony (poza oczywiście Rosją i Węgrami) powinny być zainteresowane tego rodzaju rozwiązaniem.

Dobrze się więc stało, że dyskusja nad stworzeniem strefy się wreszcie rozpoczęła i uczestniczy w niej również Ukraina. Jej również bowiem zależy na natowskim parasolu. Ukraińcy wiedzą bowiem, że ich systemy przeciwlotnicze zabezpieczające obecnie pas zachodniej Ukrainy nie są wystarczające. Dodatkowo po przejęciu ich zadań przez NATO, te nawet nieliczne baterie będzie można przesunąć bardziej na wschód, dodatkowo zwiększając ochronę walczących wojsk.

Czytaj też

Najtrudniejsze problemy do rozwiązania będą stały przed krajami graniczącymi z tą tzw. „powietrzną przestrzenią terytorialną”. Trzeba bowiem wybrać miejsca na rozstawienie poszczególnych systemów obrony powietrznej, jak również je zabezpieczyć logistycznie, chociażby zapewniając zakwaterowanie dla obsług, ochronę i media. Są to działania tylko pozornie banalne, ponieważ nie mówimy o pustyni, ale o terenach często mocno zaludnionych i cennych przyrodniczo.

No i dodatkowo potrzebny jest pretekst, by taką „powietrzną przestrzenią terytorialną” wprowadzić. A może być nim kolejny przypadek bezprawnego naruszenia przez Rosjan natowskiej przestrzeni powietrznej za pomocą rakiet manewrujących. Cztery takie okazje już straciliśmy: po tragicznej eksplozji w Przewodowe 15 listopada 2022 roku, po rosyjskiej rakiecie z 16 grudnia 2022 roku odnalezionej kilka miesięcy później pod Bydgoszczą, po pocisku który wleciał do polski 29 grudnia 2023 roku i po rakiecie, która na 39 sekund „uciekła” przed ukraińską obroną przeciwlotniczą nad Polskę 24 marca 2024 roku.

Jak widać w tym przypadku powiedzenie do trzech razy sztuka” okazało się nieprawdziwe.

Reklama

Komentarze (4)

  1. Zam Bruder

    Jak rozumiem rozpoczęło się sondowanie polskiej opinii publicznej przed wychynięciem na światło dzienne prawdziwych intencjii tego dziwnego pomysłu wrzuconego bez konsultacji do jeszcze bardziej dziwnej jednostronnej umowy międzynarodowej - pomysłu o przechwytywaniu i niszczeniu rosyjskich środków napadu powietrznego nadlatujących od strony Ukrainy a niby zagrażających Polsce. Upewniłem się już, iż kryje się pod nim oczywisty zamiar włączenia naszych (czy szerzej natowskich, bo nasze możliwości są więcej niż mizerne) środków OPL w zabezpieczenie przestrzeni pow. zach. Ukrainy. I nieprawdą jest że spadają po naszej stronie granicy jakieś szczątki zestrzelonych rakiet. Spadła zdezelowana ukr. S300.

    1. Davien3

      Zam po naszej stronie spadają CAŁE rakiety manewrujące a nie tylko resztki ukraińskiej rakiety plot. Bo jakby spadłą cała z działającą głowicą to tam nie pozostałby kamień na kamieniu po wybuchu ponad 100kg głowicy odłamkowej

  2. Jan z Krakowa

    Przykro mi, ale nie zgadzam się z Autorem, żeby Polska zestrzeliwała ros. rakiety nad Ukraina. To, że Ukraina tego chce nie jest dziwne bo jest w stanie wojny z Rosją (po najęxdzie Rosji). Na całe szczęście, NATO jakie takie i USA przede wszystkim tego nie chce, ale np. także Niemcy, oprócz innych To jest rozsądne i korzystne dla Polski. Pomysł zeby Polska to robiła jest szalony ponieważ jest to wciąganie nas do wojny, ponieważ to my graniczymy z Ukrainą. Przy okazji. Wczoraj ok. 19 w rosyjskojezycznym Radiu Svoboda wysłuchałem opinii jakiegoś ukraińskiego eksperta ( przy czy nazwany został tam byłym ekspertem w jakiejś tam organizacji), że Polska będzie zestrzeliwać ruskie rakiety nad Ukrainą w 100 km pasie od granicy (jak to określać te 100 km). To jest dezinformacja z ukraińskiej strony. Nie dajmy sie zwariować.

    1. ja!

      UKR będzie robiła wszystko (i od dawna to robi) aby wciągnąć NATO (choćby poprzez Polskę) do konfliktu. Polska bardzo im pomogła w decydujących fazach wojny (chodzi mi o jej początek). Mimo to UKR bardzo szybko pokazali nam środkowy palec, cały czas żądając dalszego wsparcia przy tym traktując nasz kraj marginalnie , nie chcę używać dosadniejszych słów. Traktując wszystkie "pomysły" wschodniego sąsiada w sposób bardzo wyważony uważam że dalej należy im pomagać, ale nie może to być pomoc "nachalna" aby innym pokazać że My to dopiero pomagamy, ale adekwatna do naszego stanu posiadania i perspektyw jego odbudowy. Najlepiej wspólnie z innymi krajami NATO.

  3. user_1050711

    W młodości bardzo zajmowała mnie historia i pamiętam... obrońcy winni wykazywać aktywność większą, od potencjalnego agresora. Z artykułu wynika, że Rosjanie osiągnęli już aktualny poziom techniczny pocisków zachodnich. Z innych, aktualnych doniesień płynie info, że wszędzie, gdzie ma to zwiążek z potrzebami wojska, Rosjanie wprowadzili już system trójzmianowy i pracy fabryk non-stop. - A my ? A my oglądamy się na "współpracę europejską" w sprawie pocisku, która wynik praktyczny przyniesie najwcześniej za 10-15 lat. Choć w międzyczasie dawno, daaawno już powinniśmy sami meić dużą produkcję, zarówno pocisków grożących infrastrukturze przeciwnika, jak i OPL. A najpóźniej w momencie gdy Rosjanie wprowadzają 3 zmiany, powinniśmy i my. Inaczej powstaje przepaść możliwości stron. Co właśnie zachęca agresora.

    1. Davien3

      User a niby w czym osiagneli ten poziom?? Bo ich pociski stealth sa tak niewidoczne że radary sledzą je od momentu odpalenia ich ppk to prymitywne pociski z archaicznym naprowadzaniem a pociski pow-pow latają na układach z lat 80-tych z Texas Instruments A Rosjanie w Ch-101 osiagneli cos co miały juz ich Ch-55 i BGM-109 z lat 80-tych czyli owszem dorównuja zachodnim pociskom ale sprzed 50 lat.

    2. user_1050711

      @Davien3. Przeczytaj ten artykuł jeszcze raz, ale uważniej.

  4. szczebelek

    Po zmianie władzy nareszcie napisano wprost, że gdybyśmy mieli obserwować ten pocisk to musielibyśmy mieć sieć radarów działających 24/7

Reklama