Reklama

Wojsko, przemysł, bezpieczeństwo, geopolityka, wojna na Ukrainie

Uboczne efekty postępu. Cyfrowe armie "świecą jak choinka" [RAPORT]

Fot. US Army
Fot. US Army

Dzięki rozwiązaniom wprowadzanym m.in. w ramach programów: „żołnierz przyszłości” i „wojna siecioncentryczna”, nowoczesne systemy walki elektronicznej są w stanie nie tylko zlokalizować jednostki wojskowe, ale również określić ich rodzaj a nawet zamiary. Teraz tylko trzeba się nauczyć: jak to wykorzystać i jednocześnie jak temu przeciwdziałać.

Współczesne jednostki wojskowe są wprost nafaszerowane systemami generującymi własną sygnaturę elektromagnetyczną, które mogą być wykryte, śledzone i atakowane przez systemy walki elektronicznej EW (Electronic warfare) przeciwnika. Co więcej atak taki, na podstawie zebranych wcześniej danych „elektronicznych”, może być również wykonany przez klasyczne systemy uzbrojenia: rakietowe, artyleryjskie i lotnicze.

Niebezpieczeństwo takie istniało praktycznie już od II wojny światowej, jednak od czasu rosyjskiej interwencji na wschodniej Ukrainie i działań w Syrii, nabrało zupełnie innego, szerszego wymiaru. Jak na razie stroną dominującą we wprowadzaniu nowej taktyki działania jest Rosja, która nie tylko próbuje opracować optymalny sposób wykorzystania już posiadanych systemów EW, ale również stara się temu podporządkować działanie innych systemów uzbrojenia.

image
Jednostki wojskowe państw zachodnich są pełne urządzeń stanowiących źródła promieniowania elektromagnetycznego, które może zostać wykryte przez nowoczesne systemy walki elektronicznej. Fot. M.Dura

Automatycznie wywołało to kontrreakcję krajów zachodnich – w tym przede wszystkim Stanów Zjednoczonych, które pilnie zaczęły szukać środków przeciwdziałania na rosyjskie innowacje, samemu jednocześnie starając się wprowadzać zupełnie nowe rozwiązania. Agresywne działania Rosji w Syrii i na Ukrainie wywołały więc ten pozytywny efekt, że „odkurzyły” zachodnie pododdziały EW, które po zakończenia Zimnej Wojny przestały być traktowane priorytetowo chociaż miały dostęp do odpowiedniego sprzętu. Zupełnie inaczej jest w rosyjskiej armii, która mając odpowiednie podejście, z kolei boryka się z problemami technologicznymi.

Paradoksalnie w najtrudniejszej sytuacji są Stany Zjednoczone. Lansując pojęcie „działań sieciocentrycznych” doprowadzono tam bowiem do sytuacji, że każdy żołnierz „świeci elektromagnetycznie jak choinka”. Kalkulator taktyczny, tablet dowódcy, radiostacja osobista, kamera Wi-Fi, celownik na broni, odbiornik GPS, prywatny telefon komórkowy, smartwatch, noktowizor, czujniki biometryczne a nawet latarka led – to wszystko może być wykryte przez odpowiednio skonstruowane i czułe detektory.

image
W Polsce nawet podczas manewrów nikt nie ogranicza nikomu wykorzystania telefonów komórkowych, co w czasie faktycznego konfliktu może się okazać zabójcze. Fot. M.Dura

Oczywiście pojęcie „cisza radiowa” jest od dawna wszystkim doskonale znane, ale jak się okazuje jest ono traktowane jedynie jako wskazanie, by w miarę możliwości ograniczyć używanie systemów łączności i aktywnych urządzeń radiolokacyjnych. Przy masowo obecnie stosowanych przez wojsko urządzeniach radioelektronicznych i elektronicznych takie podejście nie jest już jednak wystarczające.

Kamuflaż optyczny i „cisza radiowa” to nie wszystko

O poziomie „nowego” zagrożenia najlepiej może świadczyć wpis na Twitterze z 8 maja 2020 r. pułkownika Scotta Woodwarda (theRealBlackhorse_6), dowódcy 11. pułku kawalerii pancernej amerykańskich wojsk lądowych. Woodward opublikował bowiem, nałożony na zdjęcie satelitarne terenu, obraz emisji „elektronicznych” jednego z batalionów swojej jednostki, która w czasie ćwiczeń w centrum treningowym NTC (National Training Center) w Fort Irwin w Kalifornii odgrywa rolę sił przeciwnika OPFOR (Opposing Forces), naśladując jego możliwości, taktykę a nawet wygląd. Deklaracje Woodwarda wywołały dyskusję, m.in. po publikacji artykułu w The Drive.

image
Obraz emisji elektronicznych jednego z batalionów 11. pułku kawalerii pancernej amerykańskich wojsk lądowych podczas ćwiczeń w centrum treningowym NTC (National Training Center) w Fort Irwin w Kalifornii. Fot. Twitter/ Scott Woodward

 Fotografia jednego z batalionów rozwiniętych w terenie bezlitośnie obnażyła braki w wyposażeniu i taktyce działania amerykańskiej armii jeżeli chodzi o stosowanie tzw. kamuflażu elektronicznego. I nawet jeżeli żołnierze oraz całe pododdziały stosują tradycyjne systemy maskowania (w tym przede wszystkim sieci maskujące) to w rzeczywistości utrudnia to jedynie identyfikację optyczną lub termowizyjną, ale niewiele to pomaga w odniesieniu do systemów rozpoznania elektronicznego.

Systemy te są bowiem w stanie określić na podstawie emisji elektromagnetycznych dokładne położenie poszczególnych pododdziałów, jak również je zidentyfikować pod względem: rodzaju (np. poprzez rozpoznanie i zliczenie znajdujących się na danym obszarze źródeł promieniowania) oraz realizowanego zadania (oceniając np. zmiany w położeniu poszczególnych źródeł promieniowania). Każdy z takich pododdziałów ma bowiem własny „podpis elektroniczny”, który się zmienia w zależności od stosowanego ugrupowania i wykonywanej w danym momencie misji.

Oczywiście można uznać, że problemem dla przeciwnika będzie odpowiednie rozmieszczenie urządzeń rozpoznawczych by to wszystko wykryć pomimo np. zróżnicowanego terenu. Wykorzystanie satelitów nie jest przecież zawsze możliwe podobnie jak wysłanie załogowych statków powietrznych. Rosjanie jednak od kilku lat przygotowują się do wykorzystania w tym procesie bezzałogowych aparatów latających, które są w stanie nie tylko prowadzić rozpoznanie, ale również zakłócać wybrane urządzenia elektroniczne lub naprowadzać na nie systemy uzbrojenia.

image
„Elektronizacja” żołnierzy na pewno pomaga im w działaniu, ale może okazać się również bardzo niebezpieczna. Fot. M.Dura

W takim przypadku, nawet stosując skuteczny kamuflaż optyczny (wykorzystując odpowiednie umundurowanie, płachty, pokrycia, sieci maskując, naturalne osłony, itd.), wcale nie ma się pewności, że udało się ukryć własne pozycje oraz zamiary. Tylko po sygnaturze elektronicznej przeciwnik jest bowiem w stanie dokładnie określić, z jaką jednostką ma do czynienia, jak ona jest liczna, jakie w danym momencie wykonuje zadanie i co gorsza, jaka misja jest przygotowywana na przyszłość. I na to zagrożenie trzeba się przygotować.

Udowodnił to pułkownik Woodward, który publikując swoje zdjęcie zaznaczył, że jego pododdziały były bardzo dobrze ukryte w terenie, korzystając również z panującej wtedy ciemności. Jego „przeciwnik” użył jednak systemów rozpoznania elektronicznego, które były rozwinięte w odległości około 12 km. Woodward nie wyjaśnił, jakie dokładnie urządzenia generowały widoczne na zdjęciu ślady elektroniczne, które z taką łatwością udało się wykryć i zlokalizować. Na pewno nie były to jedynie systemy łączności, ponieważ w pododdziałach ukrytych w terenie zasadą jest stosowanie ciszy radiowej.

Co ważne, pułkownik Woodward wyraźnie zaznaczył, że zagrożenie będzie z czasem jeszcze bardziej rosło. Stanie się tak, zarówno z powodu jeszcze większej „elektronizacji” zachodnich armii, jak i nowych systemów rozpoznawczych, które na pewno wprowadzi przyszły przeciwnik, by tą „elektronizację” wykorzystać.

image
Amerykańscy żołnierze w ramach koncepcji wojny sieciocentrycznej otrzymali wiele urządzeń, które mogą być źródłem promieniowania elektromagnetycznego. Fot. M.Dura

Takich dodatkowych urządzeń elektronicznych, planowanych do wprowadzenia w amerykańskiej armii, jest bardzo wiele i dotyczą one tak samo pojedynczych żołnierzy i pojazdów, jak i całych pododdziałów. Woodward zwrócił uwagę np. na aktywne systemy ochrony, które zamierza się zainstalować na większości pierwszorzutowych pojazdów bojowych, w tym przede wszystkim na transporterach opancerzonych, bojowych wozach piechoty i czołgach. Systemy takie stosują różnego rodzaju czujniki wykrywające nadlatujące zagrożenie, w tym niewielkie radary, które poszerzają spektrum elektromagnetyczne danego pojazdu, zwiększając jednocześnie niebezpieczeństwo jego wykrycia przez systemy rozpoznawcze.

To co miało więc chronić przed jednym zagrożeniem w rzeczywistości wystawia nas na inne zagrożenie – i jak się okazuje również naszych sąsiadów. Wykrycie jakiegoś źródła promieniowania elektromagnetycznego automatycznie skupia bowiem uwagę systemów rozpoznania na danym rejonie i koniec końców, doprowadza do ustalenia położenia całego ugrupowania. Co gorsza wszystko to odbywa zupełnie bez ostrzeżenia. Systemy rozpoznania elektronicznego w odróżnieniu do radarów, działają bowiem zupełnie pasywnie i są praktycznie nie do wykrycia oraz namierzenia.

Rozpoznanie elektroniczne i atak elektroniczny znowu priorytetem

Zdjęcie opublikowane przez pułkownika Woodwarda jest wyraźnym sygnałem dla Amerykanów, że środki mające wprowadzić armie zachodnie w wojnę sieciocentryczną mają oczywiście swoje zalety i są potrzebne, ale jednocześnie mogą zwiększyć niebezpieczeństwo dla własnych pododdziałów. To zdjęcie jest jednak również ostrzeżeniem dla potencjalnego przeciwnika, że Amerykanie już teraz dysponują środkami, które są w stanie prowadzić rozpoznanie elektroniczne i to nie tylko to klasyczne – w odniesieniu do wojskowych systemów łączności i radiolokacji.

Oczywiście Woodward nie ujawnił, jakie środki wykorzystano by rozpoznać jego pododdziały, ale nie jest tajemnicą że amerykańskie wojska lądowe już od ponad dekady intensywnie pracują nad zupełnie nowymi systemami walki elektronicznej. Najlepsza sytuacja jest jeżeli chodzi o urządzenia rozpoznawcze, ponieważ są one instalowane zarówno na pojazdach, przenoszone przez żołnierzy jak i montowane na bezzałogowych aparatach latających. Gorzej jest z systemami zakłócającymi, których jak na razie jest jeszcze zbyt mało i nie łączy się ich ze wszystkimi platformami rozpoznawczymi. Pewne kroki jednak już zostały poczynione, początkowo w związku z koniecznością blokowania sygnałów radiowych uaktywniających zapalniki improwizowanych ładunków wybuchowych IED.

Doświadczenia te wykorzystano, gdy dwa lata temu opracowano prototyp taktycznego pojazdu wojny elektronicznej EWTV (Electronic Warfare Tactical Vehicle) zabudowany na pojeździe M1235 klasy MRAP (Mine-Resistant Ambush Protected) o zwiększonej odporności na wybuchy min. System, który wcześniej miał jedynie blokować zdalnie wyzwalane improwizowane ładunki wybuchowe, został prawdopodobnie również przystosowany do wykrywania obcych sygnałów elektronicznych i w razie potrzeby do ich zakłócania.

image
Prototyp pojazdu walki elektronicznej amerykańskich wojsk lądowych EWTV (Electronic Warfare Tactical Vehicle). Fot. US Army

 W podobny sposób amerykańskie wojska lądowe zainteresowały się użyciem bezzałogowych aparatów latających. Nie tworzono jednak zupełnie nowych dronów, ale zajęto się odpowiednim wyposażeniem tych, które już są wprowadzone do służby. To właśnie w ten sposób powstał zasobnik NERO (Networked Electronic Warfare Remotely Operated), który już w 2014 roku był testowany na bezzałogowym samolocie MQ-1C Gray Eagle.

I w tym przypadku zaczęto od zadania blokowania zapalników radiowych IED - stąd prace nad tym rozwiązaniem koordynowała organizacja JIEDDO (Joint Improvised Explosive Device Defeat Organization). Później jednak okazało się, że zakres możliwości wykorzystania zasobnika NERO może być o wiele szerszy i rozciągnąć się już na typowe działania z zakresu Walki Elektronicznej – z aktywnym zakłócaniem wybranych źródeł promieniowania elektromagnetycznego włącznie.

image
Testowany w 2014 roku przez amerykańskie wojska lądowe zasobnik walki elektronicznej NERO (Networked Electronic Warfare Remotely Operated) podczepiony pod skrzydłem bezzałogowego statku powietrznego MQ-1C Gray Eagle. Fot. US Army

 Skorzystano przy tym z już opracowanego (na bazie doświadczeń z Iraku oraz Afganistanu) i sprawdzonego rozwiązania, jakim jest zasobnik rozpoznawczy i zakłócania systemów łączności CEASAR (Communications Electronic Attack Surveillance and Reconnaissance) - wykorzystywany na samolotach Beechcraft C-12. Teraz jednak postanowiono zamontować go na dronie, dbając przy tym, by system aktywnego zakłócania elektronicznego nie wpłynął negatywnie na pracę bezzałogowego nosiciela.

Oczywiście bezzałogowiec MQ-1C Gray Eagle to stosunkowo duży płatowiec, jednak już w 2014 roku dyrekcja do spraw wywiadu i wojny informacyjnej amerykańskich wojsk lądowych (Intelligence and Information Warfare Directorate) zapowiedziała opracowanie podobnych zasobników dla o wiele mniejszych dronów powietrznych.

Przy okazji zajęto się również cyberwojną. Przekładem mogą być prace koncernu Lockheed Martin nad zasobnikiem Silent CROW. Zasobnik ten ma mieć bowiem nie tylko możliwość prowadzenia rozpoznania elektronicznego i sygnałowego (electronic and signals intelligence), ale również zdolność do realizowania cyberataków (cyber warfare capabilities). Wszystko to jest opracowywane w ramach programu MFEW-AL (Multi-function Electronic Warfare-Air Large).

image
Wizja artystyczna zasobnika walki elektronicznej Silent CROW podwieszonego pod dronem MQ-1C Gray Eagle, który ma również zdolność do przeprowadzania cyberataków. Fot. Lockheed Martin

 Rozwiązania mają w pierwszej kolejności zostać zastosowane na dwusilnikowych samolotach taktycznych UV-18 Twin Otter. Będzie to jednak jedynie zestaw tymczasowy, ponieważ docelowo Amerykanie na pewno wykorzystają również bezzałogowe statki powietrzne, jako środek bezpieczniejszy (nie naraża się pilotów podczas niebezpiecznych misji rozpoznawczych) i działający przez dłuższy czas.

Podobne prace są realizowane dla potrzeb amerykańskich sił powietrznych, marynarki wojennej i korpusu piechoty morskiej. Wszystkie te rodzaje sił zbrojnych chcą bowiem korzystać z dodatkowego źródła informacji, jakimi są systemy rozpoznania elektronicznego. Tym bardziej, że nie są one obecnie związane jedynie z lokalizowanie systemów łączności radiowej przeciwnika i jego radarów, ale również z ochroną sił własnych.

Nowe podejście do obrony elektronicznej

Walka elektroniczna nie polega jedynie na gromadzeniu z dużej odległości danych wywiadowczych o nieprzyjacielu, zakłócaniu jego systemów elektronicznych przeciwnika, czy też wykonywaniu cyberataków. Nowe systemy EW są bowiem również niezbędne do ochrony sił własnych.

Przykładem tego jest opublikowane przez Woodwarda zdjęcie sygnatury elektronicznej 11. pułku kawalerii pancernej. Nie tylko pokazuje ono, jak nieskuteczne są dotychczasowe formy maskowania, ale również daje okazję do wypracowania dodatkowych środków zabezpieczenia wojsk własnych. W ten sposób poprzez systematyczne sprawdzanie kolejnych takich ćwiczeń dojdzie się wreszcie do sytuacji, w której maskowanie „optyczne” i „elektroniczne” będzie tak samo skuteczne.

Jest to o tyle trudne, że kontrola emisji EMCON (emissions control) ma również swoje złe strony, zmniejszając własną świadomość sytuacyjną, utrudniając koordynacje działań i w ogóle dowodzenie podległymi jednostkami. Trzeba więc zawsze wyróżnić, co z systemów elektronicznych jest bezwzględnie konieczne do realizacji zadań, a co w danym momencie można skutecznie wyłączyć.

Takie podejście nie jest zresztą niczym nowym. Od dawna w działaniach bojowych określonych jako „Walka Elektroniczna” wyróżnia się nie tylko „wsparcie elektroniczne” (electronic warfare support czyli pasywne wykorzystanie promieniowania elektromagnetycznego do zdobycia informacji o przeciwniku) i „atak elektroniczny” (electronic attack - aktywne lub pasywne wykorzystanie promieniowania elektromagnetycznego w celu uniemożliwienia użycia tego promieniowania przez przeciwnika), ale również „obronę elektroniczną” (electronic protection). Obrona ta obejmuje generalnie wszystkie te działania, które ograniczają przeciwnikowi możliwość realizowania zadań elektronicznego: „wsparcia” i „ataku”. I własne, nowoczesne systemy rozpoznawcze mogą w tym bardzo pomóc.

image
Wojska lądowe Stanów Zjednoczonych już w tej chwili mają systemy do rejestrowania sygnatur elektronicznych jednostek wojskowych ukrytych w terenie. Fot. M.Dura

Co więcej Amerykanie wiedzą również, że po zorganizowaniu obrony elektronicznej, atak elektroniczny na przeciwnika będzie później o wiele skuteczniejszy. Polega on bowiem nie tylko na prowadzeniu cyberataków i zagłuszaniu systemów elektronicznych przeciwnika, ale również na dezinformacji. W ten sposób poprzez stosowanie np. „fałszywych” źródeł promieniowania, zakłócaczy i wabików można nie tylko utrudnić nieprzyjacielowi rozpoznanie własnych sił, ale również odwrócić jego uwagę od swoich rzeczywistych intencji.

Syryjska i ukraińska lekcja od Rosjan

Amerykanie są w o tyle dobrej sytuacji, że zostali oni już ostrzeżeni o możliwościach tego rodzaju operacji wydarzeniami w Syrii, a przede wszystkim na Ukrainie. Ukraina stała się w pewnym sensie dla Stanów Zjednoczonych swoistym poligonem doświadczalnym, w którym amerykańscy specjaliści mogli się zapoznać z cząstka tego, co już osiągnęli Rosjanie jeżeli chodzi o walkę elektroniczną i jakimi sposobami się posługują.

Dużą pomocą dla Amerykanów są w tym informacje przekazywane przez samych Ukraińców. W większości przypadków są one utajnione, ale część z tych danych ujawnił 29 października 2019 roku, w czasie jednego z sympozjów w Waszyngtonie, pułkownik Iwan Pawlenko, były szef Sekcji Ochrony Elektronicznej w Departamencie Wojny Elektronicznej Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy. Przedstawił on wtedy nie tylko skalę rosyjskich działań jeżeli chodzi o wojnę elektroniczną i cyberataki, ale również jakiej one podlegały ewolucji od momentu wybuchu konfliktu między tymi dwoma krajami w 2014 roku.

Siły rosyjskie wsparły bowiem separatystów na Wschodniej Ukrainie dostarczając im systemy pozwalające na zakłócanie urządzeń łączności radiowej, zakłócanie i fałszowanie odbiorników GPS, zakłócanie sieci komórkowych i włamywanie się do telefonów komórkowych.

image
Rosyjski system walki elektronicznej „Krasucha”. Fot. mil.ru

Przykładowo według Pawlenki w 2015 roku doszło do masowego, zdalnego wyłączania radiotelefonów wykorzystywanych przez Ukraińców - radiotelefonów które były wcześniej produkowane i zakupione w Rosji. Przypuszcza się, że zrobiono to dokonując sabotażu w trakcie produkcji, jeszcze przed dostarczeniem danego sprzętu na Ukrainę. Od razu pojawiło się więc podejrzenie, że takie same zabezpieczenia Rosjanie stosują w każdym systemie wojskowym sprzedawanym za granicę.

Rosyjskim systemom EW udawało się również „klasycznie” zakłócać w latach 2014–2015 stosowane przez Ukraińców ręczne radiostacje Motorola, pracujące w pasmach częstotliwości 137–180 MHz i 400–470 MHz. Sytuację miało poprawić dopiero wprowadzenie przez Ukraińców radiostacji ze skokowo zmieniającą się częstotliwością pracy (hopping): amerykańskiej firmy Harris i tureckiej firmy Aselsan. Te urządzenia miały się okazać jak na razie odporne na rosyjskie systemy zakłócające, co w pewnym sensie zadaje kłam ludziom gloryfikującym bezkrytycznie wykorzystywane w Rosji systemy EW. Podobnie odporne okazały się również wykorzystywane przez Ukraińców zachodnie systemy łączności satelitarnej (głównie pracujące w paśmie Ku).

Rosjanie realizowali na Ukrainie również ataki na telefony komórkowe. Takie działania służyły przede wszystkim do lokalizowania miejsc przebywania żołnierzy i przekazywania tych danych do rosyjskich systemów ogniowych. O tym jak te sposoby są niekonwencjonalne może świadczyć często cytowany w amerykańskich mediach przypadek matki jednego z ukraińskich dowódców, do której miał zadzwonić rosyjski agent by ją poinformować, że jej syn nie żyje (chociaż to była nieprawda). Kiedy ta matka zadzwoniła na niezaszyfrowany telefon komórkowy syna i ten oddzwonił, wykorzystywane przez Rosjan systemy rozpoznawcze namierzyły go i zabiły precyzyjnym ogniem artyleryjskim.

Trudno jest stwierdzić, czy ta historia jest prawdziwa, ale włamywanie się do telefonów ukraińskich żołnierzy i wysyłanie SMS-ów zdarzają się naprawdę i to bardzo często. Wiadomości takie są najczęściej obraźliwe i nie przynoszą „fizycznych” szkód, ale w ten sposób wytwarza się również mit rosyjskiego hakera, który może praktycznie wszystko. Sam pułkownik Pawlenko przyznał się, że tylko w 2018 roku Rosjanie dwukrotnie włamali się do jego telefonu. W tym wypadku łączy się walkę elektroniczną z walką psychologiczną i wywiadem, ponieważ bardzo często ze smartfonów wykradane są wrażliwe dane osobowe, które później można wykorzystać do dezinformacji, a nawet szantażu. Jeszcze gorzej jest, gdy wśród informacji zawartych na karcie pamięci są zdjęcia z miejsc pełnienia służby.

Jak się okazuje podobne praktyki Rosjanie stosują również w odniesieniu do personelu dyplomatycznego i wojskowego państw zachodnich. Przykładowo amerykańscy żołnierze stacjonujący w Europie mieli podobno również otrzymywać nieprawdziwe informacje SMS o swoich rodzinach.

image
Mapa z pozycjami rosyjskich systemów walki elektronicznej rozwiniętych dla potrzeb separatystów w okolicach Wschodniej Ukrainy. Fot. Ukraińskie ministerstwo obrony

 Pułkownik Pawlenko zwrócił też uwagę na skuteczne zakłócanie przez Rosjan niezabezpieczonych odbiorników nawigacji satelitarnej GLONASS i GPS. To właśnie w efekcie takich działań w latach 2015-2017 armia ukraińska miała stracić około stu małych, bezzałogowych samolotów. Drony stały się zresztą stałym środkiem rozpoznania po obu stronach konfliktu. Ukraińcy podkreślają jednak, że bezzałogowe samoloty wykorzystywane przez Rosjan mają nie tylko możliwość prowadzenia obserwacji swoimi systemami optoelektronicznymi, ale również wykorzystują urządzenie rozpoznania elektronicznego, pozwalającego im dokładnie namierzać i zakłócać radary kontrbateryjne: amerykańskie typu AN/TPQ-36 Firefinders i ukraińskie typu 1L220UK.

Takie możliwości mają drony „Orłan-10” wchodzące w skład systemu EW „Lieer-3”. Mają one nadajniki zakłóceń o średniej mocy 10 W, co daje możliwość przerwania łączności komórkowej w promieniu około 6 km. Rosjanie twierdzą zresztą, że z wykorzystaniem systemu „Lieer-3” są oni również w stanie wyłączyć media społecznościowe, które np. na Ukrainie często wykorzystuje się do przekazywania komunikatów ostrzegawczych oraz informacji o ruchach wojsk.

image
W skład rosyjskiego systemu walki elektronicznej „Lieer-3” wchodzą bezzałogowe samoloty „Orłan-10” z nadajnikami zakłóceń mogących przerwać łączność komórkową w promieniu około 6 km. Fot. mil.ru

 Systemy walki elektronicznej stały się więc już stałym elementem taktyki działania rosyjskich wojsk, o czym Amerykanie i ich sojusznicy przekonali się „na własnej skórze” podczas wojny domowej w Syrii. To właśnie tam Rosjanie starają się utrudniać działanie amerykańskich jednostek, nie tylko przez zakłócanie ich systemów elektronicznych, ale nawet systemu GPS (co może zmniejszyć skuteczność naprowadzanego z jego wykorzystaniem uzbrojenia).

Nad Syrią „dostało się” nawet samolotom bezpośredniego wsparcia ogniowego AC-130 Gunship, co potraktowano (zresztą słusznie) jako podręcznikowych przykład ataku hybrydowego, bez faktycznego rozpoczęcia działań bojowych. Zdarzenie to opisał dowódca amerykańskich operacji specjalnych (U.S. Special Operations Command), który wskazał również na zakłócanie systemów łączności przez nieokreślonych przeciwników, którymi najprawdopodobniej są rosyjscy żołnierze lub najemnicy.

„Mądry Polak po szkodzie”

Informacje przekazane przez pułkownika Pawlenko nie powinny być dla nikogo zaskoczeniem. W Rosji już bowiem wielu lat temu zdano sobie sprawę, że kraje zachodnie w tym przede wszystkim Stany Zjednoczony mają wyraźną przewagę w takich obszarach, jak np. łączność dalekosiężna, systemy wymiany danych, informatyzacja pola walki oraz nawigacja satelitarna. Dlatego systemy walki elektronicznej stały stałym elementem wyposażenia rosyjskiej armii i nikt nie powinien się dziwić, że zostały użyte również na Ukrainie i w Syrii.

Nie powinno być też zaskoczeniem to, że Rosjanie wymyślają nowe formy ataku i wprowadzą nowe rozwiązania do ich realizacji. Przecież takie działania, jak cyberataki, fake newsy i elektroniczne szpiegostwo stały się już codziennością w europejskiej rzeczywistości i nikt nie ma już złudzeń, że za dużą częścią z nich stoją rosyjskie służby specjalne i rosyjski aparat propagandowy. Można być tylko pewnym, że jeszcze niejednokrotnie spotkamy się z zupełnie nowymi formami ataku lub nękania – np. przez opłacane rosyjskimi pieniędzmi internetowe „trolle”.

Takie nowości można było również zobaczyć na wschodniej Ukrainie, ale do czasu. Warto bowiem zwrócić uwagę, że o ile jeszcze na początku 2019 roku liczba ataków elektronicznych ze strony separatystów i Rosjan zaczęła się zwiększać, to później zaczęła wyraźnie spadać. Oczywiście Ukraińcy tłumaczą to „politycznie”, że Rosja po prostu odczuwa skutki sankcji nałożonych na nią przez kraje zachodnie.

W rzeczywistości armia rosyjska nie ma już potrzeby takiego angażowania zupełnie nowych środków EW jak wcześniej. Rosjanie osiągnęli już bowiem wszystkie zakładane cele i nie ma konieczności ujawniania tego, czym jeszcze dysponują. Tym bardziej, że Ukraińcy wprowadzają coraz więcej systemów uodpornionych na ataki elektroniczne (np. radiostacje z hoppingiem) więc zadanie jest trudniejsze niż wcześniej. Po co więc zdradzać wszystkie swoje możliwości?

Dlatego rzeczywistym ostrzeżeniem dla wszystkich powinno być to, co opublikował amerykański pułkownik Scott Woodward. Okazuje się bowiem, że unowocześnienie wojsk może nie tylko im pomóc w działaniach, ale również zaszkodzić. Jeżeli Amerykanie, którzy dopiero mówią o przywróceniu odpowiedniej rangi systemom walki elektronicznej mogą w taki sposób rejestrować sygnaturę elektromagnetyczną jednostek wojskowych, to co dopiero mówić o Rosjanach, którzy w tej dziedzinie nigdy nie odpuszczali.

Na Ukrainie nie mieli oni zresztą pola do popisu, ponieważ „elektroniczne” wyposażenie armii ukraińskiej znacząco odbiega jeszcze od tego, do czego dąży się na Zachodzie - w tym w Stanach Zjednoczonych. Dodatkowo o ile można ocenić, jak skuteczne są rosyjskie systemy zakłócające, to możliwości rosyjskiego systemu rozpoznania już nie, ponieważ on z założenia działa pasywnie. Rosjanie nigdy nie opublikowali np. takiego zdjęcia jak Woodward. W przypadku armii ukraińskiej nie byłoby ono zresztą tak „bogate” ale w odniesieniu do amerykańskich pododdziałów stacjonujących np. w północno-wschodniej Polsce prawdopodobnie byłoby tak samo „kolorowe”.

image
Telefony komórkowe są takim samym źródłem informacji rozpoznawczej jak radiostacje i radary. Fot. M.Dura

 Oczywiście dzięki takim ludziom jak Woodward Amerykanie już wiedzą i działają. Nasuwa się jednak pytanie, czy wiedzą o tym również polskie siły zbrojne. Na pytanie o tym "czy działają" łatwo sobie odpowiedzieć obserwując brak poważnych programów badawczo – rozwojowych we wszystkich dziedzinach Walki Elektronicznej oraz skromną listę przetargów dotyczących nowego sprzętu EW. Ignoruje się w ten sposób nie tylko bogate źródło informacji o przeciwniku, ale również naraża na niebezpieczeństwo własnych żołnierzy.

Być może sytuację zmieniłoby opublikowanie nowego zdjęcie Woodwarda, na którym widać by było poligon w Ustce i miejsca gdzie stoją polscy generałowie i pułkownicy rozmawiający przez prywatne lub służbowe telefony komórkowe.

Jeśli jesteś przedstawicielem wybranych instytucji zajmujących się bezpieczeństwem Państwa przysługuje Ci 100% zniżki!
Aby uzyskać zniżkę załóż darmowe konto w serwisie Defence24.pl używając służbowego adresu e-mail. Po jego potwierdzeniu, jeśli przysługuje Tobie zniżka, uzyskasz dostęp do wszystkich treści na platformie bezpłatnie.