- Analiza
- Polecane
- W centrum uwagi
Amerykanie pod wrażeniem polskiego rozpoznania. Wojsko go nie kupi
Wojsko Polskie posiada liczne braki i zapóźnienia modernizacyjne. Mamy jednak także rozwiązania nieodbiegające od standardów NATO, a nawet takie, które chętnie na swoim wyposażeniu widzieliby oficerowie liniowi armii sojuszniczych, w tym US Army.

Takim rozwiązaniem jest z całą pewnością system rozpoznania i kierowania ogniem artylerii. I trzeba mówić o systemie, ponieważ w jego skład wchodzą polskie drony FlyEye, polski system kierowania ogniem TOPAZ i polski radar LIWIEC. MON – pomimo ogromnych potrzeb jednostek artylerii – nie planuje pozyskania tych systemów. Bez odpowiedniego rozpoznania polskie działa, moździerze i wyrzutnie, w tym zamówione Kraby czy Raki, będą niemal bezużyteczne na polu walki.
Ćwiczenia wojsk polskich i amerykańskich są okazją do zapoznania się z wyposażeniem sił zbrojnych obu państw. Choć Amerykanie chwalą się na przykład nowoczesnymi wozami bojowymi, to polskie rozwiązania techniczne, wdrożone już po wejściu do NATO, czasem przewyższają te którymi dysponują Amerykanie. Przykładem właśnie jest system kierowania ogniem Topaz, sprzężony z bezzałogowcami FlyEye i nowoczesnym radarem LIWIEC.
Według przedstawicieli armii amerykańskiej, Siły Zbrojne RP dysponują „unikatowym” systemem kierowania ogniem zintegrowanym z dronami FlyEye, co zostało zauważone w oficjalnym komunikacie US Army wydanym po ćwiczeniach elementów brygady pancernej rozmieszczonej w rejonie Żagania w lutym 2017 roku. Choć niektóre rozwiązania Topaza są znacznie bardziej zaawansowane od tych stosowanych przez Amerykanów, to i tak są one cały czas rozwijane.

System Topaz, a ściślej Zautomatyzowany Zestaw Kierowania Ogniem (ZZKO) Topaz, został opracowany i jest produkowany przez WB Electronics. Od 2001 roku jest wdrażany do polskich Wojsk Rakietowych i Artylerii - najpierw na modernizowane haubice Goździk i Dana, następnie na wyrzutnie Langusta, wreszcie na nowe haubice Krab i moździerze Rak.

Topaz to całkowicie polskie rozwiązanie, a kluczową jego cechą jest pełna automatyzacja. Dane wypracowane przez współpracujące z Topazem drony, radary i systemy obserwacyjne są przetwarzane w czasie rzeczywistym na nastawy do strzelania, wprowadzane do dział i wyrzutni, bez konieczności manualnej pracy żołnierzy. Można powiedzieć, że ten cyfrowy system zrewolucjonizował polską artylerię i wprowadził ją do XXI wieku.
FlyEye – „oko” Topaza
Jednym z sensorów systemu Topaz jest bezzałogowiec FlyEye, od początku projektowany do współpracy z tym systemem. Co za tym idzie, jest szczególnie przystosowany do współdziałania z wykorzystującymi go artylerzystami. Może nie tylko wskazywać cele, ale też korygować ogień, czyli wyliczać poprawkę do systemu kierowania ogniem dział, na podstawie obserwowanych miejsc upadku pocisków. To zdecydowanie przyspiesza proces kierowania ogniem i zwiększa jego dokładność.
Wszystko odbywa się w sposób zautomatyzowany, a więc szybko. Nie ma też potrzeby ręcznego przepisywania współrzędnych, co niesie ze sobą ryzyko. W takim wypadku wystarczy jedna źle przepisana cyfra, i koordynaty są błędne, a pociski artyleryjskie lecą „w siną dal”. Dodajmy, że takie opracowanie było m.in. wynikiem doświadczeń z używania przez artylerzystów pierwszych wersji izraelskich bezzałogowców Orbiter, które nie były „spięte” z systemem kierowania ogniem i dlatego nie dawały takiej możliwości. Z kolei drony FlyEye wprowadzono do artylerii na początku obecnej dekady, ostatnia dostawa miała miejsce w 2013 roku.

US Army o polskim systemie
Zdolności Topaza i bezzałogowców FlyEye zostały zauważone – i docenione – przez Amerykanów, podczas ćwiczeń realizowanych w ramach wzmocnienia wschodniej flanki NATO. W komunikacie z lutego 2017 roku służby prasowe US Army opisały sposób, w jaki zastosowanie tego systemu może zwiększyć zdolności artylerii. Mowa o szkoleniu pododdziału moździerzy 120 mm 4 szwadronu 10 pułku kawalerii US Army, wchodzącego w skład rozmieszczonej w Polsce na zasadzie rotacyjnej 3 brygady 4 Dywizji Piechoty. Ze strony polskiej brał w nim udział zespół kontrolerów wsparcia ogniowego z 10 Brygady Kawalerii Pancernej.
Według amerykańskiego komunikatu szkolenie to: „zademonstrowało unikatową zdolność, którą dysponują polskie jednostki artylerii polowej, która może wesprzeć efektywność ognia pośredniego zarówno jednostek Stanów Zjednoczonych jak i sojuszniczych podczas operacji połączonych. Polski bezzałogowy statek powietrzny był stosowany do rozpoznania i korygowania ognia pośredniego sekcji moździerzy 120 mm 4 szwadronu 10 pułku kawalerii”.

Cytowany w informacji kapitan Daniel Allison, oficer wsparcia ogniowego (FSO) jednostki, stwierdził, że proces wykonywania zdjęć, pomiaru odległości między miejscem upadku a celem i przekazywania danych do pododdziału wsparcia odbywał się w ciągu „sekund”. Dodał, że posiadanie tak dokładnych i tak szybko wypracowanych danych z obserwacji może mieć bardzo duże znaczenie w sytuacjach bojowych. Stwierdził, że identyfikacja podobnych zdolności ma istotne znaczenie dla zapewnienia interoperacyjności polskich jednostek z NATO.
Amerykanie uznali więc za „unikatową” zdolność zautomatyzowanego korygowania ognia artylerii z wykorzystaniem bezzałogowca współpracującego bezpośrednio z systemem kierowania ogniem (a nie jedynie przekazującego same współrzędne celu). Swoją drogą, podobne pod względem koncepcji jak w Topazie rozwiązanie wdrożyli Rosjanie, ale dopiero po wybuchu wojny na Ukrainie i wyciągnięciu wniosków z operacji bojowych.
Czytaj też: Artyleria czeka na decyzje. „Amunicja precyzyjna, rozpoznanie i nowe środki ogniowe” [WYWIAD]
W wypadku Polski wdrożono je już wcześniej, bo około 2012 roku. Kluczowe znaczenie miały po pierwsze fakt, że zarówno bezzałogowiec jak i system kierowania ogniem pochodziły od jednego producenta (w ramach jednej grupy kapitałowej), a po drugie współpraca tego producenta z zamawiającym (z artylerzystami).
System TOPAZ ma też inne cechy, które dają mu przewagę nad rozwiązaniami stosowanymi wciąż w codziennej służbie przez amerykańską artylerię. Przykładowo, standardowe stanowisko dowodzenia dywizjonu artylerii w systemie AFATDS jest rozkładane w namiocie, przewożonym kilkoma pojazdami Humvee. Takie rozwiązanie jest do zaakceptowania w warunkach posiadania przewagi w powietrzu, ale nie w sytuacji, gdy stanowisko narażone jest na wykrycie i precyzyjny ogień wroga.
Z kolei stanowisko dowodzenia Topaza, zarówno na szczeblu plutonu/baterii, jak i dywizjonu, może zostać rozmieszczone na pojeździe opancerzonym, zarówno kołowym jak i gąsienicowym, i jest dostosowane do pracy w ruchu.
Czytaj też: Dwa oblicza polskiej artylerii [KOMENTARZ]
Amerykanie będą mogli wprowadzić podobne rozwiązanie dopiero w nowej, planowanej wersji systemu AFADTS 7.0. Przedstawiciele US Army wprost przyznają, że zastąpienie obecnej konfiguracji AFATDS jest niezbędne, gdyż sam system w obecnej konfiguracji jest używany od lat 90., i choć był wielokrotnie modyfikowany, to dziś nie spełnia części wymogów pola walki. Dodajmy, że nowa wersja AFADTS zostanie przygotowana przez nowego wykonawcę (firmę Leidos), wyłonioną w pierwszym otwartym postępowaniu związanym z tym systemem od 1981 roku.
Z kolei Topaz jest dziś wdrożony na ponad pięciuset pojazdach – nie tylko środkach ogniowych, ale też wozach dowodzenia, czy np. warsztatach remontu uzbrojenia. Cały czas zakres jego zastosowania się powiększa, wraz z dostawami kolejnych systemów Krab czy Rak. Planowano włączenie go do systemu Homar, ale po zmianie trybu realizacji postępowania pierwszy dywizjon zostanie wyposażony w zakupiony „z półki” AFADTS – i nie wiadomo czy w nową (7.0), czy w starszą wersję.
Artyleria potrzebuje wzmocnienia rozpoznania
W tej artyleryjskiej „beczce miodu” znajduje się „łyżka dziegciu”. Polscy artylerzyści już dziś mają zbyt mało środków rozpoznania, a i wdrożenie Topaza jest w pewnym sensie niepełne. Dostarczane do 2013 roku drony miały zasięg 30 km. To wystarczy dla Dan i Goździków, ale już dla Krabów to za mało, będzie to też za mało dla Langust, jeżeli zyskają amunicję o docelowych parametrach, czyli donośności 40 km i więcej. Producent FlyEye opracował wersję o zasięgu zwiększonym do 50 km, ale wprowadzono ją na razie – w niewielkiej liczbie (3 zestawy, 12 dronów) – tylko do Wojsk Obrony Terytorialnej.
Zbyt niska jest również sama liczba FlyEye w artylerii. Są na szczeblu pułku artylerii, wchodzącego w skład dywizji. Około połowy jednostek (dywizjonów) artylerii, w brygadach, jest na co dzień pozbawionych takiego wsparcia. Oczywiście można wydzielić drony z pułku artylerii na ćwiczenia „brygadowego” dywizjonu artylerii. W sytuacji zagrożenia na dużą skalę wsparcie większości dywizjonów raczej nie będzie możliwe. Bezzałogowców tego typu już dziś więc brakuje. Nawet, jeśli te posiadane zostałyby zmodernizowane do nowej wersji, co ponoć jest rozważane, to i tak będzie ich za mało.
Drony tylko od Skarbu Państwa
Szansą na wzmocnienie zdolności bezzałogowców, i rozpoznania artyleryjskiego były programy Orlik i Wizjer, w ramach których MON ma pozyskać systemy taktyczne krótkiego zasięgu i klasy mini (FlyEye zalicza się do tej ostatniej). W 2016 roku resort zdecydował o unieważnieniu pierwotnych – zaawansowanych już postępowań z udziałem WB Electronics oraz innych oferentów – i skierowaniu zamówień do spółek kierowanych przez Skarb Państwa. Dwa lata później podpisano z konsorcjum kierowanym przez PGZ umowę na drony Orlik, za 8 zestawów (40 bezzałogowców wraz z osprzętem) MON zapłaci 800 mln zł.
Prawdopodobnie podobnie kształtuje się sytuacja w programie Wizjer, w którego założenia wpisuje się FlyEye, należący do tej samej klasy (mini). Przypuszczalnie, gdyż po pierwszych komunikatach o skierowaniu zamówienia do spółek Skarbu Państwa sprawę objęto tajemnicą. Na pytania Defence24.pl m.in. o to, czy drony Wizjer mają być zintegrowane z Topazem i czy w ogóle do 2026 roku planuje się zakup bezzałogowców współpracujących z tym systemem MON odpowiedział: „Uprzejmie informujemy, że podpisanie umowy w ramach realizacji zadania na Bezzałogowy System Powietrzny Wizjer nastąpi w terminie umożliwiającym realizację zadania zgodnie z Wymaganiem Operacyjnym oraz Planem Modernizacji Technicznej. Do postępowania zostaną dopuszczone firmy spełniające wymagania określone podczas oceny występowania Podstawowego Interesu Bezpieczeństwa Państwa. Informujemy, że założenia taktyczno-techniczne oraz wymagania operacyjne dla tego zadania stanowią informację niejawną”.
Możliwe więc, że MON kupi od państwowych spółek inne drony, które nie będą zdolne kierować ogniem artylerii. Nie będą więc w stanie wykonywać jednego z podstawowych zadań, do którego mogłyby służyć. Nawet, jeśli Wizjery trafią do jednostek innych niż pododdziały artylerii i teoretycznie ich funkcją nie będzie kierowanie ogniem artylerzystów, to aż się prosi o możliwość wykorzystania ich w ten sposób, tak jak w wiodących armiach. Dodajmy, że koszt trzech zestawów FlyEye dla WOT, to 10,3 mln zł brutto, w skali budżetu MON to nie są duże pieniądze.

Artyleria z jednym „okiem”?
Rozpoznanie w artylerii to jednak dużo szerszy problem, i nie dotyczy wyłącznie bezzałogowców. Przykładowo, radary LIWIEC – opracowane przez państwową spółkę PIT-RADWAR, i tak jak FlyEye zintegrowane z Topazem – są w opinii specjalistów zaliczane do światowej czołówki tego typu rozwiązań. Co więcej, najlepsze efekty, zwłaszcza przy strzelaniach na dużą odległość (powyżej 30 km), daje wykorzystanie zarówno radaru, jak i drona. Tyle, że na razie w Wojsku Polskim jest zaledwie 10 tych radarów (ostatnie dostarczono w 2018 roku), i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić. "W zakresie RZRA Liwiec - zgodnie z obowiązującym Planem Modernizacji Technicznej, aktualnie nie przewiduje się pozyskania kolejnych radarów na wyposażenie Wojska Polskiego" – poinformował MON w odpowiedzi na pytania Defence24.pl.
Warto tutaj podać pewien kontekst. PMT obowiązuje do 2026 roku, i do tego czasu nie planuje się zakupu LIWCÓW. Wojsko Polskie do 2024 roku ma otrzymać pięć dywizjonów (120 haubic) Krab. Co najmniej w czterech dywizjonach służą haubice Dana (nie mniej niż 80 jest zintegrowanych z Topazem, a łącznie Dan jest 111). Do 2023 roku do służby wejdzie też 20 wyrzutni HIMARS, nie mówiąc już o 75 Langustach w trzech dywizjonach, które nadal czekają i na amunicję o donośności 40 km, i na nowoczesne wozy dowodzenia. To około 300 luf i wyrzutni. A przecież w polskiej w artylerii służą też i Goździki, i coraz liczniejsze Raki, i również one mogą strzelać do bliżej położonych celów, których nie widzą obserwatorzy na ziemi. O ile te cele zostaną wskazane ich załogom...
W armii amerykańskiej, na każdy batalion/dywizjon artylerii wchodzący w skład brygady ogólnowojskowej (pancernej/zmotoryzowanej/piechoty), liczący zwykle do 18 dział, przypadają z reguły (wg instrukcji FM 3-96 z 2015 roku) dwa radary artyleryjskie typu Q-53, i to bez uwzględnienia lżejszych Q-50, o mniejszym zasięgu. Kolejne radary Q-53 są na wyższym poziomie (w komórce poziomu dywizyjnego DIVARTY, czy w brygadzie artylerii rakietowej). Łącznie armia amerykańska ma niebawem dysponować 189 radarami Q-53 (zastępującymi starsze systemy), zakup ostatnich sfinansowano w budżecie na rok 2019. Te radary będą wspierać nieco ponad 2,5 tys. środków ogniowych, jeśli uwzględnimy haubice 155 mm M777 i M109, wyrzutnie HIMARS i MLRS (biorąc także pod uwagę plany zakupu dodatkowych wyrzutni) i wreszcie 105 mm haubice M119 (tych ostatnich jest ok. 500).
Podobnie jest w Niemczech. Łącznie w Bundeswehrze jest 10 radarów COBRA (Counter-Battery Radar) na nieco ponad 100 haubic 155 mm i docelowo 38 wyrzutni MLRS (trwają prace modernizacyjne), w czterech dywizjonach/batalionach artylerii. Każdy dywizjon artylerii ma też „swój własny” zestaw bezzałogowców KzO, przeznaczonych do koordynowania ognia, oprócz tego te drony są też używane przez bataliony rozpoznawcze brygad, i już trwają prace nad wprowadzeniem następcy. Samych KzO jest ponad 40. Ich liczba jest więc zbliżona do liczby FlyEye w polskiej artylerii, tylko że Niemcy mają maksymalnie 150 dział i wyrzutni, a Polska – kilkakrotnie więcej...
Nieco inna jest organizacja w USA, gdzie bezzałogowce nie wchodzą bezpośrednio w skład batalionów artylerii, ale pododdziały BSL na wielu poziomach ściśle współpracują z jednostkami artylerii, a liczba „dostępnych” dronów w samych tylko wojskach lądowych jest nieporównywalnie większa. Widać wyraźnie, że nasycenie polskiej artylerii środkami rozpoznania jest zdecydowanie zbyt małe. W wymienionych państwach jeden radar przypada na ok. 15, a nie na 30 lub 50-60 środków ogniowych (w zależności czy uwzględnimy Goździki i niezmodernizowane BM-21/RM-70).
Oczywiście można powiedzieć, że są również inne środki rozpoznania. Niemniej i tutaj porównanie wypada na niekorzyść polskich artylerzystów, którzy (w przeciwieństwie do sił zbrojnych USA czy Niemiec) nie dysponują specjalistycznymi artyleryjskimi wozami rozpoznania. Kontrakt na przeznaczone dla przeciwlotników stacje radarowe Bystra – które również mogą wykrywać pociski artyleryjskie – nadal nie został podpisany, nie wiadomo też kiedy rozstrzygnie się przetarg na radary pola walki. A wraz ze zwiększaniem donośności artylerii (np. poprzez zastąpienie systemu Goździk przez Kraby) zapotrzebowanie na środki rozpoznania o odpowiednim zasięgu (40-50 km i więcej) będzie tylko rosnąć.

Rozwój Topaza
Wracając na chwilę do Topaza, to system jest cały czas rozwijany. Z Topazem zintegrowano też system dronów uderzeniowych Warmate, jak i większy bezzałogowiec opracowany przez Grupę WB – system FT-5 ŁOŚ, o zasięgu do 180 km. Wszystkie te części – wraz z zestawem kierowania ogniem artylerii, tworzą system SWARM. Dzięki wykorzystaniu tego systemu, dowódca pododdziału może rozpoznać cele (z użyciem FlyEye, ewentualnie Łosi) i zadecydować jakiego środka rażenia użyć – czy dział (wyrzutni rakiet, moździerzy), czy dronów uderzeniowych.
Obecnie na Ukrainie testowany jest system „Sokół”, złożony z Topaza, a także bezzałogowców FlyEye, osadzonych na pojeździe specjalnym Kozak. Oba typy dronów zostały już wdrożone do ukraińskiej armii i są używane w operacji. Modernizowane są też same FlyEye. Obecnie – jak już pisaliśmy – mogą one prowadzić obserwację na odległości nawet 50 km, otrzymały też nową głowicę optoelektroniczną. Pomimo, że są systemem klasy „mini” mogą przenosić stację radiolokacyjną. Z kolei jeśli chodzi o LIWCE, to istnieje możliwość dalszego rozwoju tych radarów – włącznie z zastosowaniem technologii aktywnego skanowania elektronicznego (AESA).
Artyleryjski paradoks
Można powiedzieć, że w polskiej artylerii mamy do czynienia z pewnym paradoksem. W przeciwieństwie do wielu innych obszarów nowy sprzęt już trafia do jednostek - i bardzo dobrze. Jednocześnie jednak modernizacja systemu rozpoznania jest praktycznie zatrzymywana, i to pomimo, że wojsko wdrożyło już do eksploatacji – w ograniczonej liczbie – nowoczesny sprzęt, którego zazdroszczą nam sojusznicy. Bez odpowiednio rozbudowanego rozpoznania zakupy nowoczesnej artylerii przez MON (bardzo słuszne), mogą się okazać zakupami „paradnych” armat i haubic.
Kto i dlaczego podejmuje decyzje powodujące, że polskie Siły Zbrojne są niekompletnie wyposażane, mimo że do uzupełnienia sprzętu trzeba stosunkowo niewielkich środków? W ten sposób zakupiony za ogromne pieniądze sprzęt może być prawie bezużyteczny, w najlepszym wypadku wykorzysta tylko część możliwości. Trudno wyjaśnić dlaczego się tak dzieje.
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS