Polityka obronna
Święto Niepodległości: Co tak naprawdę zrobiliśmy dla Ojczyzny [OPINIA]
Świętując 11 listopada dzień odzyskania niepodległości, należy pamiętać że ta niepodległość nie została nam darowana na zawsze. Będziemy się nią bowiem cieszyć tylko tak długo, jak Rosja nie będzie w stanie nas konwencjonalnie zaatakować. Możemy oczywiście cały czas odsuwać ten moment, jedna tylko wtedy, gdy rzeczywiście zaczniemy kompleksowo i razem myśleć o naszym, wspólnym bezpieczeństwie - pisze kmdr por. rez. Maksymilian Dura, ekspert Defence24.pl.
Dzień Niepodległości zasadniczo polega na chwaleniu się, jak dobrze wykonujemy swoje zadania jeżeli chodzi o bezpieczeństwo Polski. Stało się więc swego rodzaju zwyczajem, że 11 listopada nie mówi się krytycznie: ani o polskich Siłach Zbrojnych, ani o polskim przemyśle zbrojeniowym, ani też generalnie o podejściu większości obywateli, w tym polityków, do obowiązku służenia swojej Ojczyźnie.
W ten sposób tworzymy sobie swój własny MATRIX, w którym najogólniej rzecz biorąc dostrzegamy tylko to, co chcielibyśmy widzieć, a nie to co w rzeczywistości nas otacza. Łudzimy się więc, że świetnie prezentująca się przed Grobem Nieznanego Żołnierza Kompania Honorowa WP to rzeczywisty obraz polskiej armii. Nie dopuszczamy do swojej świadomości, że nowe czołgi i transportery paradujące w Warszawie nijak się mają do wykorzystywanych jeszcze w polskich jednostkach wojskowych co najmniej od lat osiemdziesiątych bojowych wozów piechoty BWP-1, oraz do niewiele nowszych czołgów T-72 i PT-91.
Obserwując ćwiczących na poligonach polskich żołnierzy chcemy wierzyć w to, że mieliśmy przed sobą rzeczywisty scenariusz działań wojennych, że trenowane tam zadanie zostało wykonane, a atakujący nas przeciwnik został z powodzeniem „odparty ponosząc duże straty”. Widząc tysiące ludzi w tzw. „Marszu Niepodległości” w Warszawie, z zaciętymi twarzami i biało czerwonymi flagami w rękach oraz wykrzykujących buńczuczne hasła łudzimy się, że wszyscy oni staną do walki gdy „wróg stanie u bram”, a nie uciekną za granicę, np. do wcześniej opluwanych przez nich Niemiec.
No i najważniejsze: zakładamy naiwnie, że w sprawach bezpieczeństwa panuje ogólnonarodowa zgoda i nie ma w nich podziału na koalicję rządzącą i opozycję, oraz Belweder i Ministerstwo Obrony Narodowej. To poczucie błogostanu poprawiają dodatkowo powtarzane oficjalnie od wielu lat deklaracje, że armię się: usprawnia, modernizuje, reformuje i rozbudowuje.
Nikt się jednak przy tym nie zastanawia, że by naprawić polskie Siły Zbrojne i zbrojeniówkę to trzeba im najpierw postawić prawidłową diagnozę. A tego tak naprawdę nikt nie chce, a już szczególnie w dniu 11 listopada. Tymczasem my właśnie w ten dzień powinniśmy się poczuć zobowiązani do przeprowadzenia swoistej spowiedzi przed grobami i pomnikami tych, którzy nam tą niepodległość zagwarantowali, często płacąc za to najwyższą cenę,
Problem jest w tym, że „spowiedź” z zasady ma sens tylko wtedy, gdy najpierw przeprowadzi się rachunek sumienia, potem wyrazi się żal za nasze błędy i za tym ostatecznie pójdzie mocne postanowienie poprawy. A tego „rachunku sumienia” w dziedzinie obronności jak na razie nikt nie chce zrobić.
Dlatego nie chwalmy się zdolnościami polskiego przemysłu zbrojeniowego, ponieważ obecnie praktycznie w każdej dziedzinie uzależniamy się od zakupów z zagranicy, mając coraz mniej swoich własnych rozwiązań do zaproponowania. O stanie polskiej zbrojeniówki mogliśmy się zresztą przekonać zaledwie kilka dni temu, w czasie największych w Europie targów wojskowego sektora morskiego Euronaval, które odbyły się od 4 do 7 listopada 2024 roku w Paryżu.
Wśród około pięciuset wystawców europejskich nie było żadnego stanowiska wystawienniczego z Polski (poza polsko-ukraińską spółką Gelex Global Group). Jedynym polskim akcentem, który udało mi się tam znaleźć w Paryżu było zdjęcie naszego najnowszego niszczyciela min typu Kormoran II budowanego w serii sześciu sztuk dla Marynarki Wojennej RP. Niestety było ono wykorzystane: nie by zachęcić do zakupu tej jednostki pływającej, ale by pochwalić jedno z zastosowanych na niej rozwiązań – zresztą wyprodukowane w Niemczech.
I nie jest tak dlatego, że okręt ten został źle wyposażony lub źle wykonany. Stocznia Remontowa Shipbuilding wywiązała się bowiem bardzo dobrze ze swojego zadania, wykonując to, czego sobie zażyczyła Marynarka Wojenna RP. Problem polega na tym, że zamówiono w polskim przemyśle okręt nowocześnie wyposażony, ale przestarzały koncepcyjnie. Tymczasem już od kilkunastu lat było wiadomo (o czym pisałem wielokrotnie - w tym na łamach Defence24.pl), że w krajach NATO zadania zwalczania min przejmą bardziej wszechstronne okręty wojny minowej, działające głównie w oparciu o różnego rodzaju systemy bezzałogowe i to z daleka od zagrożonego rejonu. I przejmują – ale nie w Polsce.
Tymczasem to właśnie na tego rodzaju okrętach mógłby zarobić polski przemysł. A szansa była tym większa, że byliśmy pierwsi, którzy zaczęli realizować tego rodzaju program. W polskim wojsku zadecydowano jednak inaczej i teraz na okrętach przeciwminowych zarabiają takie stocznie jak: Intermarine czy Naval Group prezentujące w Paryżu modele okrętów wojny minowej. I to właśnie te jednostki pływające będą już niedługo wymieniały w Belgii, Niderlandach, Francji i Włoszech niszczyciele min, który my właśnie zaczęliśmy wprowadzać.
By być sprawiedliwym należy zaznaczyć, że wcale nie lepsza sytuacja była w tegorocznych targach uzbrojenia wojsk lądowych Eurosatory, które odbyły się również w Paryżu, z tym że w czerwcu 2024 roku. Tam byli już obecni polscy wystawcy, jednak „rozrzuceni” po całych targach, a nie w pawilonie narodowym. Była więc bardziej rywalizacja niż wspólne działanie.
W ten sposób tym co charakteryzowało te stanowiska „wystawiennicze” była skromność i to wcale nie w tym dobrym znaczeniu. Z jednej strony mamy więc bizantyjski przepych polskich targów MSPO w Kielcach, a z drugiej mało ciekawe i „ubogie” ekspozycje polskiego przemysłu zbrojeniowego na targach międzynarodowych, a szczególnie na Euronaval i Eurosatory w Paryżu oraz DSEI w Londynie.
Tymczasem nietrudno jest zauważyć, że dla ewentualnych kupców np. z Afryki lub Ameryki Południowej o wiele łatwiej i przyjemniej jest przyjechać do Londynu i Paryża niż do Kielc. To tam bowiem znajdują się wielkie lotniska międzynarodowe z połączeniami międzykontynentalnymi, leżące praktycznie obok terenów wystawowych, doskonała baza hotelowa oraz atrakcje życia wieczornego dostępne w czasie wolnym, po zakończenia dnia targowego.
Z kolei żeby dojechać na MSPO to trzeba najpierw dolecieć do Warszawy (z przesiadkami), a później już poruszać się samochodami lub pociągami do Kielc. Dojazd stanowi więc kłopot, a baza hotelowa nie dorównuje temu, co jest dostępne w stolicach takich krajów jak Francja, czy Wielka Brytania. Targi MSPO w Kielcach są oczywiście reklamowane jako największe w środkowo-wschodniej Europie, jednak w żaden sposób nie przekłada się to na podpisywane tam kontrakty międzynarodowe, w którym to Polska jest stroną sprzedającą. I naprawdę należy się zastanowić, dlaczego tak się dzieje.
Oczywiście koszty transportu pojazdów ze Stalowej Woli (Krab, Rak, Baobab-K), czy nawet z Warszawy (radary Bystra P-18PL, PET-PCL, Poprad) są o wiele większe niż do Kielc, ale już jeden kontrakt zagraniczny zwróciłby te wydatki i to z nawiązką. A sam bojowy wóz piechoty Borsuk prezentowany w tym roku w Paryżu na pewno nie oddawał możliwości polskiej zbrojeniówki.
Czy można naprawić tą sytuację. Oczywiście, ale trzeba „zrobić prawdziwy rachunek sumienia”. Wyjaśnijmy np., aferę z marca 2024 roku odpowiadając na pytanie, dlaczego polski przemysł zbrojeniowy starał się w Unii Europejskiej jedynie o 10,5 miliona euro z puli dotacji wynoszącej aż 500 milionów euro (otrzymując ostatecznie 2,5 mln euro). To co powinno wywołać tsunami (szczególnie w spółkach należących do Skarbu Państwa) jak na razie nie spowodowało żadnych rewolucyjnych zmian w podejściu do tego, co określa się słowem „marketing”.
A o tym, co można byłoby zrobić dbając o własny przemysł zbrojeniowy, najlepiej widać obserwując sposób działania w tym względzie Turcji. Miałem osobiście sposobność zobaczenia w 2007 roku, od czego wtedy startowali Turcy, odwiedzając w Stambule m.in. dowództwa badań tureckich sil zbrojnych (Turkish Navy Research Center Command) oraz centrum badawczego TÜBİTAK Marmara Araştırma Merkezi.
Wtedy Turcy w pracach badawczo rozwojowych i poziomie technologicznym przemysłu zbrojeniowego byli na mniej więcej polskim poziomie. O ile jednak później w Polsce zbrojeniówka w dużej ilości dziedzin praktycznie stanęła, to w Turcji rozwinął się potężny ośrodek przemysłowy, zdolny do budowy i eksportu nowoczesnych okrętów, samolotów, dronów, artylerii, czołgów, pojazdów i systemów rakietowych (w tym przeciwlotniczych i manewrujących). Warto więc odpowiedzieć na pytanie jak to się stało, że lekceważeni często Turcy opracowali wcześniej od nas i ostatecznie sprzedali nam Bayraktary, które bez problemu mogliśmy zrobić sami.
Czytaj też
I nie chodzi wcale tylko o pieniądze. Chwalimy się, że przecież, że w 2023 roku wydaliśmy na zbrojenia 3,26% PKB, w 2024 roku wydamy 4,12% PKB, a w 2025 roku aż 4,7% PKB – a więc najwięcej wśród państw NATO. Przemilcza się jednak to, że robimy to to w dużej części nie z bieżącego budżetu, ale na kredyt i to dodatkowo bez troski, by te pieniądze się nam później zwróciły, przez inwestycje w polski przemysł. Nadal łatwiej jest bowiem pojechać do Stanów Zjednoczonych i tam kupić uzbrojenie niż wcześniej przewidzieć potrzeby i doprowadzić do ich zaspokojenia w Polsce. Tymczasem nic, z tego co kupiliśmy w USA nie dało nam wiedzy, byśmy w przyszłości sami mogli projektować i produkować tego rodzaju wyposażenie w Polsce.
Takim dobitnym, wcześniejszym przykładem zmarnowanych szans są: transporter KTO Rosomak oraz pocisk przeciwpancerny SPIKE. W obu przypadkach po zakończeniu licencyjnej produkcji trzeba bowiem ponownie myśleć o podpisywaniu umów z firmami zagranicznymi.
Przywołany tu pocisk SPIKE przypomina nam zresztą jeszcze inny, opisywany wcześniej przez Defence24.pl i nadal nie rozwiązany problem tworzenia w Polsce tzw. tarczy przeciwpancernej. Można ją było spokojnie zorganizować z wykorzystaniem polskiego przemysłu, a jednak postanowiono pójść po najmniejszej linii oporu i zbudować go poprzez kupno za granicą niezwykle drogich, amerykańskich, przeciwpancernych pocisków kierowanych Javelin oraz kilkunastu tysięcy norweskich granatników jednorazowych krótkiego zasięgu M72 EC Mark 1 kalibru 66 mm (i to bez prawa do ich produkcji).
Ostra reakcja dziennikarzy na te plany, w tym głównie z Defence24.pl, doprowadziła niestety tylko do przywrócenia zamiaru wytwarzania w polskiej spółce Mesko kolejnej partii PPK Spike. Nie udało się jednak do dzisiaj wyjaśnić dlaczego zablokowano polskie projekty PPK Pirat i PPK Moskit oraz nie uruchomiono produkcji praktycznie gotowej amunicji precyzyjnej APR 155 i APR 120.
Czytaj też
Wszystkie deklaracje wojska w tej sprawie okazały się nieprawdziwe. Przykładem tego może być chociaż wyjaśnienie byłego rzecznika prasowego Agencji Uzbrojenia ppłk. Krzysztofa Płatka z 31 stycznia 2023 roku, który na naszą krytykę zapowiedział „zakontraktowanie pierwszej partii testowej pocisków Pirat, a następnie uruchomienie pracy rozwojowej, której celem będzie opracowanie polskiego pocisku przeciwpancernego nowej generacji”. Do dzisiaj nie zrobiono: ani jednego, ani drugiego. A tymczasem po Ukrainie wiadomo, że Rosja atakując Polskę wyśle przeciwko nam nie 100 ale 10 000 pojazdów bojowych i nie da się ich zniszczyć Javelinami.
Największą pretensję do wojska można mieć jednak o drony (szczególnie te najmniejsze) i systemy walki elektronicznej. W tych dwóch dziedzinach Ministerstwo Obrony zachowuje się tak, jakby wojna na Ukrainie w ogóle nie istniała. Jeżeli ktoś ma wątpliwości wystarczy wrócić chociażby do serii publikacji w tej sprawie, jakie ukazały się na Defence24.pl.
Z jednej strony mamy więc bizantyjskie zakupy, jak chociażby kontrakt na 96 śmigłowców Apache i 1000 Borsuków, a z drugiej widoczne w jednostkach braki jeżeli chodzi np. o: specjalistyczny sprzęt inżynieryjny (np. do kopania rowów przeciwczołgowych i okopów), systemy WRE, systemy noktowizyjne i termowizyjne, systemy dowodzenia i łączności oraz tanie drony kamikaze FPV.
Na szczęście jest nadal szansa, by to wszystko naprostować. Pomóc w tym mogą trzy czynniki. Po pierwsze jest wojna na Ukrainie, która w czasie rzeczywistym pokazuje nam różnice pomiędzy tym, jak walczą Ukraińcy i jak się ćwiczy na polskich poligonach. Po drugi są ludzie w Siłach Zbrojnych, którzy są nadal pełni dobrej woli, by wprowadzać zmiany. Po trzecie są żołnierze, którzy w większości wolą się szkolić w realnych warunkach i z dobrym sprzętem, a nie występować jako „misie” do robienia im zdjęć z politykami.
Czytaj też
By do tego doprowadzić trzeba jednak chcieć znać prawdziwy obraz sytuacji w Siłach Zbrojnych, a z tym niestety wcale nie jest tak dobrze. Świadczy o tym chociażby optymistyczne przemówienie premiera Donalda Tuska podczas zorganizowanego całkiem niedawno (14 października 2024 roku) pokazu elementów Tarczy Wschód na poligonie w Orzyszu. Tymczasem ten rzeczywisty obraz można by otrzymać bardzo szybko, chociażby na poważnie podchodząc do ćwiczeń i szkolenia w Siłach Zbrojnych RP. W Defence24.pl niejednokrotnie wytykaliśmy nierealność warunków, w jakich trenują poszczególne jednostki wojskowe w czasie manewrów.
Tymczasem ćwiczenie polskich żołnierzy z wojennym wyposażeniem i kamuflażu od razu pokazałyby, co trzeba zrobić, by nie tylko usprawnić wykonywanie zadania, ale w ogóle umożliwić jego realizację. Przykładem może być trenowane od czasu do czasu przez Polskie Wojsko pokonywanie przeszkód wodnych. Wojna na Ukrainie, a szczególnie „krwawa” przeprawa rosyjska przez rzekę Siewierskij Doniec (zorganizowana praktycznie identycznie, jak się to robi nadal w Polsce), dobitnie pokazała, że robienie tego w dzień jest samobójstwem.
Czytaj też
Problem polega na tym, że polskie przepisy nie pozwalają na organizowanie przepraw wodnych w nocy i w warunkach złej widoczności. Pierwszą jednostką, która próbowała to przećwiczyć dwa lata temu (dzięki odwadze jej dowódców) była 15. Giżycka Brygada Zmechanizowana. Jak się jednak okazuje, doświadczenia pozyskane w czasie eksperymentu Night Adventure in Dark Forest nie zostały uwzględnione i przeprawa przez Wisłę w marcu 2024 roku była już realizowana przede wszystkim w warunkach dziennych (chociaż już na dwóch osiach).
I najważniejsze, co musimy sobie uzmysłowić to to: że manewry prowadzone bez setek dronów latających nad ćwiczącymi pododdziałami nie mają żadnego sensu. Dlatego warto się na poważnie zastanowić nad tym, co napisałem po sławnym, „zwycięskim” pokazie Tarczy Wschód w Orzyszu. Zaproponowałem wtedy by zaprosić do Polski specjalistyczne pododdziały dronowe ukraińskiej armii (takie jak Kraken czy Ptaki Madziara), zafundować im urlop oraz sprzęt i poprosić, by w zamian za to wykonały rzeczywisty atak dronów kamikaze FPV i multikopetrerów klasy Baba Jaga na ćwiczące obronę polskie pojazdy i żołnierzy.
Oczywiście nie można byłoby stosować w tym przypadku ładunków bojowych, ale wystarczyłoby podwiesić pod dronami pudełka z farbą. Być może dopiero wysmarowane na jaskrawe kolory polskie Abramsy, Leopardy, Raki i Rosomaki uświadomiłyby polskiemu wojsku i politykom, że współczesna wojna wcale nie wygląda tak, jak to próbowano pokazać w Orzyszu.
To co wymieniłem powyżej to jedynie fragment problemów, z jakimi w rzeczywistości boryka się polska obronność. Nie dotknąłem chociażby podziałów, jakie sztucznie i dla politycznych korzyści próbuje się tworzyć w polskim społeczeństwie. A przecież wystarczy się tylko zastanowić, co bardziej cieszy Putina: czy groźnie wyglądająca „Parada Niepodległości” w Warszawie, pełna „patriotycznych” haseł i adresowana do nie więcej niż 30% społeczeństwa wspierającego skrajną prawicę, czy też Parada Niepodległości w Gdańsku, gdzie wszyscy mieszkańcy Trójmiasta z dziećmi mogą radośnie manifestować swoją jedność i przywiązanie do historii.
Nie rozpływajmy się więc 11 listopada w samozadowoleniu, ale zaciśnijmy pięści i przed pomnikami Dmowskiego i Piłsudskiego obiecajmy zmienić tą sytuację. By to jednak zrobić, trzeba zacząć mówić prawdę o sytuacji w jakiej się znaleźliśmy, nawet gdyby to miało być robione tylko na niejawnych posiedzeniach Sejmowej Komisji Obrony.
Jan z Krakowa
A ja tym razem bardziej o samym tym święcie. Wypadałoby obchodzić jakoś bardziej konkretnie to Świeto. W listopadzie wybuchły walki polsko-ukraińskie o Lwów (Lwów jako taki, Sokolniki, Zboiska, Holoso i Krzywczyce; Zboiska należą do Lwowa). NaUkrainie obchodzą teraz rocznicę "Czynu Listopadowego", a u nas nic. Brakuje jakby trochę swiadomości -- machanie flagą nie wystarczy.
naczelny wuc
Przerażające jest to że BWP-1 może "służyć" w wp jeszcze nawet kilkanaście lat. Potrzeba 1100 borsuków w wersji bwp i powiedzmy 500 cbwp. Przemysł twierdzi (optymistycznie moim zdaniem), że da radę wyprodukować średnio około sto rocznie. Niestety trzeba kupić CBWP z półki i to JUŻ. Na opracowywanie był czas chociażby od lat 80-tych.
Robs
Bardzo dobry artykuł. Autor zrobił bardzo trafną analizę. Nie sztuką jest robić wielkie zakupy na kredyt za granicą ale budować zdolności u siebie. Mamy potencjał by móc produkować prawie każdy rodzaj uzbrojenia u siebie. Oczywiście F-35 nie zrobimy ale potencjał do osprzętu już mamy. Ja bym tutaj jeszcze dodał brak jakiejś spójnej wizji obrony. Minęło 2 i pół roku wojny na Ukrainie a my nawet nie mamy bunkrów ani innych obiektów obrony cywilnej. A gdzie reszta? Szkolenia obywateli z PP i przysposobienia obronnego by choć wiedzieć co robić w chwilach potrzeby.