Reklama
  • Opinia
  • Wiadomości

Rakieta na Polską. Rosja działa z poczuciem bezkarności [OPINIA]

Wszystkie środki, które dotąd przedsięwzięto w związku z rosyjskimi rakietami manewrującymi pojawiającymi się nad Polską, okazały się nieskuteczne. Rakiety te bowiem jak latały, tak latają, a Rosjanie pozostają z poczuciem pełnej bezkarności.

Autor. M.Dura

Kiedy rano 24 marca 2024 roku kolejna już rosyjska rakieta manewrując naruszyła polską (i NATO-wską) przestrzeń powietrzną, teoretycznie wszystko zadziałało prawidłowo. Po pierwsze, wiedzieliśmy o nadlatującym pocisku. Po drugie, byliśmy przygotowani na jego przyjęcie. Po trzecie, nikt w Ministerstwie Obrony Narodowej nie ukrywał, że do takiego zdarzenia doszło.

Reklama

Wskazuje to na bardzo dobrze działającą komunikację pomiędzy Polską i Ukrainą, dzięki której jesteśmy zawczasu informowani o tym, że samoloty bombowe startują nad Rosją, że może dojść do ataku rakietowego, a także (prawdopodobnie) jaka jest trajektoria wystrzelonych w kierunku zachodnim rakiet. Nie widząc jeszcze nadlatujących pocisków swoimi stacjami radiolokacyjnymi, nasza obrona przeciwlotnicza wiedziała więc w przybliżeniu, z którego kierunku i kiedy nadlecą wrogie środki napadu powietrznego.

Zobacz też

Trzeba bowiem pamiętać, że polskie radary NUR-12M, rozwinięte m.in. wzdłuż wschodniej granicy, ze względu na horyzont radiolokacyjny mogą wykryć rakietę manewrującą lecącą na wysokości 400 m w odległości około 100 km. Bez informacji ze strony Ukrainy nie bylibyśmy więc w stanie odpowiednio wcześnie zareagować.

Ten dodatkowy czas pomógł polskim wojskowym ośrodkom decyzyjnym, które zawczasu mogły podnieść gotowość naszych sił, w tym nakazując startować samolotom myśliwskim w celu przechwycenia zbliżających się rakiet manewrujących. O całym zdarzeniu dowiedzieli się zresztą od razu najważniejsi polscy politycy, jak również społeczeństwo, poinformowane po fakcie serią komunikatów wygenerowanych przez Siły Zbrojne RP (w tym Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych).

Minister Obrony Narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz nie popełnił więc błędów swojego poprzednika, który ukrywał i bagatelizował całą sprawę, twierdząc, że nasze niebo jest bezpieczne dzięki polskiej obronie przeciwlotniczej, co nawet dzisiaj nie jest prawdą. Czy jednak to, co zrobiono 24 marca 2024 r., załatwiło sprawę? Niestety nie.

Wystarczy tylko zastanowić się, dlaczego Rosjanie wystrzelili rakietę w taki sposób, by na 39 sekund weszła w polską przestrzeń powietrzną, przelatując tam około 6-7 km. Dopiero po określeniu tych powodów można ocenić, czy działaliśmy prawidłowo, czy też nie.

Reklama

Zestrzelić, czy nie zestrzelić?

Podejmując decyzję, by nie zestrzelić rakiety wlatującej w polskie terytorium, Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych wzięło pod uwagę trzy czynniki, w tym dwa oficjalne. Po pierwsze, szacowana trajektoria lotu pocisku wskazywała rzeczywiście, że opuści on terytorium Polski, a więc nie stanowi ona zagrożenia dla obiektów ważnych z naszego strategicznego punktu widzenia. Można więc było „odwrócić głowę” i udawać, że nic się nie stało.

Zobacz też

Na taką, a nie inną decyzję DO RSZ niewątpliwy wpływ miało też niebezpieczeństwo, że szczątki rosyjskiego pocisku z Rosji i naszej rakiety, która go zestrzeliła, mogłyby rzeczywiście spowodować szkody na polskim terytorium. I tych szkód naszą „bezczynnością” udało się uniknąć. I trzecia rzecz, do której wojsko się najprawdopodobniej nie przyzna, to brak praktyki w neutralizacji tego rodzaju intruzów nad polską przestrzenią powietrzną. Mogło więc zdarzyć się tak, że pomimo wydania decyzji, by zestrzelić, rakieta i tak poleciałaby dalej, a szczątki polskich pocisków przeciwlotniczych spadłyby na ziemię.

Te czynniki w jakiś sposób tłumaczyłyby przyjęty sposób postępowania w tej sprawie, gdyby nie rzeczywiste intencje Rosjan.

Reklama

Dlaczego rosyjskie rakiety latają nad Polską?

W tym wszystkim należy przede wszystkim pamiętać, że rakieta manewrująca przeleciała nad Polską nie przez przypadek, ale dlatego, że została specjalnie w ten sposób zaprogramowana przez Rosjan.

Rosjanie wybrali taką trajektorię z pięciu powodów. Po pierwsze, znaleźli w ten sposób bezpieczną drogę dla swoich pocisków, by te mogły uderzać w określone obiekty na zachodniej Ukrainie bez przeciwdziałania ze strony ukraińskiej obrony przeciwlotniczej. A takie przeciwdziałanie niewątpliwie zaistniałoby, gdyby rakieta leciała przez całą czas nad ukraińskim terytorium.

Ukraińskie wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych S-300.
Ukraińskie wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych S-300.
Autor. Ministerstwo Obrony Ukrainy

Po drugie, Rosjanie specjalnie wybierają pas przygraniczny. Chcą zmusić ukraińską obronę przeciwlotniczą do strzelania na zachód, w kierunku Polski, a nie na wschód lub północ. W ten sposób może bowiem zdarzyć się, że wystrzelone przez SZU pociski przeciwlotnicze znów przelecą przez polską granicę i spowodują taką katastrofę, do której doszło w Przewodowie 15 listopada 2022 r. (gdzie od fragmentów ukraińskiej rakiety systemu S-300 zginęło dwóch Polaków). To mogłoby wywołać nastroje antyukraińskie w polskim społeczeństwie, a na tym przecież władzom na Kremlu bardzo zależy.

Po trzecie, Rosjanie chcą zmusić Ukraińców, by ci przesunęli swoje systemy przeciwlotnicze jak najdalej od linii frontu, do ochrony większych miast. Automatycznie ułatwiłoby to działanie ich lotnictwu frontowemu, które będzie wtedy mogło zwiększyć intensywność nalotów na ukraiński system obronny utworzony na linii styczności wojsk i ułatwi rosyjskim wojskom lądowym utworzenie wyłomu. By tego uniknąć, Ukraińcy nie mogą ustawić swoich systemów dokładnie na granicy z Polską, by strzelać w kierunku wschodnim, ale muszą je postawić dalej, w razie konieczności strzelając w kierunku zachodnim.

Reklama

Po czwarte, Rosjanie chcą wzbudzić nastroje antypolskie wśród Ukraińców. Nieświadomie pomagają im w tym niektórzy polscy wojskowi oraz politycy, twierdząc, że rosyjska rakieta nie stanowiła dla nas zagrożenia, dlatego pozwolono jej polecieć dalej. Tymczasem Ukraińcy doskonale wiedzą, że taki pocisk nie leciał bez celu, ale mówiąc brutalnie, by zabić. Zastanówmy się więc, co by było, gdyby przepuszczony nad Polską pocisk trafił w szpital położniczy we Lwowie? Jaka wtedy byłaby reakcja ukraińskiego społeczeństwa i tłumaczenie polskich polityków?

Zobacz też

Ukraińcy są więc zainteresowani w niszczeniu nadlatujących rosyjskich pocisków, ponieważ chcą się chronić. Z kolei my powinniśmy być zainteresowani ich zestrzeleniem, by Rosjanom w tym nie pomagać. Niestety jak na razie właśnie to robimy.

Piątym czynnikiem jest wydźwięk propagandowy w Federacji Rosyjskiej. Przy braku sukcesów na froncie nagle pokazuje się, że Polska i całe NATO są „bezsilne” wobec pocisków wystrzelonych z Rosji. I nikt nie tłumaczy Rosjanom, jakie czynniki były brane pod uwagę przy podejmowaniu decyzji o przepuszczeniu rakiety przez przestrzeń powietrzną NATO. Dla Rosjan liczy się sam fakt jej „przepuszczenia”. I są z niego naprawdę dumni.

Reklama

Czy można było zrobić więcej?

Pamiętając o tym, co już zrobiono, trzeba jeszcze pamiętać o tym, czego nie zrobiono, a co można zrobić. Po pierwsze, nie powiadomiono ludności polskiej na trasie rakiety, by się schroniła. Tymczasem takie ostrzeżenie otrzymali mieszkający kilka kilometrów Ukraińcy. Tym, którzy są przeciwni takim komunikatom, należy przypomnieć o braku stuprocentowej pewności, że lecąca nad głowami rakieta nagle się nie zepsuje i spadnie na ziemię (np. w czasie tych 39 sekund nad Polską).

Zobacz też

Po drugie, nie zmieniono przepisów i nadal do zestrzelenia rakiety wysyła się samoloty. Tymczasem na granicy jest rozwinięta dosyć duża liczba naziemnych środków przeciwlotniczych, które mogłyby zrobić to samo, mniejszym kosztem i z mniejszym zaangażowaniem sił. Jednak trzeba byłoby zrezygnować z procedury „identyfikacji wzrokowej”, która istnieje w czasie pokoju dla nieznanych statków powietrznych podejrzanych o działania niebezpieczne (RENEGADE). Takie swoiste złagodzenie przepisów jest możliwe, ponieważ mówimy o obiektach nadlatujących znad Ukrainy, w charakterystyczny dla rakiet manewrujących sposób, z przewidywalną prędkością, pułapem i kierunkiem.

Jednostka ogniowa (wyrzutnia) przeciwlotniczego systemu rakietowego Mała Narew.
Jednostka ogniowego przeciwlotniczego zestawu rakietowego Mała Narew na podwoziu Jelcz 882 strzela pociskiem CAMM z wyrzutni MBDA iLauncher na poligonie w Ustce.
Autor. plut. Aleksander Perz / 18 Dywizja Zmechanizowana

Po trzecie nie wykorzystano „bezczelności” Rosjan i nie stworzono wraz z innymi krajami NATO strefy buforowej nad Ukrainą, w której obiekty niebezpieczne byłyby zestrzeliwane przez zachodnie systemy przeciwlotnicze. Nie byłoby przy tym formalnego bezpośredniego zaangażowania w wojnę rosyjsko-ukraińską, ponieważ strzelające baterie znajdowałyby się na terytorium Polski. Dodatkowo byłaby to obrona wymuszona bezczynnością Rosjan, którzy zostaliby ostrzeżeni o podjęcie takich decyzji w przypadku powtórzenia się incydentu z Oserdowa.

Bez tych kroków, kiedy dojdzie do ponownego naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej, pozostanie nam nadal tylko się modlić, że rakieta po drodze nie spadnie na nasze terytorium, nie skręci na zachód lub nie uderzy skutecznie na Ukrainie, zabijając tam wiele osób. Bo ten ostatni przypadek również trafi na nasze „konto”.

Reklama
WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]
Reklama
Reklama