- Analiza
- W centrum uwagi
- Ważne
Święto Marynarki Wojennej w cieniu utraty zdolności [OPINIA]
Opóźnienie lub zastopowanie programów Orka, Miecznik, Czapla, Płomykówka oraz zakupu śmigłowców ZOP nieodwracalnie doprowadzi w ciągu najbliższych dwóch-trzech lat do utraty przez Marynarkę Wojenną zdolności skutecznego zwalczania okrętów podwodnych. Bez odpowiednich środków przeciwdziałania będzie się więc trzeba pogodzić z bezkarnym naruszaniem polskich wód terytorialnych przez tego rodzaju jednostki pływające. Pierwszym sygnałem takiej niemocy było znalezienie w maju 2018 r. na polskim wybrzeżu trzech pocisków sygnalizacyjnych wystrzelonych z rosyjskiego okrętu podwodnego.

Zmniejszające się zdolności bojowe polskich sił morskich będą niewątpliwe rzucały cień na czerwcowe uroczystości z okazji stulecia odtworzenia Marynarki Wojennej RP. I nie zmienią tego: ani parada okrętów na morzu, ani defilada powietrzna statków powietrznych lotnictwa morskiego. Wstrzymywanie programów modernizacyjnych spowodowało, że w pewnych dziedzinach MW ma coraz mniejsze możliwości. Trzeba sobie wreszcie to uświadomić.
Najtrudniejsza sytuacja występuje, jeżeli chodzi o zwalczanie okrętów podwodnych (ZOP). W tej dziedzinie już za kilka lat flota utraci zdolność do jakiegokolwiek skutecznego działania i nie zmieni tego nawet natychmiastowe podpisanie umów na nowe jednostki pływające i statki powietrzne. Opóźnienia w programach Orka, Miecznik, Czapla, Płomykówka, jak i w zakupie śmigłowców ZOP doprowadziły do tego, że za dwa lata, w momencie wycofania ostatniego Kobbena i większości śmigłowców ZOP Mi-14PŁ, obce okręty podwodne będą mogły bezkarnie wpływać na polskie wody terytorialne i nie będziemy mieli praktycznie żadnych sił, by temu zaradzić.
Co może obecnie zrobić MW w dziedzinie ZOP?
Opóźnienia w programach modernizacyjnych dotyczących Marynarki Wojennej już naruszyły bezpieczeństwo Polski i właśnie w dziedzinie ZOP będzie to najszybciej i coraz bardziej widoczne. W tej chwili Marynarka Wojenna posiada teoretycznie trzy okręty nawodne (dwie fregaty typu Oliver Hazard Perry i jedną korwetę ORP „Kaszub”), trzy okręty podwodne (dwa typu Kobben oraz ORP „Orzeł”), jeden samolot An-28B1RM Bis oraz cztery śmigłowce SH-2G i osiem typu Mi-14PŁ, zdolnych do zwalczania okrętów podwodnych.
Oczywiście, w przypadku sześciu wiropłatów ZOP Mi-14PŁ planuje się wydłużenie ich resursu z powodu odłożonych zakupów w tej dziedzinie. Granicą nieprzekraczalną wieku tego rodzaju helikopterów są jednak 42 lata, licząc od daty produkcji. To oznacza, że pomimo planowanych do przeprowadzenia, kosztownych prac remontowych, Mi-14PŁ trzeba będzie wycofać w ciągu trzech lat - nie później niż do 2021 r.

Należy mieć świadomość, że niczego w tej dziedzinie nie zmieni też zakup nowych śmigłowców, ponieważ samodzielnie nie mają one większych szans na znalezienie okrętu podwodnego i nie są przygotowane do wykonywania zadań patrolowych w celu ich szukania. Są natomiast bardzo skutecznym narzędziem działając w składzie lotniczo-okrętowych grup poszukiwawczo–uderzeniowych, niezależnie czy startują z brzegu, czy z pokładów okrętów. W tym przypadku stają się zabójczym środkiem walki, wydłużając zasięg uzbrojenia jednostek pływających, choćby dzięki możliwości przenoszenia nowoczesnych torped MU-90. Problem tkwi w tym, że tych jednostek pływających tak naprawdę nie ma.

Z trzech okrętów ZOP, które posiada Marynarka Wojenna, żaden nie jest bowiem zdolny do samodzielnego działania przy permanentnym zagrożeniu z powietrza, a takie mamy na Bałtyku. Dwie fregaty typu Oliver Hazard Perry miały być tylko środkiem do utrzymania załóg do czas wprowadzenia korwet typu Gawron. Zostały jednak na dłużej i zaczynają sprawiać coraz większe trudności eksploatacyjne. Co więcej, są to jednostki oceaniczne i ich skuteczność w działaniach na Bałtyku jest co najmniej problematyczna.

Podobną, małą wartość bojową ma korweta ORP „Kaszub”. Nie jest już żadną tajemnicą, że ta jednostka nie spełniła pokładanych w niej nadziei, przez co nie kontynuowano budowy kolejnych korwet tego typu. Jest to ponad trzydziestoletni okręt. Jego koncepcja i główne wyposażenie bojowe pochodzi jeszcze ze Związku Radzieckiego, choć częściowo zostało zmodernizowane, np. w przypadku sonarów. Trudno zresztą w ogóle zakładać, że te trzy duże i stare jednostki są w stanie chronić polskie wody terytorialne przed obcymi okrętami podwodnymi. Tym bardziej, że zawsze będzie wiadomo, w którym rejonie się one znajdują.
Najlepszym środkiem ZOP jest okręt podwodny
Sytuację Marynarki Wojennej jeżeli chodzi o zadania ZOP zawsze poprawiała obecność okrętów podwodnych. To one dawały poczucie bezpieczeństwa, ponieważ po zanurzeniu i utracie z nimi kontaktu przez przeciwnika musiały być uwzględnione w każdej misji obcych jednostek pływających, w każdym miejscu. Okręty podwodne są najlepszym środkiem do tropienia innych okrętów podwodnych. Działają skrycie, w tych samych warunkach środowiskowych i dysponują podobnymi systemami detekcji.
Również tutaj sytuacja osiągnęła punkt krytyczny. Dwa okręty typu Kobben już zostały wycofane, a dwa kolejne będą musiały zostać przeniesione do rezerwy w ciągu najbliższych dwóch lat. Pozostanie ORP „Orzeł”, którego wprowadzenie do aktywnej służby po kilkuletniej naprawie jest cały czas w niezrozumiały sposób wstrzymywane.

W dyskusji o stanie Marynarki Wojennej i jej zdolności ZOP pojawia się też wątek rozwiązań pomostowych. Ośrodek prezydencki i Biuro Bezpieczeństwa Narodowego od dłuższego czasu promują inicjatywę pozyskania używanych australijskich fregat Adelaide, należących bazowo do tego samego typu co ORP "Pułaski" i ORP "Kościuszko". Ich wprowadzenie nie da jednak realnego i potrzebnego wzrostu potencjału w dziedzinie ZOP. Nadal będą to oceaniczne fregaty, z ograniczonymi możliwościami obrony przed atakiem z powietrza i bardzo drogie w utrzymaniu. Zdolności ZOP zostaną więc i tak utracone. Ponadto pieniądze z budżetu MON zamiast na budowę nowych okrętów, w której w szerokim zakresie mógłby uczestniczyć polski przemysł stoczniowy, pójdą na utrzymanie starych fregat.
Inną możliwością, o której wspominali niektórzy wojskowi i politycy, jest wypożyczenie okrętu podwodnego do czasu zbudowania za co najmniej siedem lat nowych jednostek pływających. Nikt jednak nie wskazuje, na jakiej zasadzie się to będzie odbywało i czy flota otrzyma pełnowartościową jednostkę bojową do wykorzystania bez żadnych ograniczeń. Prawdopodobnie tak jednak nie będzie i wypożyczony okręt podwodny będzie służył głównie do szkolenia, a nie do tropienia i bojowego odstraszania obcych okrętów podwodnych. Trzeba będzie za to zapłacić, prawdopodobnie kilkadziesiąt milionów dolarów rocznie. Z jakiego budżetu będą te środki? Oczywiście z pieniędzy na zakup nowych okrętów.
Nawarstwiające się opóźnienia w programach budowy nowych okrętów powodują, że ciągle mówi się o „łataniu dziur” i kolejnych rozwiązaniach pomostowych, takim były przecież zarówno fregaty Perry, jak i Kobbeny. Powstaje błędne koło braku decyzyjności kolejnych ekip w MON i w Marynarce Wojennej. W efekcie polska flota od wejścia do NATO nie zrealizowała ani jednego programu nowych okrętów bojowych i staje się coraz bardziej bezbronna.

Skutki tego co już się stało można by było bardzo łatwo sprawdzić, organizując uczciwe ćwiczenie poszukiwania i zwalczania okrętów podwodnych. Nic jednak nie wskazuje byśmy zrobili to sami, za to już zrobili to za nas Rosjanie.
Tajemnicze rosyjskie pławy na polskich plażach
O tym, że coś dziwnego i niekontrolowanego dzieje się w okolicach polskiego wybrzeża stało się głośno 25, 28 i 29 maja br., gdy na plażach w okolicy Jastarni, Helu i Wyspy Sobieszewskiej odnaleziono bardzo dziwne przedmioty z rosyjskimi napisami. Sprawę wyjaśnili w sposób prawidłowy specjaliści Marynarki Wojennej rozpoznając w tych przedmiotach „pławy sygnalizacyjne”, a właściwie pociski sygnalizacyjne KSP(z) (kombinirowannyj signalnyj patron – zielonyj). Są wykorzystywane przez okręty podwodne projektu 877 typu Pałtus (wg. NATO typu Kilo). Samo wyjaśnienie powodów ich znalezienia i to w takiej ilości budzi już jednak poważne zastrzeżenia.
KSP – Nabój sygnalizacyjny wystrzeliwany z rosyjskich okrętów podwodnych przez specjalną wyrzutnię za pomocą sprężonego powietrza, zabudowany w metalowym cylindrze z usterzeniem ogonowym i pomalowany w kolorze czerwonym. Jest on przeznaczony do podawania na powierzchnię sygnału dymnego lub ogniowego. W KSP znajduje się bowiem nabój sygnałowy RPSP kalibru 40 mm koloru: czerwonego - KSP(k) lub zielonego - KSP(z) z czasem działania 15 s oraz świeca dymna czerwonego koloru z czasem działania 30 s.
Polscy turyści natrafili bowiem na plażach na pociski sygnalizacyjne KSP(z), które zgodnie z obowiązującymi w Rosji regułami pływania wykorzystuje się przede wszystkim podczas awaryjnego wynurzania. Zasady nakazują wtedy, by „w celu zapewnienia bezpieczeństwa operatorzy kompleksu hydroakustycznego prowadzili ciągły nasłuch, by wysłano w kierunku dziobu kilka aktywnych impulsów sonarowych, by wystrzelono jeden pocisk sygnalizacyjny KSP, włączono światła nawigacyjne i sygnalizacyjne oraz przekazywano inne sygnały, które mogą zwrócić uwagę na wynurzony okręt podwodny”.
Tymczasem na polskim wybrzeżu praktycznie jednocześnie znaleziono trzy pociski KSP(z). Sytuacja awaryjna mogła się zdarzyć i u Rosjan, ale Flota Bałtycka ma jedynie dwa okręty podwodne – oba projektu 877 typu Paltus (wg. NATO typu Kilo): „Wyborg” (w służbie od 1983 r.) i „Dmitrow” (w służbie od 1986 r.). Jest więc mało prawdopodobne, by oba były w sytuacji awaryjnej, w tym jeden z nich dwukrotnie.
Oczywiście może być również tak, jak tłumaczyła Marynarka Wojenna, że pocisków KSP(z) użyto w „sytuacji prozaicznej”, np. podczas ćwiczebnych strzelań torpedowych (w celu pokazania swojej pozycji w zanurzeniu ćwiczącym okrętom). Oba Pałtusy Floty Bałtyckiej wchodzą jednak w skład 123. brygady okrętów podwodnych bazującej w Kronsztadzie, a więc dosyć daleko od polskiego wybrzeża.

Jest to jednak możliwe, ponieważ rzeczywiście jeden z nich („Dmitrow”), zgodnie z komunikatem rosyjskiego ministerstwa obrony z 25 maja 2018 r., a więc z okresu, gdy pławy były znalezione, wykonywał strzelania torpedowe „na morskich poligonach Floty Bałtyckiej atakując cele nawodne i podwodne”. Teoretycznie mógł to więc być również akwen przy Obwodzie Kaliningradzkim. Dalej pozostaje pytanie, ile trzeba by było wystrzelić takich pocisków, by aż trzy z nich wypłynęły jednocześnie na polskich plażach.
Wiadomo też na pewno, że nie są to naboje sygnalizacyjne z polskiego okrętu podwodnego ORP „Orzeł”. Wynika to z oznaczeń, jakie zachowały się na znalezionych pociskach. Na jednym z nich zachowały się bowiem w dolnym rzędzie wyraźne cyfry „254-2-13”, a zgodnie z rosyjskimi zasadami: pierwsza liczba (zawsze jest to „254”) jest oznaczeniem producenta, kolejna cyfra oznacza numer partii produkcyjnej a ostatnie cyfry to oznaczenie roku produkcji. Tymczasem wiadomo, że od 2013 r. polskie siły morskie na pewno nie kupowały systemów uzbrojenia dla okrętów podwodnych z Rosji.

Tak naprawdę nie ma jednak żadnego znaczenia, czy rosyjskie okręty podwodne użyły tych pocisków w sytuacji awaryjnej, w czasie strzelań torpedowych, czy z jakiegoś innego powodu. W naszym przypadku ważne jest tylko to, że polska Marynarka Wojenna już niedługo w ogóle nie będzie miała możliwości, by to sprawdzić i przeciwdziałać takim sytuacjom. Przypomnijmy, że takie same naboje sygnałowe KSP znajdowali również Szwedzi na wyspach Fårö i Gotlandia w 2013 (3 sztuki) i w 2014r r. (5 sztuk). Być może zarówno w Szwecji jak i w Polsce Rosjanie chcieli pozostawić prosty sygnał: „Tutaj byliśmy i nic nam nie zrobicie”.
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS