Siły zbrojne
Powstanie Warszawskie: pytania o przeszłość i przyszłość [OPINIA]
Mówiąc, czy też pisząc o Powstaniu Warszawskim, nie jest możliwym nie dotknąć najbardziej drażliwych i bolesnych elementów naszej historii w okresie II wojny światowej. To zazwyczaj starcie dwóch postaw, gdzie jedna wychwala heroizm, podkreśla zaciętość walk i sensowność, druga z matematyczną precyzją określa niemoc powstańców i mieszkańców Warszawy.
Dziesiątki tysięcy ofiar, upadek Państwa Podziemnego i wreszcie klęskę całego zrywu… Pewnie i dziś znów będzie można usłyszeć o walce, która w dłuższej perspektywie przyniosła nam wolność, była sensowna, a być może nawet, że miała szanse powodzenia, po spełnieniu określonych warunków. Poruszając się jednak wyłącznie na polu faktów dokonanych, to takie komentarze stoją bliżej martyrologii narodu polskiego, niż chłodnej oceny, bilansu Powstania, które niestety było militarnie i politycznie przegrane.
Klęska "Burzy"
1943 rok armia niemiecka rozpoczyna od szeregu klęsk, a sytuacja geopolityczna dla III Rzeszy przybiera coraz mniej korzystny obrót. Jeszcze w styczniu feldmarszałek Rommel zostaje zmuszony do ewakuacji z Trypolisu, a świeżo mianowany z generała na feldmarszałka Friedrich Paulus poddaje Stalingrad Armii Czerwonej. Z kolei amerykańskie działania na Pacyfiku przeciwko Japonii także nabierają rozpędu.
Kolejne porażki, w tym ta najbardziej dotkliwa na łuku kurskim sprawiają, że przegrana Niemiec wydaje się coraz bardziej prawdopodobna. Alianci w lipcu dokonują lądowania na Sycylii, a Benito Mussolini zostanie aresztowany. Nie umknęło to uwadze polskiemu Państwu Podziemnemu, które przygotowywało ewentualne plany wystąpienia przeciwko wycofującej się na zachód armii niemieckiej. Nie obeszło też w naszym przypadku bez kilku kluczowych zmian i tragedii.
W czerwcu tego samego roku Niemcy aresztują komendanta Armii Krajowej Stefana „Grota” Roweckiego, a kilka dni później generał Władysław Sikorski ginie w katastrofie lotniczej w Gibraltarze. Dwa tygodnie później na nowego komendanta Armii Krajowej zostaje wyznaczone generał Tadeusz „Bór” Komorowski, który 20 listopada wydał decyzję o rozpoczęciu planu „Burza”, co formalnie miało miejsce 15 stycznia 1944 roku.
Czytaj też
Zakładał on, że Polacy muszą dokonać działań wymierzonych w okupanta, wyzwolić poszczególne miejscowości, w których realne było zdobycie przewagi nad Niemcami, a następnie należało witać nadciągającą Armię Czerwoną jako gospodarz. Tyle, jeśli chodzi o plan, bo rzeczywistość oraz działania Związku Radzieckiego bardzo szybko zweryfikowały założenia Armii Krajowej.
Już podczas pierwszych akcji na Wołyniu polscy żołnierze i partyzanci byli rozbrajani przez Sowietów, a ważniejszych przedstawicieli ruchu oporu aresztowano. Pierwsze skrzypce w pacyfikacji Państwa Podziemnego grała NKWD, która pacyfikowała i rozstrzeliwała polskie jednostki. Podobnie sytuacja wyglądała po zdobyciu Wilna, gdzie dowódców AK początkowo zaproszono na negocjacje, a następnie aresztowano i wywieziono w głąb ZSRR. Nie inaczej działo się we Lwowie czy Lublinie.
Pomimo niewątpliwych sukcesów przeciwko niemieckiemu okupantowi nie wzięto pod uwagę, że Armia Czerwona i NKWD potraktują Armię Krajową na równi z wrogiem niemieckim, co skończyło się tym, że na skutek ich działań do obozów i więzień trafiło w sumie około 50 tysięcy żołnierzy AK, a dziesiątki tysięcy Polaków na Kresach zostało skazanych na śmierć lub wywiezionych na Syberię. Był to już jasny sygnał, że jakiekolwiek liczenie na wsparcie ze strony Kremla nie ma racji bytu. Dlaczego jednak nie zadziałało to na zawieszenie „Burzy” względem Warszawy? W końcu pierwotnie nie była ona nawet objęta planami akcji.
Szaleństwo czy desperacja?
Władze Państwa Podziemnego zdawały sobie sprawę z tego, że Sowieci są równie niebezpiecznym zagrożeniem dla niepodległości Polski, co Niemcy, jednak wyszli z założenia, które później dało argument do wzniecenia powstania. Uważano, że skoro nie można liczyć na wsparcie ZSRR, które w każdym podbitym mieście natychmiast tworzyło komunistyczne struktury podległe Moskwie, to należy samą stolicę wyzwolić spod niemieckiej władzy, tak Warszawa mogła stać się z powrotem centralnym ośrodkiem polskich władz.
Oliwy do ognia dolały kolejne wydarzenia i decyzje. 20 lipca dochodzi do nieudanego zamachu na Adolfa Hitlera w Wilczym Szańcu. Zamieszanie z tym związane oraz próba zamachu stanu były kolejnymi sygnałami o słabnącej pozycji III Rzeszy. 22 lipca 1944 roku zostaje ogłoszony Manifest Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, jako prawowitego organu państwa polskiego. Oczywiście został on zarówno przygotowany, jak i zatwierdzony przez samego Stalina w Moskwie oraz tam wstępnie obwieszczony.
25 lipca pojawia się depesza Naczelnego Wodza generała Kazimierza Sosnkowskiego w sprawie utworzenia PKWN. Można było w niej przeczytać następujące informacje:
„Wobec zbliżania się wojsk sowieckich do Warszawy należy spiesznie wysłać dyrektywy osobiste do Lawiny i jego sztabu (…) W chwili, gdy grozić będzie bezpośrednie okupowanie Warszawy przez Sowiety, dowództwo i sztab generalny podzielić na dwa rzuty (…) Ujawnianie się nie ma sensu wobec utworzenia tzw. Komitety Wyzwolenia Narodowego i perspektywy aresztowania ujawnionych władz przez Sowiety.”
W zasadzie aż do momentu wybuchu nie było jednego stanowiska Państwa Podziemnego oraz władz na emigracji. Postacie takie jak pułkownik Janusz Bokoszczanin kategorycznie przeciwstawiały się rozpoczęciu walk w stolicy. Jego zdaniem wybuch powstania był dla armii radzieckiej prezentem, ponieważ w walce wykrwawiłyby się obie strony, z którymi Sowieci chcieli się rozprawić. 30 lipca 1944 mówił generałowi Komorowskiemu, że dopóki Armia Czerwona nie rozpocznie ostrzału lewego brzegu Wisły, to nie należy podejmować jakichkolwiek działań. Na zmianę założeń było już jednak za późno.
Prezent dla Stalina
Obiektywnie całokształt walk został zakończony klęską. Statystyka dla strony polskiej była nieubłagana, wręcz katastrofalna. Kilkanaście tysięcy zabitych żołnierzy, nawet do 100 tysięcy zabitych cywilów oraz doszczętnie została zniszczona stolica przy jednocześnie niskich stratach niemieckich - około 3 tysiące zabitych i kilkanaście tysięcy rannych. Niemcy wypędzili również kilkaset tysięcy mieszkańców, z czego wielu trafiło na roboty przymusowe do Rzeszy. Nie udało się osiągnąć zakładanych celów strategicznych, ale przede wszystkim politycznych. Armia niemiecka podczas pacyfikacji miasta nie miała żadnej litości dla jego mieszkańców, których rozstrzeliwano, wieszano, palono. Symbolem brutalności Niemców była rzeź Woli, w wyniku której mogło zostać zamordowanych od 10 do kilkunastu tysięcy ludzi.
Nie udało się osiągnąć zakładanych celów strategicznych, ale przede wszystkim politycznych. Brutalnym faktem jest to, że niestety Sowieci doskonale wykorzystali Powstanie Warszawskie do swoich celów. Z ich perspektywy walki w Warszawie były idealną okazją to wyeliminowania Polskiego Państwa Podziemnego rękami Niemców. Nie bez przyczyny armii sowieckiej nie spieszyło się z dotarciem pod rogatki Warszawy, a PKWN był forsowany pośród Aliantów przez Sowietów jako prawowity rząd, co też oznaczało, że co prawda Polska nie skończy jako republika radziecka, ale i tak będzie w pełni zależna od Moskwy.
Po 63 dniach walk powstańcy ostatecznie złożyli broń, a Powstanie zakończyło się klęską.
Martyrologia
Nie da się nie odnieść wrażenia, że jeśli patrzeć na suche dane, to Powstanie Warszawskie było jedną, wielką katastrofą, hekatombą, która pociągnęła za sobą dziesiątki tysięcy istnień oraz ludzi, którzy być może po wojnie mogli przysłużyć się odbudowie kraju. Ta trauma wydaje się być do dziś odpowiednio nieprzepracowana. W końcu jako ludzie staramy się racjonalizować pewne wydarzenia i decyzje, ponieważ z natury uważamy, że każde działanie musi mieć sens. Czy zatem zryw Armii Krajowej był racjonalny? Nie. Nie uchronił on mieszkańców przed katastrofą, miasta przed zniszczeniem, a Polski przed jarzmem Moskwy. Powstanie nie dało nam wolności, a paradoksalnie ułatwiło później zadanie Związkowi Radzieckiemu, który nie musiał się mierzyć z już tak silnym Państwem Podziemnym.
Martyrologia tego wydarzenia wpisuje się jednak w ten pejzaż polskich zrywów niepodległościowych, jak też jest formą do tworzenia mitu. Mitu w rozumieniu symbolu walki o wolność. Dla legionów takim mitem była bitwa pod Kostiuchnówką, dla II Rzeczpospolitej była to wojna polsko-bolszewicka i kulminacyjna bitwa warszawska. Bardzo mocno była zakorzeniona również pamięć o powstaniach XIX wieku. Nie tyle odległym już powstaniu listopadowym, ile powstaniu styczniowym, które właśnie było jednym z naczelnych symboli tej niestrudzonej walki o niepodległość. I choć samo powstanie również zakończyło się klęską, to i tak obrosło tą wagą kapitału przelanej krwi za niepodległość.
Powstanie Warszawskie pod tym względem jest dla nas tym samym, czym dla ludzi w II RP było powstanie styczniowe. Do dziś oddajemy walczącym cześć i chwałę, bo podjęli się czynu heroicznego, wręcz szalonego, ale zrobili to, dążąc do wolności i niepodległości. Walka ta była też po prostu reakcją na lata ucisku ze strony samych Niemców. Emocjonalny ładunek jest w tym kontekście nie do wyobrażenia.
Nie da się ocenić Powstania Warszawskiego bez wzięcia pod uwagę tych wszystkich czynników. Bo z jednej strony ścieramy się z brutalną oceną samego wydarzenia z perspektywy politycznej i wojskowej. Z drugiej musimy brać pod uwagę ludzkie emocje, lata brutalnej okupacji i wreszcie chęć zasmakowania ponownie wolności. Gdyby zatem chcieć wykonać jakąś syntezę, to należałoby stwierdzić, że spory o zasadność powstania są jak najbardziej uzasadnione, a naszym celem powinno być niedopuszczenie nigdy więcej do tak ogromnej tragedii. Natomiast oddanie hołdu powstańcom jest jak najbardziej zasadne i nikt nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości.
Cześć i chwała Bohaterom!