Reklama

W sobotę 4 października, podczas wizyty w Arabii Saudyjskiej, swoją dymisję ogłosił premier Libanu Saad Hariri. Sama otoczka wydarzenia budzi co najmniej zdziwienie, ponieważ ogłaszanie rezygnacji przez premiera podczas wizyty w innym kraju, na dodatek w państwowej telewizji gospodarza, nie jest sytuacją zwyczajną. Należy przy tym pamiętać, że Hariri jest libańskim sunnitą i powiązany jest zarówno politycznie, jak i gospodarczo właśnie z Arabią Saudyjską, w przeciwieństwie do prezydenta Libanu, gen. Michela Aouna, który jest chrześcijaninem i poprzez współpracę, wraz z libańskimi szyitami (w tym z Hezbollahem) ma obecnie silne związki z Iranem. Dymisja Haririego, który jako powód podał podejrzenia o przygotowywanie zamachu na swe życie (jego ojciec, także premier Libanu, Rafik Hariri, zginął w zamachu przygotowanym zapewne przez syryjskie służby specjalne w 2005 r.) oraz nadmierne wpływy Iranu, w dramatyczny sposób skomplikuje sytuację polityczną Libanu.

Od grudnia zeszłego roku kraj ten – po dwuletnim okresie politycznego pata – cieszył się względną stabilnością, dzięki utworzeniu bardzo szerokiego rządu, w którym swe teki otrzymali zarówno sunnici, szyici, jak i chrześcijanie. Stanowisko prezydenta, zgodnie z konstytucją nadaną jeszcze przez Francuzów przed II Wojną Światową, otrzymał chrześcijanin, zaś premierem został sunnita. Jednak porozumienie to – w daleko idącym uproszczeniu – więcej politycznych korzyści dawało tzw. Sojuszowi 8 Marca (pro-syryjski i pro-irański sojusz części chrześcijan i szyitów), aniżeli tzw. Sojuszowi 14 Marca (pro-saudyjscy sunnici i mniejsza część chrześcijan).

Przykładowo, siły libańskie zaczęły kontrolować granicę z Syrią, odbijając tereny pograniczne z rąk różnego rodzaju rebeliantów anty-asadowskich, w tym Al-Qaidy czy też ISIS. Wojska libańskie współpracowały przy tym z Hezbollahem oraz z syryjskimi siłami rządowymi po drugiej stronie granicy. Przywracało to kontrolę rządu libańskiego nad pograniczem, ale także w oczywisty sposób wspomagało walkę Asada z rebeliantami po stronie syryjskiej. Ponadto dla armii libańskiej korzystającej z materiałowej pomocy z USA kłopotliwą była współpraca z Hezbollahem, czyli organizacją uznawaną przez Stany Zjednoczone za terrorystyczną. Wreszcie prezydent Aoun w otwarty sposób mówił, że Iran jest ważnym graczem w regionie i należy się z nim liczyć. Takie posunięcia, nawet jeśli obiektywnie dla samego Libanu były korzystne, nie mogły spotkać się z pozytywnym przyjęciem w Rijadzie.

Dwór saudyjski już wcześniej podejmował wysiłki w celu „przywołania do porządku” Saada Harirego, m.in. zwiększając kontrolę nad firmami libańskiego premiera w Arabii Saudyjskiej. Należy zaznaczyć, że Saad Hariri jest także bogatym biznesmenem, prowadzącym szeroką działalność w Arabii Saudyjskiej, gdzie zresztą posiada obywatelstwo. Można domyślać się, że skoro wcześniejsze działania nie przyniosły skutku, to podczas wizyty w królestwie Saudów skutecznie przekonano Haririego do rezygnacji z koalicji, która w oczach Rijadu tylko umacniała szyicką oś od Teheranu do Bejrutu. Skutkiem tego będzie chaos polityczny w Libanie, który – choć niewielki – położony jest w strategicznym miejscu, granicząc z Syrią i Izraelem oraz przedłuża „szyicki półksiężyc” nad brzegami Morza Śródziemnego. Chaos wewnętrzny będzie tylko zwiększał ryzyko konfliktu między Izraelem a Hezbollahem oraz utrudniał i tak wyjątkowo ciężką sytuację ekonomiczną Libanu, który „gości” na swym terytorium ok. 2 miliony prawdziwych uchodźców z Syrii, przy nieco ponad 6-cio milionowej populacji własnej.

Czytaj też: "Rozbić szyicki półksiężyc". Przełomowa wizyta Sadra w Arabii Saudyjskiej [ANALIZA]

Można zatem przypuszczać, że Arabia Saudyjska w celu ochrony swych interesów zaryzykowała zdestabilizowanie sytuacji w Libanie. Z oczywistych względów będzie to negatywnie przyjęte w Teheranie. Jednak w poniedziałek także współpracujący, żeby nie powiedzieć ekonomicznie zależny od Saudów, prezydent Egiptu Sisi wyraził swe poparcie dla Libanu w rozmowie z prezydentem Aounem. Pokazuje to, że polityka Rijadu nie spotyka się z przychylnym przyjęciem nawet w tych stolicach, które dotychczas wspierały królestwo.

Kolejnym wydarzeniem soboty 4 listopada był atak rakietowy na lotnisko w Rijadzie przeprowadzony przez rebeliantów Huti z Jemenu. Atak wprawdzie nie był skuteczny, rakieta została zestrzelona przez saudyjską obronę przeciwlotniczą, jednak sam fakt próby uderzenia w stolicę Saudów, która jest odległa od granic Jemenu o około tysiąc kilometrów, świadczy dobitnie, że prowadzona od dwóch lat saudyjska interwencja wojskowa w Jemenie nie przynosi spodziewanych rezultatów. Oczywiście nikt nie wątpi, że rakieta wystrzelona z Jemenu została dostarczona tam przez Iran, co oznacza, że saudyjska polityka zwalczania wpływów irańskich przegrywa nie tylko w Iraku, Syrii czy Libanie, ale nawet w sąsiednim Jemenie. Ponieważ inicjatorem i twarzą wojny w Jemenie jest sam następca tronu i jednocześnie minister obrony narodowej Mohammad bin Salman, niepowodzenia na polu bitwy obciążają właśnie jego. Nie zwiększa to jego popularności wśród różnych gałęzi rodu Saudów, tym bardziej, że wielu z książąt ma za żony Jemenki.

Mohammad bin Salman
Fot. kremlin.ru

Wobec młodego wieku Mohammada bin Salmana, który wzbudza obiekcje wśród różnych gałęzi rodu Saudów, każde jego niepowodzenie może skutkować kłopotami z ewentualnym przejęciem władzy po starym i schorowanym ojcu. Nie bez znaczenia jest także bezceremonialne odsuwanie wcześniejszych następców tronu, a co za tym idzie konfliktowanie się z kolejnymi gałęziami rodu królewskiego. Do tego należy dodać fatalną sytuację gospodarczą królestwa, które w 2016 roku odnotowało deficyt rzędu ponad 17 proc. w stosunku do PKB, a w poprzednim 15 proc. Nie pomaga zatem na razie wielki plan Vision 2030, którego głównym architektem jest – jakżeby inaczej – Mohammad bin Salman.

Jego wizja przemian gospodarczych, uniezależnienia się ekonomii saudyjskiej od ropy, prywatyzacji części majątku państwowego, w tym giganta Aramco, połączona z daleko idącymi oszczędnościami i cięciami hojnie dotychczas rozdawanej pomocy socjalnej, a wreszcie wprowadzenie pierwszego powszechnego podatku, budzi wiele kontrowersji. Gdyby ta strategia przynosiła pozytywne i szybkie rezultaty, wówczas pozycja następcy trony byłaby wzmocniona. Na razie jednak jej efektem są głównie oszczędności w wydatkach, które dotykają ludność, a w zeszłym roku także wojsko, zaś wskaźniki makroekonomiczne nadal dołują. Na przykład PKB w trzecim kwartale 2017 spadło o 1,3 proc. To wszystko powoduje, że pozycja wszechwładnego następcy tronu wcale nie jest tak silna, jak mogłoby się wydawać.

Czytaj też: Departament Stanu USA zgadza się na sprzedaż THAAD Arabii Saudyjskiej

W tym kontekście aresztowanie jedenastu książąt oraz ponad trzydziestu ministrów i byłych ministrów oraz przetasowania wśród osób na szczycie władzy mają czysto polityczną wymowę, mimo oficjalnej narracji o walce z korupcją. Oczywiście nie sposób wykluczyć i korupcyjnych przyczyn, biorąc jednak pod uwagę system rządów w królestwie Saudów, które jako monarchia absolutna jest własnością króla, trudno mówić o korupcji w naszym tego słowa znaczeniu. Przecież praktycznie każde wyższe stanowisko, zarówno we władzach państwowych, jak i zarządach spółek jest zwykle efektem bądź przynależności do rodu Saudów, bądź też koneksji z odpowiednią gałęzią panującej rodziny. W takim systemie wskazanie osób skorumpowanych zależy wyłącznie od definicji korupcji i może obejmować dowolne osoby.

Najważniejszą spośród zdymisjonowanych osób był Mitaab bin Abdullah, minister odpowiadający za Gwardię Narodową. Jest to formacja licząca ok. stu tysięcy (armia liczy ok. dwustu tysięcy), silnie uzbrojona, przeznaczona także do zapewnienia ładu wewnętrznego. Minister był ostatnią osobą we władzach królestwa bezpośrednio związaną z poprzednim królem Abdullahem. Jego aresztowanie oznacza zupełne odsunięcie tej gałęzi rodu od władzy. Podobny los spotkał ministra gospodarki Adela Faqiha i dowódcę floty admirała Abdullaha al-Sultana. Powyższe dymisje, szczególnie Mitaaba bin Abdullaha, oznaczają przejęcie pełni władzy nad resortami siłowymi przez Mohammada bin Salmana, który jest ministrem obrony. Już wcześniej pozbawiony został swego stanowiska, a także funkcji następcy tronu Mohammad bin Najef, minister spraw wewnętrznych, któremu podlegała policja. Zostali oni zastąpieni zaufanymi osobami Mohammada bin Salmana.

Jakby nie dość było aresztowań i dymisji, w niedzielę 5 listopada wieczorem telewizja Al-Arabija poinformowała o katastrofie helikoptera, na którego pokładzie zginął książę Mansur bin Muqrin. Nie sprawował on bardzo eksponowanych funkcji, jednak był synem księcia Muqrina, najmłodszego spośród synów poprzedniego króla Abdullaha. Wśród oponentów obecnej władzy królewskiej właśnie książę Muqrin często był wymieniany, jako potencjalny kontrkandydat do korony. Zagraniczne media wielokrotnie wspominały, że był on niechętny angażowaniu się w wojnę w Jemenie. Miał to być jeden z głównych powodów jego dymisji z funkcji następcy tronu już w trzy miesiące po objęciu władzy przez króla Salmana. Książę Mansur bin Muqrin zginął w trakcie lotu na południu Arabii, w prowincji sąsiadującej z Jemenem, co budzi pytania o przyczynę katastrofy.

Zresztą w obecnych okolicznościach każda przyczyna śmierci księcia Mansura stawia władze saudyjskie w niekorzystnym świetle. Najmniej negatywnie oddziałuje wersja o zwykłej katastrofie, choć i w tym przypadku świadczy to o problemach z zapewnieniem bezpieczeństwa dla VIP-ów w trakcie przelotów. Drugą możliwością jest zestrzelenie przez Hutich, choć jak dotąd brak jest z ich strony przyznania się do ataku. Ta możliwość tylko pogłębiałaby negatywne oceny dotyczące sposobu prowadzenia wojny w Jemenie, jeśli rebelianci byliby w stanie atakować statki powietrzne na terenie Arabii Saudyjskiej (zasadzki na siły lądowe są dość częste). Wreszcie najgorszą możliwością, której w Arabii Saudyjskiej nikt głośno nie wypowie, jest przypuszczenie, że katastrofa była w rzeczywistości zamachem wymierzonym w politycznych przeciwników.

Czytaj więcej: Trump w ONZ: "Realizm zasad" w dobie zagrożeń [ANALIZA]

Kolejną spośród ważnych osób, która została aresztowana w niedzielę pod zarzutem korpucji, jest książę Walid bin Talal, którego majątek szacowany jest na ponad 18 mld USD. Jest on nie tylko jednym z najbogatszych ludzi w Arabii Saudyjskiej, ale także twarzą nowej elity finansowej. Niektóre media sugerują, że jego aresztowanie związane jest z kłopotami finansowymi państwa. Książę Muhammad miał „zaproponować” księciu Walidowi złożenie się na sanację budżetu. Gdy ten odmówił, wówczas został aresztowany. Ma to być ostrzeżenie dla innych książąt-bogaczy, że należy wesprzeć państwo w jego problemach, inaczej państwo samo może wyciągnąć rękę po pomoc.

Jeśli taka interpretacja jest prawdziwa, świadczy to o bardzo poważnych problemach finansowych Saudów, wynikających oczywiście z niskich cen ropy. Co gorsza, taka sytuacja zamiast poprawić, w dłuższej perspektywie pogorszy sytuację Arabii Saudyjskiej. Podstawowym celem programu Vision 2030 jest uniezależnienie się gospodarki od ropy. Jest to niemożliwe bez udziału firm zewnętrznych, przynoszących nie tylko kapitał, ale – co ważniejsze – technologię i know-how w nowych dziedzinach. Jednak czy w takiej sytuacji politycznej znajdzie się wielu chętnych do inwestowania w królestwie Saudów? Pytanie należy raczej do kategorii retorycznych.

Kłopoty finansowe takiego giganta na rynku ropy naftowej, jakim jest Arabia Saudyjska, oznaczają kłopoty dla całego świata. Niestety będą one dotyczyć nie tylko gospodarki, ale także polityki i kwestii bezpieczeństwa, ponieważ można się spodziewać, że Saudowie będą chcieli przykryć swoją słabość wewnętrzną jakimiś sukcesami w polityce zagranicznej. Będzie prowadziło do coraz bardziej agresywnej polityki, która może doprowadzić do ostrzejszej formy sporu z Iranem. Oczywiście Saudowie, tak jak to już czynią, będą chcieli po swojej stronie zaangażować USA. Dotychczas ich usiłowania nie przyniosły rezultatów, jednak przy mocno anty-irańskim nastawieniu obecnej administracji, a do tego przy wsparciu skrajnie anty-irańskiej polityki premiera Izraela, trudno jest o bardzo optymistyczne wypowiedzi dotyczące przyszłości Bliskiego Wschodu. 

dr hab. Maciej Münnich, prof. KUL

Reklama
Reklama

Komentarze (7)

  1. Warrior

    To na święta ropa po 100$ za baryłkę.

    1. observer48

      Szklany sufit to $60 za baryłkę WTI. Amerykańscy "łupkowcy" podwoją produkcję przy tej cenie.

  2. azor

    Nie wszystko co po amerykańsku , to dobre ? Tacy bogaci i taki klops !

  3. dinnggo

    Czyli w skrócie: USA starym swoim sposobem chciało załatwić Rosję, a tu się okazuje że może załatwić sojusznika i dostać bana na Bliskim Wschodzie.

  4. Tom

    W Ameryce polnocnej jest juz wiele napisane kiedy Arabia Saudyjska sie skonczy. Jesli ropa nie pojdzie do gory maja kilka lat. Musza by to przedluzyc uwolnic walute od dolara. No ale to oznacza ryzyko socialne. Widac ida droga Koreji Polnocnej. Bym sie nie zdziwil jak by Kimowi zaoferowali prace konsultanta.

  5. Pulik

    Zaraz ,zaraz. AS wypowiedziała właśnie wojnę Libanowi przynajmniej na Twitterze . A i jeszcze jeden książę trafił na tamten świat . Jeśli tak dalej pójdzie to w UK będzie kilkanaście tysięcy wysoko urodzonych uchodźców z Arabii Saudyjskiej

  6. Willgraf

    bardzo dobre wieści ...Decyzja Króla rozwiąże dużo międzynarodowych problemów...to najlepsze co mogło się stać....

    1. Polanski

      Dla kogo?

  7. Holender

    hmmm to zadam jeszcze jedno pytanie, niecałe dwa tygodnie temu król był na Kremlu .... może to z tamtąd przywiózł informacje o tym kto mu bruździ ..