Reklama

Wojna na Ukrainie

Soloch apeluje o wzmocnienie wschodniej flanki NATO

Autor. MON/Twitter

Ogłoszenie częściowej mobilizacji w Rosji świadczy o porażce Putina, ale mamy do czynienia niewątpliwie z eskalacją także werbalną, dotyczącą „bardzo nieokreślonego grożenia użyciem broni nuklearnej” - powiedział w czwartek szef BBN Paweł Soloch. Według niego „musimy naciskać na zwiększoną obecność sojuszniczą na flance wschodniej NATO”.

Reklama

Wojna na Ukrainie - raport specjalny Defence24.pl

Reklama

Prezydent Rosji Władimir Putin ogłosił w środę częściową mobilizację, która ma rozpocząć się jeszcze tego dnia i objąć rezerwistów, czyli osoby, które już odbyły służbę wojskową, ale przed wysłaniem na front mają przejść dodatkowe szkolenie. Według ministra obrony Rosji Siergieja Szojgu mobilizacja obejmie ok. 300 tys. osób.

"To świadczy o jakiejś porażce Putina, ale mamy do czynienia niewątpliwie z eskalacją" - ocenił te decyzje Putina szef BBN w rozmowie w Polsat News. Według niego mamy teraz do czynienia z eskalacją "werbalną" w tym zwłaszcza dotycząca "bardzo nieokreślonego grożenia użyciem broni nuklearnej". Zdaniem Solocha "należy jednak traktować te groźby, jako bardzo mało prawdopodobne".

Reklama

Czytaj też

YouTube cover video

Szef BBN wskazał też koincydencję mobilizacji rezerwistów z referendami, które Rosjanie planują na na okupowanych terytoriach. Soloch zaznaczył, że takie działania mają "potwierdzić co najmniej stan posiadania Rosji na terenach okupowanych".

"Decyzja o mobilizacji jest politycznie dla Putina w pewnym sensie krokiem ryzykownym, ponieważ nikt nie wie, jak ten system mobilizacyjny jest sprawny" - powiedział. W dalszej części rozmowy Soloch ocenił, że obecnie w Rosji panuje "rosyjski bardak (bałagan)" oraz zamieszanie; pojawiają się też przejawy paniki w społeczeństwie rosyjskim, widocznej m.in. w mediach społecznościowych.

Pytany, czy mobilizacja może przyczynić się do jakiejś zmiany sytuacji na froncie na korzyść Rosji, ocenił, że "nie natychmiast". "To jest jednak proces, uzupełnianie jednostek, organizowanie tych zmobilizowanych, przydział sprzętu, który będą wyciągali z magazynu" - powiedział.

Czytaj też

Dlatego, jak dodał, sytuacja na froncie nie zmieni się w "najbliższych tygodniach", natomiast w dłuższej perspektywie czasowej, jest to sprawa "do dyskusji, na ile ta mobilizacja w sensie wojskowym okaże się skuteczna". "Natomiast politycznie, również w sensie sygnałów wysyłanych na zewnątrz, jest to niewątpliwie eskalacja, to jest też sygnał, że ta wojna jeszcze potrwa, że państwo rosyjskie przestawia się już de facto i de iure na tory wojenne" - podkreślił.

Szef BBN podkreślił, że decyzje Putina są także sygnałem dla Zachodu i dla Polski. "W związku z tą mobilizacją musimy naciskać na zwiększoną obecność sojuszniczą na flance wschodniej. To jest dodatkowy argument, żeby NATO było więcej na wschodzie, niż do tej pory" - zaznaczył.

Pytany, czy prezydent Andrzej Duda i jego kancelaria będą się starać się o decyzje w tej sprawie "w trybie ekstraordynaryjnym", Soloch poinformował, że należałoby poczekać na powrót prezydenta z Nowego Jorku. "To jest jednak nowa informacja, a jesteśmy na różnych poziomach, konsultujemy to, co się wydarzyło z sojusznikami. Ja wczoraj miałem możliwość rozmawiania np. z Finami. Więc na pewno będzie to priorytetowo omawiane i będą z tego wyciągnie jakieś wnioski, również ogólno-sojusznicze" - zapewniał.

Czytaj też

Szef BBN był też pytany, czy jego zdaniem mobilizacja w Rosji może oznaczać wzrost zagrożenia dla Polski, zaprzeczył. "Nie. Na chwilę obecną skutki tej mobilizacji sami Ukraińcy być może odczują za parę tygodni, ale na pewno przez najbliższe dni nic się nie zmieni" - przekonywał.

Pytany o ewentualne zmiany przepisów przez polskie władze, choćby w związku z sąsiedztwem obwodu królewieckiego, gdzie także będzie prowadzona "branka", zwrócił uwagę, że kraje bałtyckie nie będą przyjmowały żadnych Rosjan, m.in. ze względu na groźbę działań hybrydowych czy "prowokacji, gdy pod płaszczykiem dezercji (Rosjanie) dywersanci mogą przenikać do tych krajów". "Gdyby te próby dezercji były liczone w tysiącach (osób), to powinniśmy koordynować działania z państwami regionu, przede wszystkim w pierwszym rzędzie z Bałtami, ale tez z aspirującą do NATO Finlandią - czyli z państwami „frontowymi"" - powiedział.

Czytaj też

Dopytywany, czy to może oznaczać, że Polska teraz "nie wyjdzie przed szereg" i nie zmieni przepisów np. w zakresie dodatkowej ochrony granic, Soloch odparł, że na tę chwilę tak to wygląda. Ale - jak przyznał - "sytuacja jest bardzo dynamiczna". "Za kilkanaście godzin możemy być w zupełnie w innym punkcie" - powiedział.

Źródło:PAP
Reklama
Reklama

Komentarze (2)

  1. Hubert

    Nie no, dość już tego. Dla kraju takiego jak Polska te skomlenia są po prostu uwłaczające. My nie jestśmy małą Litwą.. na Boga! Skończcie z tym. Na miejscu liderów państw do których te skomlenia są wygłaszne dałbym jasno i publicznie do zroumienia, iż kraj o populacji Kanady, zmaykający 10% najpotężniejszych gospodarek na świecie musi wnieść wreszcie swoją gigantyczną armie do NATO a skomleć o żołnierzy z innych państw.

  2. szczebelek

    Te 300 tysięcy to równowartość rozbitego zachodniego okręgu wojskowego i oddziałów, które zostały wysłane na Ukrainę z innych okręgów. Wedle kilku źródeł pierwsza armia pancerna istnieje prowizorycznie gdzie jej niedobitki wzmocniły pozycje pod Chersoniem. Przy nagłym uderzeniu FR na zachodzie ma masę rozbitych jednostek i trzeba je uzupełnić i wyszkolić... Ja tak na to patrzę, że w krótkim okresie czasu nie zmieni sytuacji na froncie, ale wiosna przyszłego roku to co innego.