- Wiadomości
- Komentarz
Tomahawki-widmo dla Ukrainy: atomowe kłamstwa Miedwiediewa [KOMENTARZ]
Były prezydent i obecny wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej stwierdził w związku z zapowiedziami ewentualnego dostarczenia pocisków Tomahawk Ukrainie, że nie będzie możliwości odróżnienia ładunków konwencjonalnych i atomowych. Dlaczego Miedwiediew kłamie i co ma to wspólnego z amerykańską bazą obrony przeciwrakietowej w Redzikowie?

Były rosyjski prezydent w utrzymanym w ostrym tonie wpisie na portalu społecznościowym stwierdził, że ewentualne dostarczenie Tomahawków Ukrainie mogłoby „skończyć się źle dla wszystkich”, a przede wszystkim dla samego Donalda Trumpa. Zdaniem Miedwiediewa tłumaczono „sto razy”, w sposób zrozumiały nawet dla „gwiaździstego wujka”, że po odpaleniu Tomahawków nie będzie można odróżnić, czy mają one głowice konwencjonalne, czy jądrowe.
Z wypowiedzi można wyczytać, że Rosjanie mogliby traktować uderzenie Tomahawkami jako uderzenie jądrowe – i wprowadzić takie same środki odpowiedzi. Miedwiediew jednak kłamie i to w kilku miejscach.
Despite the fact that Trump has not yet officially announced a final decision on supplying Tomahawks to Ukraine, Medvedev has already become agitated and started issuing threats in response. pic.twitter.com/I5uM8RbCGH
— WarTranslated (@wartranslated) October 13, 2025
Po pierwsze, nie istnieje obecnie coś takiego jak pocisk manewrujący Tomahawk przenoszący ładunek jądrowy. Wszystkie głowice jądrowe W80 do pocisków Tomahawk zostały dawno (jeszcze w czasie rządów pierwszej administracji Baracka Obamy) zniszczone do około 2013 roku. Były amerykański prezydent zdecydował się jednostronnie wycofać jeden z dwóch typów broni jądrowej nie traktowanej jako strategiczna (drugim są bomby B61) mniej-więcej w tym samym czasie, gdy z Rosją podpisywano układ New START, który doprowadził do redukcji strategicznej broni jądrowej do poziomu maksymalnie 1550 rozmieszczonych głowic.
Bardziej — dodajmy — amerykańskiej, niż rosyjskiej, bo przed podpisaniem układu New START z 2011 roku Amerykanie mieli znacznie więcej strategicznych ładunków jądrowych niż Rosja. Co więcej, USA musiały nawet ograniczyć liczbę rakiet Trident na okrętach podwodnych poprzez demontaż części silosów rakietowych, by spełnić wymogi tego traktatu. A Barack Obama, choć nie był do tego zobowiązany, zdecydował się wycofać także Tomahawki, by spełnić „marzenie” o „świecie wolnym od broni jądrowej”. I było to już po rosyjskiej inwazji na Gruzję oraz pierwszych sygnałach o łamaniu umów rozbrojeniowych przez Rosję.
Kilka lat później Rosja formalnie złamała traktat INF, zabraniający rozmieszczenia rakiet balistycznych i manewrujących pośredniego i średniego zasięgu bazowania lądowego. W następstwie tego USA z poparciem wszystkich krajów wypowiedziały tę umowę. Władze USA i NATO cały czas i jednoznacznie podkreślały, że zamierzają odtwarzać potencjał wyłącznie w zakresie rakiet bazowania lądowego z głowicami konwencjonalnymi.
Zobacz też
Dodajmy, że jeszcze w okresie od zakończenia Zimnej Wojny do prezydentury Baracka Obamy, gdy Tomahawki z głowicami jądrowymi były jeszcze w służbie, ładunki jądrowe były magazynowane oddzielnie, wyłącznie na kontynencie amerykańskim (wcześniej przenosiły je okręty w czasie rejsów). Gdy więc Tomahawki były wykorzystywane np. do ataków na cele terrorystów w Afganistanie, to nikt nie mówił o tym, że Amerykanie zamierzają wykonywać uderzenie jądrowe. Podobnie zresztą robią dziś Rosjanie z systemami broni, które potencjalnie mogłyby przenosić broń jądrową, a są używane do konwencjonalnych uderzeń, bo ładunki jądrowe są pod ścisłą kontrolą 12. Zarządu Ministerstwa Obrony Rosji. Ale dziś atomowych głowic dla Tomahawków po prostu nie ma. To od ponad dekady system wyłącznie konwencjonalny i Rosjanie o tym doskonale wiedzą.
Oczywiście Rosjanie w swojej propagandzie używają również innych tez wobec amerykańskich rakiet: z jednej strony mówią, że są w stanie je zestrzelić (jak mówił sam Władimir Putin), a z drugiej twierdzą że do ich obsługi potrzebni są amerykańscy żołnierze, więc dostawa byłaby równoznaczna z wejściem USA w konflikt. Wcześniej tak samo mówili zresztą o pociskach ATACMS.
Warto też przypomnieć jeszcze inną, kłamliwą narrację Rosji dotyczącą Tomahawków. Moskwa długi czas przed otwarciem amerykańskiej bazy obrony przeciwrakietowej w Redzikowie twierdziła, że jest to system ofensywny i mogą tam zostać rozmieszczone właśnie Tomahawki. Tyle że sam system trzeba by modyfikować (co nie jest planowane), a poza tym po umieszczeniu Tomahawków baza w Redzikowie utraciłaby zdolność do wykonywania podstawowego zadania (bo Tomahawki musiałyby zastąpić pociski przeciwrakietowe). Rosjanie od lat „straszą” więc różnym zastosowaniem Tomahawków, które nie ma miejsca. A teraz także rakietami Tomahawk z głowicami jądrowymi, które od dekady nie istnieją.
WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]