Reklama
  • Analiza
  • Wiadomości

Wojna paradoksów

Rosyjska inwazja na Ukrainę w lutym 2022 r. była zaskoczeniem zarówno dla opinii międzynarodowej, jak i ośrodków analitycznych. Tylko nieliczni wierzyli w możliwość pełnoskalowego konfliktu ze względu na jego nieracjonalność z perspektywy zachodniej myśli politycznej, kulturowej czy ekonomicznej. Natomiast nikt nie przewidywał, że czas konfliktu będzie liczony nie w tygodniach, ale w latach.

Ukraiński kołowy bojowy wóz piechoty BTR-4 podczas prowadzenia ognia. Wóz otrzymał dodatkowe opancerzenie siatkowe na wieży oraz kadłubie.
Ukraiński kołowy bojowy wóz piechoty BTR-4 podczas prowadzenia ognia. Wóz otrzymał dodatkowe opancerzenie siatkowe na wieży oraz kadłubie.
Autor. Ukraine Defence/Facebook

Kończy się trzeci rok wojny, której racjonalizacja stanowi wyzwanie nawet dla rosyjskiej propagandy, a ilość paradoksów z nią związanych bynajmniej nie maleje.

Reklama

Paradoks pierwszy – cele wojny

Im dłużej trwa rosyjsko-ukraińska wojna, tym trudniejsze do sprecyzowania stają się cele stron konfliktu.

Kijów przez pierwsze dwa lata wojny, poza najbardziej oczywistym celem, czyli odparciem rosyjskiej inwazji, mówił o odzyskaniu terenów okupowanych przez Rosję od 2014 roku na drodze działań militarnych. Ponadto Ukraina liczyła na szybkie przyjęcie do Unii Europejskiej i Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Zobacz też

Możliwości odzyskania Krymu i większości Donbasu w wyniku działań bojowych były jednak znikome i to nawet wiosną zeszłego roku, kiedy zdolności ofensywne ukraińskich sił zbrojnych były na najwyższym poziomie od początku wojny. W obecnej sytuacji militarnej, kiedy Rosja od ponad roku utrzymuje na froncie inicjatywę strategiczną, szanse na powrót do granic sprzed 2014 roku są zerowe. Prezydent Zełenski dopiero kilka tygodni temu zmienił oficjalną narrację, ale i to w zawoalowany sposób. Obecnie Ukraina stoi na stanowisku tymczasowego pogodzenia się z utratą części terytorium, z założeniem kontunuowania starań ich odzyskania na drodze dyplomatycznej. Oczekuje też międzynarodowych, a w zasadzie natowskich, gwarancji bezpieczeństwa przed kolejną rosyjską agresją. Paradoksalnie nie wiadomo, w jaki sposób NATO miałoby te gwarancje zapewnić, a kluczowa w tej kwestii polityka USA pozostaje niejasna w związku z objęciem w styczniu 2025 urzędu Prezydenta Stanów Zjednoczonych przez Donalda Trumpa wraz z jego administracją.

Zobacz też

Cele, jakie chce osiągnąć Rosja - a to kluczowa kwestia, jeżeli Putin ma usiąść do rozmów pokojowych - są jeszcze mniej sprecyzowane. Oficjalnie Kreml nadal stoi na stanowisku „denazyfikacji i demilitaryzacji” Ukrainy, chociaż obecnie nie wiadomo, co miałoby to oznaczać. Rosja jasno obstaje przy inkorporacji czterech ukraińskich obwodów w ich granicach administracyjnych, jednak potrzebowałaby jeszcze wielu miesięcy na osiągniecie tego celu na drodze militarnej - zakładając, że zachowałaby obecną przewagę strategiczną. Kolejny strategiczny cel Kremla polegający na odsunięciu struktur wojskowych od granic Rosji jest niemożliwy do realizacji, a  wstąpienie do Sojuszu Finlandii i Szwecji doprowadziło do sytuacji przeciwnej.

Paradoksalnie zarówno Ukraina, jak i Rosja są obecnie dalekie od osiągnięcia swoich celów, więc plany zarówno negocjacji pokojowych, jak i działań w przyszłości są niemal niemożliwe do prognozowania.

Reklama

Paradoks drugi – wojenna propaganda

„Pierwszą ofiarą wojny jest prawda” - słowa wypowiedziane przez Hirama Johnsona w amerykańskim Senacie pod koniec I wojny światowej są nadal aktualne, a w dobie internetu zyskały nowe znaczenie. Rosyjskie działania polegające na wręcz bezczelnym zakłamywaniu rzeczywistości wpisują się w założenia wojny hybrydowej i sięgają czasów Związku Radzieckiego. Znamiennym przykładem jest wypowiedź prezydenta Putina, który zapytany o obecność rosyjskich żołnierzy na Ukrainie po aneksji Krymu odpowiedział, że to nie są jego żołnierze, a takie mundury można kupić w każdym sklepie. Apogeum nastąpiło po rozpoczęciu pełnoskalowego konfliktu z Ukrainą, nadal nazywanego przez Kreml „specjalną operacją wojskową”. Przy czym akurat w tym przypadku wojna obnażyła kłamstwa Putina o jednym narodzie Rosjan i Ukraińców, a sami Ukraińcy swoją trzyletnią walką udowodnili, że są samodzielnym i świadomym narodem.

Rosja sama spozycjonowała się w opinii międzynarodowej jako „wielki kłamca”, doprowadzając do przyjęcia przez zachodnie media narracji jednowymiarowej, opartej na perspektywie ukraińskiej. Na pewnym etapie wojny doszło wręcz do sytuacji, gdzie owe media funkcjonowały niczym posłuszni żołnierze na propagandowym polu bitwy. Wszelkie głosy krytyczne odbiegające od głównego nurtu, były traktowane jako wypowiedzi agentów agresora.

Zobacz też

Ukraina, jako oczywista ofiara rosyjskiej agresji, w obszarze wojny informacyjnej radziła sobie znacznie lepiej, nie uniknęła jednak kilku pułapek propagandowych. Od początku przedstawiała rosyjskie siły zbrojne jako całkowicie nieudolne i obarczone licznymi upośledzeniami. Miało to pewne odzwierciedlenie w faktach, jednak w momencie, kiedy Rosja przejęła inicjatywę strategiczną zmuszając ukraińską armię do defensywy, stało się niespodziewanym balastem. Bowiem jak to możliwe, że armia pogardzanych „orków” zmusza do odwrotu górujące nad nimi pod każdym względem siły ukraińskie? Doprowadziło to do paradoksu, w którym media, wcześniej bezkrytycznie powielające przekaz o słabości armii rosyjskiej, obecnie równie bezkrytycznie piszą o jej sile.

Reklama

Paradoks trzeci – wojna deficytów

Dobiega końca trzeci rok wojny, na którą nikt nie był gotowy. Nie była na nią gotowa Ukraina, mimo że po 2014 roku liczyła się z rosyjską agresją na znacznie większą skalę. Ukraińcy włożyli wiele wysiłku w przebudowę sił zbrojnych, które w czasie aneksji Krymu i secesji Donbasu nie były zdolne wysłać do walki więcej niż trzy tysiące żołnierzy. W 2022 roku Ukraińcy dysponowali ponad 200-tysięczną (etatowo 250 tysięcy) zawodową armią, złożoną w większości z dobrze wyszkolonych i świetnie dowodzonych weteranów operacji antyterrorystycznej (ATO w Donbasie) oraz około 250 tysiącami wysoce zmotywowanych, posiadających doświadczenie bojowe rezerwistów. Pozwoliło to na szybkie rozbudowanie armii do poziomu pozwalającego nie tylko zatrzymać Rosjan, ale zmusić ich do odwrotu na kierunku kijowskim i charkowskim. Do armii wstąpiło również około 200-300 tysięcy zmotywowanych patriotycznie ukraińskich mężczyzn i kobiet, często nie tylko bez doświadczenia bojowego, ale nawet przeszkolenia wojskowego. Stąd przez pierwsze miesiące wojny ukraińskie siły zbrojne nie odczuwały deficytu żołnierzy, wielu ochotników po ujęciu w ewidencji odsyłano nawet do domów.

Zobacz też

Kijów zignorował niewydolność własnego systemu mobilizacyjnego wynikającą zarówno z zaniedbań administracyjnych, jak i korupcji. Paradoksalnie, patriotyczny zryw pośrednio doprowadził do późniejszej zapaści mobilizacyjnej, ponieważ władze w Kijowie założyły, że do uzupełniania ponoszonych strat wystarczy zaciąg ochotniczy. Równocześnie tworząc zupełnie nowe brygady ukraińskie dowództwo nie było w stanie zapewnić im kadry dowódczej na poziomie „starych” jednostek zawodowych, a system szkolenia pomimo wsparcia NATO nie zapewniał właściwego przygotowania bojowego. To właśnie te jednostki ponosiły największe straty, co znajdowało zauważalny odzew w ukraińskiej przestrzeni medialnej, powodując odpływ chętnych do włożenie munduru.  Ukraińskie plany mobilizacyjne nie zakładały budowy milionowej armii, która będzie zmuszona walczyć latami z rosyjską pełnoekranową agresją. Kijów stracił bezpowrotnie czas, jaki dostał dzięki poświeceniu żołnierzy i ochotników gotowych walczyć w obronie kraju.

Paradoksalnie, również Rosjanie nie byli przygotowani do takiej wojny, chociaż ją rozpoczęli.  Przygotowywali się bowiem do wojny błyskawicznej, a nawet nie tyle do wojny, co do „specjalnej operacji wojskowej”, w założeniach podobnej do tych prowadzonych za czasów ZSRR na Węgrzech, w Czechosłowacji czy Afganistanie. Rosjanie „poszli na wojnę” z całkowicie błędnymi założeniami, dotyczącymi zarówno zdolności Ukrainy do obrony, jak i skali reakcji opinii międzynarodowej, a przede wszystkim NATO. Kreml nie tylko nie docenił przeciwnika, ale i przecenił zdolności własnych sił zbrojnych.

W wyniku tego armia rosyjska w pierwszym roku wojny odniosła serię kompromitujących porażek. Ponadto Rosjanie dopuścili się zbrodni wojennych, mordując bezbronnych cywilów i rozstrzeliwując jeńców. Rosyjskie siły zbrojne wciąż odczuwały skutki kryzysu, w jakim znalazły się po upadku Związku Radzieckiego; co więcej, znalazły się w środku pełnoekranowej wojny całkowicie do niej nieprzygotowane. Przede wszystkim nie przeprowadzono rozwinięcia mobilizacyjnego, a podstawą rosyjskiej sztuki operacyjnej i doktryny - pomimo postępującego uzawodowienia - w rzeczywistości nadal była armia masowa oparta na poborze rezerwistów. Okazało się, że żołnierze rosyjscy, poza elitarnymi wojskami specjalnymi i powietrzno-desantowymi, są słabo dowodzeni, wyszkoleni i wyposażeni. Rosyjski sztab generalny nie rozwinął zabezpieczenia bojowego i logistycznego, niezbędnego do prowadzenia długotrwałego konfliktu zbrojnego. Doprowadziło to do strat osobowych liczonych w dziesiątkach tysięcy żołnierzy oraz utraty tysięcy egzemplarzy relatywne nowoczesnego sprzętu bojowego.

Zobacz też

Paradoksalnie Rosję uratowało dziedzictwo Związku Radzieckiego. W magazynach głębokiego składowania zmagazynowano olbrzymie ilości pojazdów bojowych, które - choć często przestarzałe i w fatalnym stanie technicznym - pozwoliły nie tylko na uzupełnianie strat, ale i tworzenie nowych jednostek. Rosja odziedziczyła po ZSRR nie tylko magazyny, ale również rozbudowany system mobilizacyjny, tylko częściowo zlikwidowany podczas reform Sierdiukowa. Ogłoszona przez Kreml „częściowa mobilizacja”, choć spóźniona i fatalnie zorganizowana, zapełniła ukraińskie okopy dziesiątkami tysięcy rezerwistów. Z wysłanych wówczas w trybie przyspieszonym, więc nieprzeszkolonych i źle wyposażonych 80 tysięcy Rosjan w ciągu kilku miesięcy poległa co najmniej połowa. Ogółem powołano od 250 do 300 tysięcy mężczyzn.

Masowy napływ żołnierzy oraz szybka rozbudowa prywatnej organizacji wojskowej „Wagner” pozwoliły ustabilizować front, co z kolei dało czas na reorganizację aparatu rekrutacyjnego i przestawienie rosyjskiego przemysłu na produkcję wojenną oraz rozwinięcie systemów zabezpieczenia logistycznego – przede wszystkim materiałowego i technicznego. Rosyjscy rekruterzy skwapliwie wykorzystali kolejne składniki dziedzictwa ZSRR, mianowicie niski standard życia w republikach peryferyjnych oraz mit wielkiej wojny ojczyźnianej. Wysokie gratyfikacje za podpisanie kontraktu z wojskiem poparte narracją o obronie ojczyzny przed „faszystowskim Zachodem” oraz typowymi dla dyktatur administracyjnymi „zachętami” dają armii rosyjskiej tysiące ochotników, co w połączeniu z wielokrotnie wyższą populacją pozwala Rosji na uzupełnianie strat skuteczniej niż Ukrainie.

Skala rosyjskiego ataku oraz długotrwałość konfliktu zaskoczyła również NATO. Zachodnie rządy od trzech dekad ograniczały wydatki na własne siły zbrojne, co przekładało się zarówno na liczebność wojsk, jak i zapasy amunicji i zdolności produkcyjne, tak sprzętu, jak i środków bojowych. Paradoksalnie NATO nadal pomimo cięć budżetowych dysponujące wielokrotnie większymi zasobami finansowymi (w roku poprzedzającym rosyjską inwazję USA wydały na swoje siły zbrojne 828 miliardów dolarów, europejscy członkowie NATO 324 miliardy, natomiast Rosja 65,9 miliarda) produkowało mniej amunicji niż Rosja, a co gorsza, Sojusz nie posiadał dużych jej zapasów. Olbrzymie zapotrzebowanie Ukrainy na amunicję, przede wszystkim artyleryjską, nie zostało zaspokojone przez trzy lata wojny. Znaczący wzrost produkcji będzie odczuwalny dopiero w 2025 i 2026 roku.

Natomiast redukcja liczebności zachodnich armii oraz zakończenie misji stabilizacyjnych najpierw w Iraku, a następnie w Afganistanie sprawiły, że w wojskowych magazynach i parkach technicznych znajdowały się setki nieużywanych już pojazdów bojowych. Ponadto kilka państw przezbrajało się z pojazdów post-radzieckich na znacznie nowocześniejszy sprzęt zachodni. W związku z tym przez dwa pierwsze lata wojny Kijów otrzymał duże liczby pojazdów bojowych, co pozwalało na zaspokojenie potrzeb szybko rozrastających się ukraińskich sił zbrojnych. Jednak w znakomitej większości był to sprzęt pamiętający czasy wojny wietnamskiej lub zaprojektowany do działań przeciwpartyzanckich, a nie walki na symetrycznym polu bitwy. Dostawy pozwoliły Ukraińcom na kontynowanie obrony kraju, ale nie stworzyły przewagi technologicznej nad armią Federacji Rosyjskiej. Co prawda Ukraina otrzymała pewne ilości nowoczesnego uzbrojenia, jednak jego efektywność ograniczył kolejny paradoks, mianowicie tzw. czerwone linie. O tym w części II artykułu.

Reklama
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS
Reklama
Reklama