Reklama
  • Analiza
  • Opinia
  • Ważne

Rosyjska „prawda” o S-500. „Patriot” lepszy od „Prometeusza”? [OPINIA]

Zarówno o systemie S-400, jak i o systemie S-500 wiemy tylko tyle, ile chcą Rosjanie. O tym czy przekazywali oni informacje prawdziwe można się było przekonać na Bliskim Wschodzie, gdy Amerykanie, Francuzi i Brytyjczycy uderzyli na syryjskie bazy chronione rosyjskimi systemami S-400. Natomiast z samych analiz wynika, że docelowy polski system „Patriot” może być pod wieloma względami lepszy od najnowszego rosyjskiego systemu S-500 „Prometeusz”.

Fot. mil.ru
Fot. mil.ru

Atak Amerykanów, Francuzów i Brytyjczyków na bazy wojsk syryjskich pośrednio uderzył również w Rosjan. Rozwinęli oni bowiem w Syrii swoje najnowsze systemy uzbrojenia przeciwlotniczego, które jak się okazało - nie zapewniły bezpieczeństwa atakowanym obiektom. Ta „bezsilność” Rosjan jest o tyle zadziwiająca, że przerzucili oni na Bliski Wschód również swój najnowszy system S-400 „Triumf”, który według nich miał swoim zasięgiem pokrywać całe terytorium syryjskie i dużą część Morza Śródziemnego.

Oczywiście rosyjskie wojsko twierdzi, że nie użyto uzbrojenia, ponieważ nie chciano go użyć osłaniając jedynie nieatakowane obiekty w bazach Hmejmim i Tartus. W rzeczywistości, gdyby Rosjanie mogli zastosować systemy S-400 i S-300, to by je na pewno wykorzystali. Jednak w odniesieniu do niskolecących rakiet manewrujących - w większości wykonanych w technice stealth - ich sprzęt okazał się praktycznie bezużyteczny.

Niepowodzenie było tym większe, że rosyjskie zestawy przeciwlotnicze mogły działać w Syrii jak w czasie ćwiczeń, nie będąc bezpośrednio atakowanymi w czasie nalotu alianckiego. Pomimo tego, nie niepokojeni przez nikogo Rosjanie nie zestrzelili nadlatujących rakiet, które miałby być standardowymi i mało wymagającymi celami dla systemu S-400. A przecież w faktycznych działaniach wojennych byłoby im jeszcze trudniej, ponieważ pierwsze uderzenie alianckie, i to z wykorzystaniem specjalizowanych środków, wymierzone zostałoby właśnie w baterie S-400.

Rosyjska propaganda, przeczuwając zbliżającą się konfrontację, od kilku tygodni reklamowała nowy system uzbrojenia przeciwlotniczego i przeciwrakietowego S-500 „Prometeusz”, który ma być jeszcze lepszy niż sprzęt, który postawiono w Syrii. Zabezpieczano się w ten sposób przed ewentualną krytyką, stwarzając pozory posiadania czegoś, co już na pewno sprawdziłoby się w bezpośredniej konfrontacji z aliantami.

image
Fot. mil.ru

Dane ujawnione przez Rosjan na temat systemu S-500 są jednak tak wiarygodne, jak wiarygodna jest rosyjska propaganda. Nie oznacza to jednak wcale, że najnowszy system przeciwlotniczy w Rosji już dzisiaj nie może być oceniany, np. pod względem rzeczywistych możliwości, żywotności oraz słabych punktów. Nie należy jednak tego robić opierając się jedynie na publikowanych przez Rosjan danych dotyczących zasięgu i pułapu rakiet, ale również analizując rzeczywiste możliwości technologiczne rosyjskiego przemysłu. A tam już nie raz się okazało, że od innowatorskiego pomysłu do wdrożenia jest bardzo długa i często niemożliwa do przejścia droga.

„Propagandowe” możliwości systemu S-500

Większość polskich i zachodnich opisów „Prometeusza” jest dokładnie taka, jaką chcieliby uzyskać Rosjanie. Stworzono więc legendę o systemie, który w promieniu 600 km od wyrzutni może zestrzelić praktycznie wszystko, co znajduje się w powietrzu: od rakiet balistycznych i hipersonicznych do samolotów, rakiet manewrujących i niewielkich dronów. Często rysuje się więc mapy zasięgowe, na których okrąg ze środkiem w obwodzie kaliningradzkim obejmuje całą Polskę i część Niemiec.

Za każdym razem zakłada się (zresztą prawdopodobnie zgodnie z prawdą), że rakiety przeciwlotnicze i przeciwrakietowe systemu S-500 mogą zwalczać cele powietrzne na odległości do 600 km i do pułapu 40-50 km (w przypadku celów aerodynamicznych) i do 200 km (w przypadku celów balistycznych). Kolejnym parametrem często podawanym przez rosyjskie media jest możliwość śledzenia przez jedną baterię dziesięciu obiektów równocześnie oraz atakowania celów balistycznych lecących z prędkością do 5 km/s (niektóre źródła wskazują nawet na 7 km/s). Cały system dowodzenia baterii ma natomiast możliwość jednoczesnego prowadzenia do pięciuset tras.

W oparciu o te skąpe dane dokonuje się porównań z już istniejącymi systemami zachodnimi i za każdym razem Rosjanom wychodzi, że ich rozwiązanie „nie ma analogów na całym świecie”. Jednak to, że coś nie ma analogów, wcale nie oznacza, że jest najlepsze.

image
Fot. mil.ru

Prawdopodobne „niemożliwości” systemu S-500

Największym sukcesem rosyjskiej propagandy jest wmówienie Polakom, że systemem rakietowym S-500 rozstawionym w obwodzie kaliningradzkim lub na Białorusi „można w całości kontrolować polskie niebo”. To nieprawdziwe stwierdzenie jest na rękę Rosjanom, ale jednocześnie zaprzecza podstawowym prawom fizyki dotyczącym przede wszystkim prostoliniowego sposobu rozchodzenia się fal radiolokacyjnych i świetlnych.

Kulistość Ziemi powoduje bowiem, że przy atakowaniu celów konieczne jest uwzględnienie tzw. „horyzontu radiolokacyjnego”. A to, co jest poza tym horyzontem jest niewidoczne, a więc teoretycznie bezpieczne. Dodatkowo, w przypadku obwodu kaliningradzkiego sytuacja jest o tyle sprzyjająca dla Polski, że jest to teren płaski i pokryty drzewami. Nie daje to możliwości skrytego wyniesienia radaru na dużą wysokości, a dodatkowo pozwala na wykonanie uderzenia kontrbateryjnego przez systemy artyleryjskie z Polski i Litwy (odległość z północy na południe to około 100 km).

image
Fot. mil.ru

Przy dobrze zorganizowanym systemie rozpoznania artyleryjskiego może to pozwolić na wyeliminowanie strzelających baterii S-400 jeszcze przed doleceniem rakiet przeciwlotniczych do celu na maksymalnym zasięgu. Zresztą ten zasięg już w odniesieniu do systemu S-400 był czysto teoretyczny, co udowodniły dotychczasowe działania (a właściwie ich brak) na terenie Syrii. Rosjanie nawet stosując najwyższe swoje maszty o wysokości 36 m mogą atakować z okolic Kaliningradu cele powietrzne nad lotniskiem 31 Bazy Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach (a więc w odległości 400 km) tylko od pułapu 8200 m. Wszystko co znajduje się poniżej jest „niewidoczne” dla rosyjskich radarów, a więc całkowicie bezpieczne.

Ewentualne postawienie koło Kaliningradu baterii systemu S-500 „Prometeusz” niczego praktycznie w tym zakresie nie zmieni. Oczywiście nowe zestawy teoretycznie będą miały większy pułap (do 200 km) i zasięg (do 600 km), na jakim mogą być atakowane cele. Jednak pułap w tym przypadku nie ma znaczenia, ponieważ Polska nie korzysta ze statków powietrznych działających powyżej 20 km. Tak więc system S-400 w zupełności by wystarczył.

Nie ma też znaczenia większy zasięg, ponieważ Rosjanie nawet uzyskując możliwość atakowania celów powietrznych znajdujących się dalej, np. nad Krakowem (w odległości 600 km), mogliby to robić, ale tylko od pułapu 19300 m. Na takiej odległości system S-500 w odniesieniu do statków powietrznych jest więc bezużyteczny, bo one w ogromnej większości tak wysoko nie latają.

Oczywiście w miarę zbliżania się do obwodu kaliningradzkiego ten pułap bezpieczny będzie się obniżał, i przykładowo będzie on wynosił: 12000 m w odległości 477 km od wyrzutni koło Kaliningradu, 4000 m np. nad Warszawą i 250 m nad Malborkiem - ale to wcale nie oznacza, że lotnictwo polskie zostanie uziemione. Wystarczy po prostu odpowiednio latać.

image
Fot. mil.ru

Jaki jest naprawdę zasięg rażenia systemu S-500 „Prometeusz”?

Jedyną możliwością ominięcia ograniczeń wynikających z istnienia „horyzontu radiolokacyjnego” byłoby wykorzystywanie przez Rosjan do wskazywania celów innych radarów, niż te, jakie wchodzą integralnie w skład baterii S-500. Teoretycznie wymagałoby to postawienia stacji radiolokacyjnych bliżej atakowanego obiektu, albo też umieszczenia ich wyżej - np. na samolotach. Pierwsze rozwiązanie jest najczęściej niemożliwe do zrealizowania (trudno jest skrycie wysunąć do przodu radary obrony przeciwlotniczej dalekiego zasięgu), natomiast na wprowadzenie drugiego Rosjanie jak na razie nie mają środków. Ich samoloty AWACS są bowiem – mówiąc najdelikatniej – z innej, starszej epoki.

Dodatkowo jest to bardzo trudne ze względu na planowane zastosowanie w systemie S-500 głównie rakiet naprowadzanych półaktywnie (np. 48N6) – a więc atakujących jedynie te cele, które są podświetlane przez specjalistyczny radar kierowania ogniem. Takie stacje radiolokacyjne (typu 76T6/77T6) są według Rosjan integralnym elementem baterii S-500, a więc wykorzystanie innego radaru może być rzeczywiście niemożliwe.

Oczywiście w materiałach informacyjnych Kremla i koncernu Ałmaz-Antiej wskazuje się również na posiadanie w zestawie „Prometeusz” (i S-400) rakiet naprowadzanych aktywnie, a więc działających według zasady „wystrzel i zapomnij”. Przy zasięgu 400-600 km jest to jednak tylko teoria, ponieważ nie ma możliwości, by głowica naprowadzająca przechwyciła cel na takiej odległości tuż po starcie i może to zrobić dopiero w ostatniej fazie ataku. Czas lotu na maksymalnym zasięgu jest jednak na tyle duży (kilka minut), że pocisk przeciwlotniczy może nie odszukać celu powietrznego w strefie zadanej przed odpaleniem i dlatego po drodze powinien być korygowany radiowo. Taka korekta wymaga wiedzy zarówno o celu, jak i położeniu samego pocisku. „Horyzont radiolokacyjny” i w tym przypadku jest więc problemem koniecznym do uwzględnienia.

Co jest lepsze: „Patriot” czy „Prometeusz”?

Wielkim sukcesem Rosjan jest wprowadzenie do obiegu publicznego opinii, że S-500 „będzie znacznie przewyższał obecną generację rakiet Patriot”. I znowu argumentem, który przemawia za taką oceną ma być przede wszystkim zasięg i pułap rakiet planowanych przez Rosjan do użycia w „Prometeuszu”.

image
Fot. mil.ru

 

Jeszcze do niedawna takie porównanie było w ogóle błędne, ponieważ oceniano systemy dwóch zupełnie różnych klas - średniego zasięgu (w przypadku Amerykanów) i dalekiego zasięgu (w przypadku Rosjan). Sytuacja jednak diametralnie zmieniła się po rozpoczęciu w Stanach Zjednoczonych prac nad nowym systemem obrony przeciwlotniczej i po rozpoczęciu budowy baterii „Patriot” dla Polski.

Okazuje się bowiem, że docelowa wersja polskich baterii przeciwlotniczych pozyskanych w ramach programu „Wisła” i „Narew” (z różnego typu radarami dookólnymi i kilkoma typami pocisków) może być lepsza pod względem wielu możliwości bojowych od systemu S-500. Natomiast w przypadku przyszłych zestawów amerykańskich „Patriot” będzie już tak na pewno.

O tym kto ma rację można się przekonać śledząc sposób dochodzenia do „polskiej” wersji systemu „Patriot” w Stanach Zjednoczonych i do systemu „Prometeusz” w Rosji. W obu przypadkach jest to proces ciągły trwający od wielu lat. U Amerykanów polegał on na systematycznej wymianie poszczególnych elementów baterii, tak że efekt końcowy będzie miał już niewiele wspólnego z tym, co wcześniej określano jako system „Patriot” (a właściwie nic - poza nazwą).

W międzyczasie zastosowano bowiem sieciocentryczny system kierowania obroną przeciwlotniczą IBCS, wprowadzono i sprawdzono bojowo nowe rakiety przeciwlotnicze PAC-3MSE (i być może SkyCeptor) działające generalnie według zasady „wystrzel i zapomnij” oraz planuje się zastąpić radary sektorowe AN/MPQ-65 nowymi, dookólnymi stacjami radiolokacyjnymi. Amerykanie korzystali przy tym z doświadczeń z bojowego wykorzystania „Patriotów” w licznych konfliktach na Bliskim Wschodzie – w tym przede wszystkim przeciwko tak trudnym celom, jak taktyczne rakiety balistyczne.

Sygnałem kolejnych, rewolucyjnych zmian jest u Amerykanów próba stworzenia tzw. zintegrowanego, morskiego systemu kontroli i obrony przeciwlotniczej NIFC-CA (Naval Integrated Fire Control-Counter Air). Założono w nim połączenie w całość różnych systemów wykrywania (sensorów) i pocisków rakietowych (efektorów), dzięki czemu uzyskano m.in. możliwość zwalczania celów powietrznych poza horyzontem (over-the-horizon air defense capability). Rakiety mogą więc atakować obiekty niewidoczne dla sensorów baterii, korzystając z danych przekazywanych np. z innego okrętu znajdującego się bliżej celu, samolotów wczesnego ostrzegania Northrop Grumman E-2D Advanced Hawkeye czy nawet samolotów wielozadaniowych F-35.

Odmienny od amerykańskiego sposób rozwijania rosyjskich systemów przeciwlotniczych

Tylko wprowadzenie w Rosji odpowiednika NIFC-CA pozwoliłaby w pełni wykorzystać możliwości rakiet systemu S-500 i rzeczywiście spowodować, że miałyby on założony zasięg 600 km. Jednak rosyjska armia jak na razie nie posiada swojego „NIFC-CA” i najprawdopodobniej nawet nad nim nie pracuje. To opóźnienie „koncepcyjne” wynika m.in. z faktu, że Rosjanie nigdy nie wykorzystywali bojowo: ani systemu S-300, ani S-400, ani nie nawet nie testowali systemu S-500. A przecież wszystkie te systemy są tak naprawdę kolejnymi wersjami zestawów, których produkcję seryjną rozpoczęto jeszcze w Związku Radzieckim (w 1975 r.).

W międzyczasie wszystkie części składowe baterii S-300 były modernizowane, albo w większości przypadków wymieniane na nowe, jednak głównie według zasady „sztuka za sztukę”. Sama koncepcja pozostała praktycznie taka sama. Przy tych zmianach powstawały wersje niekiedy całkowicie odmienne, jak np. S-300W i S-300P z zupełnie różnymi rakietami i radarami. Takie modernizacje prowadzone przez cały czas produkcji wynikały jednak bardziej z konieczności zastępowania starzejących się technologicznie elementów niż z istnienia jakiegoś dedykowanego programu rakietowego.

image
Fot. mil.ru

W trakcie tej wymiany zachowano jedynie charakterystyczne wyrzutnie rakietowe pionowego startu z urządzeniem katapultującym wyrzucającym ładunek w powietrze (by dopiero w górze, na wysokości ponad 10 m uruchomić w pociskach silniki rakietowe). Dlatego określenie z jaką wersją systemu S-300 mamy do czynienia może się najczęściej odbyć poprzez rozpoznanie typu podwozia, jakie wykorzystano do przewozu palet z pociskami.

Wymieniano za to radary obserwacyjne i podświetlania celów, których było jak na razie co najmniej piętnaście. W tym przypadku nie można więc mówić o unifikacji, pogłębia się zamieszanie w nazewnictwie, a to wszystko na pewno utrudnia działania rosyjskim służbom logistycznym. Z drugiej jednak strony ułatwia to Rosjanom prowadzenie dezinformacji, która polega np. na prezentowaniu na zdjęciach i filmach najnowszych wersji systemu S-300 jako S-400, i odwrotnie. Zresztą wielu specjalistów nadal uważa, że S-400 to po prostu system S-300 w wersji S-300PMU3.

Rosjanie mają też możliwość ukrywania zawartości kontenerów startowych. Nigdy więc tak naprawdę nie wiadomo, jakie rakiety są wykorzystywane w danej baterii i pozostaje tylko wierzyć w tej sprawie Rosjanom na słowo. Przypuszcza się, że w systemach S-300 i S-400 wykorzystywanych obecnie w Rosji takich różnych pocisków mogło być nawet kilkanaście typów. Oficjalnie nie wiadomo jednak, jaka jest aktualna oferta koncernu „Ałmaz-Antej” w tej dziedzinie.

Przykładowo to, że Rosjanie chwalą się wysłaniem do Syrii najnowszych rakiet typu 40N6 (o zasięgu ponad 400 km) wcale więc nie oznacza, że te pociski się tam znalazły, a nawet że są one już wprowadzane na uzbrojenie. To zróżnicowanie pogłębia fakt, że rakiety rosyjskich systemów przeciwlotniczych są opracowywane przez dwa różne biura projektowe: Fakiel i Nowator.

Pewną cechą wyróżniającą baterie S-500 od S-400 i S-300 jest wielkość pocisków. Dalszy zasięg (600 km) musi się bowiem przekładać na długość pocisków, kontenerów startowych, jak również wielkość pojazdów transportowych - wyrzutni. W żadnym przypadku nie można tu już więc mówić o systemie mobilnym, ale o przewoźnym – trudnym do zakamuflowania, szczególnie po rozwinięciu. W przypadku rakiety dalekiego zasięgu 7P6-1 jest to np. wydłużone podwozie МZKT-792911 w układzie 12x12 z mińskich zakładów samochodowych

Jak zneutralizować system S-500 „Prometeusz”?

Jak na razie wszystko wskazuje na to, że system S-500 ma takie same słabe punkty, jak S-400 i częściowo jak S-300. Chodzi przede wszystkim o wykorzystywanie rakiet z głowicami naprowadzanymi półaktywnie, co oznacza konieczność stosowania specjalnych radarów naprowadzania (np. typu 76Т6). Eliminując ten radar eliminuje się w ten sposób całą baterię.

Tymczasem w przypadku systemów dalekiego zasięgu samo zbudowanie radaru podświetlania celów stanowi wielki problem. Wykrywanie i śledzenie niewielkich obiektów powietrznych na odległości nawet 600 km wymaga bowiem stosowania nadajników bardzo dużej mocy, a więc również rozbudowanych systemów antenowych, które muszą mieć dodatkowo wyjątkowo efektywny system chłodzenia. To prawdopodobnie właśnie dlatego jedna antena jest w stanie energetycznie zabezpieczyć śledzenie tylko 10 obiektów powietrznych jednocześnie.

Rosjanie chwalą się oczywiście posiadaniem aktywnych anten ścianowych, ale nic nie wskazuje na to, by były one budowane w technologii azotku galu. Muszą więc być bardzo duże i ciężkie, a więc trudne do przemieszczenia w przypadku zagrożenia ogniem kontrbateryjnym. Dodatkowo nie można ich podnosić na wysokich masztach, które posiadają Rosjanie (np. typu 40W6MD o wysokości 36-39 m lub 40W6M o wysokości 13-25 m). To właśnie ze względu na te ograniczenia technologiczne radar podświetlający 9S32 (z systemu S-300) może wykrywać myśliwce tylko na odległości około 140 km, a typu 30N6 (np. z systemu S-300PMU1) tylko na odległości do 300 km.

image
Fot. mil.ru

Wadą radarów dalekiego zasięgu jest nie tylko sam rozmiar anteny, ale również duża moc generowanego sygnału. Urządzenia aktywne tak „silnie promieniujące” są bowiem łatwe do namierzenia, zakłócenia a także fizycznego zniszczenia (np. ogniem artylerii). I to będzie szczególnie odczuwalne w przypadku radarów naziemnych wchodzących w skład systemu S-500. Wrażliwym punktem „Prometeusza” może być także system łączności z pociskiem, którym przekazywane są dane korygujące jego lot. Zakłócenie aktywne takiej rakiety jest tym łatwiejsze im dalej znajduje się ona od nadajnika systemu kierowania.

Ułatwieniem dla strony przeciwnej jest fakt, że Rosjanie praktycznie od lat siedemdziesiątych nie zmienili sposobu działania swoich systemów przeciwlotniczych S-300/400/500. Jest to duży błąd, ponieważ systemy przeciwdziałania rozwijają się bardzo szybko, o czym świadczyły np. sposób prowadzenia przez Amerykanów operacji lotniczych w Wietnamie. To właśnie tam pokazano, że po zastosowaniu odpowiedniej taktyki działania i systemów uzbrojenia można praktycznie do minimum ograniczyć skuteczność systemów przeciwlotniczych. Udowodnili to również Izraelczycy prowadząc działania przeciwko ex-rosyjskim i ex-radzieckim systemom OPL na Bliskim Wschodzie.

Na ile system S-500 jest sieciocentryczny?

Zgodnie z informacjami ostatnio opublikowanymi w mediach rosyjskich (w tym w „Sputniku”) baterie S-500 „Prometeusz” mają być bazą do zbudowania w przyszłości w Rosji zintegrowanego systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Rosjanie chcą więc pokazać, że przygotowywane przez nich rozwiązanie jest podobne z zasady działania do systemu IBCS opracowanego przez koncern Northrop Grumman dla systemu Patriot.

Pierwszym miejscem, gdzie to ma zostać sprawdzone, będzie region Moskwy. To właśnie tam do baterii S-500 „Prometeusz” mają być włączone pociski zmodernizowanego moskiewskiego systemu obrony przeciwrakietowej. Ale rosyjskie media już teraz twierdzą, że nawet zestawy S-400 i najnowsze wersje systemu S-300 mogą być rozbudowywane – np. przez dokompletowanie dodatkowych wyrzutni rakietowych.

Nie jest to wcale jednoznaczne z dojściem do sieciocentryczności i działaniem w tzw. „chmurze”. W rzeczywistości ze sposobu rozwijania rosyjskich systemów (w tym na terenie Syrii) oraz ukompletowania baterii oferowanych na eksport widać wyraźnie, że Rosjanie nadal zachowali hierarchiczny charakter swoich zestawów przeciwlotniczych i w takiej strukturze wprowadzają je do poszczególnych okręgów wojskowych.

Wynika to z nadal obwiązującej w Rosji i wspieranej przez generalicję zasady autonomiczności każdej baterii, która w pierwszej kolejności musi być przystosowana do działania samodzielnego, bez kontaktu z wyższym dowództwem. Bardzo mocno komplikuje to i rozbudowuje ponad potrzeby strukturę organizacyjną każdej jednostki (baterii, dywizjonu, pułku), która musi w razie potrzeby sama wykrywać, identyfikować, klasyfikować i wybierać cele do niszczenia.

Jak na razie jest więc mało prawdopodobne by np. przed wszystkimi radarami produkowanymi w Rosji stawiano wymaganie współdziałania z systemami przeciwlotniczymi. Dlatego baterie S-400 i S-500 będą oczywiście korzystały ze wskazań zewnętrznych systemów obserwacji, ale dane potrzebne do strzelania rakiet będą musiały być już wypracowywane wewnątrz poszczególnych zestawów. Natomiast pociski będą jeszcze długo naprowadzane jedynie zintegrowanymi, specjalizowanym radarami.

Prawdopodobny skład systemu S-500 „Prometeusz”

To „tradycyjne” podejście Rosjan widać m.in. w proponowanej obecnie organizacji systemu S-500 „Prometeusz”. Wynika z niej, że w składzie jednej baterii ma się znaleźć:

  • Punkt dowodzenia i kierowania 55K6MA na podwoziu BAZ-69092-012 (w układzie 6x6);
  • Radiolokacyjny kompleks dalekiego zasięgu 91N6A(M) z anteną ścianową na podwoziu BAZ-6403.01 (w układzie 8x8);
  • Radiolokacyjny kompleks 96Ł6-1/96Ł6-CP z anteną ścianową na podwoziu BAZ-69096 (w układzie 10x10);
  • Wielozadaniowa stacja radiolokacyjna naprowadzania i podświetlania celów 76Т6 na podwoziu BAZ-6909-022 (w układzie 8x8) i typu 77Т6 na podwoziu BAZ-69096;
  • Zestawy transportowo startowe 77P6 (na podwoziu BAZ-69096 z dwoma kontenerami na rakiety), 55P6 77P6 (na podwoziu MZKT-792911 w układzie 12x12) i 51P6M (na podwoziu MZKT-7930 w układzie 8x8);
  • Rakiety przeciwlotnicze 46N6DM - wykorzystywane również w systemach S-300PM1/S300PM2 i S-400;
  • Rakiety średniego zasięgu 9M96M;
  • Rakiety dalekiego zasięgu dwustopniowe 40N6;
  • Antyrakieta dalekiego zasięgu 77N6-N, 77N6-N1 i 45T6;

System S-500 „Prometeusz” może rzeczywiście wprowadzić rewolucję do rosyjskich systemów przeciwlotniczych, ale na pewno nie dowodzą tego już ujawnione informacje. Jednak Rosjanie nadali mu ogromną rangę i nie ograniczają na razie środków na jego rozwijanie. Przykładowo, tylko dla potrzeb tych baterii koncern „Ałmaz-Antiej” zamierza zbudować dwie nowe fabryki: oddzielną dla rakiet oraz oddzielną dla systemów naziemnych.

image
Fot. mil.ru

Pewnych ograniczeń się jednak nie przeskoczy, czego przykładem jest np. zasięg rosyjskich rakiet przeciwlotniczych i rzeczywisty zasięg działania bojowego wykorzystujących go systemów.

Rosjanie bardzo często sami wpadają we własną, propagandową pułapkę. Przykładowo, przy okazji przeprowadzania ćwiczebnych strzelań rakiet przeciwlotniczych S-300 i S-400 za każdym razem zaznaczają, że odbywały się one przy silnym przeciwdziałaniu radioelektronicznym przeciwnika. Za każdym razem strzelania kończą się sukcesem, co automatycznie oznacza, że rosyjskie systemu walki radioelektronicznej są mało skuteczne nawet przeciwko bardzo dobrze znanym radarom. A przecież systemy WRE mają być również rosyjską specjalnością.

Przypuszcza się więc, że w rzeczywistości takie zakłócenia radioelektroniczne nie są po prostu stawiane, ponieważ mogłyby pokazać małą odporność rosyjskich stacji radiolokacyjnych na przeciwdziałanie. Ostatni atak dwóch izraelskich samolotów F-15 na syryjską bazę lotniczą T-4 był prawdopodobnie tego dowodem (trzy rakiety przebiły się przez oparty na rosyjskich radarach system obrony). Być może to również właśnie dlatego Rosjanie nie mogli użyć swoich baterii przeciwlotniczych podczas nalotu na pozycje syryjskich wojsk 105 alianckich rakiet manewrujących w dniu 14 kwietnia br.

WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS
Reklama
Reklama