Reklama

Szokujące plany Izraela wobec Strefy Gazy [OPINIA]

Rafah, strefa gazy, gaza, Izrael, wojna
Zniszczone zabudowania miasta Rafah w Strefie Gazy.
Autor. Anas-Mohammed/Sutterstock

Pomysł ministra obrony Izraela by mieszkańcy Strefy Gazy zostali skoncentrowani w „humanitarnym mieście” na ruinach Rafah jest skandaliczny i powinien zostać jednoznacznie potępiony. Niestety, poddaje to pod wątpliwość realność szans na pokój.

Izrael Katz poinformował w poniedziałek, że wydał instrukcje IDF, by realizowały plan „stworzenia nowego miasta humanitarnego w południowej Gazie na ruinach Rafah”. Według tego planu w pierwszym etapie umieszczonych ma być tam ok. 600 tys. Palestyńczyków przebywających obecnie w nadmorskim rejonie Mawasi w południowej części Strefy. Proces relokacji ma obejmować screening bezpieczeństwa, który ma umożliwić wyłapanie członków Hamasu. Docelowo zamieszkać ma tam 2 mln osób, które miałyby zakaz opuszczania „humanitarnego miasta”, chyba że zgodziłyby się na „dobrowolną emigrację”.

Reklama

Niehumanitarne warunki

Według planu Katza ten koszmarny obóz miałby być zarządzany przez bliżej niezidentyfikowane „instytucje międzynarodowe”, a służby izraelskie pilnowałyby go z dystansu. Stłoczenie całej populacji Gazy na malutkim skrawku Strefy, pozostającym w ruinie, nie miałoby oczywiście nic wspólnego z działaniami humanitarnym. Skojarzenia z różnymi rozwiązaniami sprzed 80-85 lat nasuwają się same i sam pomysł jest skandaliczny, nie mówiąc o potencjalnej implementacji, do której społeczność międzynarodowa nie może dopuścić. W planie Katza brak jest też jakiejkolwiek wzmianki o czasowości tej relokacji i warunkach powrotu mieszkańców do reszty Strefy.

Czytaj też

To oznacza, że chodzi o permanentne skoncentrowanie Palestyńczyków w gigantycznym obozie na granicy z Egiptem. Warunki tam panujące i brak perspektyw powrotu mają nakłonić mieszkańców do emigracji, a przerzucenie odpowiedzialności za zarządzanie tym miejscem na „instytucje międzynarodowe” ma uwolnić Izrael od odpowiedzialności za to, co się tam będzie działo. Pomysłodawcy zapewne zakładają, że państwa, które zgodziłyby się uczestniczyć w administrowaniu takim obozem zaczną relokować „chętnych” do siebie, by uniknąć kompromitacji. A reszta Strefy Gazy zostanie odbudowana jako słynna Riviera Gaza. Oczywiście, Palestyńczycy będą do niej mieć zakaz wstępu.

Koszmarność tego planu jest tak wielka, że mógłby on konkurować ze scenariuszami najbardziej dystopijnych filmów science fiction. Problem w tym, że nie mówimy o filmie tylko o rzeczywistości. Realizacja takiego planu miałaby negatywne skutki zarówno dla samych Palestyńczyków (co jest oczywiste), jak i Europy (zapewne to ona miałaby zarządzać tym czymś, a potem relokować „uchodźców” do siebie, co oczywiście doprowadziłoby do erupcji napięć i radykalnego pogorszenia się bezpieczeństwa w tych krajach, które by ich przyjęły), ale również dla Izraela. Izrael mógłby wówczas zapomnieć o dalszej normalizacji relacji ze światem arabskim, a bardzo prawdopodobny byłby proces odwrotny. Doprowadziłoby to też do dalszego umacniania się sił ekstremistycznych w samym Izraelu. Ponadto doszczętnie zniszczyłoby wizerunek tego kraju na świecie. Oczywiście Izrael uznałby, iż problemem jest antysemityzm, a odpowiedzią powinna być walka z nim, tyle że takie postawienie sprawy miałoby coraz mniejszą siłę oddziaływania, również w USA. A bez wsparcia USA Izrael, jeśli będzie kontynuował taką politykę generowania samych wrogów wokół siebie, nie przetrwa.

Reklama

Co zrobi Netanjahu?

Przedstawienie „planu Katza” zbiegło się z wizytą premiera Netanjahu w USA i jego spotkaniem z Trumpem w sprawie planu zakończenia wojny. Problem w tym, że decyzje izraelskiego premiera w sprawie kontynuacji wojny podyktowane są wyłącznie słupkami w sondażach opinii publicznej. Do wyborów zostało wprawdzie jeszcze 15 miesięcy, ale żadne dotychczasowe działania, przedstawiane ciągle jako sukcesy, nie stworzyły szans na zwycięstwo w wyborach. Wprawdzie wojna z Iranem nieco zwiększyła popularność Likudu, któremu Netanjahu przewodzi, ale głównie kosztem jego ekstremistycznych koalicjantów. Dodatkową okolicznością jest założenie przez Naftali Bennetta nowej partii, która odebrała znaczną część poparcia innych partii opozycyjnych. Z jednej strony Netanjahu może liczyć, że Bennett nie zdoła się dogadać z lewicowymi Demokratami i arabską partia Ra’am, ale z drugiej wie, że o ćwierć wieku młodszy od niego rywal nie zgodzi się na żadną inną rolę w rządzie niż premiera.

Reklama

Teoretycznie można sobie wyobrazić porozumienie Bennetta i Netanjahu gwarantujące temu drugiemu spokój na starość, ale dla obecnego premiera to za mało. Sam Bennett jest przy tym ideologicznie bardziej radykalny od Netanjahu, ale z drugiej strony można by się spodziewać, iż jego polityka byłaby bardziej racjonalna. Netanjahu może jednak mieć też uzasadnione obawy, że jeśli zgodzi się na pokój bez pełnego zniszczenia Hamasu (a nie da się tego zrobić, utrzymując obecność Palestyńczyków w całej Strefie Gazy) i wprowadzenia osadnictwa żydowskiego w przynajmniej części Strefy, to Bennett może odebrać mu część elektoratu. Warto bowiem pamiętać, że sam Netanjahu przejął władzę w Likudzie, wykorzystując niezadowolenie w szeregach partyjnych z decyzji ówczesnego premiera i szefa Likudu Ariela Szarona, gdy podjął on w 2005 r. decyzję o wycofaniu się sił izraelskich ze Strefy i likwidacji tamtejszych osiedli żydowskich.

Czytaj też

O braku skłonności Netanjahu do zakończenia wojny świadczy też list, jaki został do niego skierowany (zapewne nie bez jego inicjatywy) przez 14 członków jego rządu, wzywający do aneksji Zachodniego Brzegu. W 2020 r. Netanjahu również planował dokonanie aneksji, ale wycofał się pod naciskiem Trumpa, gdy stało się jasne, że taki krok zniweczyłby zawarcie Porozumień Abrahamowych. Również obecnie, jeśli Trump nie zmusi do tego izraelskiego premiera, to zapewne będzie on eskalował napięcia, co zresztą długofalowo nie będzie korzystne dla Izraela. Trump ma przy tym instrumenty nacisku, gdyż ostatnie wydarzenia, w szczególności wojna z Iranem, pokazały, że Izrael nie jest w stanie funkcjonować bez amerykańskiego wsparcia. Otwarte jest jednak pytanie czy Trump zamierza naciskać na Netanjahu. Tymczasem sytuacja bezpieczeństwa na Zachodnim Brzegu staje się coraz gorsza przez aktywność bojówek osadników żydowskich, która ma coraz bardziej charakter terrorystyczny. Atakują oni już nie tylko Palestyńczyków, ale również żołnierzy izraelskich, jeśli ci im przeszkadzają.

Szanse na porozumienie w sprawie zawieszenia broni w Gazie są niewielkie mimo „pozytywnych sygnałów”. Wszystko rozbija się bowiem o kluczowy punkt sporny tj. to czy po upływie terminu rozejmu dojdzie do wznowienia walk. Hamas godzi się tylko na taki rozejm, który zagwarantuje permanentne przerwanie walk. Tyle że tu pojawia się pytanie o to, co miałoby być potem. Izrael żąda kapitulacji, rozbrojenia Hamasu i wyjazdu ze Strefy jego kierownictwa. Choć byłoby to korzystne dla mieszkańców (o ile Izrael nie wdrażałby „planu Katza”) to oczywistym jest, że Hamas nie popełni samobójstwa. Faktem jest, że działania wojenne doprowadziły do jego zdziesiątkowania, ale pozostaje siłą dominująca ideologicznie. Zniszczenie Hamasu możliwe byłoby jedynie poprzez stworzenie realnej alternatywy politycznej, wspieranej przez państwa arabskie. Tyle że to nie jest na rękę Netanjahu. Zamiast tego postanowił on wspierać gangi podległe Jaserowi Abu Szababowi, które nie mają szans na zyskanie poparcia wśród mieszkańców Gazy, a według opozycji izraelskiej są ideologicznie bliskie Państwu Islamskiemu.

Czytaj też

Reklama
WIDEO: Defence24 Days 2024 - Podsumowanie największego forum o bezpieczeństwie
Reklama

Komentarze (2)

  1. Eee tam

    Skąd pomysł że tym gettem ma niby UE zarządzać ???

  2. ALBERTk

    Żydzi i Izrael pokazują prawdziwą twarz. Dziennikarze, media, wszyscy już dzisiaj nie boją się krytykować Izraela, nie boją się ludzie już zostać nazwani antysemitami. Wszyscy widzą że prawdziwym złem w regionie nie jest Iran czy jakiś Hamas, tylko Izrael.

Reklama