Reklama
  • Analiza
  • Wiadomości

Turecka porażka w Syrii

Turcja przegrała swoją szansę na odegranie decydującej roli w konflikcie syryjskim. Jej agresywne działania doprowadziły do wzmocnienia przeciwników lokalnych (Asada i Kurdów) oraz poparcia ich przez potęgi światowe (Rosja i USA). Dodatkową ceną dla Ankary jest zaognienie wewnętrznego konfliktu z Kurdami w Turcji. Nie ulega zatem wątpliwości, że Turcja w swej polityce syryjskiej poniosła dotkliwą porażkę. – pisze pisze dr hab. Maciej Münnich, prof. KUL, z Instytutu Historii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

  • Fot. kkk.tsk.tr.
    Fot. kkk.tsk.tr.
  • Fot. Defence24.pl.
    Fot. Defence24.pl.

Początkowe założenia polityki tureckiej

Turcja od wybuchu wojny w Syrii w 2011 roku starała się odgrywać kluczową rolę w konflikcie. Początkowo głównym celem polityki tureckiej było doprowadzenie do upadku prezydenta Baszara al-Asada, a następnie wsparcie takich nowych władz w Damaszku, które uznałyby wiodącą rolę Turcji w regionie. Cel ten w wymiarze politycznym próbowano osiągnąć poprzez wspieranie syryjskiego rządu emigracyjnego (Syryjskiej Koalicji Narodowej na Rzecz Opozycji i Sił Rewolucyjnych) realnie rezydującego w Turcji.

Natomiast w wymiarze militarnym Ankara wspierała, a przynajmniej tolerowała działania różnorakich grup rebelianckich, zarówno tych umiarkowanych (we współpracy z USA), jak i tych o wyraźnie islamistycznym profilu (we współpracy z państwami Zatoki Perskiej). Okazało się jednak, że Asad nie jest aż tak słaby, a opór przeciwko jego rządom nie aż tak powszechny, jak to przewidywali tureccy politycy. Ani na gruncie militarnym, ani na płaszczyźnie politycznej nie udało się Turcji odnieść sukcesu, w dużej mierze ze względu na wsparcie jakiego dla reżimu w Damaszku udzielały Rosja i Iran oraz na brak zdecydowanych działań ze strony administracji prezydenta Obamy.

Powodowało to coraz agresywniejszą retorykę ze strony władz tureckich wobec Moskwy i Teheranu, a po aktywnym zaangażowaniu się sił rosyjskich w Syrii do otwarcie wrogich działań, których kulminacją było zestrzelenie rosyjskiego samolotu 24 XI 2015 roku. Jednak reakcją na to było nie wycofanie się Rosji, lecz zwiększenie jej zaangażowania w Syrii oraz bolesne dla Turcji retorsje o charakterze ekonomicznym. Wszystko to doprowadziło w czerwcu 2016 roku do przeprosin ze strony Ankary i w praktyce uznania roli Rosji jako głównego aktora w konflikcie syryjskim. Pojednanie wzmocniła postawa Moskwy podczas lipcowego puczu, gdy Putin bezwarunkowo poparł Erdoğana. Oznaczało to jednak porażkę dotychczasowej polityki tureckiej wobec Syrii.

Zamiast Asada - Kurdowie

Dodatkowo coraz poważniejszym problemem dla władz tureckich stali się Kurdowie syryjscy, którzy w walkach z ISIS, przy pewnym wsparciu amerykańskim, opanowali tereny wzdłuż niemal całej granicy turecko-syryjskiej. Wobec zaistniałej sytuacji Turcy za główny cel postawili sobie ograniczenie wpływów kurdyjskich, a przynajmniej niedopuszczenie do połączenia kantonu Efrin z pozostałą częścią Rożawy. Środkiem w takiej operacji miało być wyparcie sił ISIS z terenów rozdzielających jeszcze obszary opanowane przez Kurdów, głównie wokół Dżarablus i Al-Bab (operacja „Tarcza Eufratu”). Dalszym celem miało być wyparcie Kurdów z zajętego już przez nich Manbidż oraz atak na stolicę ISIS – Rakkę.

Już wyznaczenie takich celów pokazuje zmniejszenie roli Turcji. Oto zamiast próby podporządkowania całej Syrii, politycy tureccy zadowalają się jej północnym fragmentem, a ich działania są raczej reakcją na działania innych aktorów (Rosji, Asada, Kurdów, ISIS), aniżeli próbą samodzielnego kreowania sytuacji. Co więcej, zanim oddziały tureckie weszły do północnej Syrii, doszło do spotkań z dyplomatami Rosji i Iranu, którzy wyrazili zgodę na takie działania Turcji (zob. analiza: Bierność USA wspiera „oś” Moskwy, Ankary i Iranu). Oznacza to, że w 2016 roku Turcja mogła pozwolić sobie na działania w Syrii wyłącznie w takim zakresie, w jakim nie kolidowało to z interesami Rosji i Iranu.

Innymi słowy o obaleniu Asada w praktyce nie mogło być już mowy. Pozostał problem kurdyjski. Najwyraźniej główni gracze zgodzili się na to, by Turcja zablokowała dalszą ofensywę kurdyjską mającą na celu połączenie Efrin z resztą Rożawy. Zgodę na to dała również poprzednia administracja USA ustami ówczesnego Sekretarza Stanu Joe Bidena, który nawet wzywał Kurdów do wycofania się „za Eufrat”, czyli do oddania Turcji krwawo zdobytego na ISIS Manbidż. Jednak po wyborach w Stanach Zjednoczonych sytuacja powoli zaczęła się zmieniać.

M60
Fot. kkk.tsk.tr.

Nowy prezydent już w czasie kampanii wyborczej wypowiadał się wyjątkowo ciepło o siłach kurdyjskich oraz dopuszczał możliwość współpracy z Rosją w walce przeciwko ISIS. Stanowisko to zostało podtrzymane po zwycięstwie wyborczym. USA zaczęły dostarczać więcej sprzętu syryjskim Kurdom licząc na wznowienie ich ofensywy w kierunku Rakki. Do tego jednak konieczne było zapewnienie, że Turcja nie zaatakuje YPG od tyłu w chwili, gdy główne siły kurdyjskie będą walczyć przeciw ISIS na południu. Najwyraźniej takiego zapewnienia nowa administracja udzieliła, skoro Kurdowie rozpoczęli 4 II kolejną fazę ofensywy w ramach operacji „Gniew Eufratu”.

Jednocześnie trwała powolna ofensywa turecka mająca na celu zdobycie będącego w rękach ISIS miasta Al-Bab. Po kilkukrotnych nieudanych próbach 23 II siły tureckie i rebelianckie wkroczyły wreszcie do miasta, po wycofaniu się zeń bojowników ISIS. Podczas swych ataków siły tureckie korzystały z rosyjskiego wsparcia lotniczego. Fakt ten pokazuje, że albo tureckie lotnictwo jest na tyle słabe, że nie jest w stanie zapewnić efektywnego wsparcia swoim siłom lądowym w Syrii, albo ze względu na ustalenia międzynarodowe nie może wykorzystywać całego swego potencjału. Pierwszy przypadek wskazuje na żenującą słabość tureckich sił wojskowych (być może w wyniku czystek po nieudanym puczu) w starciu z – co prawda fanatycznym, jednak stosunkowo słabo wyposażonym i wyszkolonym – przeciwnikiem. Druga możliwość natomiast ukazuje słabość polityczną Ankary, skoro lotnictwo tureckie musi na swe działania uzyskać zgodę strony trzeciej. Oczywiście pierwsza wersja nie musi wcale wykluczać wersji drugiej, ale może ją raczej uzupełniać. Na taką właśnie sytuację wskazują działania Turcji po zajęciu Al-Bab.

Reakcja Rosji

Już 26 II wybuchły starcia między siłami rebelianckimi i tureckimi, a rządową armią syryjską wokół Tadif na południowych przedmieściach Al-Bab. Między innymi doszło do ataku lotnictwa tureckiego na siły reżimu Asada. W wyniku tych starć miało zginąć 22 żołnierzy syryjskich. Jednak od 28 II incydenty już się nie powtórzyły, ponieważ siły tureckie powstrzymały się od dalszych ataków i Tadif pozostało w rękach rządowych. Co ważniejsze, jednocześnie z tymi starciami siły Asada kontynuowały swe natarcie na wschód i doszły do pozycji zajmowanych przez Syryjskie Siły Demokratyczne.

Wskutek tego siły pro-tureckich rebeliantów oraz armia turecka zostały odcięte od możliwości dalszego natarcia na południe w kierunku Rakki, będącej ich oficjalnym celem. Od tego momentu na froncie południowym zapanował względny spokój, jeśli nie liczyć pomniejszych starć sił rebelianckich z armią syryjską. Oznacza to, że władze tureckie zakazały ataku na syryjskie siły rządowe, oczywiście ze względu na współdziałające z Asadem siły rosyjskie. Wobec takiej sytuacji Turcy szybko zdecydowali się na przekierowanie natarcia w kierunku wschodnim, przeciwko Kurdom zajmującym Manbidż. Oficjalnie ogłosił to 28 II na swej konferencji prasowej prezydent Erdoğan.

Natarcie takie rzeczywiście ruszyło, jednak nie dało większych efektów, ze względu na błyskawiczną reakcję Rosji i USA. Ta pierwsza doprowadziła do porozumienia między Kurdami a rządem Asada, na mocy którego już 3 III na tereny położone na zachód od Manbidż (okolice miasteczka Arima), a zajmowane przez Kurdów, wpuszczone zostały syryjskie siły rządowe. W ciągu kilku ostatnich dni w mediach społecznościowych pojawiły się zdjęcia i filmy pokazujące nie tylko żołnierzy sił syryjskich współdziałających z Kurdami, ale także operatorów rosyjskich sił specjalnych tańczących i wymieniających się plakietkami z bojownikami kurdyjskiej Wojskowej Rady Manbidż.

Turcy początkowo próbowali robić dobrą minę do złej gry i premier Binali Yıldırım jeszcze 4 III twierdził, że wejście sił rządowych do Manbidż nie jest negatywnym wydarzeniem z punktu widzenia Ankary. Zakładał przy tym, że wiązać się to będzie z wycofaniem się Kurdów z tych terenów. Bardzo szybko okazało się jednak, że sojusz kurdyjsko-asdadowsko-rosyjski wcale nie doprowadzi do odejścia Kurdów i już 9 III szef tureckiego MSZ przyznał, że wobec planów ataku na Manbidż obecność w tym rejonie sił rosyjskich „jest problemem”. Oznacza to, że południowa i zachodnia część terenów zajętych na zachód od Eufratu przez siły kurdyjskie zyskała ochronę w postaci sił rządowych, a przede wszystkim rosyjskich. Pro-tureckie siły rebelianckie kontynuowały mimo to swe natarcie, jednak już bez wsparcia oddziałów armii tureckiej, co oczywiście nie dało większych efektów.

Turcja Syria
Fot. Defence24.pl.

Reakcja USA

Wraz z planami tureckimi skierowania ataku w kierunku terenów zajmowanych przez siły kurdyjskie uaktywniły się Stany Zjednoczone. Pierwsze sugestie wsparcia Kurdów pojawiły się już 26 II, gdy pułkownik Joseph Scrocca, oficer odpowiedzialny za kontakty z mediami zaznaczył w wywiadzie dla mediów kurdyjskich, że „od wyzwolenia Manbidż … amerykańskie Siły Specjalne kontynuowały trening, doradztwo i pomoc dla sił Wojskowej Rady Manbidż poprzez regularne wizyty”.

Najwyraźniej ta informacja nie zrobiła wrażenia na Turcji, wobec tego 1 III USA rozlokowały swe siły zarówno w okolicach samego Manbidż, jak i wzdłuż rzeki Sadżur, gdzie jesienią trwały starcia kurdyjsko-tureckie. Szacuje się, że jest to około 500 żołnierzy sił specjalnych. Ich wejście było swego rodzaju demonstracją, ponieważ wojskowe Humvee i cięższe od nich transportery Stryker, które po raz pierwszy widziano w Syrii jechały przyozdobione powiewającymi amerykańskimi flagami. Wobec takiego rozwoju wydarzeń planowana ofensywa turecka nie doszła do skutku. 6 III premier Binali Yıldırım otwarcie przyznał, że „bez koordynacji z USA i Rosją w Manbidż, nie ma sensu kontynuować operacji”. Próbą wyjścia z impasu było dwudniowe spotkanie szefów sztabów sił amerykańskich, rosyjskich i tureckich w Antalyi w dniach 6-7 III. Rozmowy były poufne, oficjalna relacja na stronie Departamentu Obrony ukazała się dopiero 10 III, choć inne media informowały o spotkaniu dużo wcześniej.

Brak było jakichkolwiek wspólnych komunikatów. Gen. Joseph Dunford poinformował między innymi, że obok wspólnych spotkań całej trójki, odbyło się także osobne spotkanie turecko-amerykańskie. Za najlepszy komentarz dla spotkania wojskowych może służyć wypowiedź tureckiego premiera, który 7 III uznał za „nieszczęśliwe”, iż niektórzy sojusznicy Turcji jako swego partnera wybierają YPG, co było oczywistym odniesieniem się do postawy USA w Syrii. Z kolei rzecznik Pentagonu wprost powiedział, że nową rolą sił USA w Manbidż jest „uspokojenie i powstrzymywanie” przed konfliktem. W praktyce oznacza to, że Amerykanie zdecydowali się bronić Kurdów przed ewentualnym atakiem tureckim.

Porażka Turcji

Zablokowanie działań tureckich przez Rosję i USA oznacza niemal zupełny brak możliwości dalszego militarnego zaangażowania się Ankary w Syrii. Turcji udało się wprawdzie opanować ok. 5000 km2 terytorium wzdłuż swej granicy i w ten sposób nie dopuścić do połączenia się sił kurdyjskich. Jest to jednak jedyny sukces operacji tureckiej trwającej od sierpnia zeszłego roku. Ceną za to jest pełna izolacja Turcji na arenie międzynarodowej. Polityki Erdoğana nie popiera oczywiście Moskwa wspierająca Asada i starająca się utrzymać swe wpływy wśród Kurdów.

USA w otwarty sposób bronią Kurdów, stając przeciwko swemu sojusznikowi w ramach NATO. Zatem oba najsilniejsze militarnie państwa obecne w konflikcie syryjskim wspierają oficjalnego wroga Turcji, jakim są „kurdyjscy terroryści”. Trzeci z dużych graczy w konflikcie, czyli Iran, z pewnością nie bez cichej satysfakcji przyjmie ograniczenie możliwości działania Turcji. Dodatkowo ostatnie napięcia w kontaktach Turcji z państwami europejskimi, pozostawiają Ankarę zupełnie osamotnioną. Być może jedynie Rijad mógłby służyć wsparciem, jednak jego wpływy są zdecydowanie słabsze zarówno ze względu na zmianę na stanowisku amerykańskiego prezydenta, jak i z powodu wewnętrznych problemów finansowych, o nieudanej interwencji w Jemenie nie wspominając.

Turcja w takiej sytuacji próbuje jeszcze pokazać, że ograniczenie jej ambicji może być kosztowne, jednak możliwości retorsji są bardziej niż ograniczone. Na razie w ramach odwetu za amerykańskie wsparcie dla Kurdów Ankara ogłosiła 8 III natychmiastowe zawieszenie działania na swym terytorium jednej z największych amerykańskich pozarządowych organizacji humanitarnych Mercy Corps, która udzielała pomocy – jak się szacuje – około 500 000 Syryjczykom. Nie wydaje się jednak, by takie działania mogły dać jakiekolwiek pozytywne skutki. Teoretycznie Turcja mogłaby podjąć działania zbrojne na terenie izolowanego kurdyjskiego kantonu Efrin, z którym bezpośrednio sąsiaduje, jednak wydaje się to mało prawdopodobne. Skoro USA i Rosja były w stanie w ciągu kilku dni doprowadzić do porozumienia z Kurdami w Manbidż i przerzucić tam swe siły, to z pewnością będą mogły zrobić dokładnie to samo i w Efrin. A koszty polityczne dla Turcji byłby jeszcze większe.

Erdoğan mógłby także zwiększyć zaangażowanie Turcji w pomoc dla rebeliantów w Idlib, jednak jest to z kilku powodów nader niewygodne dla Turcji. Po pierwsze nikt już nie ma wątpliwości, że przewagę w wojnie domowej w Syrii uzyskuje Asad. Wspieranie strony przegranej raczej nie zakończy się sukcesem. Na dodatek rebelianci w Idlib to w praktyce już niemal wyłącznie ugrupowania o charakterze wyraźnie islamistycznym. Najsilniejsze z nich to Ahrar asz-Szam i Hajjat Tahrir asz-Szam.

To drugie ugrupowanie to dawna syryjska Al-Kaida. Otwarte wspieranie takich sił raczej nie poprawi pozycji Turcji na arenie międzynarodowej. Na dodatek oba wymienione ugrupowania prowadzą ze sobą krwawą wojnę o przywództwo w zbuntowanym regionie. Wszystko to wskazuje, że Turcja przegrała swoją szansę na odegranie decydującej roli w konflikcie syryjskim. Jej agresywne działania doprowadziły do wzmocnienia przeciwników lokalnych (Asada i Kurdów) oraz poparcia ich przez potęgi światowe (Rosja i USA). Dodatkową ceną dla Ankary jest zaognienie wewnętrznego konfliktu z Kurdami w Turcji. Nie ulega zatem wątpliwości, że Turcja w swej polityce syryjskiej poniosła dotkliwą porażkę.


Dr hab. Maciej Münnich, prof. KUL

Instytut Historii KUL

Autor m.in. Syria wiosną 2015. Spojrzenie niepoprawne politycznie, Lublin 2015.

Zobacz również

WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS
Reklama
Reklama