Geopolityka
Zełeński popełnił błąd, a Trump chce "odwróconego Nixona"

Zełeński popełnił błąd w czasie spotkania w Białym Domu, a debata na temat tego „kto zawinił” jest w tym kontekście całkowicie nieistotna. Teza, iż Trump i tak nie chciał podpisać umowy to emocjonalna racjonalizacja post factum. Z polskiej perspektywy istotne jest utrzymanie strategicznego sojuszu z USA, przy jednoczesnej kontynuacji wsparcia Ukrainy oraz dążeniu do strategicznej autonomii Europy.
Obecnie wiadomo już, że umowa dotycząca minerałów ziem rzadkich mogła zostać podpisana przez Zełeńskiego w Kijowie w trakcie wizyty gen. Keitha Kelloga, który ją negocjował w imieniu USA. To strona ukraińska, wbrew sugestiom Kellogga, nalegała by najpierw doszło do spotkania Trumpa z Zełeńskim w Białym Domu. Z całą pewnością miało to podkreślić znaczenie Zełeńskiego, który w ten sposób chciał zademonstrować, że rozmawia z Trumpem jak równy z równym, a nie jak petent, któremu kurier doręcza umowę do podpisu. Tyle, że takie postawienie sprawy kolidowało z perspektywą Trumpa, dla którego Zełeński jest petentem i powinien zachowywać się stosownie do swej pozycji. Można przy tym krytykować brutalny styl dyplomacji według Trumpa ale jest on dość jasny i reakcje Trumpa i Vance’a w trakcie spotkania z Zełeńskim w Gabinecie Owalnym nie stanowiły żadnego zaskoczenia.
Trudno powiedzieć czy Zełeński nie przygotował się właściwie do tego spotkania, czy też postanowił świadomie zignorować uwarunkowania wynikające z podejścia Trumpa. W każdym razie wynik był fatalny. Zełeński zapewne założył, że sama umowa, w której miało nie być zapisu o gwarancjach dla Ukrainy (według interpretacji USA dostateczną gwarancją miało być połączenie interesu USA i Ukrainy poprzez tę umowę), jest takim ustępstwem z jego strony, że nie musi dalej się ulegać wymogom wizerunkowym Trumpa i grać tak jak on zagra. Dotyczyło to m.in. stroju Zełeńskiego, który wyszedł z założenia, że skoro wszyscy go dotąd akceptowali, to Trump powinien to również zrobić. Nie było to raczej główną przyczyną katastrofalnego zakończenia pobytu Zełeńskiego w Białym Domu. ale mogło przyczynić się do zagęszczenia atmosfery i sprowokowania Trumpa do próby upokorzenia swego gościa.
Mogłoby się wydawać, że dyskusja o gestach, stroju czy mimice jest wręcz niestosowna w zderzeniu z przedmiotem spotkania. Problem w tym, że o historii świata nie zawsze decydują działania mające racjonalne podłoże, tj. wynikające z zimnej kalkulacji interesów. Rola błędów, przypadku czy emocji w podejmowaniu decyzji, które rozstrzygały o losach świata, nie może być bagatelizowana i to nie dlatego, że tak powinno być, a dlatego, że tak po prostu jest. Na postawę obu stron w trakcie tego spotkania, a także niestety również po nim, wpłynęły zarówno czynniki osobowościowe, jak i wizerunkowe. Jeśli chodzi o ten drugi aspekt to chodzi o kreowanie wizerunków własnych obu stron na potrzeby wewnętrzne (a w przypadku Trumpa również do pewnego stopnia – globalne). Zełeński, którego popularność w Ukrainie mocno spadła, a sondaże pokazują, że miałby duży problem z reelekcją, chciał wykorzystać spotkanie z Trumpem do pokazania swojemu narodowi, że jest jednym z najważniejszych przywódców światowych. Ponadto twarda postawa Zełeńskiego na spotkaniu z amerykańskim przywódcą miała pokazać Ukraińcom, że ich lider jest w stanie rozmawiać nawet z Trumpem jak równy z równym i nie wyprzedaje ukraińskich bogactw jak zdesperowany klient swojemu patronowi.
Tyle, że Trump widział to zupełnie inaczej, a postawa Zełeńskiego po prostu go rozsierdziła. Trump uważa ponadto, że jako przywódca hegemonicznego mocarstwa, to on ustanawia reguły gry, a ci którzy dostają od niego pomoc mają znać swoje miejsce w szeregu. Tak było nie tylko w przypadku Zełeńskiego ale również np. króla Jordanii Abdullaha II, tyle, że arabski gość zrezygnował z drażnienia ego gospodarza. Tymczasem w przypadku Zełeńskiego problem polega również na tym, że ma on równie przerośnięte ego jak Trump i przyzwyczaił się, że wszędzie witany jest jako bohater i traktowany niczym gwiazda.
Ponadto wtrącenie się Vance’a do rozmowy było z perspektywy Zełeńskiego złamaniem protokołu więc postanowił on zgasić amerykańskiego wiceprezydenta ostrą (i obiektywnie celną) ripostą. Tyle, że to co mogłoby zadziałać w przypadku niedouczonego dziennikarza, niekoniecznie było właściwym ruchem w odniesieniu do wiceprezydenta USA. Dalszy ciąg, bez względu na to kto miał obiektywnie rację, coraz bardziej pogrążał Zełeńskiego, co wskazywało na jego całkowicie złe przygotowanie do tej rozmowy i fatalną ocenę sytuacji. Na przykład faktem jest, że Zeleński wielokrotnie dziękował USA za udzieloną pomoc, ale Trump z Vancem chcieli by podziękował również im.
Cóż z tego, że było to nieuzasadnione skoro reakcja Zełeńskiego (który Trumpowi i Vance’owi nie podziękował) dolała oliwy do ognia, a mógł jednak w tej kwestii ustąpić. Zełeński popełnił również błąd za bardzo stawiając na Demokratów przed wyborami i angażując się w ich kampanię wyborczą, co wytknął mu Vance. Oczywistością jest to, że wygrana Demokratów byłaby korzystniejsza dla Ukrainy ale ukraiński przywódca powinien był przewidzieć, że wybory może wygrać ktoś inny. W takiej sytuacji jakiej jest Ukraina jej przywódca powinien unikać sytuacji, które dawałyby podstawy do zarzutu o włączanie się w wewnętrzne spory innych państw, a Zełeński niestety postępuje inaczej.
Zełeński zignorował w ten sposób fakt, że to on potrzebował dogadania się z USA, (nie odwrotnie), a obecna ekipa rządząca w Waszyngtonie może się najwcześniej zmienić w 2029 r. i Ukraina nie ma tyle czasu. Pozostawanie lojalnym wobec Demokratów i Bidena może i było więc szlachetne, ale również samobójcze i w tym przypadku Zełeński powinien brać przykład z Netanjahu, który jako jeden z pierwszych zaczął w 2020 r. bić pokłony przed Bidenem (mimo, że Trump liczył, iż pomoże mu zmobilizować Żydów amerykańskich przeciwko wynikom wyborów), a w 2024 r. pośpieszył by okazać entuzjazm z ponownej elekcji Trumpa.
W tym kontekście głosy sugerujące, że to Trump popełnił błąd bo ucierpiał na tym prestiż USA są całkowitym nieporozumieniem. Styl dyplomatyczny Trumpa był znany przed tym spotkaniem i nie stanowił żadnego zaskoczenia, podobnie jak krytyczne zdanie większości europejskich przywódców na temat Trumpa i negatywny obraz jego osoby w mediach takich jak CNN. Trump zupełnie się tym nie przejmuje, a spotkanie z Zełeńskim nic w tym zakresie nie zmieniło. Poza tym z perspektywy wyborców Trumpa jego (oraz Vance’a) zachowanie było godnym poparcia dbaniem o interes USA w imię hasła „Make America Great Again”. Wielu z nich widzi bowiem przede wszystkim swoje (amerykańskiego podatnika) pieniądze płynące do państwa, które uznają za skorumpowane i gdzie część z tych funduszy znika w kieszeniach miejscowych oligarchów.
Błędem jest natomiast strategia Trumpa oparta na założeniu, że można dokonać „odwróconego Nixona”, tj. przekręcić Rosję przeciwko Chinom. Błędem jest też założenie, że Rosja zadowoli się jakimś „kompromisem” w postaci uznania zmian terytorialnych i deklaracją, że Ukraina nie wejdzie do NATO i nie będzie dążyć do dalszej ekspansji. Prędzej czy później USA, albo pod przywództwem Trumpa albo dopiero jego następcy, zrozumie te błędy, ale dla Ukrainy może być już wtedy za późno.
Tzw. odwrócony Nixon abstrahuje od faktu, że więzi rosyjsko-chińskie są bardzo silne, a dla Rosji fundamentalnym zagrożeniem zawsze będzie Zachód z jego systemem wartości opartych na demokracji i wolności jednostki. Poza tym zgoda na pewną zależność od mocarstwa azjatyckiego w celu utrzymania zdolności do zwalczania zagrożenia ze strony Zachodu (Europy) wpisana jest w rosyjską kulturę strategiczną od czasów Aleksandra Newskiego (który zgodził się na podporządkowanie swojego księstwa Mongołom, by móc walczyć ze Szwedami i z Zakonem Inflanckim).
Sojusz rosyjsko-chiński spajany jest m.in. chęcią zwalczania „wolnego świata” opartego na wartościach demokratycznych, a sojusz rosyjsko-amerykański czy europejsko-chiński pozbawiony byłby jakiejkolwiek podstawy aksjologicznej, podczas gdy historia pokazuje, że tego typu układy były zawsze wyjątkowo nietrwałe. Jest też oczywiste, że planem minimum Rosji jest całkowite uzależnienie Ukrainy, gdyż kontrola nad nią jest warunkiem tego by Rosja mogła aspirować do roli mocarstwa euroazjatyckiego. Dlatego też z perspektywy interesów Polski znacznie ważniejsze od tego kto będzie de facto kontrolował Krym i Donbas jest to czy Rosja będzie miała możliwość odbudowy swojego potencjału (sankcje, izolacja pod względem inwestycyjnym i handlowym, odcinanie od zasobów, kontynuowanie działań hybrydowych itp.).
Po opuszczeniu Gabinetu Owalnego przez dziennikarzy nie doszło już do kontynuowania rozmów, a delegacja ukraińska została po prostu wyproszona z Białego Domu, nie tylko bez podpisania umowy i wspólnej konferencji prasowej, ale bez jakiegokolwiek, choćby symbolicznego, pożegnania ze strony gospodarza. Decyzję o tym, że Zełeński wraz ze swoją delegacją ma opuścić budynek przekazał doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Michael Waltz.
Niestety dalszy ciąg polegał na okopywaniu się stron w swoich stanowiskach i usztywnianiu w przerzucaniu odpowiedzialnością za kłótnię. Żądanie USA by Zełeński przeprosił i odrzucenie tego żądania przez Zełeńskiego powodują, że coraz trudniej będzie o deeskalację tego napięcia, zwłaszcza, że po stronie amerykańskiej pojawiły się sugestie, że rozmowy mogą zostać wznowione jeśli Zełeński zostanie zastąpiony przez kogoś innego. Przy czym USA nie muszą się zupełnie śpieszyć, a Ukrainie czas będzie uciekał bardzo szybko, jeśli Trump zablokuje dalsze udzielanie przez USA jakiejkolwiek pomocy.
Niewiele wskazuje też by Europa była w stanie zastąpić pomoc i gwarancje bezpieczeństwa ze strony USA. Fakt, że większość europejskich przywódców jednoznacznie wsparła Zełeńskiego po spotkaniu z Trumpem jest całkowicie bez znaczenia. Natomiast zarówno spotkanie w Paryżu zwołane po wizycie Hegsetha i Vance’a w Europie jak i spotkanie w Londynie, które odbyło się po kłótni Zełeńskiego z Trumpem i Vancem, nie przyniosły żadnych konkretów tylko kolejne deklaracje. Premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer podkreślał zresztą po spotkaniu, że plan zakończenia działań wojennych w Ukrainie musi mieć akceptację ze strony USA i konieczne jest kontynuowanie rozmów Ukrainy z USA. W tym kontekście warto przypomnieć, że to właśnie Wielka Brytania jest jednym z krajów deklarujących gotowość wysłania swoich wojsk jako sił pokojowych do Ukrainy, po zawieszeniu broni. Nie ma więc mowy o tym, że istnieje jakiś konsensus w Europie, że będzie ona działała w kontrze do decyzji USA (czyli w praktyce – Trumpa).
Zarówno w interesie Europy jak i USA jest kontynuowanie więzi transatlantyckich, a głosy o tym, że to koniec NATO i rozwód Europy z USA są całkowicie nieodpowiedzialne i szkodliwe. Dotyczy to również, a może nawet w szczególności, Polski. Założenie, że Trump jest na pasku Putina i chce rozwalić NATO, stracił całkowicie zainteresowanie Europą, a USA nie reprezentują już tych samych wartości co Europa, jest co najmniej błędne, a można również przypuszczać, że jest podkręcane przez siły, którym zależy na rozbiciu więzi transatlantyckich.
Oczywiście faktem jest, że doszło do wzajemnych rozbieżności w interpretacji wspólnych wartości, takich jak choćby demokracja, ale to nie zmienia faktu, że pod względem aksjologicznym USA i Europa są wciąż znacznie bliżej siebie niż Rosji czy Chin i podział świata na „wolny” oraz autorytarny jest cały czas aktualny. Faktem jest też, że Trump dąży do zmniejszenia zaangażowania amerykańskiego w Europie ale to nie oznacza, że USA wycofuje się z zobowiązań sojuszniczych (nigdy taka deklaracja nie padła, a wobec Ukrainy USA takich zobowiązań nie ma i nigdy nie miała). Ponadto głosy by zerwać strategiczne partnerstwo z USA „bo i tak nie ma sensu, a NATO i tak jest skończone” to totalna aberracja nakręcana emocjami.
Należy przy tym podkreślić, że dążenie do osiągnięcia strategicznej autonomii Europy w ramach NATO nie jest w żadnym wypadku sprzeczne z kontynuowaniem partnerstwa strategicznego z USA. Wręcz przeciwnie. I nie powinno to być uzależnione od oceny zachowania takiego czy innego prezydenta USA. Europa powinna zwiększać wydatki na obronność i budować własne zdolności odstraszania.
Kluczowa jest tu oczywiście rola Francji jako największej siły militarnej po USA w NATO i mocarstwa nuklearnego, które w swojej strategii ma już teraz zapis, że jej odstraszanie nuklearne nie jest związane tylko z obroną integralności terytorialnej Francji ale również z ochroną żywotnych interesów tego państwa, a do nich zaliczana jest integralność terytorialna całego Sojuszu. Dlatego Francja mogłaby również uruchomić swój program nuclear sharing i byłoby to wskazane jeśli mamy realnie tworzyć strategiczną autonomię Europy. Koncepcje budowy układów sojuszniczych w oparciu o inne konfiguracje np. „układ regionalny oparty na Szwecji i Turcji” to oderwane od realiów egzotyczne fantasmagorie.
Natomiast sugestie, że układ USA-Rosja powinien zostać skontrowany układem europejsko-chińskim to już niezwykle szkodliwe niszczenie dotychczasowej architektury bezpieczeństwa na rzecz uzależniania Europy od autorytarnego mocarstwa, dla którego wolność jednostki i demokracja to jednoznacznie wrogie wartości. Takie głosy trzeba zwalczać! Warto przy tym pamiętać, że Europa, w tym Polska, ma więcej czasu niż Ukraina (co nie oznacza, że ma go bardzo dużo), a w USA odbędą się wybory i za 4 za 8 i za 12 lat. Palenie mostów jest więc wysoce niewskazane.
Polska powinna zatem wspierać wszelkie dążenia do zwiększania zdolności obronnych Europy i jej gotowości do samodzielnych działań, podkreślając, że nie jest to dokonywane w kontrze do strategicznego partnerstwa transatlantyckiego (zwłaszcza, że USA samo wzywa do tego Europę). Powinna też dążyć do uspokojenia napięć w relacjach transatlantyckich. Warto więc jeszcze raz podkreślić: nasze wsparcie dla strategicznej autonomii Europy w niczym nie koliduje z dążeniem do utrzymania strategicznego partnerstwa z USA, jak najlepszych relacji z taką administracją prezydencką jaka aktualnie rządzi, a także zwiększania własnych zdolności militarnych oraz wspierania Ukrainy.
Wymysły jakoby USA miały na Polsce wymuszać działania przeciwko Ukrainie są nie poparte żadnymi konkretnymi przesłankami i służą wyłącznie eskalacji napięć i rozbijaniu więzi transatlantyckich w imię wpychania Polski i Europy w ręce autorytarnych i przebiegłych w swej agresywności Chin. Dotyczy to zresztą również samej Ukrainy. Głosy, że po spotkaniu Trump-Zełeński Ukraina powinna odwrócić się od USA i zwrócić ku Chinom (popierane fake-newsami, że do takiego zbliżenia już dochodzi) są skrajnie szkodliwe, gdyż Ukraina pod parasolem chińskim będzie się rozwijać jako autorytarny i skorumpowany reżim (tak jak to jest w przypadku afrykańskich klientów Chin) i oddali się od Europy, a ostatecznie zbliży się do Rosji (również pod patronatem Chin).
Powinniśmy przy tym pamiętać, że Polska powinna wspierać niepodległą i demokratyczną Ukrainę nie z sympatii do tego państwa ale ponieważ uzależnienie jej od Rosji byłoby skrajnie niekorzystne dla naszego położenia strategicznego. I jest oczywiste, że demokracja będzie kryterium tego, po której stronie nowej żelaznej kurtyny będzie się znajdowało dane państwo. Ukraina i jej lider powinni zatem zrobić krok do tyłu i poświęcić swoja dumę na rzecz dogadania się z Trumpem.
WIDEO: Ta wojna nas nie obudziła