- Wiadomości
- Opinia
- Analiza
Homar „pod strzechy”: czym jest i ile może kosztować rakietowa rewolucja w Wojsku Polskim? [OPINIA]
Zapowiadane przez ministra obrony narodowej złożenie zamówienia na aż 500 wyrzutni HIMARS sygnalizuje zupełną zmianę podejścia do artylerii rakietowej i plan jej skokowego wzmocnienia. Warto zastanowić się nad przesłankami takiej deklaracji, ale i jej konsekwencjami, w szczególności kosztem całego systemu.

Dlaczego Homar?
O pozyskaniu systemu artylerii rakietowej dalekiego zasięgu dla Wojska Polskiego mówi się od lat. Program Homar ma w założeniu umożliwić rażenie celów w głębi terytorium przeciwnika. System ten może więc służyć do paraliżowania działań ofensywnych prowadzonych potencjalnie przeciwko Polsce i to na kilka sposobów. Pierwszym jest rażenie nacierających wojsk (i ich elementów wsparcia, np. logistycznego, obrony powietrznej) daleko przed linią styczności – a więc zanim wejdą w kontakt z wojskami własnymi. To może pozwolić na częściowe zniwelowanie przewagi liczebnej potencjalnego przeciwnika.
Drugim jest zwalczanie wrogiej artylerii dalekiego zasięgu. Jak wiadomo, w Rosji artyleria rakietowa i systemy taktycznych rakiet balistycznych zawsze były bardzo szeroko wykorzystywane, przykładami są kompleksy rakietowe BM-27 Uragan oraz BM-30 Smiercz i wyrzutnie rakiet taktycznych Toczka-U jeszcze z czasów Zimnej Wojny oraz znacznie nowocześniejsze, wdrażane w ostatnich latach Tornado-S, Tornado-U, Uragan-1M czy słynne Iskandery. Wszystkie wspomniane systemy są używane przeciwko Ukrainie, a ta dysponuje jedynie niewielką liczbą środków pozwalających na ich zwalczanie (np. rakiety Wilcha). I dlatego wciąż prowadzone są ataki „na dystans", a Kijów apeluje o dostawy amerykańskich MLRS, by zapełnić tę lukę. Taki system artylerii rakietowej może de facto stanowić element obrony powietrznej, bo pozwala niszczyć nieprzyjacielskie pociski na wyrzutniach zanim zostaną wystrzelone. W ten sposób można zaoszczędzić drogie rakiety przechwytujące (koszt pocisku PAC-3 MSE przewidzianego dla Wisły szacuje się w projekcie budżetu Pentagonu na 2023 rok na około 4 mln dolarów, i to w kontekście samego zakupu).
Zobacz też
Trzeci element to rażenie wysoko wartościowych celów w głębi ugrupowania przeciwnika. Pociski taktyczne, a do pewnego stopnia te odpalane z wyrzutni wieloprowadnicowych, pozwalają niszczyć np. punkty dowodzenia, zgrupowania śmigłowców, a nawet samoloty na lotniskach itd. Wszystkie te trzy wymienione elementy mogą wywrzeć istotny wpływ na powodzenie operacji obronnej i zmniejszenie strat terytorialnych w jej pierwszej fazie. Już bowiem w momencie rozpoczęcia ewentualnej agresji, siły potencjalnego przeciwnika będą mogły być rażone na jego własnym terytorium i to na dużą skalę.
Jakie rakiety dla Homara i czym jest HIMARS?
Na początek warto powiedzieć, że cały system Homar to znacznie więcej, niż same wyrzutnie i pociski. Każdy system artyleryjski, a w szczególności tak skomplikowany, wymaga także podsystemów zabezpieczenia logistycznego, łączności, kierowania ogniem, rozpoznania itd. Warto jednak opisać same systemy rakietowe, by zrozumieć znaczenie, jaki ma ten system, oraz rolę jaką odgrywa w US Army.
Pierwotnie system WR-300 Homar miał dysponować dwoma typami rakiet: lżejszym, odpalanym z wyrzutni wieloprowadnicowej, o donośności ponad 60 km oraz taktycznym pociskiem balistycznym o donośności 300 km lub większym. System HIMARS, jaki wybrano dla Homara, spełnia te wymogi, ale jednocześnie podlega modernizacji.
Dziś jego uzbrojenie stanowią dwa typy pocisków, oba kierowane INS/GPS. Pierwszy to GMLRS, o donośności maksymalnej 70-85 km. Każda wyrzutnia HIMARS może wystrzelić sześć takich rakiet (1 kontener startowy), a cięższa M270A1 MLRS na podwoziu gąsienicowym – dwanaście. W tym samym kontenerze startowym można umieścić jeden pocisk taktyczny ATACMS, o donośności ponad 300 km.
Ale to nie wszystko. W USA trwają zaawansowane prace nad uruchomieniem produkcji pocisków GMLRS-ER o zwiększonej donośności, do 150-200 km. I jest już pierwszy „eksportowy" klient na te rakiety – Finlandia (decyzję podjęto przed otwartą agresją Rosji na Ukrainę). Z kolei pocisk ATACMS zostanie uzupełniony i w perspektywie zastąpiony przez nowy PrSM. Jego pierwsza wersja ma mieć zdolność do rażenia celów na dystansie do 500 km. Kolejna zostanie uzupełniona o możliwość walki z celami ruchomymi, a w dalszej perspektywie przewiduje się zwiększenie zasięgu ognia do 1000 km. Co więcej, w jednym kontenerze startowym będą się mieścić dwa pociski PrSM, a nie jeden ATACMS.
Zobacz też
To będzie gigantyczne wzmocnienie zdolności systemów MLRS i HIMARS, a więc i jednostek US Army w nie wyposażonych. Ale to nie wszystko. Amerykanie od kilku lat zwiększają potencjał ilościowy swoich jednostek artylerii rakietowej. Dziś (dane według wniosku budżetowego na rok fiskalny 2023) w służbie jest 395 wyrzutni HIMARS w wojskach lądowych, kolejne są w piechocie morskiej. Parę lat temu dostawy nowo produkowanych wyrzutni HIMARS do US Army wznowiono, między innymi z myślą o magazynach sprzętu rozmieszczanych w Europie, stąd nie można wykluczyć że liczba wyrzutni HIMARS w dyspozycji wojsk lądowych USA przekroczyła (lub wkrótce przekroczy) 400.
Z kolei tzw. Army Acquisition Objective (docelowa liczba wyrzutni, jaka ma znajdować się w strukturach Armii USA) została podniesiona najpierw z około 360 do około 415, a obecnie jest on zwiększany do 521. Amerykanie uznają zatem ten system za istotny i kosztowo efektywny. Dziś standardowy batalion (dywizjon) HIMARS US Army liczy szesnaście wyrzutni (dwie baterie po osiem), około dwóch trzecich z nich (12) jest w Gwardii Narodowej, która posiada aż 192 wyrzutni, w brygadach artylerii. Więcej baterii HIMARS chcą też wprowadzać US Marines.

Autor. Army Maj. Joseph Bush/US Army
Zwiększana jest również liczba wyrzutni M270 MLRS – do ponad 200, z których część wchodzi w skład stacjonującej w Niemczech 41. Brygady Artylerii oraz jest zmagazynowana na kontynencie dołączyć ma aż 160 „nowych" wyrzutni, powstałych poprzez przebudowę wycofanych już z eksploatacji systemów M270A0, do standardu M270A2, pozwalającego na pełne wykorzystanie nowych efektorów. Następnie do tego standardu zostaną też przebudowane istniejące M270A1. Jednostki te wejdą w skład ośmiu dywizjonów/batalionów czynnej US Army i dwóch Gwardii Narodowej, przy czym ich struktura zostanie rozbudowana z dwóch baterii po osiem wyrzutni (16) do trzech baterii po 9 wyrzutni w każdej (27). Pozostałe wyrzutnie wejdą w skład ośrodków szkoleniowych, rezerw oraz oczywiście magazynów Army Prepositioned Stock, rozlokowanych w obszarach potencjalnych zagrożeń, w tym między innymi w Europie. Podobnie jak HIMARS, MLRS będą w brygadach artylerii (przy czym w US Army często zdarza się, że brygady artylerii Gwardii Narodowej wspierają czynne jednostki wojsk USA, lub sojuszników, w tym – w ramach ćwiczeń – Wojsko Polskie).
Zobacz też
HIMARS po polsku: Homar – dla brygad artylerii, dywizji... i brygad pancernych i zmechanizowanych
To, jak systemy HIMARS (i MLRS) wykorzystuje armia amerykańska ma kluczowe znaczenie dla zrozumienia zmian, jakie zaszły w planowaniu wykorzystania tego systemu w Wojsku Polskim. Pierwsze podejście do programu Homar, w ramach postępowania rozpoczętego w 2015 roku, zakładało pozyskanie trzech dywizjonów po 18 wyrzutni każda, około 1,8 tys. rakiet GMLRS, z których 90 proc. miało być w większości produkowane na licencji w Polsce oraz ponad 50 ATACMS. Głównym wykonawcą miała być polska spółka. Liderem konsorcjum początkowo była HSW, potem PGZ, a sam system miał zostać dostarczony w konfiguracji dostosowanej do polskich wymogów (system Topaz, krajowe pojazdy itd.). Postępowanie nie zakończyło się jednak z różnych przyczyn powodzeniem i w 2018 roku je anulowano. Aby zapewnić podstawowe zdolności, w 2019 roku, za 414 mln USD netto, zakupiono 20 wyrzutni HIMARS (jeden dywizjon plus dwie szkolne), z 270 rakietami bojowymi GMLRS, 30 taktycznymi ATACMS, a także amerykańskim systemem dowodzenia AFATDS i standardowymi pojazdami FMTV (nośnik wyrzutni) i Humvee (wóz dowodzenia).
Zobacz też
Warto jednak przypomnieć, że liczba trzech dywizjonów była długo uznawana za docelową. Według jednej z publicznie znanych koncepcji Homar miał trafić do odtwarzanych jednostek artylerii ognia operacyjnego (szczebel komponentu lądowego, powyżej dywizji) i tylko tam. Dziś polska artyleria w ogóle nie ma zdolności rażenia powyżej poziomu dywizji, choć są one odbudowywane, właśnie w ramach programu Homar/HIMARS. Wprowadzenie systemu o takich zdolnościach powinno – w pierwszej kolejności – zapewnić działanie na korzyść przełożonego.
Zobacz też
Tak o konieczności budowy ognia operacyjnego mówił gen. bryg. rez. Jarosław Wierzcholski, były szef Wojsk Rakietowych i Artylerii, w rozmowie z Defence24.pl: „Z reguły to przełożony ma wspierać podwładnego, a nie odwrotnie. Dlatego dowódca poziomu operacyjnego, powyżej dywizji, powinien mieć do dyspozycji własny potencjał do rażenia celów na dużych odległościach. Z tym wiąże się oczywiście program Homar, bo to tego rodzaju zdolności – obok wyrzutni WR-40 Langusta, czy haubic 155 mm Krab – powinny być umieszczane na poziomie operacyjnym".
Już w 2017 roku pojawiły się jednak informacje o możliwym dalszym zwiększeniu zakresu zastosowania systemu Homar, ponad pierwotnie planowane trzy dywizjony. Strategiczny Przegląd Obronny, zrealizowany w latach 2016-2017 w MON, rekomendował pozyskanie około 160 wyrzutni, o czym publicznie mówili przedstawiciele ówczesnego kierownictwa resortu. Nieoficjalnie mówiono nawet o analizach na temat jeszcze większych zakupów.
W ramach prowadzonych ćwiczeń, sprawdzano możliwość wspierania przez batalion/dywizjon HIMARS nawet związków szczebla brygady (konkretnie 15. Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej) - "Na ostatnim ćwiczeniu Saber Strike 18 jako dowódca brygady miałem przydzielone wzmocnienie w postaci dodatkowych batalionów transporterów Stryker, batalionu artylerii rakietowej HIMARS, jak również batalion śmigłowców Apache. Musiałem się uczyć, jak to wykorzystać, bo takie rozwiązania są nietypowe na poziomie brygady; a na poziomie dywizji jest to normalne" – tak mówił w 2018 roku cytowany przez PAP dowódca 18. Dywizji Zmechanizowanej, a wcześniej 15. Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej gen. Jarosław Gromadziński.

Autor. Maciej Szopa/Defence24.pl
I tutaj dochodzimy do sedna. Tak duża liczba systemów HIMARS (około 80 baterii, a więc 20-27 dywizjonów, w zależności od ich struktury) oznacza, że trafią one nie tylko na poziom operacyjny, ale i taktyczny: dywizyjnych pułków artylerii, a w dalszej kolejności także brygad. Zdecydowano się wprowadzić planowany do niedawna tylko dla dowódcy komponentu system jeden, a w perspektywie dwa poziomy niżej. Innymi słowy, docelowo każdy dowódca brygady ma mieć możliwość rażenia celów odległych o ponad 80 km (zakładając stosowanie standardowej amunicji GMLRS) i znacznie więcej, jeśli będą dostępne nowocześniejsze pociski.
Dziś brygady mają wyłącznie artylerię lufową (jeden dywizjon) i często pojawiają się głosy, że potencjał ten powinien być znacznie większy. - "Artyleria ma największą rolę do odegrania w takim systemie, bo jest głównym graczem (...). System przyjęty w 18. Dywizji, czwórkowy, gdzie brygada posiada cztery bataliony bojowe, daje większą swobodę. Ale to wymusza zwiększenie wsparcia ogniowego. Moją wizją jest, że mamy duże, samodzielne brygady czterobatalionowe, które posiadają minimum dwa dywizjony artylerii lufowej (das), zdolne do prowadzenia samodzielnych działań na dwóch kierunkach i mogące im zapewnić wsparcie" – tak w 2020 roku mówił gen. dyw. Jarosław Gromadziński, na konferencji Defence24 DAY.
Zobacz też
Generał zaznaczał też, że docelowo systemy pozwalające razić cele na dużą głębokość, klasy HIMARS-a powinny znaleźć się na poziomie dywizji (dziś są tam jedynie lżejsze wyrzutnie Langusta czy starsze BM-21). Jeśli więc uda się wprowadzić system Homar na poziom dywizji, a docelowo nawet brygady, może to być rewolucja. Pozwalająca dowódcom na poziomie taktycznym razić własnymi środkami cele w głębi ugrupowania przeciwnika i jednocześnie zapewniająca dowódcom wyższych szczebli możliwość dodatkowego wzmocnienia zdolności tam, gdzie zagrożenie jest największe. Wszystko po to, by móc zatrzymać przeważającego liczebnie przeciwnika. Można więc powiedzieć, że Homar w liczbie 500 wyrzutni (to ponad dwukrotnie więcej, niż Polska posiada Langust, BM-21 i RM-70, jeśli wierzyć danym z rejestru broni konwencjonalnej ONZ), trafi „pod strzechy".
Oczywiście samo złożenie wniosku to dopiero pierwszy krok. Niezbędne jest przygotowanie finansowania, infrastruktury, podsystemu rozpoznania i... odpowiednie wyszkolenie ludzi, a także zbudowanie zabezpieczenia logistycznego. W tym ostatnim pomóc ma nowa formuła programu, zakładająca – mimo zakupu przez FMS – implementację polskich pojazdów Jelcz, Zautomatyzowanego Zestawu Kierowania Ogniem Topaz, a być może także licencyjna produkcja rakiet rodziny GMLRS.
Jeśli chodzi o podsystem rozpoznania, to tutaj paradoksalnie pierwszy krok został już zrobiony. Mowa oczywiście o systemie bezzałogowców Gladius, którego cztery bateryjne moduły ogniowe mają trafić do pułków artylerii i mają zapewnić zdolność rozpoznania i rażenia do 100 km. Taka głębokość jest wystarczająca dla obecnych pocisków GMLRS. Najkorzystniej będzie, jeśli wyrzutnie Homar będą zintegrowane z systemem Topaz, choć nawet wykorzystanie systemu AFATDS nie zamyka drogi do przekazywania danych z rozpoznania, bo oba systemy są integrowane w ramach inicjatywy ASCA.

Bezzałogowce to oczywiście tylko jeden ze środków, innym są radary (klasy Liwca, dziś Polska ma ich 10, a więc zdecydowanie zbyt mało). Ważne jest jednak również upowszechnienie nowoczesnej łączności wśród pojedynczych żołnierzy (WL, WOT), by ci mogli przekazywać informacje, wraz z odpowiednim przeszkoleniem. Tutaj jednak jest o tyle łatwo, że rozwiązania są już „w ręku" przemysłu, i trzeba je tylko upowszechnić. Jeszcze inną kwestią jest rozpoznanie satelitarne, niemniej są podejmowane kroki, by uzupełnić luki w tym zakresie.
Dużo trudniej będzie, jeśli chodzi o szkolenie i przygotowanie żołnierzy oraz zaplecza logistycznego do obsługi i wsparcia samego Homara. Jeśli weźmiemy pod uwagę dostępne dane z USA, pojawiające się np. przy okazji formowania 41. Brygady Artylerii, to wynika z nich, że liczebność batalionu MLRS można oszacować na około 400 żołnierzy. Ale do tego trzeba doliczyć potencjał rozpoznania i logistyki, tworzony w oparciu o wysoce wykwalifikowanych specjalistów szkolonych przez wiele lat.
Zobacz też
Wydaje się, że jedyną możliwą drogą do zbudowania tak szerokiej zdolności artylerii rakietowej w oparciu o HIMARS w Polsce byłoby rozlokowanie, na ciągłe rotacje, znacznej liczby żołnierzy Gwardii Narodowej (która – przypomnijmy – ma większość batalionów HIMARS w USA) lub czynnej US Army, prawdopodobnie wraz z dostawą pewnej liczby istniejących wyrzutni, choćby czasową w ramach Lend-Lease. Tak, by dostarczane wyrzutnie otrzymywali żołnierze znający już ten sprzęt. Bardzo ważne jest też szkolenie instruktorów (tzw. train the trainer).
W innym przypadku, nawet jeśli – dzięki zwiększeniu zdolności produkcyjnych czy współpracy przemysłowej – uda się dostarczyć odpowiednią liczbę wyrzutni i rakiet (moce produkcyjne, jeśli chodzi o same GMLRS, zostały niedawno znacznie zwiększone), to jest poważne ryzyko, że nie będzie miał kto ich obsłużyć. Bo nawet, jeśli rozciągamy dostawy na dekadę lub dłużej, to „średniorocznie" trzeba by wprowadzać dwa-trzy dywizjony tego skomplikowanego systemu uzbrojenia.
Kolejnym aspektem jest finansowanie. Z pewnością zakup Homara, jeśli zostanie zrealizowany w zapowiadanej skali (lub nawet w 50 proc. anonsowanego zakresu, co i tak byłoby gigantycznym wzmocnieniem zdolności) będzie jednym z najkosztowniejszych programów w historii Sił Zbrojnych RP. I tym samym będzie narażony na zagrożenie związane z ograniczeniem dostępnych środków na obronę. Bo nawet po zwiększeniu wydatków do 3 proc. PKB pieniędzy może zabraknąć (inflacja, niespodziewany kryzys gospodarczy, wahania kursów walutowych). I trzeba o tym pamiętać, planując inne wydatki państwa (także te na cele społeczne) jak i prowadząc politykę finansową.
Można tutaj dodać, że zakup jednego dywizjonu HIMARS w cenach z 2019 roku, z minimalną jednostką ognia i bez transferu technologii, kosztował Polskę 414 mln dolarów. Rumunia za trzy (56 wyrzutni), na zbliżonych warunkach, zapłaciła w 2017 roku 1,25 mld dolarów. Łatwo obliczyć, że koszt 500 wyrzutni z zapasem kilkudziesięciu tysięcy pocisków może wynieść dobrze ponad 10 mld dolarów, a więc kilkadziesiąt miliardów złotych.
Paradoksalnie jednak przykład Rumunii, a także wspomnianych wcześniej zmian strukturalnych w US Army, gdzie liczebność pododdziałów artylerii rakietowej zwiększana jest w istotny sposób pokazują wysoką efektywność kosztową tego środka oddziaływania. Wspomniana Rumunia kupuje też system Patriot, który – pozyskiwany podobnie jak HIMARS (bez offsetu i z małą jednostką ognia), kosztować ma ok. 3,8 mld, a mówimy o siedmiu bateriach (około dwóch dywizjonów). Koszt „zwiększonego" Homara może okazać się zbliżony do kompletnego systemu Wisła, a będzie tu mowa o zdecydowanie większej liczbie środków rażenia – wyrzutni i rakiet. To symptomatyczne, że w wypadku Homara zapotrzebowanie zwiększono prawie dziesięciokrotnie w stosunku do pierwotnych szacunków, z kolei w wypadku Wisły „tylko" złożono wniosek o sprzęt, pozwalający skompletować planowane od lat osiem baterii tego zestawu.
Zobacz też
Zresztą – szacowany w projekcie budżetu na rok fiskalny 2023 koszt dostawy jednego pocisku GMLRS to „zaledwie" 170 tys. dolarów, a więc mniej, niż np. w wypadku ppk Javelin, z kolei pocisk taktyczny PrSM to ok. 1,8 mln USD, czyli mimo wszystko mniej niż np. PAC-3 MSE. To ostatnie porównanie nie jest przypadkowe – zawsze taniej opracować środek, który trafia w cel na ziemi, niż ten który musi trafić w pocisk lecący z kilkukrotną prędkością dźwięku. Oczywiście koszt pozyskania to jedno, ale trzeba pamiętać o wydatkach na cykl życia. I tutaj szczególnie istotna będzie współpraca przemysłowa. Trudno wyrokować, czy tym razem się uda wypracować stosowne rozwiązania, choć paradoksalnie „sojusznikiem" Polski może się okazać rząd USA.
Wprowadzenie tak szeroko zakrojonej zdolności może być korzystne z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych także dlatego, że istotnie zmniejszy ryzyko konfliktu na wschodniej flance NATO (także agresji wobec państw bałtyckich) i związanego z tym możliwego obciążenia wojsk amerykańskich. A do tego otwarcie dążą USA, które – nawet dziś, gdy samoloty transportowe z amunicją dla walczącej Ukrainy lądują niemal codziennie, a liczba żołnierzy amerykańskich na Starym Kontynencie znów przekroczyła 100 tysięcy – wprost mówią, choćby ustami sekretarza stanu Anthony'ego Blinkena że największym wyzwaniem są dla nich Chiny.
Jednocześnie USA borykają się z wieloma problemami wewnętrznymi. Nie wiadomo też jak długo uda się utrzymać poparcie dla wspomagania w tak szerokim zakresie obrony Europy, o czym świadczą choćby głosowania w Kongresie nad ostatnim pakietem pomocy dla Ukrainy, gdy sprzeciw w Izbie Reprezentantów wyraziła znaczna część partii Republikańskiej, do niedawna – i przez dekady – stojąca na czele polityki powstrzymywania dawnego Związku Radzieckiego i Rosji.
Polskie plany zakrojonej na szeroką skalę modernizacji mogą być próbą „ucieczki do przodu" przed tym zagrożeniem. Będzie się to wiązać z bardzo wysokim kosztem i wieloma ryzykami już na etapie realizacji. Najwyraźniej uznano poniesienie tego wszystkiego za konieczność, aby zabezpieczyć Polskę przed ryzykiem niszczącego konfliktu zbrojnego i wypełnić treścią zobowiązania wynikające z artykułu 3 Traktatu Waszyngtońskiego, mówiące: „Dla skuteczniejszego osiągnięcia celów niniejszego traktatu, Strony, każda z osobna i wszystkie razem, poprzez stałą i skuteczną samopomoc i pomoc wzajemną, będą utrzymywały i rozwijały swoją indywidualną i zbiorową zdolność do odparcia zbrojnej napaści".
WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]