Reklama

Geopolityka

Widmo Chamberlaina krąży po Europie [ANALIZA]

Fot. Powrót premiera Wielkiej Brytanii Neville'a Chamberlaina z konferencji w Monachium, 1938 r. Fot. NAC
Fot. Powrót premiera Wielkiej Brytanii Neville'a Chamberlaina z konferencji w Monachium, 1938 r. Fot. NAC

Wojna na Ukrainie pozwala zauważyć wiele podobieństw między trwającą dekompozycją ładu międzynarodowego a czasami poprzedzającymi II wojnę światową.

Owe zbieżności każą też zastanowić się, czy rozmowy pokojowe na Ukrainie nie będą dla współczesnej Europy tym, czym w XX w. okazała się konferencja w Monachium – preludium do większego konfliktu.

Reklama

Odżywająca historia

Kiedy premier Wielkiej Brytanii Neville Chamberlain powrócił z konferencji monachijskiej, ogłosił tłumom zebranym na lotnisku, że „przywiozłem wam pokój”. Jednak ceną za uniknięcie wojny było oddanie III Rzeszy prawie 29 tysięcy kilometrów kwadratowych Czechosłowacji, czyniąc ten kraj bezbronnym. Wobec pozbawienia sporej części terytorium, naturalnych granic geograficznych oraz fatalnego położenia międzynarodowego Praga w zasadzie została skazana na wchłonięcie przez Niemcy, co nastąpiło niedługo po obwieszczeniu pokoju po wsze czasy.

Polityka appeasementu (pol. uspokajania, łagodzenia) w wykonaniu ówczesnego brytyjskiego premiera nie cieszyła się wielką popularnością nawet wśród brytyjskich elit, z przyszłym premierem Churchillem włącznie. Decyzje Chamberlaina skwitował słowami: „(…) myśli, że oddalił wojnę za cenę hańby. Tymczasem będzie miał i hańbę, i wojnę”. W owym czasie nie dało się tego bardziej dosadnie podsumować.

Czytaj też

W międzywojennych Niemczech parcie do konfliktu narastało stopniowo, a Berlin przekraczał kolejne granice. Jesienią 1933 roku III Rzesza wypowiedziała genewską Konferencję Rozbrojeniową oraz opuściła Ligę Narodów. Dwa lata później złamała postanowienia traktatu wersalskiego poprzez rozpoczęcie jawnego, nieskrępowanego odtwarzania pełnoprawnych sił zbrojnych. W marcu 1938 r. Niemcy dokonały Anschlussu Austrii, a kilka miesięcy później pod znakiem zapytania stanęła kwestia Czechosłowacji i Kraju Sudeckiego. Pod pozorem upominania się o prawa niemieckiej mniejszości narodowej Hitler parł do wykrojenia tych obszarów i wcielenia ich do Rzeszy. W obliczu stojącej pod granicami armii niemieckiej i względnie słabej reakcji Wielkiej Brytanii oraz Francji (wręcz pojawiła się presja z Londynu i Paryża na rozwiązanie tej kwestii pokojowo) władze w Pradze zostały zmuszone do pójścia na ustępstwa.

Analogii do działań Federacji Rosyjskiej można znaleźć wiele, nawet jeśli spojrzeć przez pryzmat wielkich międzynarodowych wydarzeń sportowych w postaci igrzysk olimpijskich, które poprzedziły II wojnę światową (Berlin 1936), wojnę w Gruzji (Pekin 2008) zajęcie Krymu i wojnę na Donbasie (Soczi 2014) oraz inwazję na Ukrainę (Pekin 2022). W sprawach natury politycznej też można zauważyć wiele podobieństw, włącznie z tym, że tak jak Niemcy w XX w. dążyły do rewizji ładu wersalskiego, tak Rosja zamierza wyrzucić Pax Americana na śmietnik historii.

Reklama

Jak Zachód zlekceważył Rosję

Dziś to może wydać się wręcz absurdalne, ale dojście Władimira Putina do władzy na przełomie XX i XXI w. wiązano z nadziejami na odświeżenie Federacji Rosyjskiej i wyjście jej społeczeństwa z poradzieckiej mentalności. Można teraz jedynie zadawać sobie pytania, na ile były to rzeczywiste kalkulacje, a na ile myślenie życzeniowe. Niemniej polityka resetu względem Moskwy nabierała wtedy rozpędu, a Zachód wiązał to ze sposobnością do przeszczepienia swoich wartości na rosyjski grunt.

Zarówno Rosja, jak i sam Putin, ośmieleni tym nastawieniem elit zachodnich, ochoczo realizowała strategiczne cele podporządkowania Moskwie „zbuntowanych prowincji” dawnego imperium. Szybkie rozwiązanie kwestii Czeczenii było pierwszym jaskrawym przykładem, który jednak nie został odebrany jako wyraźny znak, że może i władza na Kremlu się zmieniła, lecz pryncypia pozostały dokładnie takie jak kiedyś.

Czytaj też

W 2008 r. padło na Gruzję, gdzie Rosja przedstawiała siebie jedynie jako obrończyni uciśnionych mieszkańców Osetii Południowej i Abchazji. Przy okazji Moskwa zablokowała Gruzinom możliwość dołączenia do UE i NATO. Cztery lata później w wyniku Euromajdanu Ukraina spróbowała wyrwać się spod wpływów Kremla i skierować się ku Zachodowi. Rosja ponownie wystąpiła w obronie rosyjskojęzycznej mniejszości i separatystycznych „republik”. Powtórzenia tego schematu i wykorzystania rzekomej opresji etnicznych Rosjan jako casus belli obawiają się choćby państwa bałtyckie.

Przełom 2021 i 2022 r. to już otwarte rzucenie wyzwania światu zachodniemu z podkreśleniem potrzeby rewizji dotychczasowego ładu międzynarodowego, najpierw w grudniu 2021 r., a następnie w czasie igrzysk w Pekinie. Niedługo po tym rozpoczęła się pełnowymiarowa inwazja na Ukrainę. Do dotychczasowej argumentacji dołączył deklarowany zamiar „pokonania nazizmu na Ukrainie”.

Reklama

Dlaczego Zachód wcześniej nie zareagował tak, jak miało to miejsce po 2022 r.? W końcu już wydarzenia z Gruzji mogły dać jasno do zrozumienia, że Władimir Putin (rządząc zarówno z fotela prezydenta, jak i premiera) otwarcie dąży do siłowej odbudowy wpływów Federacji Rosyjskiej. 2014 r. tym bardziej pokazał, że to zagrożenie istnieje także tuż przy granicy NATO.

Duży wpływ na tę postawę miały powiązania gospodarcze i polityczne największych państw europejskich, na czele z Niemcami, które niechętnie patrzyły na radykalne pogorszenie relacji z Moskwą. Ówczesny rząd Angeli Merkel wręcz obawiał się, że twarde stanowisko wysadzi w powietrze Ostpolitik (jak na ironię, ziściło się to dopiero później dosłownym wysadzeniem gazociągu Nord Stream). Założenia tej doktryny uznawały właśnie Rosję za strategicznego partnera na wschodzie. Inne państwa, jak Francja, a nawet Stany Zjednoczone za czasów prezydentury Baracka Obamy, też nie wykazały się dostateczną determinacją.

Czytaj też

Duże znaczenie miały wtedy rozmowy w Mińsku. Dyskusje odbywały się w formacie normandzkim (z udziałem Francji, Niemiec, Rosji i Ukrainy). Nie przyniosły zadowalających skutków. Co więcej, pokazały wtedy słabość europejskich liderów względem agresywnej polityki rosyjskiej.

Co znamienne, negocjacje odbyły się bez udziału któregokolwiek z państw ze wschodniej flanki Sojuszu, a zatem obszaru najbardziej narażonego na rosyjską agresję. W końcu kilka lat wcześniej Estonia doświadczyła poważnego ataku cybernetycznego, co było pierwszym tak otwartym uderzeniem w członka NATO. Niestety państwa zachodnie nie doceniły wtedy rosyjskiego neoimperializmu. Konsekwencje tych decyzji Ukraina odczuła w 2022 r.

Wielka Czwórka bez flanki wschodniej

Dyskusje na temat potencjalnego zakończenia wojny na Ukrainie toczą się niemal od marca 2022 r. Rozważany jest gospodarz rozmów. Padały propozycje Szwajcarii, Turcji, Indii, a nawet Węgier. Mówi się też o potencjalnych rozjemcach, którzy mogliby wpłynąć na decyzje Moskwy, czyli o Chinach i Indiach. Wreszcie nadzieje związano z Donaldem Trumpem, który niezmiennie głosi, że wojnę na Ukrainie należy jak najszybciej zakończyć.

Jednak na ten moment poza słownymi deklaracjami ciężko znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia w tej dyskusji. Jest to o tyle niebezpieczne, że wynik tej wojny (jak i pokoju, tudzież rozejmu) przesądzi o kształcie i przyszłości Europy Środkowej i Wschodniej, jak również o tym, czy czeka ją czas pokoju, silnego napięcia międzynarodowego lub otwartej wojny w perspektywie kilku lat.

Łotewscy żołnierze na ćwiczeniach.
Łotewscy żołnierze na ćwiczeniach.
Autor. Aizsardzības ministrija

Dlatego też rozmowy powinny uwzględnić nie tylko stanowisko Ukrainy (co wydaje się oczywiste), ale też państw w sąsiedztwie, jak również tych w obszarze zainteresowania Federacji Rosyjskiej. Mowa tu o wschodniej flance NATO, członkach Bukaresztańskiej Dziewiątki, ale też krajach nordyckich, głównie Finlandii i Szwecji. Jeśli wynik rokowań pokojowych będzie niekorzystny, to pierwszymi podmiotami, które odczują negatywne skutki tych decyzji, będą sojusznicy właśnie z tego obszaru.

Niestety także w tej kwestii najbardziej wpływowe państwa zachodnie czerpią z kiepskich wzorców. Kilka miesięcy temu doszło do spotkania liderów Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec i Stanów Zjednoczonych, na którym dyskutowano na temat wojny na Ukrainie. Niestety odbyły się one bez udziału władz w Kijowie. Nie było też jakiegokolwiek przedstawiciela z Europy Środkowej, Wschodniej i Północnej. Czy to zły prognostyk przed ewentualnymi rozmowami pokojowymi? Być może nie, ale z pewnością nie jest on dobrym sygnałem, bo ponownie pokazuje, że kluczowe decyzje mogą zależeć od tych, którzy nie czują bezpośredniego zagrożenia.

Możliwe scenariusze i rola Trumpa

Przed Ukrainą w teorii stoją cztery scenariusze rozwoju sytuacji. Dwa z nich należy zaliczyć do mało prawdopodobnych: zwycięstwo absolutne (odzyskanie Donbasu, Zaporoża i Krymu) oraz całkowitą klęskę (doprowadzenie do upadku władz w Kijowie). Nawet w przypadku triumfu Ukraina będzie pogrążona w niemal każdym możliwym kryzysie, a demografia nie pozwoli na dostatecznie szybkie zasiedlenie i odbudowanie terenów pozostających w sferze zainteresowania Moskwy. Do tego należy doliczyć szacowane na setki miliardów dolarów koszty odbudowy zrujnowanego kraju, choćby rekonstrukcję infrastruktury czy rozminowanie terenu. To wielkie wyzwania nawet na obszarach, które obecnie pozostają pod kontrolą Kijowa. Dziś odzyskanie przez Ukrainę władzy nad utraconymi terytoriami wydaje się skrajnie mało prawdopodobne.

Z kolei całkowita klęska doprowadziłaby do zderzenia czołowego geopolitycznych płyt tektonicznych. Państwa bałtyckie stanęłyby w obliczu egzystencjalnego zagrożenia, a potencjalna polska linia frontu ciągnęłaby się od północnej granicy z obwodem królewieckim po Przemyśl. Koszty utrzymania bezpieczeństwa na granicy oraz inwestycje w bezpieczeństwo musiałyby jeszcze bardziej pójść w górę, co odbiłoby się na gospodarce wszystkich państw wschodniej flanki Sojuszu.

Czytaj też

Niemniej w możliwej do przewidzenia przyszłości oba te scenariusze pozostaną dalekie od realiów. Za to najbardziej prawdopodobny może okazać się „wariant fiński”, który pozwoliłem sobie szczegółowo opisać rok temu. Konflikt może zakończyć się traktatem pokojowym, na mocy którego Ukraina bezpowrotnie utraci okupowane przez Rosjan terytoria, ale zachowa suwerenność. Jednak tu mogą pojawić się pierwsze schody.

Dołączenie Ukrainy do NATO wydaje się mało prawdopodobne, by nie powiedzieć wątpliwe. Niezależnie od polityki Donalda Trumpa, to i tak zgody na dołączenie Ukrainy do Paktu Północnoatlantyckiego najpewniej nie wyraziłyby Węgry, ale też Niemcy, które już kilkanaście lat temu były tej akcesji przeciwne. Jedynym rozwiązaniem mogą być umowy dwustronne Kijowa z członkami NATO lub specyficzna forma porozumienia z Sojuszem. Jednak te wyjścia rodzą jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi.

Znaki zapytania towarzyszą też perspektywie „odłożenia” konfliktu w czasie. Rosja nie pozwoli Ukrainie na jakąkolwiek samodzielność. To może oznaczać dogrywkę na polu bitwy w perspektywie kilku lat. Tu kluczowa może okazać się decyzja o ewentualnej linii demarkacyjnej, której musiałyby pilnować wojska Sojuszu.

Jednak czy państwa członkowskie (w szczególności europejskie) zaryzykują takie rozwiązanie, wiedząc, że same niewystarczająco rozwinęły przemysł obronny i siły zbrojne? Dziś jedynie Amerykanie są w stanie dać Moskwie jasno do zrozumienia, że kolejna wojna nie będzie dla Kremla opłacalna.

Czytaj też

Tu dochodzimy do Donalda Trumpa i amerykańskich warunków rozejmu (tudzież pokoju), które zostaną przedstawione Kijowowi i Moskwie. Prezydent Zełenski sam podkreśla, że nie jest krytycznie nastawiony do prezydenta-elekta i wiąże pewne nadzieje z rokowaniami pokojowymi. Większe obawy ma w stosunku do europejskich partnerów, choć wynika to głównie z tego, że Stary Kontynent zawierzył swoje bezpieczeństwo Waszyngtonowi (co zresztą zasadnie podkreśla Trump), rezygnując z przeznaczania odpowiednich nakładów na obronność. I ten trend musi ulec zmianie.

Czy pojawi się nowy Chamberlain?

To pytanie, które coraz częściej zadają sobie niektórzy komentatorzy. Czy Ukraina utraci część terytorium? Prawdopodobnie tak. Czy dołączy do NATO? Jest to mało prawdopodobne. Ale czy ma szanse na względnie korzystne warunki pokojowe? To właśnie będzie zależeć od tego, kto i jak będzie prowadził rozmowy pokojowe. Za poprzedniej administracji Trumpa bywało z tym różnie, lecz prezydent-elekt myśli w sposób transakcyjny, co w tym wypadku może się okazać atutem. W końcu stabilna Europa wprost przełoży się na dostępność sił i środków, które będzie można skierować na Pacyfik i na Arktykę.

Zatem Trump jest tylko jedną z wypadkowych, ale raczej nie będzie miał zamiaru wytargowania pokoju niekorzystnego dla Ukrainy, a co za tym idzie – dla NATO. Drugim czynnikiem są sojusznicy po naszej stronie Atlantyku, którzy również wydają się podzieleni co do przyszłości konfliktu, a także wizji jego zakończenia. Państwa Europy Środkowej i Wschodniej oraz Północnej raczej zgodnie reagują w kwestiach bezpieczeństwa i będą chciały forsować jak najlepsze warunki dla Ukrainy. Czy tym razem zostanie dopuszczony do ewentualnych rozmów przynajmniej jeden przedstawiciel regionu? Obecnie wydaje się, że ciężar gatunkowy tych decyzji nadal będzie spoczywał na Niemczech, Wielkiej Brytanii i Francji.

Czytaj też

Jak zauważają autorzy niedawnego raportu RUSI, Zachód przystąpi do negocjacji z umiarkowanymi żądaniami. Putin prawdopodobnie przedstawi maksymalistyczne stanowisko. Przykładowo, może zażądać wszystkich czterech prowincji Donbasu w całości. Będzie chciał zachować kontrolę nad elektrownią jądrową w Zaporożu. Wysunie żądanie, aby kraje NATO nie rozmieszczały wojsk na Ukrainie i aby uszanowano obawy Rosji dotyczące bezpieczeństwa.

Zachodni partnerzy byliby w stanie stawiać znacznie twardsze warunki, lecz problemem pozostaje fakt, że nie posiadają wystarczająco twardych argumentów. Mówiąc bardziej dosadnie, przespały czas na znaczące zwiększenie nakładów na obronność. Przykład kanclerza Scholza, który raz po raz odrzuca prośby szefa niemieckiego resortu obrony o zwiększenie budżetu, jest tego klasycznym przykładem. Również Brytyjczycy regularnie odmawiają zwiększenia swojego potencjału. Pod tym względem Francja wydaje się najpewniejszym partnerem, choć też pogrążonym w problemach polityki wewnętrznej.

Czytaj też

Wspominam o tych trzech państwach, ponieważ to one razem realnie mogłyby powiedzieć twarde „nie” Moskwie. Tu też RUSI zadaje pytanie: „czy wojska niemieckie, francuskie lub brytyjskie naprawdę otworzyłyby ogień, czy też po prostu trzymałyby głowy nisko, jak siły pokojowe ONZ w Libanie?”. Odpowiedź zostawię Czytelnikowi. Może okazać się, że to nie Trump, lecz Europa Zachodnia w zbiorowej formie odegra w tej historii rolę nowego Chamberlaina.

Reklama

Komentarze (3)

  1. Ita-AW-129 pilot

    Dopóki Polska nie będzie miała krajowych broni jądrowych, nigdy nie będzie bezpieczna.

  2. Strusiu-73

    Na szczęście Rosja to nie Niemcy a USA to nie Francja .

  3. Edmund

    Dziś tak naprawdę Europa powinna mieć slogan marketingowy: ,,Boje się wszystkiego, ale nic nie zrobię, mimo to będę pouczać wszystkich. Dla zmyłki będę gadać i konsultować, 1co nie będzie miało żadnego praktycznego znaczenia.". Europa, kolos na glinianych nogach, klub gadających głów.

Reklama