- Analiza
- Wiadomości
Fan Dance – Polskie zwycięstwo na szlaku SAS [RELACJA]
Wojska specjalne nie lubią, gdy się o nich za dużo mówi. Jednak o Fan Dance, legendarnym marszu brytyjskiej jednostki Special Air Service (SAS) słyszał chyba każdy, kto rzeczywiście interesuje się tą tematyką. Długie i wyczerpujące marsze w trakcie których sprawdzane jest nie tylko przygotowanie fizyczne, ale również odporność psychiczna i determinacja kandydatów są nieodłączną częścią selekcji. Fan Dance – taniec z górą Fan, to wyczerpujący marsz, którego droga prowadzi przez położoną w Walii górę Pen y Fan.

W dniach 18. – 19. stycznia 2020 roku odbyła się kolejna edycja marszu, w której mogły wziąć udział osoby niezwiązane z wojskiem. Trasa zawodów pokrywała się z trasą marszu z selekcji. Dodatkowym utrudnieniem były ważące około 20 kg plecaki. Pomimo tego, że impreza była kierowana do cywili, to na trasie można było spotkać sporą grupę weteranów z SAS.
Czytaj też: USSOCOM poszukuje nowych transporterów
Wybierając się na tę imprezę, chcieliśmy znaleźć się na podium. Z racji tego, że jest to impreza o charakterze militarnym i biorą w niej udział czynni i byli żołnierze wojsk specjalnych z różnych krajów, to my również postanowiliśmy używać nicków. Tak więc na Fan Dance wyruszyli: Świątas znany jako Grincz (główny koń pociągowy grupy), Zachar (tak, ten słynny Zachar), Sim zwany Góralem i T-Rex (jak chodził do szkoły, to ponoć jeszcze widywał dinozaury) – to była ta część ekipy, która miała walczyć o pudło… Druga część grupy stanowiła lokalny folklor i zaplecze logistyczne – pomiędzy startami nosili naszym koniom plecaki: Oko (wg. autora wiking – jedyny człowiek słusznej postury w całej grupie), Doktor znany jako Rybak, Tester (ten ledwo z przedszkola wyszedł) oraz dwóch lokalsów, którzy odpowiadali za prowadzenia samochodów, bo jakby inni usiedli za kółkiem, to byśmy mieli crash test na pierwszym skrzyżowaniu – Buras i Broda.
W sobotę rano stanęliśmy gotowi do walki o swoje. Przed nami było mordercze zadanie – trzy marsze, każdy o długości wynoszącej około 24 km i do tego ciężki plecak. W sumie w niespełna 30 godzin do pokonania było ponad 70 km w trudnym terenie i przy zmiennych warunkach pogodowych. Pierwszy marsz rozpoczynał się w sobotę o 0730, drugi w sobotę o 2100 a trzeci w niedzielę o 0730.
Przed każdym z trzech marszów minutą ciszy, którą zakłócała jedynie melodia grana na trąbce, upamiętniano trzech kandydatów do SAS, którzy zmarli na tej trasie w trakcie selekcji w lipcu 2013 roku.
Czytaj też: Brytyjscy komandosi ćwiczą z Białorusinami
Na początku pierwszego marszu przywitała nas walijska zima. Temperatura była ujemna, ale strome podejście pod Pen y Fan nie pozwoliło nikomu zmarznąć. Zejście z góry nie było wcale łatwiejsze ze względu na lód na skałach… Kiedy w końcu udało się zejść z góry, słońce już było wysoko na niebie i zmrożona wcześniej ścieżka spływała błotem. W trakcie szybkiego marszy trzeba było uważać, aby nie stracić równowagi na leżących na całej długości trasy kamieniach. Po około 8 km wędrówki był ostatni punkt kontrolny na trasie. Tutaj, jeśli udało się zmieścić w wyznaczonym przez organizatorów limicie, a lekarz nie widział dalszych przeciwskazań, można było uzupełnić zapasy wody, wziąć kilka batonów i ruszyć w drogę powrotną… Była to ta sama trasa, tylko że teraz zamiast w dół była to mozolna wędrówka pod górę, na której końcu widać było Pen y Fan.
Nasza drużyna, Helikon-Tex Adventure Team Poland, pierwszy marsz wygrała z dużą przewagą nad drugim w stawce zespołem. Warto tutaj nadmienić, że w przeciwieństwie do większości zawodów drużynowych, tutaj liczył się czas ostatniego zawodnika drużyny, a nie sumaryczny czas wszystkich jej członków. W związku z tym drużyna musiała być wyrównana, nikt nie mógł nadrobić braków „najsłabszego” zawodnika.
Na odprawę przed drugim marszem się spóźniliśmy… Nie mniej widać było, że na organizatorach – byłych żołnierzach SAS – nasz poranny wyczyn zrobił wrażenie. Jak tylko stawiliśmy się na odprawie, usłyszeliśmy: „Wy Polacy zawsze się spóźniacie, ale za to szybko biegacie”. Nocny marsz był prawdziwym testem charakteru – warunki były wyjątkowo trudne: niska temperatura, silny wiatr i lód na podejściu pod górę. Po raz kolejny zwycięstwo padło naszym łupem.
Czytaj też: Wojska Specjalne tworzą Centrum Szkolenia. Doświadczone kadry i kandydaci również z "cywila"
Na ostatni marsz w niedzielę z naszej ekipy jedynie wyselekcjonowana wcześniej czwórka była ponownie gotowa do walki tj. Świątas, Zachar, Sim i T-Rex. Każdy z nich miał już w nogach dwa wejścia Drabiną Jakuba (Jacob’s Ladder) na Pen y Fan. W połączeniu z ciężkim plecakiem oraz brakiem snu oznaczało to, że szli już „głową” – potworny wysiłek fizyczny z dwóch poprzednich marszów był zbyt duży, aby mogli się zregenerować siły w kilka godzin… To był ten moment, w którym okazuje się prawdziwe powiedzenie, że selekcja to w 90% kwestia umysłu, a tylko w 10% przygotowania fizycznego. Pierwszy i drugi marsz można jeszcze ukończyć, bazując na przygotowaniu fizycznym… trzeci marsz to jest już tylko i wyłącznie kwestia determinacji i umiejętności pokonania własnych słabości.

Niedzielny start zakończył się ponownie wygraną Helikon-Tex Adventure Team Poland. Ostatecznie z Walii wyjechaliśmy z trzema zwycięstwami – w każdym z marszów nasz zespół był pierwszy. Pozwoliło nam to zyskać szacunek w oczach organizatorów – nigdy wcześniej w historii tej imprezy nie było drużyny, która wygrała wszystkie trzy marsze.
Kiedy pisałem ten tekst, od startu minęło już kilka tygodni, a wielu z nas – szczególnie pierwsza czwórka, wciąż czuje skutki tej imprezy. Nie jest to szczególnie medialna impreza, jednak dla tych, którzy znają temat, nie musi być… Tutaj nikt nie idzie po sławę, tylko zmierzyć się z samym sobą, zrealizować własne marzenia.
W tym miejscu chcielibyśmy serdecznie podziękować ludziom, którzy „siedzą w branży” i wsparli nas w tej wyprawie. Firma Helikon-Tex dostarczyła nam ubrania, które sprawdziły się w zmiennych warunkach pogodowych. Poza tym otrzymaliśmy również wsparcie od: Formoza RIB, Green Men Clan, SaxxPoland, SpecKable, Militaria.pl i SpecBrands. Jest to niezwykle miłe, gdy w czasach komercji znajdują się osoby, którzy potrafią docenić grupę ludzi wyruszających nieniezwykłą przygodę… Podobnie jak i w przypadku wielu operacji wojsk specjalnych wyczyn tych czterech osób (Sim, Świątas, T-Rex, Zachar) nie trafi na pierwsze strony gazet, jednak nie po to zrobili…

Chyba najpiękniejszym efektem tej wyprawy jest szacunek miejscowych specjalsów – tych, którzy pokonali tą samą trasę na własnej selekcji. Oni znają cenę tego wyzwania. Jeden z członków naszej ekipy pracuje z weteranami SAS i Royal Marines Commando. Kiedy po powrocie z Fan Dance wrócił do roboty, dostał w prezencie kubki, które można zobaczyć na zdjęciu… bez zbędnych słów, po prostu szacunek ludzi, którzy wiedzą, jak morderczą górą jest Pen y Fan.
Paweł „Doktor” Żuchowski
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS