Geopolityka
Co dalej z amerykańskim wsparciem dla operacji w Jemenie? [KOMENTARZ]
Operacja państw sunnickich w Jemenie (Jordanii, Bahrajnu, Kuwejtu, Egiptu, Maroko, Arabii Saudyjskiej, Sudanu i Zjednoczone Emiraty Arabskie), wspieranych przez USA, trwa od marca 2015 r. Nic nie wskazuje na to, by przybliżać miał się jej cel czyli zakończenie, wspieranej przez Iran rebelii Huti. Czy w tej sytuacji koszty finansowe, militarne i polityczne nieformalnego udziału w konflikcie nie okażą się dla Stanów Zjednoczonych zbyt wysokie?
Armie państw biorących udział w wojnie w Jemenie są dobrze wyposażone, jednakże gorzej jest z ich doświadczeniem bojowym, zwłaszcza w dziedzinie operacji specjalnych, nieodłącznej części wszystkich konfliktów asymetrycznych. Dlatego korzystają one w tym zakresie ze wsparcia US Army. Stany Zjednoczone udzielały też swoim arabskim sojusznikom pomocy w zakresie tankowania w powietrzu czy szkolenia. Jednakże wszystko wskazuje na to, że to zaangażowanie będzie musiało ulec redukcji.
Pierwszym tego dowodem jest rachunek na łączną kwotę ponad 330 mln USD który USA wystawiły ZEA i Arabii Saudyjskiej za korzystanie z tankowców powietrznych. Jak wykazało dochodzenie, prowadzone przez senatora Jacka Reeda, wskutek braku zawarcia pełnego porozumienia ACSA nie istniały przepisy określające reguły księgowania kosztów poniesionych przez USA związanych z tankowaniem samolotów ZEA i Arabii Saudyjskiej. ACSA (Acquisition and Cross-Servicing Agreement - Porozumienie o Pozyskaniu i Wzajemnej Służbie), jest to bilateralny akt prawny zawierany przez USA z państwem należącym do NATO lub innym sojusznikiem, pozwalający siłom USA wymieniać najczęstsze rodzaje zaopatrzenia. Uprawnienia do negocjowania i wykonywania postanowień tych umów bezpośrednio należą do Sekretarza Obrony, może on je jednak delegować. Celem ACSA jest wzmocnienie interoperacyjności, obniżenie kosztów usług wzajemnego wsparcia między armiami oraz ułatwienie, w perspektywie długoterminowej, wspólnych interakcji wojskowych.
Dochodzenie Reeda i wnioski z niego nie są jednak odosobnionymi faktami. Przeciwnie wpisuje się ono w pewien logiczny ciąg, który tworzy także wstrzymanie zgody na tankowanie statków powietrznych koalicji kierowanej przez Arabię Saudyjską (jednocześnie jednak Amerykanie kontynuują pomoc dla koalicji w dziedzinie szkolenia wojsk i udzielają pomoc humanitarną cywilom znajdującym się w rejonie działań bojowych). Ale przede wszystkim wiąże się z tym, że 13. grudnia br. Senat USA przegłosował (stosunkiem głosów 58-41) rezolucję wzywającą do zakończenia wszelkiego udziału sił zbrojnych USA w działaniach wspierających koalicję w Jemenie. W kolejnej rezolucji Senat uznał księcia Mohammada ibn Salmana za odpowiedzialnego za śmierć saudyjskiego dziennikarza Dżamala Chaszodżdżiego. Ta rezolucja została przyjęta jednogłośnie.
W chwili obecnej, nie jest całkowicie jasne czy prezydent USA nie zawetuje tego aktu (gdyby do tego doszło, Partia Demokratyczna zapowiedziała już, że sprawa stanie znowu na porządku obrad, na początku 2019 roku). Otwartą jednak kwestią pozostaje jak wiele, znajdujący się w trudnej sytuacji politycznej Donald Trump, jest gotów zaryzykować w starciu z nową, demokratyczną większością w Kongresie. Nie ulega wątpliwości istnienie silnych związków pomiędzy obecnym gospodarzem Białego Domu, a monarchią Saudyjską. Należy jednak mieć na uwadze, że ostatnio w stosunkowo krótkim czasie doszło do dwóch incydentów, które poruszyły światową opinię publiczną czyli zbombardowania autobusu Międzynarodowego Czerwonego Krzyża i śmierci Chaszodżdżiego, za które w obu przypadkach wina najprawdopodobniej leży po stronie władz Arabii Saudyjskiej. Do tego do mass mediów przebiły się raporty dotyczące katastrofalnej sytuacji humanitarnej w Jemenie np. epidemii cholery, która pochłonęła ponad 1700 ofiar, a do której doszło wskutek zniszczenia, w trakcie bombardowania infrastruktury wodociągowej. Wszystko to sprawia, że w sytuacji, gdy z formalnego punktu widzenia ani obecna, ani poprzednia administracja nie uzyskała zgody Kongresu na czynny udział Sił Zbrojnych USA w operacji w Jemenie pole manewru, którym dysponuje prezydent Trump jest małe.
Z drugiej strony, rezolucja pozostawia pewną otwartą furtkę - nie nakazuje nałożenia żadnych sankcji dyplomatycznych ani gospodarczych na te kraje, a więc mało prawdopodobnym jest, by Stany Zjednoczone całkowicie zrezygnowały z możliwości wpływania na przebieg operacji wojskowej w tak strategicznym rejonie świata, jakim jest Jemen. Większe staje się natomiast prawdopodobieństwo, że część zadań wojska, przejmą agencje wywiadowcze, zwiększony też zostanie udział sił specjalnych (nastąpi to jednak w ramach operacji o podwyższonym stopniu tajności), a oficjalnie udział zostanie zmniejszony do czego pretekstem może być np. poszukiwanie oszczędności po złym wyniku audytu finansowego w Pentagonie.
Czytaj też: Pierwszy w historii audyt finansowy w US Army
Udział NATO w operacji jest natomiast bardzo mało prawdopodobny - w państwach europejskich czy w Kanadzie śmierć Dżamala Chaszodżdżiego wzbudziła silne emocje: choć nie na tyle, by wprowadzić całkowite embargo na sprzedaż broni do Arabii Saudyjskiej to wystarczające by wyraźnie ochłodzić stosunki Rijadu z europejskimi stolicami.
Przypomnijmy, operacja Decisive Storm rozpoczęła się w marcu 2015 r. i trwała do 21 kwietnia 2015 roku. Jej głównym celem podobnie jak rozpoczętej następnego dnia i trwającej do dziś operacji Restoring Hope miało być wg oficjalnej wersji zdławienie rebelii Huti. Bardziej prawdopodobnym motywem wydaje się jednak dążenie do zmniejszenia wpływów Iranu w tej części Półwyspu Arabskiego. Wynika to z tego, że Państwo Perskie, dzięki swoim sukcesom w Syrii (gdzie angażuje się po stronie reżimu Asada), stało się bardzo ważną siłą polityczną w regionie. Dalszy wzrost jego znaczenia jest więc zdecydowanie wbrew interesom Saudyjczyków chcących zachować swoją obecną pozycję na rynku handlu ropą naftową i mających na wschodzie kraju szyicką mniejszość, którą w razie potrzeby, Iran może szybko uaktywnić (jak to miało miejsce w 2011 r.). A cel jakim jest ograniczenie wpływów irańskich na Bliskim Wschodzie jest zbieżny z polityką Donalda Trumpa.
Bartłomiej Sulik
Neuron
Niech amerykanie zabierają się stamtąd i innych miejsc a świat będzie bezpieczniejszy.