Reklama

Syria się rozpada [ANALIZA]

Zniszczenia w Aleppo. Fot. The Foreign, Commonwealth & Development Office/ wikipedia.com/OGL v1.0
Zniszczenia w Aleppo. Fot. The Foreign, Commonwealth & Development Office/ wikipedia.com/OGL v1.0

Ostatnie dni przyniosły kolejną odsłonę walk wewnątrz Syrii, tym razem z wyjątkowo aktywnym udziałem Izraela. Bezpośrednim powodem starć było uprowadzenie i obrabowanie 13.07 druzyjskiego kupca przez Beduinów na drodze z Suajdy do Damaszku. Druzowie, jako wyjątkowo zwarta i wspierająca się mniejszość, nie pozostawili porwania bez odpowiedzi i porwali dziesięciu Beduinów. Spirala walk zaczęła się rozkręcać, aż włączyły się do nich siły rządowe, oczywiście po stronie sunnickich Beduinów.

Wśród dawnych bojowników Hajjat Tahrir asz-Szam nikt nawet nie ukrywał, jaka jest motywacja starcia z Druzami: ci ostatni to niewierni, odstępcy od prawdziwego islamu. Lokalny spór natychmiast przerodził się w konflikt konfesyjny. Świetnie było to widać na filmikach udostępnianych w mediach społecznościowych, gdy sunniccy bojownicy z Idlib (matecznik HTS) wyruszali do walki na południe.

Reklama

Konfesyjne tło sporu widoczne także było w pohańbieniu pojmanych Druzów poprzez publiczne obcinanie im wąsów (skrajni salaficcy bojownicy podgalają wąsy lub ich w ogóle nie noszą, zob. sam prezydent Szaraa, zaś Druzowie noszą tradycyjnie długie wąsy - red.). Bojownicy HTS nie omieszkali także podpalić kościoła św. Michała w wiosce As-Sawara al-Kubra koło Suajdy. Nie bez znaczenia jest fakt, że Beduini z południa Syrii podczas wojny domowej popierali rebeliantów (w tym także ISIS), zaś druzowie często starali się stać z boku, bądź wspierali Assada (np. dowódcą obrony rządowego garnizonu oblężonego przez ISIS w Deir ez-Zor był gen. Issam Zaheriddine, z pochodzenia druz).

Czytaj też

Walka z mniejszościami

Obecne starcia w Suajdzie wpisują się ciąg walk z mniejszościami (alawici, szyici, chrześcijanie, druzowie, Kurdowie), które realnie są prześladowane, mimo pojednawczych haseł wygłaszanych przez prezydenta Szaraę. Widać zresztą dość wyraźnie podział wśród dawnych bojowników HTS. Część z nich, z Szaraą na czele, stara się ukazywać jako tolerancyjni i dążący do pokojowego współistnienia z mniejszościami (łącznie stanowiącymi ok. 40% społeczności syryjskiej w 2011 r.), dzięki czemu mogą liczyć na uznanie międzynarodowe i zniesieni sankcji. Ta polityka dotychczas się sprawdzała, a jej promotorem jest amerykański ambasador w Turcji i specjalny wysłannik do Syrii Tom Barrack.

Czytaj też

Oczywiście taką opcję wspiera także Erdoğan, będący w rzeczywistości głównym rozgrywającym w Syrii. Dlatego dotychczas przymykano oko na kolejne masakry mniejszości. Trzeba zauważyć, że już w grudniu z Damaszku uciekła znaczna część alawitów i chrześcijan w obawie przed prześladowaniami nowej władzy. W marcu doszło do masakr alawitów na wybrzeżu, a w czerwcu do zamachu w kościele w Damaszku. Obecne walki z druzami są już trzecią, choć najpoważniejszą falą starć. Wreszcie wciąż nieuregulowany jest status Kurdów na wschodzie. Mazlum Abdi (przywódca Kurdów) z jednej strony akceptuje jedność państwa syryjskiego, z drugiej zaś nie zamierza zgodzić się na rozbrojenie YPG, wiedząc, że tylko siła militarna jest realnym narzędziem w polityce syryjskiej.

Reklama

Drugą grupą wśród bojowników HTS są niżsi dowódcy polowi, którzy po długich latach wojny domowej nie są zadowoleni z konieczności dzielenia się „ich” nową Syrią z jakimiś mniejszościami. W praktyce to oni i ich żołnierze dokonują zabójstw i rabunków, zaś centralna władza w Damaszku nie ma żadnych narzędzi do ich dyscyplinowania, zresztą w rzeczywistości podziela ich poglądy. Wskutek tego żaden z dotychczasowych ataków na mniejszości nie został ukarany. Mimo to władze w Damaszku w dalszym ciągu otrzymywały wsparcie nie tylko sunnickich państw arabskich (co oczywiste) i Turcji, ale także – mimo początkowych obiekcji – USA oraz Unii Europejskiej.

Celem tej polityki jest zachowanie jedności Syrii jako organizmu politycznego, a na szali leży m.in. autorytet Turcji, czyli głównego protektora prezydenta Szaray. Praktycznie jedynym graczem, który proponował podział Syrii był Izrael. Jeszcze na przełomie 2024 i 2025 Izrael sugerował podział Syrii na kurdyjski wschód pod kontrolą USA, alawickie wybrzeże pod kontrolą Rosji, druzyjską Suajdę na południu chciał kontrolować sam Izrael, zaś sunnickie centrum z Damaszkiem i Aleppo miało pozostać pod wpływem Turcji. Oczywiście ta ostatnia nie chciała się zgodzić na taką propozycję, mając nadzieję na wpływ na całość Syrii. USA ostatecznie przyjęły optykę Turcji, stąd słowa Barracka o „jednej armii, jednej Syrii”.

Twarda polityka Izraela

Izrael pozostał jednak nieprzekonany, choć ograniczył ataki lotnicze oraz działanie swych sił specjalnych na terytorium Syrii. Pozostawił także pod swoją kontrolą górę Hermon oraz wąski pas pogranicza z okupowanymi Wzgórzami Golan. Obecna eskalacja dała jednak Izraelowi świetny argument do kolejnej interwencji. Politycy izraelscy z premierem Netanyahu na czele w ciągu ostatnich dni nieustannie wspominają o obronie zagrożonych mniejszości w Syrii (głównie druzów i chrześcijan), co zresztą brzmi dość paradoksalnie wobec oskarżeń kierowanych w stronę Izraela przez Międzynarodowy Trybunał Karny.

Reklama

Wskutek walk z druzami Izrael zdecydował się na liczne uderzenia powietrzne w kluczowe cele. Bombardowane były siedziby MON w Damaszku, a także okolice pałacu prezydenckiego (co nie zdarzało się za rządów Assada). Oczywiście atakowane były także siły rządowe bezpośrednio zaangażowane w starcia z druzami. Poświadczone w materiale filmowym są liczne ataki na czołgi, transportery opancerzone i pick-upy. Ponadto IDF nie powstrzymała druzów z izraelskiej strony granicy do przejścia na stronę syryjską w celu wsparcia druzów w Suajdzie. Trzeba przy tym pamiętać, że druzowie w Izraelu jako jedyni poza Żydami służą w IDF. W związku z tym izraelscy druzowie są najlepiej wyszkolonym elementem sił walczących obecnie w Suajdzie. Nie trzeba dodawać, że przejście przez świetnie strzeżoną granicę na Wzgórzach Golan nie mogło odbyć się bez zgody władz w Tel Awiwie.

Czytaj też

Obecnie (16.07 wieczorem) siły rządowe ogłosiły wycofanie z Suajdy. Na razie jednak trudno ocenić, na ile zapowiedź ta będzie realizowana. Władze w Damaszku narzekają, że izraelskie ataki z powietrza uniemożliwiają sprawne wycofanie sił. Może to jednak być tylko wybieg, by powstrzymać Izrael przed kolejnymi bombardowaniami. Problematyczny jest także podział wśród samych druzów. Ich główny przywódca w Syrii Hikmat al-Hidżri w ciągu dnia wzywał do walki z „bandami HTS” nazywając władze w Damaszku „fałszywym rządem” i przestrzegając przed jakimikolwiek negocjacjami. Z kolei część starszyzny z Jussufem Dżarbu ogłosiła porozumienie z rządem i wstrzymanie walk (już trzecie w ciągu ostatnich dwóch dni) domagając się wycofania wojsk rządowych przy jednoczesnym deklarowanym wsparciu dla jednolitości państwa syryjskiego. Przed współpracą z Izraelem przestrzega także główny przywódca druzów libańskich Walid Dżumblatt.

Reklama

Wydaje się jednak, że realne znaczenie ma siła militarna, a nie kolejne zapowiedzi rozejmu. A siłą dysponuje Izrael, któremu zależy na jak najdalej posuniętej niezależności druzów od Damaszku, ponieważ w ten sposób realnie wyrywa południe Syrii spod kontroli Turcji i sam staje się protektorem nad muhafazą Suajdy i Daraa. Zresztą Izrael już w grudniu domagał się od nowych władz, by tereny te były zdemilitaryzowane. Jeśli zatem rzeczywiście prezydent Szaraa zostanie zmuszony do wycofania swych sił z południa, będzie to oznaczało zwycięstwo al-Hidżriego i jego frakcji. Oczywiście ta bardziej bojowa postawa znalazła silne wsparcie znacznej części społeczeństwa druzyjskiego wobec przestępstw dokonywanych przez siły rządowe w Suajdzie. Oznacza to jednak współpracę z Izraelem i realne zerwanie z Damaszkiem. Zapewne nie dojdzie do formalnego podziału państwa syryjskiego, jednak obecnie wydaje się, że druzowie z Suajdy wywalczyli sobie przy wsparciu izraelskim niezależność. Dla władz w Damaszku (i Turcji) taka sytuacja jest wielce problematyczna, ponieważ wskazuje drogę Kurdom, którzy także będą się starali utrzymać swą niezależność, być może również korzystając ze wsparcia izraelskiego. Kolejni czekają alawici na wybrzeżu.

Czytaj też

Prezydent Szaraa stoi więc przed trudnym wyzwaniem. Pozostawienie druzom niezależności może spowodować wewnętrzną dekonstrukcję państwa, zaś próba militarnego rozstrzygnięcia sporu doprowadzi do ponownej izolacji na arenie międzynarodowej, na dodatek nie dając gwarancji sukcesu. Dlatego wydaje się, że władze w Damaszku będą szukały polubownego załatwienia sporu, usiłując wykorzystać podziały wewnątrzdruzyjskie i negocjując z bardziej umiarkowanymi przywódcami. Nie jest jednak pewne, czy będą oni mieli jakiekolwiek znaczenie, jeśli al-Hidżri zwycięży na polu walki.

Autor: Dr hab. Maciej Münnich, prof. KUL Instytut Historii Katolicki Uniwersytet Lubelski

Reklama
WIDEO: Defence24 Days 2024 - Podsumowanie największego forum o bezpieczeństwie
Reklama

Komentarze (2)

  1. Jerzy

    Zabawne, że po latach państwa arabskie będą wspominały czasy rządów dyktatorów w rodzaju Asada, Kadaffiego, czy Husseina jako prawdziwy "Złoty wiek".

  2. Adam S.

    No i dobrze. Jesli jest to sztuczny zlepek społęczności, które dziś nie chcą iść wspólną drogą, to niech idą własnymi drogami.

    1. Zbyszek

      Pójdą drogami wyznaczonymi przez innych, ale płacić krwią będą oni..

Reklama