Reklama
  • Wiadomości
  • Analiza

Kiedy wreszcie Rosji skończą się rakiety? [ANALIZA]

Począwszy od pierwszych tygodni walk w Ukrainie Rosja wystrzeliwała w napadnięty kraj liczne pociski balistyczne i manewrujące, nie licząc tego co wypluwała z siebie rosyjska artyleria lufowa i rakietowa. Pociski te, o wartości od kilku do kilkunastu milionów dolarów za egzemplarz raziły często cele cywilne, nie przyczyniając się w liczącym się stopniu do rosyjskiego zwycięstwa, a jedynie siejąc niepotrzebną śmierć. Od artylerii rakietowej były (i są) o tyle groźniejsze, że Rosjanie mogą za ich pomocą zagrażać nie tylko strefie przyfrontowej i miastom znajdującym się na jej zapleczu, ale dosłownie wszystkim miastom ukraińskim. Innymi słowy, poza cechami typowo operacyjnymi są one narzędziami terroru i wiadomością dla Ukraińców: nikt nie może być u was pewny jutra.

Moment wystrzelenia pocisku Iskander
Moment wystrzelenia pocisku Iskander
Autor. mil.ru
Reklama

Wojna na Ukrainie - raport specjalny Defence24.pl

Reklama

Jednocześnie jednak broń ta ma jedną zdecydowaną wadę. Jest kosztowna w produkcji, która w dodatku trwa bardzo długo. Stąd już w marcu, kiedy mieliśmy informacje o setkach wystrzelonych pociskach lotniczych Ch-101 i starszych typów, Iskanderów, Toczek i Kalibrów, zaczęliśmy sobie zadawać pytanie: jak długo Rosjanie będą mogli jeszcze zużywać zapasy posiadanych pocisków i ile ich tak naprawdę mają? A co za tym idzie: kiedy utracą to narzędzie prowadzenia wojny. W tej publikacji spróbujemy odpowiedzieć na te pytania, oczywiście opierając się na dostępnych informacjach, choć trzeba przy tej okazji podkreślić, że oficjalnych informacji na temat zasobności rosyjskich arsenałów nie ma. Szczególnie, jeśli chodzi o stare zapasy z czasów ZSRR.

Pod koniec czerwca tego roku liczne źródła informowały, że Rosjanie wystrzelali w ukraińskie miasta i siły zbrojne łącznie 2,5 tysiąca pocisków, a dane te potwierdził 8 sierpnia Reuters, który poinformował o wystrzeleniu już łącznie ponad 3650 pocisków. Z liczby tej podano, że niemal 1,5 tys. stanowiły pociski manewrujące wystrzeliwane z platform morskich, okrętów podwodnych i samolotów (bombowce strategiczne Tu-22M, Tu-95 i Tu-160), a być może także platform lądowych, 124 pociski balistyczne Iskander, 66 pociski Toczka-U, 105 pociski woda-woda z możliwością strzelania do celów lądowych Oniks, a 1400 naprowadzane pociski rakietowe innych typów odpalane z pokładu samolotów.

Reklama

Zobacz też

Reklama

Dwa tygodnie później ukraiński wywiad poinformował, że Rosjanie zużyli 55% wszystkich zapasów swoich pocisków. Jednocześnie Ukraińcy podali, że zapasy pocisków Iskander spadły poniżej 20% (choć w innych opracowaniach mówi się o „poniżej 200", co kłóci się z tymi wyliczeniami), a „trudna sytuacja" ma być związana także ze skutecznymi, ale kosztownymi pociskami Kalibr (ukraiński Forbes szacował ich koszt na 6,5 mln USD za sztukę, choć dane te mogą być przeszacowane)

Zobacz też

Oczywiście do szacunków tych należy podchodzić ostrożnie, ale to obecnie jedyna w tej chwili tego rodzaju estymacja. Zakładając, że od tamtego czasu Rosjanie wystrzeliliby dodatkowo jeszcze 5-10 proc. amunicji, oznaczałoby to że pozostało by im maksymalnie 1100-1300 pocisków manewrujących, nieco ponad 100 Iskanderów, nieznana ilość Toczek-U i około 1200 pocisków lotniczych innych typów, wystrzeliwanych przez mniejsze bombowce, tzw. frontowe (Su-34, Su-24). Do tych ostatnich można zaliczyć na przykład rakiety Ch-59M, naprowadzane telewizyjnie. Nie wiadomo, czy ta pula obejmuje również poradzieckie rakiety powietrze-ziemia z wyczerpanymi resursami.

Reklama

Teoretyczne to nadal duży potencjał, biorąc pod uwagę, że 10 października wystrzelono w stronę Ukrainy około 100 pocisków, z czego niemal 50 dotarło do celów. Trzeba pamiętać jednak, że Rosjanie prawdopodobnie nie są skłonni wystrzelić w swojego obecnego wroga wszystkich zapasów uzbrojenia. Po pierwsze ze względu na koszt-efekt, a po drugie w magazynach musi pozostać zasób pocisków różnych typów na wypadek „problemów" z NATO czy chociażby Chinami i Japonią. Musi też pozostać zapas do przenoszenia taktycznych głowic atomowych. Warto tutaj dodać, że stosunkowo najtrudniej jest oszacować zapasy pocisków starszych typów (Toczka-U, Ch-22), produkowanych w Związku Radzieckim, bo wtedy dostępnych było znacznie mniej informacji niż w czasach współczesnej Rosji, a ponadto do służby mogą być przywracane rakiety, które już wcześniej wycofano.

Wszystko to nie zmienia faktu, że zapasy pocisków balistycznych krótkiego zasięgu i manewrujących są więc już dzisiaj niewystarczające dla Rosji i świadczy o tym chociażby osłabienie ostrzałów ukraińskich miast na tyłach w ostatnich tygodniach. Uderzenie z 10 października było raczej wyjątkiem od reguły, bowiem nie ma czegoś takiego jak wzmożenie takich ostrzałów. Wydaje się, że w którymś momencie Rosjanie doszli, „do ściany" jeśli chodzi o dopuszczalne dla nich zasoby zużycia pocisków manewrujących i innych, a obecny ostrzał miast wiązał się z naruszeniem „nienaruszalnych" wcześniej zasobów.

Reklama

Zobacz też

Reklama

Oczywiście Rosjanie starają się poradzić z tym problemem na wiele sposobów. Pierwszym z nich jest – jak donosi wywiad ukraiński – używanie w miejsce deficytowych pocisków balistycznych, najstarszych partii pocisków przeciwlotniczych S-300, których resursy i tak już się kończą. We wrześniu pojawiły się szacunki, że takich rakiet Rosjanie mają około 7 tysięcy i mogłoby to „wystarczyć na kolejne 3 lata".

Pociski S-300 powstały wprawdzie z myślą o ich opcjonalnym wykorzystaniu w charakterze artylerii i mają dość silną głowicę, jednak nie taką jak rakiety ziemia-ziemia z prawdziwego zdarzenia i nie cechują się dużym zasięgiem w porównaniu z klasycznymi pociskami balistycznymi i manewrującymi. Rosyjskie wojsko ma też problemy z ich celnością i jakością. Pojawiają się filmy, na których stare S-300 spadają, albo wręcz zawracają i eksplodują w sąsiedztwie własnej wyrzutni. Z podobnych przyczyn Rosjanie wykorzystują (czy marnotrawią) na ostrzały miast ukraińskich pociski woda-woda Oniks.

Reklama

Drugą metodą jest produkcja kolejnych pocisków balistycznych i manewrujących. Zgodnie z dostępnymi informacjami Rosja jest w stanie produkować pociski manewrujące Kalibr w liczbie 120, a po przejściu produkujących je zakładów na trzyzmianowy tryb pracy – 150-180. Iskanderów tymczasem Rosjanie mogli produkować 50, a po zmaksymalizowaniu wysiłków na obecnych liniach produkcyjnych – 60.  Liczby te nie dotyczą jednak nie produkcji miesięcznej, ale... rocznej. I to wszystko pod warunkiem, że nie zabraknie zachodnich podzespołów elektronicznych, których ma być np. w pociskach Kalibr aż 70%. Szczegółowe informacje na temat tego jakie elementy i jakich producentów informował w artykule śledczym Reuters

Jak informuje amerykański think tank Center for European Policy Analysis (CEPA), Rosja już od dawna próbowała uniezależnić się od zachodniej elektroniki. Pierwsza próba została przeprowadzona w latach 2008-2015 i nie powiodła się. Druga rozpoczęto w roku 2019 i miała być prowadzona do roku 2025. Jej ewentualne, choć wątpliwe przy tych sankcjach efekty nie wpłyną na losy obecnej wojny.

Reklama

Zobacz też

Reklama

Obecnie trwa wprawdzie próba zastąpienia „czego się da", jeżeli chodzi o elektronikę w nowych pociskach, wyrobami firm rosyjskich. Oznacza to jednak zaniżenie parametrów, spadek jakości, większe koszty, czas potrzebny na testy i produkcję. A także zwiększenie – i tak już wysokiego – współczynnika zawodności zrusyfikowanej broni. W najbliższych miesiącach a nawet latach w pełni „zrusyfikowane" pociski nie osiągną też gotowości. Rosjanie mogą liczyć tylko na posiadane zapasy zachodniej elektroniki, które jeszcze mają, a które CEPA szacuje na maksymalnie trzy lata normalnej produkcji pocisków. Przy przyspieszonej produkcji okres ten będzie krótszy.

Nawet wtedy jednak budowa kilkudziesięciu Iskanderów i 150 Kalibrów nie załatwi sprawy. Oczywiście Rosjanie spróbują na wszelkie sposoby poszukiwać alternatywnych źródeł elektroniki. Przemycanej wbrew sankcjom z Zachodu. Tu muszą wykazać się służby i będzie to kolejny, cichy front tej wojny o czym pisał w artykule dla Infosecurity24.pl Jacek Raubo . Na pewno będą też podejmowane próby znajdowania zamienników zagranicznych, np. chińskich.

Reklama
Shahed-136
Irańska amunicja krążąca Shahed-136. To prosta ale skuteczna konstrukcja.
Autor. ANA
Reklama

Nie załatwi jej też raczej zakup irańskich bezzałogowców i amunicji skrzydlatej (irańskie wyroby trudno zaliczyć do amunicji "krążącej"). Rosjanie pozyskali ją jakoby za 24 samoloty przewagi powietrznej Su-35, których wartość można oceniać na około 1,5 mld USD. Bezzałogowców można za tą cenę kupić dużo (szacunki mówiły o kilkuset, albo „do tysiąca", ale 11 października br. na spotkaniu z G7 prezydent Zełeński informował, że chodzi o 2400 maszyn z rodziny Szahid), ale Rosjanie kupują z kolei z zasobów magazynowych Armii Iranu. Ta z kolei oficjalnie wprowadziła je do użytku niedawno bo w 2021 roku, choć wcześniej produkowano je na potrzeby jemeńskich Hutich. Zapasy irańskich także nie są nieskończone - szczególnie, że samobójcze Szahidy 136 mają bardzo głośne chińskie silniki i częściej padają ofiarą ukraińskiej obrony, niż trafiają w cel. Problem stanowi jednak to, że maszyny te cechują się dużym zasięgiem (minimum 1000 km) i znacznie niższą ceną niż w przypadku pocisków manewrujących.

Zobacz też

Na koniec warto zwrócić uwagę na koszty takiego ostrzału. Zgodnie z wyliczeniami ukraińskiego Forbesa, tylko atak rakietowy na Ukrainę z 10 października kosztował Rosjan od 400 do 700 mln USD w zależności od zastosowanych przez nich typów amunicji. Znów - wartość ta może być przeszacowana, ale koszty i tak były ogromne i można byłoby za nie kupić np. dziesiątki czołgów i innych wozów opancerzonych.

Reklama

Z kolei wartość wszystkich pocisków wystrzelonych do tej pory zgodnie z wyliczeniem Defence24 może sięgać nawet kilkunastu mld USD, a zatem więcej niż tegoroczny polski budżet obronny. 20 mld USD to także niemal 1/4 rocznego budżetu obronnego Rosji, ocenianego w 2021 roku na około 66 mld USD. Oczywiście Rosjanie nie strzelali pieniędzmi, tylko rakietami, które już mieli w magazynach. Ale teraz trzeba będzie zapłacić za budowę nowych rakiet.

Reasumując, atak z 10 października nie jest naszym zdaniem zapowiedzią jakiejś nowej, "jeszcze sroższej" kampanii uderzania na ukraińskie miasta i infrastrukturę położone daleko za linią frontu. Mieliśmy do czynienia raczej ze zrywem planowanym jako zemsta. Nie tylko za most kerczeński, ale za wcześniejsze sukcesy ukraińskie w rejonie Charkowa, a potem Łymania i Chersonia. Tego rodzaju terrorystyczne i obliczone na efekt polityczno-propagandowy ataki Rosja będzie mogła od czasu do czasu wykonywać, jednak nie będzie to już codzienność jak miało to miejsce do sierpnia tego roku.

Reklama
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS
Reklama
Reklama