Reklama

Wojna na Ukrainie

Czego chce Rosja? Czyli o tym, co musi się stać, aby na Ukrainie zakończyła się wojna

wojna ukraina rosja inwazja
Wojna na Ukrainie.
Autor. 28th Mechanized Brigade/Defense of Ukraine (@DefenceU)/X

Końca dobiega kolejny rok wojny na Ukrainie. Po obu stronach coraz bardziej widoczne jest zmęczenie wyniszczającym konfliktem. Czy doszliśmy już jednak do momentu kulminacyjnego, a samo wygaszenie sporu będzie mogło nastąpić już niedługo? Czy bez rozwiązania problemu leżącego u źródła wojny można w ogóle myśleć o stworzeniu fundamentów zapewniających wieloletni pokój? 

W ostatnich tygodniach nasiliły się dyskusje dotyczące możliwego zakończenia wojny na Ukrainie, a wybór Donalda Trumpa na 47. prezydenta Stanów Zjednoczonych niewątpliwie przyspieszył ten proces. Pobieżne spojrzenie na medialne doniesienia o kolejnych planach dot. ew. zawieszenia broni mogłoby wskazywać na to, że porozumienie rosyjsko-ukraińskie jest już wyjątkowo blisko. Problem polega na tym, że nadal tak naprawdę brakuje konkretnych rozwiązań opartych o faktyczne możliwości, a rozbieżności prezentowane przez obydwie strony są na tyle duże, że trudno dopatrywać się negocjacyjnego przełomu w najbliższym czasie (tym bardziej, że oficjalnie negocjacji rosyjsko-ukraińskich nie ma).

Reklama

O ile jesteśmy w stanie mniej więcej nakreślić, jakie punkty są szczególnie istotne dla strony ukraińskiej (gwarancja członkostwa w NATO – nawet pomimo utraty części terytoriów – red.), o tyle rosyjski punkt widzenia jest – z różnych względów – mniej klarowny. Myśląc o zamrożeniu konfliktu nie można go jednak pominąć.

Mając świadomość wszystkich wymienionych rzeczy należy postawić pytanie o to, co musi się stać, aby do pokoju doszło? Czy w ogóle jest to możliwe, a Rosja jest w stanie pójść na jakiś kompromis? W tym miejscu warto przyjrzeć się rosyjskim żądaniom i temu, jak na konflikt patrzy Kreml. Bez uwzględnienia tego punktu widzenia mówienie, że porozumienie jest już na wyciągnięcie ręki, będzie jedynie fantasmagorią. 

Reklama

Ultimatum Putina

Dokonując analizy toczącego się konfliktu warto cofnąć się do grudnia 2021 roku. To wtedy Wladimir Putin postawił NATO i Stanom Zjednoczonym ultimatum, w którym żądał od Zachodu kilku istotnych ustępstw. Mowa tu między innymi o zagwarantowaniu zatrzymania rozszerzenia Sojuszu (szczególny nacisk położony na brak zgody na akcesję Ukrainy) czy zakazie umieszczania broni oraz wojsk sojuszniczych na terytoriach państw, które dołączyły do NATO po 1997 roku (m.in. Polska). O tym, dlaczego były to pomysły, na które Zachód najzwyczajniej w świecie nie mógł przystać, pisaliśmy na łamach Defence24.pl już kilkukrotnie, między innymi w tym tekście.

Czytaj też

Przeprowadzona niedawno rozmowa Tuckera Carlsona z szefem rosyjskiej dyplomacji Siergiejem Ławrowem pokazała, że żądania Kremla blisko trzy lata po wspomnianym ultimatum nadal pozostają w mocy. Co więcej, żądań Moskwy jest dziś jeszcze więcej, niż wtedy. Rosjanie chcieliby m.in. zagwarantować sobie wprowadzenie zakazu ćwiczeń wojskowych armii państw NATO na Ukrainie. Zależy im też na włączeniu do Rosji ukraińskich regionów okupowanych obecnie przez rosyjskie wojsko. Chcieliby mieć także większy wpływ na ukraińską politykę wewnętrzną – szczególnie dotyczącą języka rosyjskiego czy tamtejszych mediów.  

Reklama

Tragizm polityki

W tym miejscu warto postawić sobie pytanie, czy odrzucenie przez Zachód putinowskiego ultimatum z końcówki 2021 roku rzeczywiście zadecydowało o wybuchu wojny, czy też decyzja o jej rozpoczęciu tak naprawdę zapadła wcześniej?

Co do słuszności tej drugiej tezy wątpliwości nie ma dr Michał Patryk Sadłowski, dyrektor Centrum Badań nad Państwowością Rosyjską. Według niego źródła trwającego konfliktu należy upatrywać już w latach 2013/2014, kiedy to rosyjskie władze miały zdać sobie sprawę z nieodwołalnego procesu zbliżania Ukraińców ze światem zachodnim i tamtejszymi instytucjami.  

„Pamiętajmy o tym, że nie było wtedy mowy o integracji Ukrainy z NATO, jak to przedstawia rosyjska propaganda. Chodziło przecież o zbliżenie Unii Europejskiej oraz Ukrainy. Kreml, a dokładnie Wladimir Putin obawiał się jednak, że intensyfikacja dialogu, kontaktów, współpracy Ukraińców z UE odwróci ich cywilizacyjnie, mentalnie, kulturowo, językowo a następnie gospodarczo i geopolitycznie od świata rosyjskiego” – zaznaczył ekspert, dodając, że taki obrót spraw mógłby – według Kremla – wpłynąć również na zmiany w rosyjskim społeczeństwie, a przez to ostatecznie w tamtejszym modelu ustrojowym.

„Ukraina po 2014 roku to dla Kremla prozachodni rozsadnik ich wizji świata. Kreml obawiał się Ukrainy bardziej w płaszczyźnie ideologicznej niż w militarnej. Dlatego też inwazja z 24 lutego 2022 r. miała na celu błyskawiczne »zamknięcie sprawy ukraińskiej« nie tylko w sensie postawienia Zachodu przed faktem dokonanym, ale przede wszystkim po to, aby umocnić rządy i legitymację W. Putina. Miał to być efekt krymski 2.0, tylko w większej skali” – kontynuował dr Sadłowski.

Czytaj też

W tym miejscu warto wrócić do pytania, które zostało postawione we wcześniejszej części tekstu. Czy państwa NATO i szeroko pojmowany Zachód mogły zapobiec rosyjskiej inwazji w lutym 2022 roku? Zdaniem dr Sadłowskiego w grudniu 2021 r. było to już praktycznie niemożliwe. „Ustąpienie Zachodu nic by nie dało, bo celem Moskwy był nie tylko Krym czy Donbas. W pierwszej kolejności chodziło o zatrzymanie wszelkich procesów integracji Ukrainy z Zachodem. Głównym celem Rosji była bardzo znacząca (jeśli nie całkowita) redukcja ukraińskiej suwerenności” – stwierdził.

„Jeśli dokładnie przeanalizujemy ideologię władzy Wladimira Putina, szczególnie jej ewolucję, to uważam, że starcie było nie do uniknięcia” – podsumował ten wątek ekspert.

Zdając sobie sprawę z tragizmu całej sytuacji warto zaznaczyć, że świadomość nieuchronności nadchodzącego konfliktu nie doprowadziła do całkowitego paraliżu zachodnich kręgów decyzyjnych, a raczej – na szczęście – była czynnikiem w dużym stopniu motywującym. Szczególnie mowa tu o działaniach podejmowanych przez administrację prezydenta Stanów Zjednoczonych Joe Bidena, która jesienią 2021 zadecydowała m.in. o upublicznieniu amerykańskich danych wywiadowczych na niespotykaną dotychczas skalę. Celem podjętych działań było nie tylko „odkrycie kremlowskich kart”, ale także zaalarmowanie europejskich sojuszników o rosnącym rosyjskim zagrożeniu oraz ostrzeżenie Kremla przed poważnymi konsekwencjami wynikającymi z ewentualnego rozpoczęcia konfliktu.

Oczywiście zawsze w takim miejscu rodzą się pytania dotyczące tego, czy zrobiono wystarczająco dużo, aby zapobiec wojnie. Z perspektywy prawie trzech lat od wybuchu pełnoskalowej wojny na wiele spraw patrzymy inaczej, a kilka rzeczy „z pewnością” wykonalibyśmy lepiej, ale nie zmienia to faktu, że zarzut dotyczący tego, że źle prowadzona polityka Zachodu w roku 2021 doprowadziła do konfliktu jest nad wyraz nieuczciwy. Grudzień 2021 roku i to co nastąpiło później, było już tylko efektem wieloletniego zachodniego pozwalania na rozzuchwalanie Putina, które trwało co najmniej od rosyjskiej inwazji na Gruzję w 2008 roku.  

(Nie)gotowość do kompromisu

Uwzględniając stopniowo rozszerzaną listę putinowskich żądań, a także biorąc pod uwagę ostatnie postępy rosyjskiej armii na froncie, trudno optymistycznie patrzeć w przyszłość. Możliwość ukraińskiego zwycięstwa i wypędzenia najeźdźców ze wszystkich okupowanych terytoriów została już raczej przegapiona, a powszechne zmęczenie wojną coraz częściej prowadzić będzie do zgody na pewne ustępstwa, a w konsekwencji… straty (szczególnie ze strony Ukrainy). Pytanie, czy obie strony konfliktu są gotowe na kompromis?

O ile w przypadku Ukrainy czymś wydającym się na ten moment nienegocjowalnym jest zagwarantowanie sobie obecności w Sojuszu Północnoatlantyckim, o tyle w przypadku Rosji punktów spornych jest więcej. Widać to we wspomnianej wypowiedzi Ławrowa, która jest de facto potwierdzeniem wizji zakończenia konfliktu, którą 14 czerwca 2024 roku przedstawił Wladimir Putin podczas spotkania z kierownictwem Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rosji.

Czytaj też

„Putin zażądał wyprowadzenia wojsk Ukrainy z obwodów: ługańskiego, donieckiego, zaporoskiego oraz chersońskiego, które wraz z Krymem i Sewastopolem, traktowane są przez Rosję jako podmioty federacji Rosyjskiej. Dodatkowo, domagał się zabezpieczenia »praw, wolności oraz interesów rosyjskojęzycznych obywateli na Ukrainie<<, co ma dawać podstawy do rosyjskich ingerencji na reszcie terytorium Ukrainy, a przede wszystkim na tych terytoriach Ukrainy, które Putin określa >>południo-wschodnią Ukrainą«, która stanowi według niego historyczną część wielkiej Rosji” - przypomina dr Michał Sadłowski, który zaznacza, że z punktu widzenia Kremla kluczowy jest postulat  dotyczący demilitaryzacji Ukrainy, ograniczenia jej suwerenności i nadania jej tzw. „neutralnego pozablokowego niejądrowego” statusu.

„(…) Władze Rosji, utrzymując front na Ukrainie (a także osiągając określone taktyczne sukcesy na różnych kierunkach frontu), starają się wywierać bardzo intensywny nacisk dyplomatyczny na Zachód i Ukrainę, żeby jak najkorzystniej dla siebie zakończyć lub zamrozić konflikt, nie tracąc narzędzi i możliwości do oddziaływania w przyszłości na ludność Ukrainy, jej siły polityczne oraz władze” – podsumowuje ekspert, który porównuje to do tzw. wariantu gruzińskiego. Obecne wydarzenia w Tbilisi dobitnie pokazują, że rosyjskie wpływy nadal pozostają tam mocne, a Gruzja ponownie oddaliła się od zachodnich instytucji na co najmniej kilka lat.

Przeciąganie liny

Obserwowana intensyfikacja działań – zarówno dyplomatycznych, jak i militarnych – powinna potrwać jeszcze przez co najmniej kilka tygodni. Zmiana władzy w Stanach Zjednoczonych, do której formalnie dojdzie wraz z zaprzysiężeniem Donalda Trumpa na 47. prezydenta USA, jest tu czynnikiem motywującym obydwie strony, dążące do osiągnięcia jak najlepszej pozycji „wyjściowej”.     

„Mimo wewnętrznych problemów, Moskwa zakłada, że posiada jeszcze kilka miesięcy na prowadzenia intensywniejszych walk, co ma umożliwić jej potencjalne wymęczenie Zachodu i Ukrainy. W efekcie wszystko to prowadzić ma do korzystnych rozstrzygnięć na polu dyplomatycznym. Taki potencjalny sukces Kremla w tej wojnie zostałby następnie wykorzystany w sferze wewnętrznej, żeby spetryfikować istniejący kurs polityki oraz ustrój państwa i władzy” – twierdzi dr Sadłowski.

Czytaj też

Analityk jednocześnie dostrzega podobną determinację u strony zachodniej. Decyzja prezydenta USA Joe Bidena o umożliwieniu stronie ukraińskiej używania systemów rakietowych ATACMS do atakowania wybranych celów na terytorium Federacji Rosyjskiej czy kolejne pomysły Unii Europejskiej i NATO na finansowe wsparcie Kijowa są tego przykładem. Co nas zatem czeka w 2025 roku?  

„Niewykluczone, że możemy bardzo ostrożnie rozważyć scenariusz, że do wiosny Putinowi nie uda się przełamać lub istotnie polepszyć swojej sytuacji na nim (froncie - przyp. red.) i jeśli będzie taka możliwość oraz wola nowej administracji USA, to Kreml pójdzie na zamrożenie. Wobec swoich obywateli będzie wówczas manifestował narrację o tym, że osiągnął sukces terytorialny oraz »zatrzymał ekspansję NATO« na kierunku ukraińskim, a jednocześnie Moskwa będzie aktywnie lobbować, żeby znieść lub poluzować chociaż część sankcji. Wszystko to oznacza, że kluczowa będzie treść zamrożenia. Przy czym samo zamrożenie w określonych przypadkach nie musi oznaczać zupełnego spokoju na linii frontu. Musimy się więc też liczyć ze scenariuszem „ni wajny, ni mira”, czyli ani wojna, ani pokój(…)” – podsumowuje dr Sadłowski.

Reklama

Macron w Polsce, ukraińskie drony, upadek Syrii – Defence24Week 103

Komentarze

    Reklama