Reklama

Siły zbrojne

„Byli tacy, którym musieliśmy zamknąć oczy”. Polscy ratownicy pola walki w Ukrainie

Autor. W międzyczasie blog

Defence24.pl rozmawia z Damianem Dudą, szefem polskiego ochotniczego zespołu ratowników pola walki. Jak wygląda ratowanie ludzkiego życia pod ogniem, w warunkach prawdziwej wojny i jaka jest rzeczywistość frontu chersońskiego i jak radzić sobie ze stresem?

Reklama

Maciej Szopa: W jaki sposób znalazł się Pan na wojnie w Ukrainie? Co Panem powodowało?

Reklama

Damian Duda: Jeszcze na przełomie 2014 i 2015 roku dostałem propozycję pojechałem do Mariupola jako obserwator z ramienia fundacji międzynarodowej. To był czas kiedy jeszcze separatyści i Rosjanie stali bezpośrednio u granic tego miasta, dopiero co wyzwolonego przez batalion Azow. Moim celem było zorientowanie się, jakie są potrzeby lokalnej Polonii. Wkrótce po moim wyjeździe na miasto, na miejsca po których chodziłem spadły Grady. Zginęło ponad 30 osób. Dotarło do mnie, że mamy do czynienia z agresją wymierzoną w zwykłych cywili. Nie mogłem na to biernie patrzeć i – jako osoba, która kierowała już wtedy organizacją proobronną i miała jakąś wiedzę na temat medycyny pola walki – postanowiłem coś z tym zrobić. Zdecydowałem się na zorganizowanie misji szkoleniowej z zakresu medycyny pola walki, która jeszcze wtedy na Ukrainie nie funkcjonowała. Chciałem przekazać wiedzę.

Jak wyglądało wtedy ukraińskie ratownictwo pola walki?

Reklama

Było na poziomie oględnie mówiąc sowieckim. Taktyczna pomoc na polu walki – TC3 – to była wiedza, którą wtedy dopiero przywozili zachodni ochotnicy. Ukraińcy czerpali z tego garściami. Nasza wiedza, moja i kolegów, nie była jeszcze tak rozwinięta jak teraz, ale trafiła na podatny grunt. 

Po miesiącu szkolenia w jednym z miast Ukraińcy powiedzieli sprawdzam: „Nauczyłeś nas to teraz sprawdźmy to w praktyce". I tak wylądowałem pod Piskami w 2015 roku, na zakończeniu pasa startowego do lotniska donieckiego, na którym broniły się jeszcze Cyborgi. Wylądowałem w sławnym batalionie medycznym Hospitalierzy, który wtedy być jeszcze małym pododdziałem. Nie wiedziałem, jak zachowam się pod ostrzałem, w sytuacji zagrożenia. Ale okazało się, że jestem w stanie funkcjonować, podejmować szybkie i trafne decyzje . Po powrocie do kraju zaczęło się kombinowanie, znów zbieranie sprzętu i nastąpił kolejny wyjazd na front. 

Na misję szkolną?

Zawsze na wstępie były szkolenia, a potem zawsze kończyło się frontem, pracą w polowych punktach medycznych i ewakuacją medyczną. I szkoliliśmy też na pierwszej linii. W wolnej chwili szliśmy w bezpieczny kąt, do piwnicy czy oddalonej od walk miejscowości i tam tą wiedzę przekazywaliśmy.

I tak nadszedł luty 2022 roku...

W 2019 roku przystopowałem ze względu na dużą ilość bodźców. Wkradało się przyzwyczajenie, rzadziej odczuwało się system wczesnego ostrzegania – strach. Pojawiała się rutyna. To był sygnał, że trzeba zwolnić. Ale 24 lutego nad ranem odebrałem wiadomość od mojego kolegi z Azowstalu z pułku z Azow. Powiedział: „jak nam nie pomożecie to nas wytną" i on "wywieszczył" sobie śmierć. Był obrońcą Azowstalu...

Kiedy pojawiliście się w Ukrainie?

Już od 24 lutego zaczęły się przygotowania. Zebrałem osoby, które tak jak ja mają doświadczenie frontowe chociaż w innym charakterze. Darek jest operatorem kamery, Witek był dziennikarzem, a Adrian – wolontariuszem. Uzupełniliśmy wiedzę, umiejętności i pojechaliśmy na front.

Byliśmy tam jako grupa pierwszego kontaktu. Naszym celem było ogarnięcie poszkodowanego w pierwszych trzech fazach. W fazie pierwszej, czyli szczególnie niebezpiecznej – od chwili kiedy poszkodowany "oberwie" i trzeba go zabezpieczyć, przez fazę kiedy trzeba go ustabilizować i przygotować do transportu, po ewakuację poza strefę walk. Tam gdzie jest zespól medyczny z karetką lub pojazdem ewakuacyjnym – pickupem albo samochodem terenowym.

A więc najpierw ogarniamy taką osobę, tzn. zabezpieczamy masywne krwotoki, ogarniamy pod względem drożności dróg oddechowych, monitorujemy stan, przygotowujemy do transportu. To musi być zrobione bardzo dobrze, bo mamy do czynienia z CASEVAC, czyli improwizowaniem transportem medycznym. 

Autor. W międzyczasie blog

Jak wyglądały wasze pierwsze wyjazdy, w tych najbardziej dramatycznych czasach?

Pierwszy raz byłem w lutym kiedy pod Kijowem stały oddziały rosyjskie. Tam wsparliśmy sprzętem i szkoleniem na krótko jeden z oddziałów Obrony Terytorialnej. Potem na Wielkanoc pojawiliśmy się w Mikołajewie i tam pracowaliśmy w mieście, bo było ostrzeliwane. Ratowaliśmy wtedy głownie ludność cywilną, która dostawała się pod ostrzał. W Wielki Piątek widzieliśmy wokół cerkwi porozrzucane ciała. Cerkwi rosyjskiej moskiewskiego patriarchatu – ciała ludzi, który prawdopodobnie szli do tej cerkwi. Zginęli dlatego, że Rosjanie używali amunicji kasetowej. To mogła być ludność rosyjskojęzyczna, może prorosyjska nawet i zginęła od Rosjan. Taka namacalna Golgota. Potem kiedy pododdział przy którym pracowaliśmy szedł do przodu to my też...

Idziecie bezpośrednio z oddziałami?

Idziemy z oddziałami, jeśli trzeba to także przy szturmie. Kiedy są w obronie – jesteśmy z nimi.

Działacie cały czas z tym samym pododdziałem ukraińskim?

Tak, nie chcę wskazać konkretnego pododdziału. Pracujemy na zasadzie porozumienia z jednostkami ukraińskimi. Zajmujemy się też cywilami, którzy podjęli decyzję o pozostaniu w zaimprowizowanych schronieniach. Pracujemy głównie z jedną z jednostek Obrony Terytorialnej. Ale nie tylko, bo zdarza nam się pracować z jednostkami specjalnymi, regularnymi oddziałami Sił Zbrojnych Ukrainy w zależności od tego jaka jest potrzeba.

Na których odcinkach frontu działacie?

Teren, w którym zwykle jesteśmy jest bardzo trudny, to rejon Chersonia, czyli front południowy. Tam jeździ się polnymi drogami, a jeśli spadnie deszcz to jest to taki "ślizg", można to porównywać to z jazdą po lodzie. Tamta ziemia jest jak glina. To także wyeksponowany teren. Tam się walczy o kanały, miejscowości, pasy zieleni – nie lasy tylko krzaczki. Jakiekolwiek podejście do przeciwnika dokonuje się przez otwarte przestrzenie, na przeciwnika umocnionego. Poruszanie się między jednym a drugim miejscem bezpiecznym to trochę jak pływanie między jedną a drugą wyspą, a między nimi pływają rekiny. Jesteśmy tam narażeni na ogień artylerii. 

Strzelają do nas bardzo często. Kiedyś w czasie ewakuacji ogień artylerii szedł za nami. W pewnym momencie Rosjanie domyślili się prawdopodobnie, dokąd jedziemy i dali pocisk wyprzedzający. Zdjęliby nas z planszy gdyby nie to, że pomyliłem drogę i skręciłem nie w tą stronę co trzeba.

Czyli koordynowali ogień dronem?

Tak, robią to bardzo dobrze. Rosjanie odrobili pracę domową spod Kijowa. Oni całkiem inaczej pracują teraz czołgami, dronami, nauczyli się zwalczać drony ukraińskie. Mają systemy zagłuszania... Nie można patrzeć na Rosjan przez pryzmat chłopów z Kaukazu pogonionych kijem. Tacy też są, ale oni będą tylko tłem dla dobrych jednostek rosyjskich, które są na południu. Oddziały ukraińskie natykają się tam często na WDW, jednostki wyszkolone i zrekrutowane na Krymie i dodatkowo zmotywowane.

Autor. W międzyczasie blog

Czyli walczą o swoją ziemię, nie tak jak pozostali Rosjanie?

Dokładnie. Mówi się, że ofensywy są prowadzone pod Chersoniem, ale tam każdy wyrwany metr ziemi jest okupiony krwią. Widzieliśmy, jak Rosjanie umocnili się tam w betonowych schronach umocnionych ziemią. Gdyby tam były natarcia, to skończyłby się to masakrą oddziałów ukraińskich. Kiedyś pododdział, z którym my działamy został wycofany, bo przez 4 dni był palony fosforem. Artyleria, ładunki kasetowe plus fosfor. Innym razem kiedy prowadziliśmy działania rozpoznawcze zauważyliśmy, że Rosjanie mieli porobione ławeczki w krzakach i wyznaczone miejsca do palenia. Jeśli na pierwszej linii pilnuje się tego, żeby niedopałek był w zaimprowizowanym koszu, a nie rzucony na ziemię to mamy do czynienia z karnym przeciwnikiem, który słucha poleceń. 

To duża różnica biorąc pod uwagę okopy rosyjskie znajdowane pod Kijowem...

Znaczna. Do tego w nasze ręce wpadł sprzęt  - dobre kurtki goreteksowe, ocieplacze, zapakowane komplety termobielizny. Widać, że te oddziały mają logistykę, możliwości pozyskiwania nowych środków, to wszystko było w kamuflażu, nie pochodziło ze zbiórki od wolontariuszy.

Ilu ludzi wyciągnęliście spod ognia?

Trudno stwierdzić, bo nie prowadzimy statystyk. Czasem część osób jest w zabezpieczeniu szturmu a inni w obronie. Jesteśmy tylko pięcioosobowym zespołem, ale śmiało możemy powiedzieć o wielu dziesiątkach ludzi. Byli tacy, którym udało się pomóc. Byli tacy którym musieliśmy zamknąć oczy i informować ich kolegów, że nie jesteśmy w stanie pomóc. O konkretnych stratach ukraińskich nie możemy mówić ze względu na to że Rosjanie też słuchają. Nie jest tajemnicą, że Ukraińcy ponoszą oczywiście straty, ale my jesteśmy od tego, żeby ilość ofiar śmiertelnych po stronie ukraińskiej była jak najmniejsza.

Autor. W międzyczasie blog

No właśnie, bo wielu pod wpływem wiadomości z sieci śmieje się z Rosjan, wydaje im się że to nieudolny przeciwnik. To obniża zasługi armii ukraińskiej?

To jest trochę taka metoda iluzji. W drugiej wojnie światowej Amerykanie też tworzyli kreskówki gdzie myszka Miki i kaczor Donald walczyli z Japończykami. Oni byli śmieszni, mali, głupi, mieli duże zęby. Teraz także społeczeństwo memizując Rosjan próbuje ich oswoić i oswoić się z zagrożeniem. 

Co może Pan powiedzieć o ukraińskich medykach i ratownikach dzisiaj? Jak są wyszkoleni, jak się z nimi pracuje?

Współpracujemy z nimi, wymieniamy się doświadczeniami. Często na pozycje idzie nas dwóch – jeden medyk ukraiński i drugi polski. Ukraińcy stosują medycynę pola walki poziomu TC3. Ich poziom jest dobry, ale są braki. Medycy profesjonalni – pielęgniarki, lekarze, medycy służą w batalionach medycznych. Tymczasem na pierwszej linii mamy do czynienia z medykami pola walki. Są na poziomie kompanii, ale jeśli ona jest rozrzucona na dużym obszarze, to każdy pluton musi sobie wyszkolić i przygotować osobę, która będzie pełniła funkcję medyka. A nie ma czasu żeby ją wysłać na profesjonalne szkolenie. Ona musi pozyskiwać wiedzę od kolegów i w boju

Jak wyglądają szpitale przyfrontowe?

Nie ma szpitali takich polowych jak znamy z filmów – z namiotami i kontenerami. One byłyby celem Rosjan od razu. 

W jakim trybie działacie? Jesteście tam cały czas czy jeździcie co jakiś czas?

Robimy to ochotniczo i nie bierzemy za to pieniędzy. Mamy środki ze zrzutek od fundacji, z którymi współpracujemy. Są to: Fundacja Zakres, Liga Proobronna i Zła Ambasada. Także i firmy takie jak Maskpol, Torro Gear czy DobryNadruk.pl wspierają nas sprzętem który przy okazji testujemy. Nie możemy pozwolić sobie na ciągłe przebywanie na froncie bo musimy zarobić też na chleb w kraju. Po powrocie pracujemy, bierzemy urlop i na nim jedziemy na front. Po powrocie szkolimy się, zbieramy sprzęt, organizujemy zbiórki, bierzemy urlop bezpłatny i wracamy. I to jest taki zamknięty krąg. Powroty są wstępem do kolejnego wyjazdu.

Czyli to już styl życia?

Nie chcę tego nazywać stylem życia. Nie jesteśmy psami wojny i mamy swoje pasje. Jeden z nas lubi podróżować, inny wspinać się, ktoś fotografować. Oddamy się tym pasjom, kiedy ta wojna się skończy i uznamy, że tam nasza misja została wykonana. Prawdopodobnie założymy fundację, której celem będzie niesienie pomocy ludności cywilnej w rejonach konfliktów zbrojnych niezależnie od tego, gdzie one będą miały miejsce. 

Widzieliście z pewnością rzeczy straszne. Ciężkie obrażenia, śmierć... Wcześniej mówił Pan o niebezpiecznej rutynie, znieczuleniu na niebezpieczeństwo. Jak to odbija się na Was. Na waszej psychice?

Nie chcę mówić o naszych słabościach, bo nasz przeciwnik też tego słucha. Chodzi nie tyle o samych Rosjan, ale w kraju są osoby nastawione bardzo prorosyjsko. I też próbują narobić nam problemów, w jakiś sposób wykorzystać nasze słabości, zdyskredytować. Natomiast nikt z nas nie jest superbohaterem, nie jesteśmy drużyną Avengersów, mamy swoje słabości. Mamy też sposoby radzenia sobie z tym stresem i tutaj każdy indywidualnie podchodzi do tematu. Dla mnie sposobem jest choćby ten wywiad. Tego co widziałem nie trzymam w środku. Przekazuję informację dalej, daję tym emocjom ujście. Prowadzimy też na facebooku profil o nazwie „ w międzyczasie gdzie ". Publikujemy tam opisy wydarzeń. To działa na nas kojąco. Przekazujemy wiedzę... Jesteśmy w jakiś sposób świadkami tego co się dzieje i to wzmacnia nasza motywację.

A ona jest potrzebna, kiedy siedzisz w ciemnej norze, 500 metrów od Rosjan, strzela czołg, moździerz, albo karabin maszynowy przeciwnika. Jest zimno, nie masz własnego śpiwora i dogrzewasz się rosyjskim, który tam został. Jesteś głodny, nie możesz rozpalić sobie kuchenki, odgrzać sobie, coś bo ciepło jest wskaźnikiem dla przeciwnika. A jeszcze godzinę wcześniej zamykałeś oczy żołnierzowi, któremu nie udało się pomóc. To wszystko w jakiś sposób demotywuje. To, że o ty rozmawiamy, przekazujemy emocje dalej, robi taki reset.

Nie korciło czasem, żeby przestać to robić?

Nie było jeszcze mocnej chwili zwątpienia. Jeśli to się stanie, to ta chwila nie spotka nas tam tylko w kraju

W związku z hejtem?

Hejtem, posądzeniami o chęć zbicia kapitału na tym wszystkim, nierzetelność, brak patriotyzmu - że jesteśmy tam a nie tutaj. Albo próbami o zamknięcia nam ust. Jest wiele osób, którym nie na rękę jest to, że prawda o wojnie wychodzi na wierzch. 

Jakie lekcje powinniśmy odrobić w związku z tym co dzieje się w Ukrainie?

Zachęcam, żeby ludzie pomagali konkretnym osobom i organizacjom, które wykonują konkretne zadania, bo jest wiele osób, które są na Ukrainie, ale nie podejmują walki. Snują za to opowieści i biorą pieniądze. One powinny trafić do Polaków, którzy walczą, albo do pododdziałów ukraińskich. Jest problem, z pomocą humanitarną i jedzeniem, które utyka w punktach dystrybucji na zachodzie Ukrainy.

A lekcje dla Polski?

Na pewno lekcja, jaką możemy przenieść to jest sposób szkolenia. My na poligonach  jesteśmy przyzwyczajeni do ciepłych kontenerów i „ciepłego" szkolenia. Do komfortowych warunków, suszarni, nagrzewnic... Tego na wschodzie nie ma, a Rosjanie mogą wejść do nory w ziemi i być tam miesiącami. Czy nasi żołnierze są w stanie zrobić to samo?

Dziękuję za rozmowę.

Reklama

"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie

Komentarze (8)

  1. Mieczysław

    Hmm... Wiedzę że ograniczona ilość znaków w komentarzu i ich niechronologiczny układ (pierwsze moje wpisy są od dołu) zniekształciły całkowicie to co chciałem przekazać. Proponuję zacząć czytać moje komentarze "od dołu".... W przeciwnym razie to co napisałem brzmi jak brednie szaleńca. Pozdrawiam🤗

  2. Mieczysław

    Na temat marynarki i lotnictwa się nie wypowiadam ponieważ się tymi rodzajami sił zbrojnych nie interesuje. Nie mniej jednak popieram Pana Damiana co do kwestii szkolenia. W Wojskach Obrony Terytorialnej RP proces szkolenia typowo bojowego z "elementami szkolenia" przeze mnie wymienionymi też z tego co czytam i obserwuje przystopował. Powodem tego jest duża rotacja przyjęć i odejść wśród żołnierzy pełniących służbę terytorialna (weekendową) co powoduje znaczący dysonans w poziomie wyszkolenia żołnierzy tego rodzaju sił zbrojnych. Niestety różnice w wyszkoleniu poszczególnych żołnierzy nie pozwalają na osiągnięcie maksymalnego ich zgrania i uzyskania największego potencjału bojowego.

  3. Mieczysław

    2/2 prowadzenie realnych szkoleń z udzielania pomocy medycznej i prowadzenia ewakuacji z pola walki, zgrywanie działań poszczególnych pododdziałów w prowadzeniu realnej walki.... Samo strzelanie do tarcz jest tylko elementem szkolenia rekrutów a nie zawodowego wojska gdy nastał czas profesjonalistów... Oczywiście po szkoleniu odpoczynek i wolne aby podładować baterie. Ale jak można mówić o tak intensywnym szkoleniu i je realnie realizować jeżeli żołnierzom w koszarach cały czas służbowy zajmuje pełnienie służb, wart, szkolenie z musztry, obsługa i naprawa sprzętu, biurokracja i sporządzanie dokumentacji, honorówki, patrolowanie granicy itp. Czasami czytając i oglądając różne reportaże, wywiady pokazy umiejętności żołnierzy odnoszę wrażenie, że w Polsce tylko jednostki specjalne, desant, Strzelcy Podhalańscy, rozpoznanie z Hrubieszowa jako żołnierze przechodzą właśnie takie szkolenia przygotowujące ich do tych wszystkich ww. realiów wojennych.

  4. Mieczysław

    1/2 Całkowicie zgadzam się ze stwierdzenie ,że lekcją dla Polski jest szkolenie. Szkolenie polegające na wprowadzeniu większej ilości elementów realnie występujących w konflikcie zbrojnym. Czyli: głód, brak snu, trudne warunki bytowe, realne użycie środków pozoracja pola walki (chodzi o oswojenie mentalne żołnierza z bliskimi wybuchami i wystrzałami), więcej realnych szkoleń z taktyki działań bojowych w zróżnicowanym terenie (zwłaszcza budynki), nauka walki i strzelania z amunicji ślepej do prawdziwej sylwetki przeciwnika (żywego człowieka) a nie ciągle strzelanie do tarcz z amunicji ostrej....

  5. Mieczysław

    1/2 Zgadzam się całkowicie ze stwierdzeniem ,że lekcją dla Polski jest szkolenie. Dokładniej wprowadzenie do procesu szkolenia elementów realistycznie przypominających tego co na wojnie występuje. Czyli: głód, zimno, zmęczenie, brak snu, działanie pod presją w stresie, realne ćwiczenie taktyki walki w zróżnicowanym terenie, realna pozoracja pola walki, wybuchy, przemoczone mundury, rozczłonkowane ciała zwierząt (przypominające ludzkie), strzelanie z amunicji ślepej do prawdziwej sylwetki przeciwnika (pozoranta atakujacego szkolonego) a nie tylko do tarcz z amunicji ostrej na strzelnicy, realne ćwiczenia w zaopatrywaniu rannych i prowadzeniu ewakuacji medycznej, ćwiczenia synchronizujące działania poszczególnych pododdziałów, oparte na dowodzeniu i łączności (poprawi to proces komunikacji), .....

  6. Mama Leona

    Brawo za ten wywiad. Takiej autentycznej opowieści o namacalnych konsekwencjach tej wojny prawie nie znajdujemy w mediach popularnych.Jeśli chodzi o żołnierzy to niezbyt częste słówko "straty" całkowicie zastąpiło "cierpienie", "inwalidztwo", "śmierć". Taka zauważka o ogrzanych kontenerach na poligonie i pytanie retoryczne wieńczące powyższą rozmowę, być może nastawi refleksyjnie wszystkich potrząsających szabelką lub sprowadzających rozważania o wojnie do liczenia i oceny sprzętu

  7. Darek S.

    To kolejny wywiad z Polakiem, który mówi to samo. Po ruskiej stronie przeważają profesjonaliści. Ich armia nie jest taka całkiem do dupy. Będąc mniej liczną zaatakowała i była bliska rozbicia bardziej licznej Armii Ukrainy wspieranej od samego początku obroną terytorialną.

  8. Adam S.

    Warte zapamiętania jest spostrzeżenie, że rosjanie też mają profesjonalne i dobrze wyszkolone oddziały. Postrzeganie rosjan zbyt szybko przeszło od "drugiej armii świata" do nic nie wartych onuc zajmujących się tylko rabunkiem. "Rosja nigdy nie jest tak silna, ani tak słaba, jak o niej piszą" - to przysłowie znów się sprawdza..

Reklama